Warunek

W tym poście będzie sporo liczb. Nie raz już pisałem, że wojna to domena księgowych, dziś uzupełniłbym to zestawienie o demografów; tak czy inaczej, wymiar ludzki to jedno, ale bez „cyferek” ani rusz jeśli idzie o (z)rozumienie konfliktu zbrojnego. Możemy poświęcić mnóstwo czasu na analizy psychologiczno-socjologiczne dotyczące morale i jego trwałości, lecz w prognozowaniu przebiegu wojny i tak ostatecznie do głosu dojdzie „twarda matematyka”. Do rzeczy.

Jak wynika z prognoz Ukraińskiego Instytutu Demografii (UID), w 2025 roku na terenie kontrolowanym przez rząd w Kijowie przebywać będzie 25 mln ludzi. Obecnie na tym obszarze żyje około 28 mln osób, czyli zakładany jest dalszy odpływ ludności. W realiach restrykcyjnych przepisów obejmujących mężczyzn między 18. a 60. rokiem życia oznacza to przede wszystkim migrację kobiet i dzieci. Już dziś w Ukrainie obserwowana jest wyraźna nadreprezentacja mężczyzn w młodym i średnim wieku, zatem w kolejnym roku ta tendencja tylko się utrwali. Nie dziwi więc szacunek UID, wedle którego poziom dzietności w Ukrainie spadnie do 0,9.

Dla zachowania zastępowalności pokoleń współczynnik urodzeń musi utrzymywać się na poziomie 2,1. Objawy demograficznego załamania, będącego długofalowym skutkiem rosyjskiej inwazji, da się załagodzić – w tym większym zakresie, im więcej uchodźców wróci do domu. Niestety, im dłużej trwa wojna, tym bardziej spada odsetek uciekinierów deklarujących gotowość powrotu do kraju. Latem tego roku tylko połowa ukraińskich uchodźców przebywających w Polsce planowała taki krok, większość „po zakończeniu działań wojennych”.

Spadająca liczba ludności przywodzi do wniosku, że maleją rezerwy mobilizacyjne Ukrainy. Tak, w perspektywie długoterminowej władzom w Kijowie zabraknie zasobów do odtwarzania potencjału armii, zwłaszcza jeśli miałaby ona liczyć „duże” kilkaset tysięcy żołnierzy. Nie zapominajmy jednak, że mimo poważnych strat, Ukraina ma jeszcze kim walczyć. Jak wynika z przeprowadzonej niedawno obowiązkowej rejestracji rekrutów, w kraju żyje ponad 3 mln mężczyzn w wieku poborowym, dotąd nieobjętych mobilizacją. Przy obecnej intensywności działań zbrojnych taki zasób wystarczy na trzy do pięciu lat, bez sięgania po drastyczny środek w postaci powoływania większej liczby kobiet oraz dzieci i starców.

—–

A propos strat – „Wall Street Journal”, powołując się na źródła w amerykańskich służbach, napisał w ubiegłym tygodniu, że w wojnie zginęło 80 tys. ukraińskich żołnierzy. Dalsze 400 tys. wojskowych miało zostać rannych. Wołodymyr Zełenski nazwał te doniesienia „kłamstwem” i zapewnił, że bezpowrotne straty ZSU są znacznie niższe. Ukraiński prezydent nie podał konkretnej liczby; wcześniej (na początku tego roku) mówił o 31 tys. zabitych wojskowych. W tekście WSJ podano też szacunek dotyczący rosyjskich strat, będących na poziomie 200 tys. zabitych i 400 tys. rannych. W związku z tym artykuł wieńczyła konkluzja o „ponad milionie ofiar” rosyjsko-ukraińskiego konfliktu.

Co się tyczy strat rosyjskich – dane zachodnich służb (przywołane w WSJ) pokrywają się z szacunkami ukraińskiego sztabu generalnego (640 tys. w y e l i m i n o w a n y c h z walki; sugestia, że w zestawieniu SG ZSU chodzi wyłącznie o zabitych to zagrywka psychologiczna). Oficjalne rosyjskie źródła milczą w temacie własnych ubytków. W lipcu br. – opierając się na ogólnodostępnych danych z obszaru rosji (nekrologi, pożegnania w mediach, zdjęcia grobów i wykazy postępowań spadkowych) niezależnym rosyjskim dziennikarzom udało się potwierdzić śmierć 57 tys. żołnierzy federacji. Analiza strat sprzętowych – takich, które zarejestrowano przy pomocy zdjęć i filmów – każe założyć, że bezpowrotne straty wojsk inwazyjnych są co najmniej dwa razy wyższe. „Szarą strefę” tworzą przede wszystkim zabici na sprzęcie, którego utraty nie udało się zarejestrować, polegli z „republik” donieckiej i ługańskiej oraz wszelkiej maści najemnicy. W mojej ocenie, wspomniane 200 tys. zabitych to realny szacunek. Uwzględniwszy rzeczywistość pola walki, w tym jakość zabezpieczenia medycznego, 400 tys. rannych również nie wydaje się zawyżoną liczbą.

Inaczej mają się sprawy w przypadku Ukraińców. Twierdzenie, że zabitych jest „dużo mniej” niż 80 tys. to kłamstwo. Rozumiem, dlaczego ukraiński prezydent po nie sięga, ale sądzę też, że dramatyczne rozmijanie się z prawdą w tak ważnej kwestii Ukrainie nie służy. Wojna na Wschodzie nie jest „strzelaniem do rosyjskich kaczek”, a takie wrażenie można odnieść po wszelkich sugestiach, że giną przede wszystkim ruscy. Owszem, ginie ich więcej, bo to oni przez większość wojny są stroną atakującą. Bo specyficzne cechy kulturowe i techniczne (o których wielokrotnie pisałem) sprawiają, że duża część tych ataków to „mięsne szturmy”. Tym niemniej Ukraińcy też nacierają, też miewa to postać rodem z sowieckiej sztuki operacyjnej, nade wszystko jednak to na pozycje obrońców spada gęstszy ogień artyleryjski, a od kilkunastu miesięcy po kilkadziesiąt KAB-ów dziennie. Nie wszystkie bomby trafiają, ale jedna może zabić i zranić nawet cały pluton – co nie raz już miało miejsce i o czym donoszą sami żołnierze i weterani.

Jesienią zeszłego roku rozmawiałem z kilkoma ukraińskimi wojskowymi – ci oficerowie już wtedy przyznawali się do strat rzędu 300 tys. zabitych i rannych. Po roku – którego istotna część upłynęła pod znakiem poważnych niedoborów amunicji, ciężkiej kampanii w Donbasie i wspomnianego „KAB-owania” – wzrost o kolejne 180 tys. nie wydaje mi się nieprawdopodobny. Dość spojrzeć na ukraińskie nekropolie. Wiem, że to dowód anegdotyczny, ale moje odczucia potwierdzi każdy, kto bywa w Ukrainie, odwiedza cmentarze i widzi, jak szybko przybywa tam kolejnych grobów. Jeśli mam być szczery, dane podane przez WSJ – owe 80 tys. poległych i 400 tys. rannych – wydają mi się nazbyt optymistyczne. Sądzę, że pośród tego niemal pół miliona ofiar, zabici stanowią co najmniej jedną czwartą.

—–

Ale wróćmy na grunt „twardej matematyki”. Kilkanaście dni temu putin podpisał dekret, zgodnie z którym armia rosyjska – jeśli idzie o personel ściśle wojskowy – ma w grudniu tego roku liczyć 1,5 mln ludzi. Żołnierzy ma przybyć aż 180 tys., co zdaniem niektórych obserwatorów może przesądzić o rychłej klęsce Ukrainy.

Zgadzam się z opinią, że większość tych mundurowych trafi na front. Biorąc pod uwagę poprawne relacje Moskwy z Pekinem oraz realnie nieistniejące ryzyko ataku NATO na rosję, innych zadań dla tego wojska nie będzie. Ale czy 180 tys. dodatkowych żołnierzy może przesądzić o wyniku wojny, zwłaszcza w obliczu sygnalizowanych wyżej problemów? Nie sądzę.

Aby solidnie wyposażyć taki komponent rosjanie potrzebowaliby – wedle własnych norm – d o d a t k o w y c h dwóch tysięcy czołgów oraz sześciu tysięcy wozów bojowych i transporterów. Skąd je wziąć, skoro już dziś większość jednostek liniowych w Ukrainie ma na wyposażeniu ledwie 40-50 proc. wymaganego sprzętu ciężkiego? Przemysł jak nie domagał tak nie domaga, a sowieckie zapasy nieuchronnie się kończą. Najpewniej więc nie idzie o stworzenie pełnowartościowych oddziałów, a o powołanie kolejnych „batalionów marszowych”. Słabo wyposażonych jednostek nieprzeznaczonych do walki, ale służących do uzupełnień. Bądź, biorąc pod uwagę rosyjskie realia, od razu kierowanych do „mięsnych szturmów”.

Co skłania mnie do dwóch wniosków. Po pierwsze, że putin chce kontynuować wojnę na wyniszczenie, w oparciu o parytet masy. Ludzkiej masy. Po drugie, że w tej sytuacji wsparcie dla ukraińskiej armii winno koncentrować się na mnożeniu siły jej ognia. Jego śmiercionośności i szkodliwości. A to oznacza m.in. zwiększone dostawy amunicji kasetowej. Wybitnie niehumanitarnej, ale wobec nieludzkiej determinacji Kremla innej drogi nie ma. Bez „nadzabijania” agresorów – w relacji bardziej korzystnej dla siebie niż ma to miejsce do tej pory – Ukraina tego starcia nie przetrwa.

—–

Szanowni Czytelnicy, piszę dzięki Wam, Waszym subskrypcjom i „kawom”. Zbieram na dalsze funkcjonowanie blogu i liczę na Waszą hojność. Za którą pięknie dziękuję! Stosowne przyciski do moich kont na Patronite i Buycoffeeto znajdziecie poniżej:

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Joannie Marciniak. A także: Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Rucińskiemu, Annie Sierańskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Arturowi Żakowi.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia: Łukaszowi Podsiadle, Czytelnikowi Adamowi, Przemkowi Szafrańskiemu, Bernardowi Afeltowiczowi i Arkadiuszowi Wiśniewskiemu.

Szanowni, to dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, „Międzyrzecze. Cena przetrwania” i „(Dez)informacji” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Zdjęcie ilustracyjne, fot. SzG ZSU

Zasób

Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że broń z czasów ZSRR będzie używana w rozmaitych wojnach – głównie „egzotycznych” – przez kolejne pół wieku. Tyle jej wyprodukowano. Ale koszmarnie materiałochłonny konflikt w Ukrainie sprawił, że posowieckie zapasy – w rosji, Ukrainie i dawnych krajach bloku wschodniego – topnieją w oczach. Dla rosjan, z ich niewydolnym przemysłem zbrojeniowym, oznacza to nie lada kłopot. W perspektywie roku utracą możliwość prowadzenia działań zbrojnych o wysokiej intensywności. Już dziś braki sprzętowe kompensują ludzką masą, czemu towarzyszy przekonanie, że tej „broni” im nie zabraknie. Czy rzeczywiście?

Najnowsza odsłona rosyjsko-ukraińskiej wojny – operacja Sił Zbrojnych Ukrainy (ZSU) w obwodzie kurskim – potwierdza, że armia putina funkcjonuje w realiach „krótkiej kołderki”. Ukraińcy weszli do rosji jak w masło, mając naprzeciw siebie nieliczne, słabo wyposażone jednostki, których personel w większości rozpierzchł się bądź poddał atakującym. Gdy piszę te słowa – ponad tydzień po rozpoczęciu operacji kurskiej – rosjanie nadal z trudem gromadzą siły, które mogłyby powstrzymać ZSU, a następnie przejść do kontruderzenia. Nominalnie wielka armia nie bardzo ma kogo (i co) posłać w bój na własnym terytorium (!), rzuca więc „zielonych” poborowych i „skubie” inne odcinki frontu, ryzykując osłabienie własnych linii.

No to jak to w końcu z tym „ludzkim bogactwem” jest?

—–

Przyjrzyjmy się najpierw bieżącym potencjałom – obu stron, dla pełniejszego obrazu sytuacji. W połowie 2024 roku armia federacji rosyjskiej miała pod bronią milion sto tysięcy ludzi, z czego 570 tys. zaangażowanych było w Ukrainie (a pośrednio – do „obsługi” konfliktu z obszaru rosji – kolejne 130 tys.). ZSU liczyły w tym czasie 600 tys. żołnierzy. Front (rozumiany jako bezpośrednia linia styku) absorbował tylko część tych sił – w danym momencie po 150–180 tys. wojskowych z obu armii. Reszta odpoczywała, stanowiła odwód, szkoliła się, służyła w jednostkach wsparcia.

Co istotne, stany osobowe mają charakter płynny. Wojujące armie zmuszone są do nieustannej wymiany personelu (w nomenklaturze wojskowej nazywa się to „odtwarzaniem gotowości bojowej”) – ludzie bowiem giną, zostają ranni lub czasowo wyłączeni z walki ze względu na stan psychiczny i fizyczne „zużycie”. Natura wojny premiuje zatem kraje ludniejsze, zwłaszcza w realiach konfliktów długotrwałych, o wysokiej intensywności.

Fakt, iż na linii styku ilościowe potencjały udaje się równoważyć, jak dotąd wystarcza Ukrainie do przetrwania. Rzecz w tym, że owo równoważenie na dłuższą metę będzie wyzwaniem nie do udźwignięcia, dysproporcja w ludzkich zasobach mobilizacyjnych jest bowiem rażąca. W 2022 roku populacja Ukrainy liczyła 41 mln osób, według dostępnych danych z końcem 2023 roku mieszkało w niej już tylko 29 mln ludzi. Brakujące 12 mln to przede wszystkim uchodźcy i mieszkańcy okupowanych terytoriów. Podstawowa baza rekrutacyjna została więc uszczuplona, a niekorzystna proporcja w odniesieniu do zasobów rosyjskich jeszcze się pogorszyła – w lutym 2022 roku wynosiła 1:3,5, w 2023 roku 1:5.

—–

Ale czy to daje podstawy do twierdzenia o rzekomej niewyczerpalności rosyjskich rezerw? Opartych – co warto podkreślić – głównie na wciąż żywej analogii z możliwościami ZSRR.

Jeszcze przed wybuchem pełnoskalowej wojny rosjan było dużo mniej niż rosjanek – na każdą setkę kobiet przypadało mniej niż 90 mężczyzn. To wyjątkowo upośledzona proporcja (w Polsce wynosi ona 100:96 i nie odbiega od średniej dla rozwiniętych państw), która w praktyce oznaczała, że w rosji żyło nieco ponad 64 mln mężczyzn. Ilu z nich nadawało się do wcielenia? Według raportu ONZ World Population Prospects w 2020 roku w federacji było 14,25 mln mężczyzn w wieku poborowym (18–40 lat). Wówczas przewidywano, że w 2025 roku liczba ta spadnie do 11,55 mln, a w 2030 roku do 11,23 mln. Po drodze wydarzyła się jednak pandemia (która zabiła ponad milion rosjan), potem exodus potencjalnych rekrutów (kolejny milion ludzi), no i koszmarne straty na froncie (dziś szacowane na 600-700 tys. zabitych i rannych). Ale mieliśmy też zabieg administracyjny, polegający na podniesieniu górnej granicy wieku poborowego o pięć lat, co pozwoliło zniwelować ubytki.

Nie zapominajmy jednak o niskiej kondycji zdrowotnej rosyjskiego społeczeństwa. To temat na oddzielny tekst, na potrzeby tego dość napisać, że średnia długość życia rosyjskiego mężczyzny to dziś 64 lata – o kilkanaście mniej niż w krajach rozwiniętych. Oczywiście, walczą młodsi, ale średnia jest efektem tego, w jakich warunkach ci młodsi żyją. Wielu z nich zwyczajnie się do wojska nie nadaje. Wedle nieoficjalnych danych, mimo niewygórowanych norm, aż jedna trzecia potencjalnych rekrutów zostaje odrzucona z powodów zdrowotnych.

Poza tym kilkunastomilionowa rzesza potencjalnych żołnierzy to zbiór w istotnej mierze tożsamy z zasobem osób w wieku produkcyjnym. Gospodarka rosyjska jest nieefektywna, w wielu obszarach przestarzała, wciąż jednak opiera się na przemyśle i usługach, które wymagają wykwalifikowanej siły roboczej. Gospodarka ZSRR w 1941 roku – mimo wcześniejszej, intensywnej industrializacji – oparta była na rolnictwie, ono zaś zmagało się z problemem ogromnego ukrytego bezrobocia. W realiach nadpodaży rąk do pracy masowa mobilizacja kołchozowych chłopów nie wpłynęła na efektywność produkcji rolnej i gospodarki jako całości. Tymczasem rosja takich niewykorzystanych zasobów nie ma za wiele, nie może więc w nieskończoność ściągać kolejnych roczników mężczyzn do armii.

—–

Dla porządku zerknijmy, jak to wygląda po drugiej stronie.

Gdy zaczęła się inwazja, ukraińskich mężczyzn w wieku 18–60 lat objął zakaz opuszczania kraju. Istniały wyłączenia (na przykład dla ojców trójki dzieci), pojawiło się zjawisko nielegalnych wyjazdów, lecz i tak cztery piąte uchodźców stanowiły kobiety, dzieci i osoby starsze. Rząd w Kijowie nie publikuje danych o strukturze wieku i płci „swojej” populacji. Jednak założenie, że w 29-milionowej społeczności występuje nadreprezentacja mężczyzn, wydaje się prawidłowe. Potwierdza je wynik przeprowadzonej niedawno obowiązkowej rejestracji rekrutów – okazuje się, że w Ukrainie żyje ponad 3 mln mężczyzn w wieku poborowym, dotąd nieobjętych mobilizacją. Jest więc jeszcze kim walczyć, bez sięgania po drastyczny środek w postaci powoływania większej liczby kobiet oraz dzieci i starców.

Ale jak długo? Jesienią 2023 roku ukraińskie straty doszły do poziomu około 20 tys. miesięcznie – zabitych, rannych i z różnych powodów niezdolnych do walki; rosyjskie w listopadzie 2023 roku dobiły do tysiąca zabitych i rannych dziennie. Nadal więc pozostawały wyższe od ukraińskich, co jest tendencją obserwowaną od początku wojny na pełną skalę. Wiosną 2024 roku straty ukraińskie zaczęły spadać i dziś utrzymują się na poziomie 250-300 wyeliminowanych z walki, rosyjskie nieznacznie wzrosły. Proporcja, w której na trzech (czy nawet czterech) zabitych i rannych rosjan przypada jeden Ukrainiec, nadal pozostaje niekorzystna dla Ukrainy.

Ponure konkluzje płynące z zestawienia potencjałów ludnościowych nie muszą być jednak wiążące. A klucz demograficzny wcale nie jest odpowiedzią na pytanie, kto w przedłużającej się wojnie zwycięży. Dziesięciokrotnie mniejszy Wietnam ostatecznie pokonał USA w połowie lat 70., siły zachodniej koalicji – nominalnie mniejsze o połowę – rozniosły w pył wojska Saddama Husajna podczas drugiej „Pustynnej Burzy” w 2003 roku. Maleńki Afganistan upokorzył olbrzymie sowieckie imperium w latach 80., a 70-milionowe Niemcy hitlerowskie w dwa lata zawojowały kawał Europy, zamieszkały przez 150 mln ludzi (wszyscy znamy finał, ale załóżmy, że ta historia kończy się wiosną 1941 roku). Już po tych przykładach widzimy, że istotnych zmiennych jest więcej. Poza „masą demograficzną” liczy się przewaga technologiczna, organizacyjna, determinacja (rozumiana jako wola walki), baza przemysłowa czy wreszcie potężni sojusznicy, którzy wcale nie muszą angażować się wprost w działania wojenne, by mieć na nie istotny czy wręcz decydujący wpływ.

—–

Tekst powstał na bazie rozdziału „Demografia”, który jest częścią mojej najnowszej książki pt: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”. Zainteresowanych odsyłam do lektury – znajdziecie tam znacznie więcej danych statystycznych.

Zarówno „Zabić Ukrainę…”, jak i „Międzyrzecze. Cena przetrwania” – w wersji z autografem i pozdrowieniami – możecie nabyć w moim sklepie na Patronite, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. rosyjscy jeńcy wzięci do niewoli w obwodzie kurskim. Ukraińcy ujęli dotąd ponad tysiąc rosjan, ale z rosyjskich źródeł wynika, że dowództwo armii straciło kontakt z czterema tysiącami wojskowych w obwodzie. Nie znaczny to, że wszyscy zostali schwytani – część walczy w okrążeniu, część zdezerterowała, niektórzy ukrywają się na terenie zajętym przez ZSU/fot. ZSU

Artykuł opublikowałem w portalu Interia.pl

(De)mobilizacja

Mikołaja poznałem w 2016 roku. Pochodził z Żytomierza, miał 50 lat. Do wojska zgłosił się w miejsce syna (wtedy 22-latka), który uciekł przed poborem do Polski. W szeregach armii ukraińskiej służyła wówczas nadreprezentacja mężczyzn 45-50 plus, w kolejnych latach zjawisko to uległo nasileniu. „Dziadki”, mówiłem o nich, o czym wspominam z uśmiechem na ustach, bo sam mieszczę się dziś w tej kategorii.

Lecz powody owej nadreprezentacji wcale zabawne nie były. Gdy wyczerpał się pomajdanowy entuzjazm, a sprawy w Ukrainie zdawały się wracać na stare tory – korupcji, pogardy dla zwykłego obywatela i mnóstwa innych słabości trawiących ów kraj po 1991 roku – młodzi chłopcy zaczęli unikać wojska. Szczególnie ci z zachodniej Ukrainy. Niewdzięczna ojczyzna to raz, dwa – wciąż pokutowało przekonanie, że wschód pozostaje prorosyjski, za co więc i po co ginąć w Donbasie? Ale komisje poborowe miały normy, a i służba wiązała się z wojennymi dodatkami, pokaźnymi, patrząc z perspektywy przeciętnego ukraińskiego portfela. W takich okolicznościach rozpowszechniło się zjawisko „służby zastępczej”, w ramach której ojciec (choć zdarzali się i inni krewni) szedł w kamasze w miejsce syna.

„Nam jest wszystko jedno. Sztuka to sztuka”, mówi w kultowym „Krollu” porucznik Arek (grany przez Bogusława Lindę), co nieźle oddaje istotę rzeczy. Celowo użyłem określenia „nieźle”, gdyż poza aspektem ilościowym – „zamianie jeden na jeden” – w opisywanym procederze nie bez znaczenia był czynnik jakościowy. „Dziadki” miały za sobą zasadniczą służbę wojskową odbytą w czasach sowietu, bądź tuż po jego upadku, która tym różniła się od „zetki” w realiach wolnej Ukrainy, że czegoś w jej trakcie żołnierzy uczono. Zwłaszcza w elitarnych formacjach.

Jedną z takich formacji była istniejąca do dziś w strukturach rosyjskiej armii 76 Dywizja Powietrznodesantowa (stacjonująca w Pskowie).

No więc Mikołaj służył pod koniec lat 80. w desancie. Sporo było tam wówczas Ukraińców – w armii Związku Radzieckiego przedstawiciele tej narodowości uchodzili za szczególnie bitnych, chętnie więc widziano ich w najlepszych jednostkach. Na marginesie – to ciekawy kulturowy element, jeden z tych kompletnie zignorowanych przez putina i jego generałów, którzy trudniejszego wroga spośród swoich sąsiadów wybrać sobie nie mogli.

Wróćmy do Mikołaja – nosił on widoczny spod rękawa tatuaż-pamiątkę z „zetki”. Motywem przewodnim ozdoby był spadochron, dziara zawierała też samolot (zdaje się, że transportowego Iliuszyna) oraz napis (po rosyjsku): „nikt oprócz nas”. Mówił, że wielu jego kolegów zrobiło sobie podobne, zwykle na ramieniu, czasem na piersi.

Pech chciał, że gdy żytomierzanin znalazł się na froncie, po drugiej stronie stali „swoi”. Niekoniecznie dawni koledzy z wojska, raczej ich kolejni następcy w szeregach 76. Dywizji (jednostka do 2022 roku nie walczyła w Ukrainie jako zwarta formacja, ale „ochotnicy” z niej masowo wspierali separatystów po 2014 roku). I to jeden z nich, snajper – niewykluczone, że noszący podobny dywizyjny tatuaż – kilka dni po naszym spotkaniu zabił Mikołaja.

Ot, kolejny okrutny paradoks tej wojny.

—–

Gdy weszła ona w fazę pełnoskalową, komisje rekrutacyjne nie nadążały z obsługą ochotników. Wielu odsyłano, bo wojsko nie było w stanie dokonać pośpiesznej absorpcji tak licznych mas rekruta. Była to sytuacja zgoła odmienna od rosyjskiej – armia najeźdźców aż do ogłoszenia mobilizacji jesienią 2022 roku miała poważne problemy z pozyskiwaniem ludzi do służby w Ukrainie.

A jak jest dziś? „Mobilizacja” była w ukraińskim Internecie słowem roku 2023 – tak często szukano informacji na jej temat. „Grzał” on Ukraińców głównie dlatego, że po kilkunastu miesiącach pełnoskalowej wojny armia zaczęła mieć problemy z rekrutacją. Drastycznie zmalała liczba ochotników, odtwarzanie stanów osobowych odbywa się już przede wszystkim poprzez pobór. W grudniu 2023 roku okazało się, że armia potrzebuje w najbliższym czasie pół miliona ludzi, by zapewnić odpowiednią wymianę personelu.

Kijów oszczędza najmłodszych, obowiązkowy pobór nie dotyczy mężczyzn do 27. roku życia. Propaganda niespecjalnie ów motyw eksploatuje – w oficjalnych materiałach z frontu zachowany jest demograficzny parytet, dający wrażenie, że w wojnie biorą udział zarówno młodziaki, jak i panowie z życiowym bagażem. A tak naprawdę ukraińskie okopy znów – jak w czasie donbaskiej odsłony tej wojny – wypełnione są głównie „dziadkami”.

Po drugiej stronie linii frontu jest podobnie (wedle oficjalnych danych ministerstwa obrony rosji, średnia wieku uczestników spec-operacji to 35 lat), co przywodzi nas do wniosku, że ukraińsko-rosyjski konflikt nabrał cech wojny dojrzałych mężczyzn. Nie zaryzykuję kategorycznego stwierdzenia, że to pierwszy taki przykład w historii, ale z pewnością mamy do czynienia z sytuacją zupełnie inną niż w pierwszo- czy drugowojennych zmaganiach (gdzie walczyli i ginęli głównie młodzi chłopcy).

Wracając do ukraińskich „dziadków” – ci w wojsku (nierzadko służący od kilkunastu miesięcy) są już zmęczeni. A że pobór wydrenował kilkanaście roczników, wymiany nie da się zapewnić bez sięgania po najmłodszych mężczyzn. Co wielu się nie podoba, w tym potencjalnym rekrutom, ale także ich rodzinom i pracodawcom. Pomysł nie przypada do gustu części środowiska naukowego i klasy politycznej, gdzie podbija się kwestie skutków „skrwawiania najcenniejszych zasobów demograficznych”. Tak naprawdę sprawa rozszerzenia mobilizacji jest w tej chwili jedną z głównych osi podziału ukraińskiego społeczeństwa (jest też paliwem – niejedynym rzecz jasna – dla sporu między prezydentem Zełenskim a generałem Załużnym). Nie wiem, jak Ukraińcy ten problem rozwiążą, ale miejmy świadomość, że to kluczowe wyzwanie, nie mniej istotne od zachodnich dostaw sprzętu.

Pocieszające (marnie, ale zawsze to coś…), że i putin musi niebawem rozszerzyć bazę rekrutacyjną – jeśli rzecz jasna dalej zamierza prowadzić wojnę o takiej skali i intensywności. Rozszerzyć o wielkomiejski i słowiański zasób, bo tak jak ukraińskie „dziadki”, tak i rosyjska prowincja jest już zmęczona i wydrenowana (to temat na oddzielny tekst, choć chciałbym zapowiedzieć, że takie rozważania częściowo podejmuję w „Alfabecie…”).

Konkludując, przywódcy obu stron muszą podjąć niepopularne decyzje dotyczące mobilizacji. Owa zbieżność losu Zełenskiego i putina również zasługuje na miano paradoksu tej wojny.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Michałowi Strzelcowi, Joannie Marciniak, Andrzejowi Kardasiowi i Irinie Wolańskiej. A także: Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Maciejowi Ziajorowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Sławkowi Polakowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu i Jakubowi Dziegińskiemu.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich ośmiu dni: Arkadiuszowi Wiśniewskiemu i Łukaszowi Podsiadle.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Frontowe „dziadki” z czasów donbaskich zmagań. Okolice Mariupola, wiosna 2016/fot. Darek Prosiński

Demografia

Istnieje wiele odpowiedzi na pytanie, dlaczego rosja napadła na Ukrainę. Iwan Krastew, znakomity bułgarski politolog, w lipcu 2022 roku udzielił wywiadu polskiej edycji tygodnika Newsweek. Zapytany o to, czego chce putin, odparł: „(…) on nie jest zainteresowany terytorium, tylko ludnością. Ma obsesję demograficzną. Od jakiegoś czasu powtarza, że gdyby nie rewolucja i II wojna światowa, rosja miałaby dziś 500 mln mieszkańców. (…) Jest przekonany, że dla przetrwania w nowym świecie, rosja potrzebuje mężczyzn i kobiet Ukrainy. Bo dla niego Ukraińcy są rosjanami. Unifikacja historycznej rosji z Ukrainą i Białorusią to jego obsesja numer jeden”. Obsesja nie tylko putina – dodam od siebie – wszak wchłoniecie Ukrainy i wynarodowienie miejscowej ludności to dla wielu rosyjskich decydentów i przedstawicieli elit, także intelektualnych, „ostatnia deska ratunku”. W przeciwnym razie rosji grozi rewolucja kulturowa, związana ze spadkiem liczby etnicznie rosyjskiej i prawosławnej ludności na rzecz muzułmanów z Kaukazu i Azji Centralnej.

Piszę o tym szerzej we właśnie przygotowywanej książce – do lektury której zapraszam Was już dziś (jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, „Zabić Ukrainę! Alfabet rosyjskiej agresji” ukaże się pod koniec lutego).

A skoro o demografii mowa, pozwólcie, że podzielę się kilkoma refleksjami. Zacznę od banału – demografia ma znaczenie dla wojennego wysiłku, co szczególnie dotyczy konfliktów długotrwałych, o wysokiej intensywności, jak ten prowadzony w Ukrainie. Fakt, iż na linii styku wojsk obie strony równoważą ilościowe potencjały, jak dotąd wystarczał Ukrainie do przetrwania. Rzecz w tym, że owo równoważenie na dłuższą metę będzie wyzwaniem nie do udźwignięcia. A to za sprawą rażącej dysproporcji w ludzkich zasobach mobilizacyjnych. W 2022 roku populacja Ukrainy liczyła 41 mln osób, według dostępnych danych, z końcem 2023 roku mieszkało w niej już tylko 29 mln ludzi. Brakujące 12 mln to przede wszystkim uchodźcy i mieszkańcy okupowanych terytoriów. Podstawowa baza rekrutacyjna została więc uszczuplona, a niekorzystna proporcja w odniesieniu do zasobów rosyjskich (143 mln ludzi) jeszcze się pogorszyła – w lutym 2022 roku wynosiła 1:3,5, w 2023 roku 1:5.

Mimo to kompletnie niezasadne pozostają twierdzenia o rzekomej niewyczerpalności rosyjskich rezerw, oparte głównie o wciąż żywą analogię z możliwościami ZSRR. Jeszcze przed wybuchem pełnoskalowej wojny rosjan było dużo mniej niż rosjanek – na każdą setkę kobiet przypadało mniej niż 90 mężczyzn. To wyjątkowo upośledzona proporcja (w Polsce wynosi ona 100:96 i nie odbiega od średniej dla rozwiniętych państw), która w praktyce oznaczała, że w rosji żyło nieco ponad 64 mln mężczyzn. Ilu z nich nadawało się do wcielenia? Według raportu ONZ World Population Prospects, w 2020 roku w federacji było 14,25 mln mężczyzn w wieku poborowym (18-40 lat). Wówczas przewidywano, że w 2025 roku liczba ta spadnie do 11,55 mln, a w 2030 roku do 11,23 mln. Po drodze wydarzyła się pandemia, która zabiła milion moskali (!), potem exodus potencjalnych rekrutów (500 tys.-1 mln mężczyzn), no i koszmarne starty na froncie (co najmniej 350 tys. zabitych i rannych). Z drugiej strony, mieliśmy zabieg administracyjny, polegający na podniesieniu górnej granicy wieku poborowego o pięć lat, co pozwoliło zniwelować ubytki.

Lecz nie zapominajmy o dwóch sprawach – po pierwsze, o niskiej kondycji zdrowotnej rosyjskiego społeczeństwa. Podrzucę Wam garść spośród statystyk, które zebrałem na potrzeby książki. I tak w 2019 roku 15-latek z rosji miał przed sobą krótsze życie niż jego rówieśnicy z 23 najbiedniejszych krajów na świecie. Prognozy z tamtego roku pokazywały też, że średnio jeden na czterech rosyjskich 20-latków umrze przed ukończeniem 60. roku życia. W Szwajcarii ryzyko niedożycia 60 lat, po osiągnięciu 20. roku życia, wyniosło jedynie 4 proc. W wyniku epidemii HIV/AIDS, alkoholizmu i fatalnej kondycji systemu opieki zdrowotnej śmiertelność w rosji była w latach 2005-2015 trzy razy wyższa wśród mężczyzn i dwukrotnie wyższa wśród kobiet niż w innych krajach o podobnym poziomie rozwoju społeczno-gospodarczego. Co roku z powodu nadużywania alkoholu umiera w rosji pół miliona osób. Ćwierć miliona zabrała dotąd epidemia HIV/AIDS. W 2021 roku liczba zakażonych wzrosła do półtora miliona. Od 2019 roku rosja ma drugą najwyższą liczbę przypadków HIV na 100 tys. mieszkańców. Ryzyko zarażenia się wirusem jest w tym kraju 42 razy wyższe niż w całej Unii Europejskiej. Ale rosjan masowo – w skali większej niż w innych rozwiniętych krajach – zabija też chociażby gruźlica (25 tys. zgonów rocznie; w Polsce, przy 38-milionowej populacji, umiera mniej niż 500 osób) oraz choroby wywołane paleniem i przyjmowaniem narkotyków. Te ostatnie w kraju putina są znacznie tańsze niż na Zachodzie. Już w 2021 roku – wtedy głównie na skutek pandemii – oczekiwana długość życia rosyjskich mężczyzn spadła z 68 (w 2019 roku) do 64 lat. Wojna bez wątpienia ów wskaźnik zaniży. Itp., itd.

Po drugie, pamiętajmy o tym że kilkunastomilionowa rzesza potencjalnych żołnierzy, to zbiór w istotnej mierze tożsamy z zasobem osób w wieku produkcyjnym. Rosyjska gospodarka jest nieefektywna, w wielu obszarach przestarzała, wciąż jednak opiera się o przemysł i usługi, które wymagają wykwalifikowanej siły roboczej. Gospodarka Związku Radzieckiego w 1941 roku – mimo wcześniejszej, intensywnej industrializacji – wciąż oparta była o rolnictwo, te zaś zmagało się z problemem ogromnego ukrytego bezrobocia. W realiach nadpodaży rąk do pracy, masowa mobilizacja kołchozowych chłopów nie wpłynęła na efektywność produkcji rolnej i gospodarki jako całości. Tymczasem rosja takich niewykorzystanych zasobów nie ma za wiele, nie może więc w nieskończoność ściągać kolejnych roczników mężczyzn do armii.

Niemniej może to robić dłużej niż Ukraina. Jesienią 2023 roku ukraińskie straty utrzymywały się na poziomie około 20 tys. miesięcznie – zabitych, rannych i z różnych powodów niezdolnych do walki. Rosyjskie w listopadzie 2023 roku dobiły do tysiąca zabitych i rannych dziennie. Nadal więc pozostawały wyższe od ukraińskich, co jest tendencją obserwowaną od początku wojny na pełną skalę. Niestety, taka proporcja, w której na trzech wyeliminowanych z walki rosjan przypada dwóch Ukraińców, pozostaje niekorzystna dla Ukrainy. Gdy zaczęła się inwazja, ukraińskich mężczyzn w wieku 18-60 lat objął zakaz opuszczania kraju. Istniały wyłączenia (na przykład dla ojców trójki dzieci), pojawiło się zjawisko nielegalnych wyjazdów, lecz i tak cztery piąte uchodźców stanowiły kobiety, dzieci i osoby starsze. Rząd w Kijowie nie publikuje danych o strukturze wieku i płci populacji zamieszkującej kontrolowany przezeń teren. Jednak założenie, że w 29-milionowej społeczności występuje nadreprezentacja mężczyzn, wydaje się prawidłowe. Ukraińcy dużo chętniej niż rosjanie rekrutują do wojska kobiety – stanowią one niemal 10 proc. personelu sił zbrojnych i w odróżnieniu od ruSS-armii, służą również w formacjach liniowych. Do czego zmierzam? Ano w mojej ocenie, ukraiński zasób potencjalnych rekrutów (i rekrutek), to 3,5-4 mln osób – bez sięgania po drastyczny środek w postaci mobilizacji dzieci, starców i dużej liczby kobiet. Sporo? Owszem, lecz wciąż dużo mniej od wroga. „Nadzabijaniem” rosjan w proporcji 3:2 tej słabości zniwelować się nie da.

Ponure dla Ukrainy konkluzje płynące z zestawienia potencjałów ludnościowych nie muszą być jednak wiążące. A klucz demograficzny wcale nie jest odpowiedzią na pytanie, kto przedłużającą się wojnę zwycięży. Dziesięciokrotnie mniejszy Wietnam ostatecznie pokonał USA w połowie lat 70., siły zachodniej koalicji – nominalnie mniejsze o połowę – rozniosły w pył wojska Saddama Husajna podczas drugiej „Pustynnej Burzy” w 2003 roku. Maleńki Afganistan upokorzył olbrzymie sowieckie imperium w latach 80., a 70-milionowe Niemcy hitlerowskie w dwa lata zawojowały kawał Europy, zamieszkały przez 150 mln ludzi (znam finał, ale załóżmy, że ta historia kończy się wiosną 1941 roku). Już po tych przykładach widzimy, że istotnych zmiennych jest więcej. Poza „masą demograficzną” liczy się przewaga technologiczna, organizacyjna, determinacja (rozumiana jako wola walki), baza przemysłowa czy wreszcie potężny sojusznik, który wcale nie musi angażować się wprost w działania wojenne, by mieć na nie istotny czy wręcz decydujący wpływ.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Irinie Wolańskiej, Joannie Marciniak, Andrzejowi Kardasiowi, Jakubowi Wojtakajtisowi Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu i Michałowi Strzelcowi. A także: Kacprowi Myśliborskiemu, Adamowi Cybowiczowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Radosławowi Dębcowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi i Sławkowi Polakowi.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Łukaszowi Podsiadle, Adamowi Jaworskiemu i Arkadiuszowi Wiśniewskiemu.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Zdjęcie ilustracyjne, fasada domu w Chersoniu. Wiosna 2023 roku/fot. własne