Gwarancja

Po dyplomatycznym maratonie z ostatnich dni na plan pierwszy wysuwa się kwestia gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy. Bez tego, przy takim sąsiedzie jak rosja, nie da się zapewnić trwałego pokoju. Nie tylko zresztą Ukrainie, ale też reszcie Europy, o czym otwarcie mówił w poniedziałek w Waszyngtonie prezydent Francji Emmanuel Macron.

Koalicjanci głowią się teraz nad szczegółami takich gwarancji i mam wrażenie, że są to rzeczywiste rozkminy, a nie pozorowane działania. Stany Zjednoczone – i nie tylko one – wykluczają możliwość przyjęcia Ukrainy do NATO, co z perspektywy Kijowa byłoby najwłaściwszym rozwiązaniem. O wysłaniu potężnych sił pokojowych też nie mam mowy – Amerykanie umywają ręce, a Europejczycy nie są organizacyjnie zdolni do takiego wysiłku. Wszelkie zaś mniej lub bardziej symboliczne działania w tym zakresie już dziś można uznać za niedostateczne; kilka-kilkanaście tysięcy żołnierzy NATO rosjan nie odstraszy.

Sytuacja bez wyjścia? Są tacy, którzy twierdzą, że jedynym ratunkiem dla Ukrainy byłoby posiadanie własnej broni jądrowej. Nie będę podważał logiczności takiej argumentacji, gdyż się z nią zgadzam, ale realna ocena sytuacji każe mi uznać taki scenariusz za niemożliwy. Ukraina nie jest w stanie pozyskać takiej broni – nie ma ku temu odpowiednich środków i zasobów techniczno-intelektualnych, Kijów nie uzyska też wsparcia z zewnątrz.

Co zatem począć? Ano można wybrać półśrodek: uzbroić ukraińskie wojsko po zęby. Po kilkudziesięciu miesiącach pełnoskalowej wojny rosjanie dobrze wiedzą, że ich broń w większości kategorii ustępuje zachodnim systemom. Mają świadomość, że dziś ratuje ich stosunkowo niewielka ilość tej broni na wyposażeniu Ukraińców. Kilkanaście F-16 różnicy nie czyni, ale 200 maszyn wymiotłoby z ukraińskiego nieba rosyjskie lotnictwo. Tak samo jest i byłoby z czołgami, artylerią, bronią rakietową, zwłaszcza średniego i dalekiego zasięgu. Potęga technologiczno-finansowa Zachodu mogłaby również pomóc Ukraińcom w zbudowaniu przewag w broni WRE (walki radio-elektronicznej), w dalszej rozbudowie komponentu dronowego. Czy mając takiego przeciwnika rosja poszłaby na kolejną wojnę? Nie sposób tego wykluczyć, ale ryzyko z pewnością byłoby mniejsze.

No ale rosjanie wykazują w tej wojnie niezwykłą determinację – rozumianą jako nonszalancja wobec ponoszonych strat – dlaczego miałoby im zabraknąć jej w przyszłości? – mógłby zapytać ktoś, powątpiewając w odstraszającą moc zwesternizowanej armii ukraińskiej. „Próg bólu” moskali rzeczywiście znajduje się wysoko, jednak nie jest nieosiągalny. Przekonuje mnie interpretacja zaangażowania rosjan w oparciu o mechanizm znany w psychologii społecznej jako „pułapka utopionych kosztów”. To stan, gdy wpakowaliśmy w jakieś przedsięwzięcie czas, pieniądze, energię (jakiekolwiek inne zasoby) i trwamy przy inwestycji chociaż ona nam się już nie opłaca. „Spec-operacja” jest taką właśnie inwestycją – za dużo już „zżarła”, by teraz się z niej wycofać. Co innego, gdyby można było cofnąć czas…

Dozbrojenie ZSU oczywiście będzie kosztować – niewiele mniej niż teraz, kiedy Zachód wykłada rokrocznie około 40 mld dolarów. Ale biorąc pod uwagę skumulowane budżety „koalicji chętnych” to nie byłoby jakieś wielkie obciążenie.

No i jest jeszcze kwestia czasu. O ile właściwą siłę komponentu lądowego armii ukraińskiej udałoby się uzyskać stosunkowo szybko, o tyle zbudowanie odpowiedniego potencjału odstraszania w powietrzu zajęłoby co najmniej kilka lat. Dwustu-trzystu wielozadaniowych maszyn nie da się skołować ot tak, a i szkolenie pilotów i personelu to nie jest wyzwanie na szybko. Potrzebny zatem byłby „pomost” – nawet kilkuletnia misja sił powietrznych NATO, z wydatnym udziałem Amerykanów. Coś jak operacja nad byłą Jugosławią w latach 90. Biorąc pod uwagę techniczną, taktyczną i organizacyjną miażdżącą przewagę zachodniego lotnictwa nad rosyjskim, wysoki wskaźnik gotowości bojowej takiego kontyngentu oraz jego możliwości dotkliwego uderzenia, byłby to mocny czynnik odstraszania. Solidna gwarancja.

—–

Szanowni, gdybyście chcieli wesprzeć mój ukraiński raport, polecam się poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki! W sklepie Patronite możecie nabyć je w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełna oferta pod tym linkiem.

Nz. Amerykańskie F-35 nad polskim niebem/fot. Bartek Bera

Kibole

Wiosną 2014 roku, gdy rosyjscy oficerowie GRU zaczęli rozkręcać „rewolucję” na Donbasie, przyłączyły się do nich wszelkiej maści społeczne męty. Życiowi wykolejeńcy, kryminaliści, kibole. Tacy, co to niewiele mieli do stracenia, chcieli sobie powetować dotychczasowe niepowodzenia czy dostrzegli szansę na łatwy i szybki zarobek. Moskwa umiała ten „oddolny ruch społeczny” zagospodarować. Nim w Kijowie przejrzeli na oczy, było za późno, by całkowicie wytrzebić tę bandyteskę.

Gdy trzebić zaczęto, niekiedy sięgano po podobny zasób ludzki. Bataliony „Szachtarsk” czy „Tornado” niemal w całości składały się z kryminalistów, znów z dużą nadreprezentacją kiboli. Którzy zamiast za walkę z ruskim rakiem wzięli się za rabunek. Swoich. Cywilów. Kijów przejrzał na oczy i rozwiązał bandyckie formacje, ale co po drodze dostarczono amunicji ruskiej propagandzie, to jej.

Skądinąd to na swój sposób zabawne, że kremlowscy aktywiści medialni z przyganą relacjonowali poczynania „banderowskiego kibolstwa”, gdy po ich stronie dochodziło, wciąż dochodzi, do jeszcze gorszych ekscesów. Tam chłopcy z trybun i inni bandyci skrzyknięci w samodzielne jednostki, wyspecjalizowali się w zaczystkach. Mordowaniu i grabieży bogu ducha winnych cywilów.

Niegrzeczni chłopcy z rosji wzorowali się na poczynaniach niejakiego Arkana, którego Tygrysy, też kibole, odpowiadają za serię zbrodni wojennych w byłej Jugosławii.

Kiedyś kibolstwo jednego z klubów próbowało zawłaszczyć sobie historię poległego w Afganistanie polskiego żołnierza. Bo chłopak ocieplał wizerunek – był ultrasem, a zginął jak bohater. No był ultrasem i zginął jak bohater. A tuż przed wyjazdem do Afganistanu policja zatrzymała go za jazdę pod lekkim wpływem; miał więc kosę z mendami. „Chuja tam!”, protestowali koledzy z jednostki. Poległy nie był święty, ale na ustawki nie chodził, a handlem prochami i czerpaniem zysków z prostytucji się brzydził. Kochał swój klub, ale bardziej kochał mundur.

Bo mundur nie chodzi w parze z kibolstwem.

O czym piszę, bo obrońcy przeszłości nawrockiego robią kurwę z logiki. Relatywizują kibolstwo, byle tylko wybielić kandydata na prezydenta. Argumentują na przykład, że „może to i nie są grzeczni chłopcy, ale w razie tragedii to właśnie oni uratują nam tyłki”. Bo „jako pierwsi staną do walki”.

Miażdży mnie ów argument – głupotą.

Historia uczy, że to nie bezmózgie zbóje gotowe były poświęcić się dla wspólnoty. Choć i owszem, zdarzało się, że chętnie chwytały za broń – by palić, rabować, gwałcić. Zwykle z dala od przeciwnika, który mógłby im zrobić kuku.

Dziś, u nas, tacy są dzielni, że w wojsku ich nie uświadczysz. Jedyna broń, z jaką mają do czynienia, nie jest legalna. I służy innym celom niż obrona ojczyzny. Wszak środowiska kibolskie wprost są związane z gangami. I w razie W owszem, ruszą do akcji – niczym hieny na bezbronną, osaczoną zwierzynę.

Bohaterowie niemojej bajki.

—–

Ten post to osobisty komentarz, ale i takie czasem piszę z potrzeby serca. Zasadniczo komentuję wojnę – na tym najlepiej się znam – i jeśli chcecie mnie w tym wesprzeć, zapraszam:

Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, w sklepie Patronite możecie nabyć moje książki w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.