(Nie)wdzięczność

Wczoraj CNN ujawniło, że siły specjalne Ukrainy mogą stać za atakami na oddziały wagnerowców w Sudanie. Do kilku takich incydentów doszło 8 września br., dwa dni po tym, jak Grupa Wagnera (a właściwie jej pogrobowcy), wwiozła do Sudanu przez granicę z Czadem duże ilości broni. Kontrabanda przeznaczona była dla rebelianckich oddziałów RSF (ang. Rapid Support Forces), które walczą przeciwko sudańskiemu rządowi. I to pojazdy RSF – z bojownikami i najemnikami na pokładach – zostały zaatakowane przy użyciu dronów. W sposób typowy dla ukraińskich uderzeń z wykorzystaniem bezpilotników, dotąd obserwowany wyłącznie w Ukrainie.

Ukraińcy oficjalnie nie zaprzeczają, ale i nie potwierdzają – co jest również typowe dla dotychczasowej praktyki działań wywiadu wojskowego. Jeśli faktycznie operują w Omdurmanie i Chartumie (jako doradcy, szkoleniowcy?), oznaczałoby to uruchomienie kolejnego frontu/sposobu zwalczania przez Ukrainę rosyjskich interesów. De facto jeszcze większą globalizację wojny.

Wojny, która na dobre zagościła też na terytorium federacji rosyjskiej. Oto bowiem „niezidentyfikowani sabotażyści” dokonali w poniedziałek (18 września) ataku na jedno z podmoskiewskich lotnisk. I to nie byle jakie, bo chodzi o silnie strzeżony Czkałowsk, gdzie stacjonują samoloty rządowe i rozpoznawcze, w tym jedna z maszyn przeznaczonych do dowodzenia wojskiem na okoliczność nuklearnego konfliktu. W wyniku eksplozji podłożonych materiałów wybuchowych poważnie uszkodzone zostały dwa samoloty (An-148 i Ił-20) należące do 354. Pułku Lotnictwa Specjalnego Przeznaczenia. Sabotażyści pogruchotali też śmigłowiec bojowy Mi-28N. W ostatnim czasie maszyny tego typu używane były do przechwytywania ukraińskich dronów operujących nad Moskwą.

Niezależnie od skali sukcesu (samoloty raczej nie nadają się do remontu, śmigłowiec owszem), „wjazd” w takie miejsce dowodzi wyjątkowo długich rąk ukraińskiego wywiadu wojskowego, dowodzonego przez gen. Kyryło Budanowa.

—–

Lecz jakie by te ukraińskie dłonie nie były długie i skuteczne, nie starczy ich, jeśli Kijów straci swoich sojuszników. Pośród nich istotną rolę odgrywa Polska, tymczasem w ostatnich dniach relacje między nami a Ukrainą znacząco się pogorszyły. A wszystko za sprawą eksportu ukraińskiego zboża. Szkoda czasu na przypominanie szczegółów, które Czytelnicy znają, ale warto odtworzyć kalendarium wydarzeń i wskazać najważniejsze z nich.

Rzecz podstawowa – praprzyczyną problemów z ukraińskim zbożem jest rosja. To rosja zaatakowała Ukrainę (a nie na odwrót, jak bredzi kremlowska propaganda…) i to rosyjskie siły zbrojne utrzymują blokadę uniemożliwiającą eksport na dotychczasowych zasadach. Zbiory zresztą też – za sprawą rabunku i zniszczeń.

To w takich okolicznościach Ukraina musiała uruchomić alternatywne ścieżki wysyłki zboża – drogą lądową, przez państwa ościenne.

To winą naszej władzy i naszych służb jest, że coś, co miało być tylko transferem, zmieniło się w nielegalną operację na wielką skalę. Zboże tylko nominalnie jechało przez Polskę, faktycznie zostawało w naszych magazynach. Kupowane przez przestępców po zaniżonej cenie. Oczywiście, polscy pożal się boże biznesmeni współpracowali tu z ukraińskimi przedsiębiorcami – jedni kupowali, drudzy sprzedawali. Ale inna jest sytuacja producenta rolniczego w ogarniętym wojną kraju, a inna cwaniaczka w bezpiecznej Polsce. No i raz jeszcze podkreślę – proceder odbywał się na polskim terytorium i to polskie władze i służby winny mu przeciwdziałać.

Nie przeciwdziałały i do dziś nie ujawniły listy podmiotów, które na nielegalnym handlu się wzbogaciły. Znamienna jest ta ochrona personaliów…

Przepełnione magazyny zakłóciły wewnętrzny rynek – polscy rolnicy nie mieli gdzie sprzedać własnego zboża. I wtedy władza się obudziła – po kilku miesiącach zaniedbań.

Jest jej psim obowiązkiem zadbanie o bezpieczeństwo, także ekonomiczne, wszystkich grup ludności w Polsce, w tym rolników. Z tej perspektywy patrząc, nie ma się co oburzać na embargo na ukraińskie zboże. Ale żal, że doprowadzono do sytuacji, w której bez embarga ani rusz, pozostaje. Gdyby Polska rzeczywiście była „silnym państwem”, nikt by u nas wielomiliardowych pokątnych interesów nie robił.

75 proc. budżetu Ukrainy idzie na prowadzenie wojny. Eksport produktów rolnych dawał przed wojną jedną czwartą wpływów budżetowych. Nie wiem, czy taka relacja utrzymała się do dziś, ale z pewnością zyski z eksportu współfinansują ukraiński wysiłek wojenny. Z tej perspektywy patrząc, są jedną ze zmiennych decydujących o być albo nie być Ukrainy. Dlatego dla władz w Kijowie pozostają tak ważne.

Ukraiński interes państwowy wszedł więc w kolizję z polskim. Co robią cywilizowani partnerzy w takiej sytuacji? Próbują się dogadać, a gdy im nie wychodzi – oddają sprawę pod zewnętrzny arbitraż. I tak też uczyniła Ukraina, składając stosowny wniosek do Światowej Organizacji Handlu.

Niezależnie od obiektywnych racji obu stron, spawa ma wymiar etyczny. Cierpimy na działaniach rosji i my, Polacy, i Ukraińcy – nie tylko tamtejsi rolnicy i branża produkcji rolnej. Tyle że my nasze straty liczymy w złotówkach, oni swoje w trupach i rannych. Nikomu, kto zamierza wypowiadać się w temacie kryzysu zbożowego, nie wolno o tym zapominać.

Prezydent Zełenski powiedział w Nowym Jorku: „alarmujące jest to, że (…) niektórzy z naszych przyjaciół w Europie grają naszą solidarnością w teatrze politycznym, robiąc ze sprawy zboża dreszczowiec. Wydaje się, że grają na siebie, a w rzeczywistości pomagają przygotować scenę dla aktora z Moskwy”. Czy to jest oskarżenie Polski o jawną współpracę z rosją? Nie, to smutna konstatacja, że na sprzecznych interesach Polski i Ukrainy zyskuje Moskwa. Bo zyskuje. Osłabiona ekonomicznie Ukraina, to Ukraina osłabiona militarnie – dalej chyba nie muszę ciągnąć tego rozumowania?

Wrócę jeszcze do wypowiedzi Zełenskiego, ale najpierw odpowiedzmy na pytanie, czy tę sprzeczność dałoby się znieść albo przynajmniej załagodzić. Tak – jeślibyśmy nie przespali (nasze władze i służby) kilku pierwszych miesięcy tego roku. Dziś tranzyt ukraińskiego zboża przez Polskę odbywa się bez większych zakłóceń (pamiętajmy, że embargo dotyczy sprzedaży), czyli da się to zorganizować bez szwindli. Polak mądry po szkodzie, a Ukrainiec cierpi…

Jest psim obowiązkiem Zełenskiego występować w obronie interesów własnych obywateli. Z tej perspektywy patrząc, można by uznać, że słowa, które padły w Nowym Jorku, były niepotrzebne. Bo jednak stwarzają one pretekst do złości, która może stać się udziałem wielu zwykłych Polaków. Kowalski nie musi być i nie jest biegły w sztuce retorycznej, nie dokona logicznej i semantycznej analizy słów ukraińskiego prezydenta. Uzna że „nas szkalujo” – w czym zresztą pomogą mu histeryczni komentatorzy. Co może i zapewne przełoży się na międzyludzkie relacje polsko-ukraińskie. Na percepcję miliona uchodźców, którzy nadal u nas przebywają. Zełenski nie zadbał o ich dobrostan, zafundował im konieczność mierzenia się z oskarżeniami o niewdzięczność – ukraińską niewdzięczność wobec Polaków i Polski. Ale najwyraźniej uznał, że to cena, jaką Ukraina może ponieść, wszak chodzi o coś więcej niż milion obywateli przebywających w Polsce.

Nie siedzę w głowie ukraińskiego prezydenta, ale uważnie obserwuję ukraińską politykę i mam świadomość kalkulacji, jakie jej towarzyszą. Nie są to wnioski miłe dla nas, co nie zmienia faktu, że realistyczne. Polska ma ograniczoną podmiotowość jeśli idzie o kwestie militarnego bezpieczeństwa. Wisimy w tym zakresie na USA i NATO. I tak długo jak Waszyngton będzie gotów wspierać Ukrainę, tak długo Polska będzie dla tego wysiłku zapleczem. Kładzenie się Rejtanem przez polityków czy publicystów niczego tu nie zmieni. Nie zatrzymamy transportów, nie zamkniemy portów i lotnisk, bo w reakcji otrzymamy kopa, który przetransferuje nas w szarą strefę bezpieczeństwa, de facto wepchnie w łapy Moskwy. Brutalne Realpolitik, pozwalające Kijowowi na hardość wobec Polski (która i tak sprowadza się do cywilizowanych metod prowadzenia sporu).

Ale ta hardość ma jeszcze inne, istotniejsze podłoże. Dostałem dziś list od Czytelnika, który pisze: „(…) po tym, co odwalił aktorzyna-sługa narodu, już nie interesuję się Ukrainą. Dziękuję Ci za każdy tekst. Jeden twój akapit dawał więcej wiedzy niż miesiąc urobku kołchozów typu Onet czy TVP. Mam nadzieję, że zobaczymy się w lepszych czasach. Żegnaj”. Szanuję rzecz jasna decyzję autora tych słów, lecz napawa mnie ona smutkiem, w którym jest coś więcej niż poczucie straty. Ta odmowa wiedzy, to nieinteresowanie się Ukrainą – które w klimacie ostatnich dni udzieli się pewnie wielu Polakom – nie sprawi, że Ukrainą przestanie się interesować rosja. Nie uchroni też nas przed rosyjskim zainteresowaniem. Zakrycie oczu nie znosi problemu. A rosja to także nasz problem.

Żenująca jest dyskusja o ukraińskiej wdzięczności/niewdzięczności. Wdzięczny to mogę być szwagrowi, że mnie kiedy złapał, gdy zatoczyłem się i mało nie runąłem w przepaść na Krywaniu. Wdzięczni Polakom – konkretnym osobom – mogą być Michajło z Natalią, że ich przygarnęli, gdy zaczęła się inwazja. Ale przecież są i będą. A wdzięczność państwa ukraińskiego? Wolne żarty. Koncept wdzięczności w relacjach międzynarodowych to piaskownica, dowód niedojrzałości. W relacjach państwo-państwo nie ma wdzięczności, są interesy. W interesie Polski jest rosja słaba, niezdolna do atakowania sąsiadów – bo my również jesteśmy jej sąsiadem, a wedle chorej rosyjskiej ideologii także należną strefą wpływu. Więc nie jest żadną łaską to, co nasz kraj robi dla Ukrainy. Wysyłka broni, status logistycznego hubu, instytucjonalne wsparcie dla obywateli Ukrainy – to wszystko mieści się w kategorii działań chroniących polski interes narodowy. Zabijanie rosjan w Ukrainie to lepszy scenariusz, niż zabijanie ich tutaj – i związana z tym koszmarna destrukcja.

Dziś chroni nas NATO, ale sojusze nie są wieczne. A rosyjska nienawiść do Polaków i Polski zapewne przetrwa dłużej. Od Ukrainy i Ukraińców w ogromnym stopniu zależy, co rosjanie z tą nienawiścią zrobią. Czy będą w stanie dać jej upust, wybierając się nad Wisłę.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. nawiązującym do pierwszej części tekstu lotnisko w Czkałowsku/fot. ukraiński wywiad wojskowy

Autor

Marcin

I am freelance journalist, writer, blogger, author of military-themed blog bezkamuflazu.pl. During my journalist activities, I covered multiple conflicts and humanitarian crisises – in Iraq, Afghanistan, Ukraine, Georgia, Lebanon, Uganda and Kenya. In years 2009-2014, I wrote blog zafganistanu.pl dedicated to Afghan war, deployment of Polish Forces and veteran’s affairs. I am also author or co author of non-fiction books and political-fiction novels including „Międzyrzecze” and recently published „Stan wyjątkowy”.