(Nie)obecni

Jednym z ostatnich akordów bitwy o Awdijiwkę były zmasowane rosyjskie naloty na ukraińskie pozycje. Przez co najmniej dziesięć dni rosjanie zrzucali po sto i więcej bomb na ruiny i okolice niewielkiego miasteczka (równanego z ziemią i przez artylerię). Takiej intensywności użycia lotnictwa taktycznego w tej wojnie dotąd nie notowano, zwłaszcza na tak wąskim odcinku frontu.

Wnioski? Pierwszy jest oczywisty – Awdijiwkę miano zdobyć za wszelką cenę, niezależnie od kosztów ludzkich i technicznych.

Drugi wiąże się z możliwościami rosyjskiego lotnictwa, które przez pierwszych kilkanaście miesięcy wojny w Ukrainie było wielkim nieobecnym na polu bitwy. Nasycenie środkami obrony przeciwlotniczej – przede wszystkim przenośnymi wyrzutniami rakietowymi krótkiego zasięgu – uczyniło strefę (przy)frontową niezwykle niebezpieczną dla samolotów. Niedostatek dalekonośnej i precyzyjnej amunicji tylko uwypuklił problem. Wojska lądowe zasadniczo musiały radzić sobie bez wsparcia sił powietrznych. Aż rosjanie wpadli na pomysł kreatywnego zastosowania starych bomb lotniczych. Obarczoną wielkim ryzykiem konieczność zrzucania ładunków nad celem – a więc w zasięgu rażenia systemów OPL – wyeliminowano poprzez doposażenie bomb w skrzydła i prosty system nawigacji. Tak powstały bomby szybujące, zrzucane z samolotów daleko za linią frontu. Mają one zasięg nawet do 70 km (jeśli zwolni się je z wysokości 12 tys. metrów), poruszają się lotem ślizgowym, kierując na zaprogramowane wcześniej współrzędne. Ich celność jest taka sobie – najlepsza na dystansie 10-15 km – ale i po prawdzie rosjanie nieszczególnie ów parametr fetyszyzują. Po pierwsze z uwagi na ogromne zapasy starych bomb, po drugie, z powodu pokaźnej masy samych ładunków (nawet półtonowe głowice). Bomby mają burzyć duże obiekty – jeśli jest ich dużo i są duże, precyzja schodzi na plan dalszy.

No więc wraz z „odkryciem” szybujących bomb (techniki znanej moskalom wcześniej, ale z jakiegoś powodu licznie zastosowanej dopiero w drugim roku wojny), rozhulało się rosyjskie lotnictwo, co w pobliżu Awdijiwki przybrało już postać bezkarności. Czyli zupełnie nowej dla tego konfliktu jakości.

Jakości, na występowanie której Ukraińcy na dłuższą metę pozwolić sobie nie mogą. Więc nie siedzą z założonymi rękoma.

Odwrót ZSU z Awdijiwki osłaniany był przez któryś z najefektywniejszych/najlepszych systemów OPL, będących w dyspozycji armii ukraińskiej. Najprawdopodobniej przez Patrioty bądź SAMP/T-y, zdolne razić cele na odległość powyżej 100 km. Tak czy inaczej, w weekend spadły łącznie cztery rosyjskie samoloty Su-34/35. Dziś, już bez związku z bojami o Awdijiwkę, zestrzelono kolejne dwie maszyny. W przypadku trzech strąceń mamy wiarygodne potwierdzenia z kilku rosyjskich źródeł, co do pozostałych bezpieczniej uznać zestrzelenia za prawdopodobne. W najkorzystniejszym dla Ukraińców ujęciu – przy sześciu strąceniach – łączne rosyjskie straty przekroczą 400 mln dolarów, mowa bowiem o najnowszych i najlepszych w parku maszynowym agresora samolotach.

Nosicielach bomb szybujących.

Czy bolesna strata, nade wszystko jednak świadomość obecności „na teatrze” niebezpiecznego i skutecznego systemu OPL z „długimi rękoma”, znów sparaliżuje rosyjskie lotnictwo? Przekonamy się już niebawem. Wiele zależy od tego, na jak długo i jak licznie Ukraińcy delegowali na front zachodnie wyrzutnie, dotąd używane głównie do ochrony Kijowa. Jeśli rzeczywiście transfer sprzętu odbył się kosztem możliwości stołecznej obrony powietrznej, bez dwóch zdań mamy do czynienia z „gościnnym występem”. Ale jeśli jest inaczej – w Ukrainie pojawiły się kolejne baterie zachodnich systemów – to ich obecność w strefie (przy)frontowej może się okazać nową i stałą jakością.

Czy to w ogóle możliwe? Prezydent Zełenski ujawnił niedawno, że do kraju dotarły dwa nowe systemy „zdolne zestrzelić wszystko”. Nie dodał, czy chodzi o broń amerykańską czy zachodnioeuropejską, czy stało się to w ramach wcześniejszych pakietów pomocowych (część asortymentu zawsze trafia w późniejszym terminie), czy chodzi o jakieś nowe zobowiązanie. Bazując na tych wcześniejszych, zeszłorocznych, w 2024 roku w Ukrainie powinno się pojawić co najmniej pięć dodatkowych baterii Patriot i ich europejskich odpowiedników. W obliczu bieżących kłopotów ZSU coś z tego zasobu mogło(by) trafić na front, a nie do obrony zaplecza.

Ukraińcy są bowiem w defensywie, rosjanie kontynuują natarcie w kilku punktach od charkowszczyzny po Zaporoże. Z ich aktywności wyłania się czytelny obraz intencji – moskale zamierzają wymazać zeszłoroczne zdobycze terytorialne Ukraińców, w miarę możliwości uszczknąć też coś z tego, co ZSU urwały im latem i jesienią 2022 roku. Spieszą się, chcąc wykorzystać aktualne ukraińskie słabości – niedostatki rezerw i amunicji artyleryjskiej, do soboty wydawało się, że również braki w dalekonośnej OPL. Bombami szybującymi rosjanie ofensywy nie wygrają, ale ich masowe użycie powiększa ukraińskie straty i w którymś momencie mogłoby się okazać kluczowe w przełamaniu frontu.

Dlatego Ukraińcy muszą trzymać rosyjskie suchoje na dystans.

PS. Nie dajmy się zwariować – na skutek obecnych działań i przy założeniu, że rosyjskie ataki się powiodą, przedmiotem „korekt” będzie procent, może półtora procenta terytorium Ukrainy. Taki jest zasięg i skala rosyjskiej ofensywy.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Michałowi Strzelcowi, Joannie Marciniak, Andrzejowi Kardasiowi i Irinie Wolańskiej. A także: Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Maciejowi Ziajorowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Sławkowi Polakowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu i Jakubowi Dziegińskiemu.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich dwóch tygodni: Łukaszowi Podsiadle, Michałowi Baszyńskiemu, Rafałowi Rachwałowi i Milenie Karlińskiej-Nehrebeckiej.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Su-35/fot. MOFR

Pogrom

No to jest już pogrom. Pogrom rosyjskiego lotnictwa. Źródła (pro)rosyjskie potwierdzają utratę w ciągu ostatnich kilku godzin dwóch śmigłowców Mi-8, bombowca Su-34, myśliwca Su-35 – wszystko to w jednym incydencie (o którym za chwilę nieco więcej). Ponadto raportują utratę kolejnego Su-34 oraz szturmowca Su-25.

Co ciekawe, pierwsze cztery maszyny zostały zestrzelone… nad rosją, w przygranicznym obwodzie briańskim. Jak? Ano głowią się nad tym kremlowscy analitycy, stawiając dwie hipotezy. Wedle pierwszej, ruskich zmiotły z nieba amerykańskie rakiety powietrze-powietrze AIM-120. Strzela się nimi z samolotów, co oznaczałoby kolejną udaną konfigurację zachodnich systemów z ukraińskimi (poradzieckimi) samolotami. Wedle drugiej hipotezy, Ukraińcy podciągnęli pod granicę wyrzutnie Patriotów.

Tyle tamta strona. Moi ukraińscy znajomi uśmiechają się znacząco, posyłając podziękowania Włochom. Łączę kropki i przypominam, że Rzym na początku roku obiecał Kijowowi francusko-włoski system obrony przeciwlotniczej SAMP/T. Miał on zostać przekazany Ukrainie wiosną tego roku. A wiosnę to mamy już od dłuższego czasu…

No ale jak to z tym strzelaniem do celów znajdujących się nad rosją? – spytacie. Ano tak – rosjanie od jakiegoś czasu używają bomb szybujących – zrzucone w jednym miejscu, potrafią przelecieć jeszcze kilkadziesiąt kilometrów do celu. Jeśli cele znajdują się w stosunkowo bliskiej odległości od granicy, atakujące samoloty nie muszą wlatywać w przestrzeń powietrzną wroga. I z taką sytuacją mieliśmy dziś do czynienia. Su-34 miał bombardować, Su-35 go osłaniał. Zestrzelone śmigłowce nie były zwykłymi transportowymi maszynami – te konkretne Mi-8 służyły do robienia zakłóceń radioelektronicznych, w teorii służących ochronie formacji przed atakami ukraińskiej OPL.

Ponoć „mi-ósemki” spadły jako pierwsze…

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. ilustracyjnym wrak rosyjskiego Suchoja/fot. za Oryx

Cele

Nad ranem w Kijowie znów zawyły syreny alarmowe. Tym razem rosjanie nie zaatakowali Ukrainy rakietami, nie był to też mieszany nalot przy użyciu pocisków balistycznych i dronów. W ruch poszły jedynie te ostatnie – irańskie szahidy, które nadleciały nad miasto dwiema falami. W stolicy niewielkiemu uszkodzeniu uległ budynek administracji i cztery domy mieszkalne, pod miastem – kolejny. Wszystkie zniszczenia wywołały szczątki spadających dronów-kamikadze – stołeczna obrona przeciwlotnicza zestrzeliła ich w sumie 13.

Co istotne, nie ma zgłoszeń o stratach osobowych.

Jeszcze jakiś czas temu spekulowano, że zapas amunicji krążącej, posłanej rosjanom przez Iran, uległ wyczerpaniu. Szahidy na wiele dni znikły znad Ukrainy, ich nieobecność tłumaczono także konstrukcją, źle znoszącą zimowe warunki – co ostatecznie okazało się nieprawdą. Drony-kamikadze irańskiej produkcji mogą operować przy niskich temperaturach, o czym dziś przekonali się kijowianie. Tym niemniej faktycznie – wcześniejsze partie tej broni musiały rosjanom „wyjść”. Bez zbędnych szczegółów – zestrzelone rano szahidy zostały wyprodukowane na przestrzeni ostatnich tygodni. To zaś oznacza, że Teheran kontynuował dostawy mimo świadomości, że drony nie rażą celów wojskowych – że rosjanie używają ich do ataków na obiekty cywilne. Mamy tu zatem do czynienia ze świadomym udziałem w praktykach terrorystycznych.

Których rosja nie zamierza zaprzestać – o czym mówił ostatnio sam putin (dodając do wypowiedzi absurdalny argument, że to Ukraina zaczęła, atakują most krymski). Zachód reaguje, śląc i obiecując kolejne dostawy nowoczesnych systemów obrony przeciwlotniczej. Wczoraj gruchnęła wiadomość, że Amerykanie zamierzając dostarczyć armii ukraińskiej patrioty. Dziś, że Francuzi i Włosi przekażą Ukraińcom własne porównywalne systemy o nazwie SAMP/T. Oficjalnych deklaracji należy spodziewać się lada moment, zaraz potem ruszą szkolenia ukraińskich załóg – jeśli idzie o patrioty, nastąpi to w Grafenwoehr w Bawarii, gdzie znajduje się baza sił lądowych USA.

Szef Pentagonu Lloyd Austin i sekretarz stanu Antony Blinken, wielokrotnie w ostatnim czasie podkreślali, że obrona przeciwlotnicza jest priorytetem, jeśli chodzi o potrzeby wojskowe Ukrainy. Takie same opinie wyrażali przywódcy europejscy. Przekazanie wspomnianych systemów nie powinno więc być zaskoczeniem, ale zwróćmy uwagę, że w tej kategorii uzbrojenia to najlepsze, co Zachód może dać Ukrainie. Najnowsza i najbardziej sekretna wojskowa technologia zaczęła docierać na wschód już jakiś czas temu – punktem przełomowym były późnowiosenne dostawy himmarsów. Niemniej był to strumień wąski, ostrożnie dozowany, wciąż bowiem pokutowała – i w jakiejś mierze nadal pokutuje – obawa przed reakcją rosjan z jednej strony, utratą tajemnic (na przykład, gdy sprzęt wpadnie w ręce wroga) z drugiej. Z tej perspektywy patrząc, wysyłka patriotów to przekroczenie kolejnej „czerwonej linii”. Mówiąc wprost, NATO boi się dziś mniej i daje temu wyraz.

Lecz to zapewne również zwyczajna konieczność. Przez długi czas wsparcie dla ukraińskiej OPL sprowadzało się do „załatwiania” gdzie się dało części i całych systemów, w tym amunicji, pochodzenia sowieckiego. Problem w tym, że „rynek” się wydrenował, a ukraińskie zapasy – po dziesięciu miesiącach intensywnej wojny – są już na wyczerpaniu. „Bezbronne niebo” to porażająca wizja i pewny krok w kierunku ukraińskiej porażki, którego NATO nie chce ryzykować, nawet za cenę tak kosztownych dostaw (dość wspomnieć, że pojedyncza bateria Patriot kosztuje 2,5 mld dol; Ukraińcy raczej najnowszych wersji nie dostaną, ale i tak powierzony im zostanie sprzęt o wielkiej wartości).

Kreml już czuje pismo nosem i ustami dmitrija pieskowa grozi, że „patrioty w Ukrainie staną się celem rosji”. Uśmiecham się, gdyż dobrze pamiętam równie buńczuczne zapowiedzi dotyczące himmarsów. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby ktoś mi powiedział, że w rosji zaczęto właśnie budować makiety patriotów, które podobnie jak makiety himmarsów „zagrają” w propagandowych filmikach rus-armii, ilustrujących widowiskowe rozwalanie zachodnich super-broni.

Budowniczy mają jeszcze trochę czasu, bo wdrożenie zachodnich systemów nie nastąpi z dnia na dzień. Dotychczasowa praktyka pokazuje, że o kolejnych dostawach nowoczesnego sprzętu dla Ukrainy dowiadujemy się post factum, a jedną z tajemnic ukraińskiego „szybkiego uczenia się” (nowych broni) jest fakt, że szkolenia odbywają się wcześniej, w tajemnicy, czasem w rygorze „decyzji jeszcze nie ma, ale na wszelki wypadek zapoznajcie się z tym systemem” (wiem, jak to brzmi, wybaczcie, lecz nie czuję się uprawniony do dzielenia się szczegółami). No i pozostaje kwestia spięcia różnorodnych elementów OPL w jeden działający system – „pożenienia” różnych technologii (zachodniej, też przecież zróżnicowanej, posowieckiej i ukraińskiej). Myślę, że w najlepszym razie zajmie to wiele tygodni. Że o pierwszym bojowym użyciu patriotów usłyszmy nie szybciej niż na wiosnę.

Chciałoby się szybciej, to oczywiste. Z drugiej strony patrząc, Ukraina musi budować swoje zdolności obronne nie tylko na dziś czy jutro, ale i na pojutrze. Jestem przekonany, że armia ukraińska pokona rosjan i wyrzuci ich z kraju, lecz zarazem wątpię, by przyniosło to koniec wojny. Taki „automatyczny”; rosja bowiem nie odpuści i pobita na lądzie – przynajmniej przez jakiś czas – będzie jeszcze kontynuować kampanię terrorystycznych ataków powietrznych z użyciem rakiet i dronów. Z zamysłem nie tyle zemsty, co dalszej dewastacji Ukrainy, z nadzieją, że jej mieszkańcy w końcu „pękną”.

To na ten scenariusz Kijów potrzebuje solidnego parasola.

Koniecznym byłoby też pozbawienie rosjan dostaw nowych rakiet i dronów (zapasy w końcu i tak wystrzelają). Czyli presja na sojuszników typu Iran czy Korea Północna oraz fizyczne zniszczenie rosyjskich zakładów. Nie produkują one pocisków balistycznych i rakiet „na kopy” – przeciwnie. Ale nawet te 40 sztuk miesięcznie, to o 40 za dużo. Nad tym jednak pochylę się przy okazji innego wpisu.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Uszkodzony rosyjski pocisk manewrujący/fot. Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy