„Lima”

– Półtonówka trafiła w dom, gdzie było sześciu naszych chłopców – opowiadał mi zeszłej wiosny ratownik medyczny pracujący na donieckim odcinku frontu. – Nie było komu pomagać… – ze słów mężczyzny wynikało, że budynek został zniszczony, a koledzy zginęli pod gruzami. W takich okolicznościach poległo już tysiące żołnierzy Sił Zbrojnych Ukrainy (ZSU), nadal życie oddają kolejni. Ale od kilkunastu tygodni jest tych ofiar mniej, bo ukraińscy inżynierowie znaleźli sposób na śmiercionośne bomby szybujące KAB. To narzędzie WRE (walki radiowo-elektronicznej), o wdzięcznej nazwie „Lima”.

Nim napiszę o „Limie”, cofnijmy się do wcześniejszej fazy konfliktu. Gdy przybrał on postać pełnoskalowej wojny, na jaw wyszła taktyczna impotencja rosyjskiego lotnictwa. Przez pierwszych kilkanaście miesięcy było ono wielkim nieobecnym na polu bitwy. Nasycenie środkami obrony przeciwlotniczej – głównie przenośnymi wyrzutniami rakietowymi krótkiego zasięgu – uczyniło strefę (przy)frontową niezwykle niebezpieczną dla samolotów. A niedostatek dalekonośnej i precyzyjnej amunicji uwypuklił problem. W efekcie, rosyjskie wojska lądowe musiały radzić sobie bez znaczącego wsparcia sił powietrznych.

Aż rosjanie wpadli na pomysł kreatywnego zastosowania starych bomb lotniczych. Obarczoną wielkim ryzykiem konieczność zrzucania ładunków nad celem – w zasięgu rażenia systemów OPL – wyeliminowali poprzez doposażenie bomb w skrzydła i prosty system nawigacji. Tak powstały bomby szybujące KAB, zrzucane z samolotów daleko za linią frontu. Mają one zasięg do 70 km (jeśli zwolni się je z wysokości 12 tys. metrów), poruszają się lotem ślizgowym, kierując na zaprogramowane wcześniej współrzędne.

—–

Pierwsze doniesienia o używaniu przez rosjan KAB-ów pojawiły się latem 2023 roku. Kilkanaście tygodni później rosyjskie lotnictwo rozhulało się na dobre, co w pobliżu Awdijiwki – o którą wówczas toczyły się ciężkie walki – przybrało postać bezkarności, zupełnie nowej dla tego konfliktu jakości. rosjanie zrzucali po trzy tysiące KAB-ów miesięcznie, o wagomiarze od pół do półtora tony. Każda z takich bomb mogła zabić nawet kilkudziesięciu żołnierzy. I często zabijała, dokonując małych, ale licznych wyłomów w ukraińskich liniach obronnych. Ponieważ tworzyło to ryzyko poważniejszego przełamania, zwalczanie KAB-ów stało się priorytetem ukraińskiego dowództwa.

Ukraińcy próbowali różnych sposobów. Na front podciągnięto najlepsze, zachodnie systemy OPL, o zasięgu ponad 100 km. Szybko zestrzelono kilka przenoszących bomby rosyjskich Suchoi, ale krótka sprzętowa kołderka zmusiła dowództwo ZSU do wycofania Patriotów na powrót do ochrony stolicy.

Gdy na ukraińskim niebie pojawiły się „efy szesnaste”, otworzyła się kolejna możliwość. Operujące w strefie przyfrontowej F-16 skutecznie odstraszają rosyjskie myśliwce, ale znów – jest ich za mało. No i rosjanie uczą się z nimi walczyć – w kwietniu udało im się zestrzelić jedną z ukraińskich maszyn.

Inny sposób to rażenie zaplecza – miejsc stacjonowania samolotów i bomboskładów. Lecz i tu istnieją ograniczenia wynikłe z faktu, że rosjanie odsunęli lotniska i samoloty poza zasięg lotniczych pocisków rakietowych Storm Shadow/SCALP i ATACMS-ów. Ukraińcom do ataków na rosyjskie zaplecze pozostają drony, ale te są znacznie bardziej narażone na oddziaływanie obrony przeciwlotniczej (większość z nich jest przez moskali zestrzeliwana), no i sama konstrukcja wyklucza użycie dużych głowic.

—–

I tak dochodzimy do czwartego sposobu zwalczania KAB-ów – zakłócania ich systemów nawigacyjnych i celowniczych, tak by przestały poprawnie funkcjonować i bomby schodziły z kursu. Do tego celu służy wspomniana na wstępie „Lima”. Mniejsza o skomplikowane szczegóły techniczne – dość stwierdzić, że urządzenie na kilka sposobów tłumi i fałszuje sygnały docierające do modułu sterującego bombą. W efekcie przestaje działać nawigacja satelitarna (oparta o GPS/GLONASS) i KAB „skazany” jest na używanie inercyjnego systemu nawigacyjnego (INS). Ten co prawda pozwala kontynuować lot w kierunku celu, ale jest podatny na narastające z czasem błędy. Im dłuższy lot bez korekty satelitarnej, tym większe odchylenie, dochodzące do 100 metrów w przypadku zakłócania przez 100 sekund.

Wady? Gdyby zagłuszarki miały większy zasięg, mogłyby „ogłupiać” moduł sterujący dłużej. KAB-y lecą z prędkością 200 m/s. Przy zasięgu „Limy”, który wedle różnych źródeł wynosi 30-40 km, daje to mniej więcej trzy minuty efektywnego oddziaływania. Jeśli bomba o wagomiarze 250-500 kg zboczy z kursu o 180 metrów, nie trafi i z dużym prawdopodobieństwem nie zabije tych, których miała zabić. Ale przy bombach półtora i trzytonowych wymóg precyzji nie jest tak istotny – połowa ich masy to trotyl, którego eksplozja wywołuje falę uderzeniową o zasięgu setek metrów. Więc nawet „przestrzelony” trzytonowy KAB nadal jest niebezpieczny. Szczęśliwie rosyjskie możliwości przenoszenia najcięższych bomb są ograniczone (liczbą i parametrami technicznymi dostępnych samolotów). Na ukraińskie pozycje lecą przede wszystkim 250-500-kiloramowe ładunki. Warto jednak wiedzieć, że i one, „ogłupione”, mogą zrobić krzywdę eksplodując w przypadkowych miejscach. Żaden system obronny nie jest doskonały, co nie zmienia faktu, że rosjanie mają teraz z KAB-ami pod górkę. A ukraińscy żołnierze na linii frontu odczuwają ulgę. Oby jak najdłużej…

—–

Zachęcam Was do wsparcia mojego ukraińskiego raportu, który w znaczniej mierze powstaje dzięki Wam – Waszym subskrypcjom i „kawom”.

Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, zapraszam Was do sklepu Patronite, gdzie możecie nabyć moje książki w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

Ten tekst w rozszerzonej wersji opublikowałem w portalu „Polska Zbrojna” – oto link do materiału.

Nz. rosyjska bomba 500-kilogramowa z dołączonym modułem sterowania i skrzydłami/fot. anonimowe źródło rosyjskie

Warunek

W tym poście będzie sporo liczb. Nie raz już pisałem, że wojna to domena księgowych, dziś uzupełniłbym to zestawienie o demografów; tak czy inaczej, wymiar ludzki to jedno, ale bez „cyferek” ani rusz jeśli idzie o (z)rozumienie konfliktu zbrojnego. Możemy poświęcić mnóstwo czasu na analizy psychologiczno-socjologiczne dotyczące morale i jego trwałości, lecz w prognozowaniu przebiegu wojny i tak ostatecznie do głosu dojdzie „twarda matematyka”. Do rzeczy.

Jak wynika z prognoz Ukraińskiego Instytutu Demografii (UID), w 2025 roku na terenie kontrolowanym przez rząd w Kijowie przebywać będzie 25 mln ludzi. Obecnie na tym obszarze żyje około 28 mln osób, czyli zakładany jest dalszy odpływ ludności. W realiach restrykcyjnych przepisów obejmujących mężczyzn między 18. a 60. rokiem życia oznacza to przede wszystkim migrację kobiet i dzieci. Już dziś w Ukrainie obserwowana jest wyraźna nadreprezentacja mężczyzn w młodym i średnim wieku, zatem w kolejnym roku ta tendencja tylko się utrwali. Nie dziwi więc szacunek UID, wedle którego poziom dzietności w Ukrainie spadnie do 0,9.

Dla zachowania zastępowalności pokoleń współczynnik urodzeń musi utrzymywać się na poziomie 2,1. Objawy demograficznego załamania, będącego długofalowym skutkiem rosyjskiej inwazji, da się załagodzić – w tym większym zakresie, im więcej uchodźców wróci do domu. Niestety, im dłużej trwa wojna, tym bardziej spada odsetek uciekinierów deklarujących gotowość powrotu do kraju. Latem tego roku tylko połowa ukraińskich uchodźców przebywających w Polsce planowała taki krok, większość „po zakończeniu działań wojennych”.

Spadająca liczba ludności przywodzi do wniosku, że maleją rezerwy mobilizacyjne Ukrainy. Tak, w perspektywie długoterminowej władzom w Kijowie zabraknie zasobów do odtwarzania potencjału armii, zwłaszcza jeśli miałaby ona liczyć „duże” kilkaset tysięcy żołnierzy. Nie zapominajmy jednak, że mimo poważnych strat, Ukraina ma jeszcze kim walczyć. Jak wynika z przeprowadzonej niedawno obowiązkowej rejestracji rekrutów, w kraju żyje ponad 3 mln mężczyzn w wieku poborowym, dotąd nieobjętych mobilizacją. Przy obecnej intensywności działań zbrojnych taki zasób wystarczy na trzy do pięciu lat, bez sięgania po drastyczny środek w postaci powoływania większej liczby kobiet oraz dzieci i starców.

—–

A propos strat – „Wall Street Journal”, powołując się na źródła w amerykańskich służbach, napisał w ubiegłym tygodniu, że w wojnie zginęło 80 tys. ukraińskich żołnierzy. Dalsze 400 tys. wojskowych miało zostać rannych. Wołodymyr Zełenski nazwał te doniesienia „kłamstwem” i zapewnił, że bezpowrotne straty ZSU są znacznie niższe. Ukraiński prezydent nie podał konkretnej liczby; wcześniej (na początku tego roku) mówił o 31 tys. zabitych wojskowych. W tekście WSJ podano też szacunek dotyczący rosyjskich strat, będących na poziomie 200 tys. zabitych i 400 tys. rannych. W związku z tym artykuł wieńczyła konkluzja o „ponad milionie ofiar” rosyjsko-ukraińskiego konfliktu.

Co się tyczy strat rosyjskich – dane zachodnich służb (przywołane w WSJ) pokrywają się z szacunkami ukraińskiego sztabu generalnego (640 tys. w y e l i m i n o w a n y c h z walki; sugestia, że w zestawieniu SG ZSU chodzi wyłącznie o zabitych to zagrywka psychologiczna). Oficjalne rosyjskie źródła milczą w temacie własnych ubytków. W lipcu br. – opierając się na ogólnodostępnych danych z obszaru rosji (nekrologi, pożegnania w mediach, zdjęcia grobów i wykazy postępowań spadkowych) niezależnym rosyjskim dziennikarzom udało się potwierdzić śmierć 57 tys. żołnierzy federacji. Analiza strat sprzętowych – takich, które zarejestrowano przy pomocy zdjęć i filmów – każe założyć, że bezpowrotne straty wojsk inwazyjnych są co najmniej dwa razy wyższe. „Szarą strefę” tworzą przede wszystkim zabici na sprzęcie, którego utraty nie udało się zarejestrować, polegli z „republik” donieckiej i ługańskiej oraz wszelkiej maści najemnicy. W mojej ocenie, wspomniane 200 tys. zabitych to realny szacunek. Uwzględniwszy rzeczywistość pola walki, w tym jakość zabezpieczenia medycznego, 400 tys. rannych również nie wydaje się zawyżoną liczbą.

Inaczej mają się sprawy w przypadku Ukraińców. Twierdzenie, że zabitych jest „dużo mniej” niż 80 tys. to kłamstwo. Rozumiem, dlaczego ukraiński prezydent po nie sięga, ale sądzę też, że dramatyczne rozmijanie się z prawdą w tak ważnej kwestii Ukrainie nie służy. Wojna na Wschodzie nie jest „strzelaniem do rosyjskich kaczek”, a takie wrażenie można odnieść po wszelkich sugestiach, że giną przede wszystkim ruscy. Owszem, ginie ich więcej, bo to oni przez większość wojny są stroną atakującą. Bo specyficzne cechy kulturowe i techniczne (o których wielokrotnie pisałem) sprawiają, że duża część tych ataków to „mięsne szturmy”. Tym niemniej Ukraińcy też nacierają, też miewa to postać rodem z sowieckiej sztuki operacyjnej, nade wszystko jednak to na pozycje obrońców spada gęstszy ogień artyleryjski, a od kilkunastu miesięcy po kilkadziesiąt KAB-ów dziennie. Nie wszystkie bomby trafiają, ale jedna może zabić i zranić nawet cały pluton – co nie raz już miało miejsce i o czym donoszą sami żołnierze i weterani.

Jesienią zeszłego roku rozmawiałem z kilkoma ukraińskimi wojskowymi – ci oficerowie już wtedy przyznawali się do strat rzędu 300 tys. zabitych i rannych. Po roku – którego istotna część upłynęła pod znakiem poważnych niedoborów amunicji, ciężkiej kampanii w Donbasie i wspomnianego „KAB-owania” – wzrost o kolejne 180 tys. nie wydaje mi się nieprawdopodobny. Dość spojrzeć na ukraińskie nekropolie. Wiem, że to dowód anegdotyczny, ale moje odczucia potwierdzi każdy, kto bywa w Ukrainie, odwiedza cmentarze i widzi, jak szybko przybywa tam kolejnych grobów. Jeśli mam być szczery, dane podane przez WSJ – owe 80 tys. poległych i 400 tys. rannych – wydają mi się nazbyt optymistyczne. Sądzę, że pośród tego niemal pół miliona ofiar, zabici stanowią co najmniej jedną czwartą.

—–

Ale wróćmy na grunt „twardej matematyki”. Kilkanaście dni temu putin podpisał dekret, zgodnie z którym armia rosyjska – jeśli idzie o personel ściśle wojskowy – ma w grudniu tego roku liczyć 1,5 mln ludzi. Żołnierzy ma przybyć aż 180 tys., co zdaniem niektórych obserwatorów może przesądzić o rychłej klęsce Ukrainy.

Zgadzam się z opinią, że większość tych mundurowych trafi na front. Biorąc pod uwagę poprawne relacje Moskwy z Pekinem oraz realnie nieistniejące ryzyko ataku NATO na rosję, innych zadań dla tego wojska nie będzie. Ale czy 180 tys. dodatkowych żołnierzy może przesądzić o wyniku wojny, zwłaszcza w obliczu sygnalizowanych wyżej problemów? Nie sądzę.

Aby solidnie wyposażyć taki komponent rosjanie potrzebowaliby – wedle własnych norm – d o d a t k o w y c h dwóch tysięcy czołgów oraz sześciu tysięcy wozów bojowych i transporterów. Skąd je wziąć, skoro już dziś większość jednostek liniowych w Ukrainie ma na wyposażeniu ledwie 40-50 proc. wymaganego sprzętu ciężkiego? Przemysł jak nie domagał tak nie domaga, a sowieckie zapasy nieuchronnie się kończą. Najpewniej więc nie idzie o stworzenie pełnowartościowych oddziałów, a o powołanie kolejnych „batalionów marszowych”. Słabo wyposażonych jednostek nieprzeznaczonych do walki, ale służących do uzupełnień. Bądź, biorąc pod uwagę rosyjskie realia, od razu kierowanych do „mięsnych szturmów”.

Co skłania mnie do dwóch wniosków. Po pierwsze, że putin chce kontynuować wojnę na wyniszczenie, w oparciu o parytet masy. Ludzkiej masy. Po drugie, że w tej sytuacji wsparcie dla ukraińskiej armii winno koncentrować się na mnożeniu siły jej ognia. Jego śmiercionośności i szkodliwości. A to oznacza m.in. zwiększone dostawy amunicji kasetowej. Wybitnie niehumanitarnej, ale wobec nieludzkiej determinacji Kremla innej drogi nie ma. Bez „nadzabijania” agresorów – w relacji bardziej korzystnej dla siebie niż ma to miejsce do tej pory – Ukraina tego starcia nie przetrwa.

—–

Szanowni Czytelnicy, piszę dzięki Wam, Waszym subskrypcjom i „kawom”. Zbieram na dalsze funkcjonowanie blogu i liczę na Waszą hojność. Za którą pięknie dziękuję! Stosowne przyciski do moich kont na Patronite i Buycoffeeto znajdziecie poniżej:

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Joannie Marciniak. A także: Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Rucińskiemu, Annie Sierańskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Arturowi Żakowi.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia: Łukaszowi Podsiadle, Czytelnikowi Adamowi, Przemkowi Szafrańskiemu, Bernardowi Afeltowiczowi i Arkadiuszowi Wiśniewskiemu.

Szanowni, to dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, „Międzyrzecze. Cena przetrwania” i „(Dez)informacji” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Zdjęcie ilustracyjne, fot. SzG ZSU