Święto

Dziś trochę wieści z rosji i okolic. A zacznę od kina, gdzie na indeksy trafił film pt.: „72 metry”. To obraz z 2004 roku, z fabułą ewidentnie inspirowaną historią „Kurska”, co już samo w sobie stanowi poważny problem. W putinowskiej rosji ostatnich miesięcy trwa bowiem w najlepsze sekowanie wszelkich przejawów nieprawomyślności. „Rodina” jest wielka, wspaniała i w ogóle – i kto twierdzi inaczej ma przechlapane. „72 metry” nie jest kinem wybitnym, ale ciekawym. W jednej z retrospekcji oglądamy dumnych do niedawna żołnierzy ZSRR, marynarzy drugiej floty na świecie, którzy po rozpadzie imperium – by mieć za co żyć i co jeść – zbierają kartofle. Elita marynarki wojennej – podwodniacy; matrosy i oficerowie – ufajdana błockiem, mająca w tle ponury krajobraz jakieś rozpadającej się wiochy. Z radością konstatująca, że ktoś wreszcie dowiózł worki, w które będzie można zapakować bulwy… Dla polskiego widza to doskonała lekcja, pozwalająca zrozumieć fenomen stadnego zachwytu – i w armii i wśród zwykłych rosjan – nad powrotem do twardej, imperialnej polityki Moskwy, której finalnym aktem jest inwazja Ukrainy. Tyle że film kończy się w sposób nieoczywisty, raczej zły. Z życiem z pewnością uchodzi tylko jedna postać – marynarz ukraińskiego pochodzenia. Choć ukraińskość jest przez bohaterów „72 metrów” postrzegana jako coś felernego, „chocholego”. Niebezpieczne dla cenzorów memento? Najwyraźniej.

A propos uchodzenia z życiem – zachował je, póki co, niesławny generał surowikin, który zapadł się pod ziemię po puczu wagnerowców. Plotki głosiły, że go aresztowano, a nawet stracono w ramach zemsty za wsparcie dla prigożyna. No więc „armagedon” objawił się publicznie, choć faktycznie oberwał po dupie, bo odebrano mu większość dotychczasowych stanowisk. Zachował jedynie posadę koordynatora obrony powietrznej Wspólnoty Niepodległych Państw. Brzmi poważnie? No cóż, to tak, jakby jakiegoś polskiego generała delegować na fuchę koordynatora OPL państw Trójmorza. Albo uznanego dotąd dyplomatę wysłać na arcyważne stanowiska ambasadora w San Escobar. Nazwać to degradacją to nic nie powiedzieć.

Kłopoty ma także inny generał, niejaki konstantin ogienko, który właśnie trafił do aresztu śledczego. Większości obserwatorom to nazwisko nic nie mówi, tymczasem to nie lada szycha. Zatrzymany do niedawna bowiem dowodził obroną przeciwlotniczą Moskwy. Generałowi zarzuca się przyjęcie łapówki w wysokości 30 mln rubli (ok. 300 tys. dolarów) i oszustwa związane z gruntami. Z ustaleń śledztwa ma wynikać, że ogienko opitolił działki należące do jednostek OPL. Mógł sprzedać sterczące tam pancyry i inne wyrzutnie, a tego nie zrobił, śledczy więc muszą brać pod uwagę okoliczność łagodzącą. Żart, choć żartem wydaje się również sam zarzut. Nie dlatego, że jest nieprawdziwy, a dlatego, że w rosji nie karze się za łapówkarstwo osób na eksponowanych stanowiskach. Branie w łapę może stać się pretekstem do wymierzenia kary, gdy sprzeniewierca na innych polach podpadnie władzy. Czym jest moskiewska OPL w ostatnich tygodniach dobrze wiemy. Wiemy też, jak bardzo siarczyste są policzki wymierzane przez ukraińskie drony, hasające nad stolicą rzekomego imperium. Budanowa, którego ludzie ślą nad Moskwę bezpilotowce, putin dopaść nie może, ale ogienko był/jest jak najbardziej pod ręką. No to sobie chłop posiedzi…

A skoro o Budanowie mowa – Ukraińcy kontynuują w tym zakresie sowieckie wzorce i celebrują dni chyba wszelkich możliwych rodzajów wojsk i typów służby. No i dziś świętuje Główny Zarząd Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy, struktura, na czele której stoi Kyryło Budanow. Generał opublikował w mediach społecznościowych krótki filmik, na którym gasi świeczki na torcie. Tymczasem w zupełnie przeciwnym kierunku – rozniecania ognia – poszły działania w „realu”. Kilka ukraińskich dronów zaatakowało dziś Rostów nad Donem, a ściślej, okolice kwatery głównej Południowego Okręgu Wojskowego. To stamtąd, od 2014 roku, dowodzona jest operacja wymierzona w Ukrainę. Nie znam szczegółów ataku – rosjanie oczywiście „wszystkie” drony zestrzelili – tym niemniej mowa jest o co najmniej trzech eksplozjach. Jedna z nich została nawet zarejestrowana, z kilku różnych miejsc, co może być przypadkiem, ale może też oznaczać, że filmujący wiedzieli, gdzie upadnie dron-kamikadze. I że wcale nie byli przygodnymi „nagrywaczami”. Cóż, mógł sobie prigożyn swobodnie „wjechać” do Rostowa, mogą też i działać tam ukraińscy dywersanci…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. (screen z filmu) – moment eksplozji drona przy ulicy, gdzie znajduje się dowództwo POW

Kołderka

– Na szczęście z rosjanami jest tak, że mają jeden pomysł dobry i trzy głupie – takim życiowym spostrzeżeniem uraczył mnie kiedyś Walerij, żołnierz armii ukraińskiej, weteran bojów na doniecczyźnie (a prywatnie wielki fan „Sepultury”). Mniejsza o kontekst wypowiedzi – cytuję ją, gdyż nieźle ilustruje problem, jaki chciałbym dziś poruszyć.

A zacznijmy od tego, że moskwianom pali się pod dupskami. Trochę w przenośni, trochę dosłownie, idzie bowiem o zagrożenie, jakie stwarzają ukraińskie drony. Bezpilotowce regularnie nawiedzają rosyjską stolicę i okoliczne miejscowości. Nie są może całkiem bezkarne, ale na tyle efektywne, że burzą kolejny mit narosły wokół możliwości militarnych federacji – ten o niezwykłej skuteczności stołecznej obrony przeciwlotniczej. Po prawdzie to OPL Moskwy budowano na okoliczność innych zagrożeń – wrażych natowskich rakiet, pocisków manewrujących i samolotów, no ale kremlowska propaganda jeszcze kilka miesięcy temu przekonywała, że broń z serii „anałoga w miru niet” i z ukraińskimi bezzałogowcami da sobie radę.

No więc nie daje.

I poszły moskale zaczerpnąć z krynicy rozumu i wyszło im, jak obejść problem „niewidzialności” dronów. Które są małe, czyli nie emitują „obfitego” sygnału i latają na bardzo niskich wysokościach, co tak często pozwala im pojawiać się i atakować znienacka. Co więcej, radary nie lubią się z pofałdowanym terenem i generalną krzywizną Ziemi – ogranicza to ich nominalny zasięg. A jakby tak wyposażone w nie wyrzutnie postawić nad linią lasów i wzgórz? – postukali się po czole rosjanie.

Jak pomyśleli, tak zrobili – co pokazała ich telewizja (a co skądinąd świetnie ilustruje ewolucje kremlowskiej propagandy – od „trzy dni i Kijów nasz” po „bronimy Moskwy przed Ukraińcami”). Pomysł jest prosty – nasypy i wieże rozlokowane wokół stolicy. Nienowy, wszak wyrzutnie Pancyr poustawiano na wysokich rządowych budynkach w centrum Moskwy wiele tygodni temu, a patrząc bardziej wstecz, wieże OPL z rozmachem budowano w hitlerowskich Niemczech jako sposób na alianckie naloty bombowe.

Wiem, jak to wygląda, jednak uwierzcie mi, mogłoby być skuteczne. Mogłoby, ale… „jeden pomysł dobry, trzy głupie”. O ile wyrzutnia Pancyr z nasypu zjedzie i przemieści się w inne miejsce, o tyle na wieży traci swój podstawowy atut, jakim jest mobilność. Co w ostatecznym rozrachunku czyni ją łatwiejszym celem. Tym łatwiejszym, że kremlowska telewizja – gromko chwaląc się nowymi możliwościami OPL – pokazała dane z terenu oraz żołnierzy z oznaczeniami konkretnej jednostki. Geolokalizacja instalacji jest więc zadaniem prostym, zwłaszcza gdy dysponuje się możliwościami ukraińskiego wywiadu wojskowego. Któremu w sukurs przychodzą także… zwykli rosjanie, publikując w mediach społecznościowych zdjęcia wież.

Spośród relacji naturszczyków szczególnie ciekawe jest zdjęcie zestawów Pancyr w wersji arktycznej (gąsienice i biały kamuflaż). Ściągnięto je pod Moskwę zza koła podbiegunowego, podobnie zresztą jak wcześniej wyspecjalizowaną brygadę zmotoryzowanej piechoty, obecnie używaną na froncie w roli zwykłej jednostki. Moskwa musi zostać obroniona, a że kołderka krótka – a przemysł masowo nowy sprzęt buduje wyłącznie w mokrych snach (pro)rosyjskich propagandystów – gdzieś trzeba zabrać. Więc biorą.

Na froncie, towarzysze, na froncie macie jeszcze trochę pancyrów. Koniecznie przerzućcie je pod Moskwę.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Michałowi Strzelcowi, Andrzejowi Kardasiowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu i Piotrowi Maćkowiakowi. A także: Mateuszowi Jasinie, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Mateuszowi Borysewiczowi, Marcinowi Pędziorowi, Sławkowi Polakowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu, Radosławowi Dębcowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej i Tomaszowi Sosnowskiemu.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Wojciechowi Niedzieli, Przemysławowi Franczakowi, Piotrowi Tomaszewskiemu, Łukaszowi Podsiadle, Annie Wójcik i Sławomirowi Dudce.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Słodko-gorzki

Nie wiem, kto zabił prigożyna. W praktyce kryminalnej najbardziej oczywista odpowiedź – w tym przypadku wskazująca na putina jako zleceniodawcę – często okazuje się najbliższa prawdzie. Ale i po prawdzie zawsze warto rozważyć inne scenariusze, jak choćby najzwyklejszego komunikacyjnego wypadku. Nadzwyczajna śmierć – czy to za sprawą statusu umierających czy okoliczności ich zgonów – w sposób naturalny rodzi niezgodę na banalne wyjaśnienia. To tę cechę ludzkiej psychiki wykorzystał macierewicz, infekując opinię publiczną w Polsce rojeniami na temat katastrofy smoleńskiej. Przecież prezydent i przedstawiciele polskiej elity politycznej nie mogli zginąć na skutek zaniedbań i niekompetencji. Ano mogli. Mógł też prigożyn i towarzyszący mu bandyci.

Wagnerowska wierchuszka to specyficzne towarzystwo. Wojenni zbrodniarze, którzy mocno zaleźli za skórę Ukraińcom – co implikuje inną hipotezę. To ukraiński wywiad mógł ich posłać w diabły; robiono już takie akcje w historii tej wojny. Wątek z zaginionym właścicielem samolotu brzmi w tym ujęciu obiecująco.

Nie jestem specem od obrony przeciwlotniczej. Nie takim, który po obejrzeniu dostępnych filmików orzeknie, że do uszkodzenia samolotu – skutkującego jego zniszczeniem – użyto rakiety bądź dwóch. Niemniej hipoteza zakładająca przypadkowe porażenie odrzutowca wcale głupia nie jest. Moskwę noc po nocy nawiedzają ukraińskie drony, wojsku odpowiedzialnemu za jej obronę Kreml dał do zrozumienia, że traci cierpliwość. Niczym kiedyś Hitler na Goeringu (wtedy szło o Berlin), tak dziś putin na gierasimowie usiłuje wymusić „czyste niebo” nad stolicą. Groźbą i prośbą, wszak spokój moskwian jest dla putinowskiej władzy dużo ważniejszy niż komfort mieszkańców Buriacji, coraz bardziej przerażonych wysoką śmiertelnością pośród młodych mężczyzn. Dostawcy armatniego mięsa nie mają takiej siły sprawczej, jak wielkomiejska elita. Jest zatem moskiewska OPL nieco przewrażliwiona. Przy odpowiednim zamęcie informacyjnym ktoś decydujący o posłaniu rakiet mógł uznać cywilny odrzutowiec za zagrożenie. Niemożliwe? Ci gamonie – nie (pod)moskiewscy, ale jak najbardziej rosyjscy – dziewięć lat temu zestrzelili pasażerski liniowiec, przekonani, że strzelają do wojskowego transportowca.

A może za wypadkiem (zamachem) stał jeszcze ktoś inny? Zabici, własnymi i rękoma podwładnych, mordowali nie tylko w Ukrainie. Zła sława wagnerowców nie zrodziła się w Donbasie, a w Afryce i na Bliskim Wschodzie.

Piszę o tym z intelektualnej uczciwości, znając nieco metodologię formułowania hipotez śledczych. Ale nie sądzę, by uczciwe dochodzenie znalazło dowody na inny przebieg wydarzeń niż sprawstwo putina. Oczywiście w rosji nie będzie uczciwego śledztwa – publiczne wyjaśnienia zafałszują obraz sprawy. Poddani mają wiedzieć, że car ma długie ręce, ale nikt długości i możliwości tych rąk w papierach nie udokumentuje. Zadziwiający skądinąd jest ten szczątkowy rosyjski legalizm (jakże podobny do niemieckiego z czasów nazizmu). Ta potrzeba udawania, że proceduje się w myśl reguł typowego państwa. Czyż nie prościej byłoby machnąć ręką? Spadł to spadł, na chuj drążyć temat; wiadomo przecież, kto za tym stał. Pewnie byłoby prościej, ale wówczas rosja straciłaby resztki swej międzynarodowej wiarygodności.

Więc będzie spektakl – i zapewne obwiną w nim Ukraińców.

A czy śmierć prigożyna coś zmieni? Boję się wróżyć z fusów – bo na takim etapie obecnie jesteśmy. Wiemy, że rosja to państwo mafijne, gdzie walka o władzę rozstrzyga się nie na drodze wyborczej, gdzie nad praworządnością nie czuwają sądy. Tam liczy się brutalna siła i dostęp do zasobów aparatu przemocy. Wygrywa ten, kto bije mocniej. putin – co nie zaskakuje – okazał się silniejszy od prigożyna, ale czy będzie silniejszy od ludzi, którzy za prigożynem stali? Śmierć oberwagnerowca to zapewne sygnał dla niepokornych, wysłany w ramach prób konsolidacji władzy. Ma mieć efekt mrożący, zastraszyć (potencjalnych) buntowników, ale równie dobrze może ich zjednoczyć do działania. Pucz prigożyna pokazał, że dla wywołania poważnego kryzysu w rosji wcale nie trzeba potężnych sił. Nie trzeba wielkiej odwagi. To wielka zasługa dawnego kucharza putina, większa nawet od tego, że dał się zabić, sprawiając radość milionom Ukraińców.

„Z czego oni się cieszą?”, spytał mnie dziś kolega, uzasadniając swój sceptycyzm słusznym skądinąd założeniem, że „prigożyn po puczu się skończył”. Owszem, ale to nie skończonego po marszu na Moskwę oberwagnerowca znienawidzili Ukraińcy. Porównałem kiedyś grupę Wagnera do Waffen-SS, biorąc pod uwagę rolę, jaką odgrywała na ukraińskim froncie w czasach swojej świetności. Fanatyczna formacja traktowana jako straż pożarna, wyposażona w nadzwyczajne przywileje, brutalna w walce i bestialska wobec cywilów. Najgorsza swołocz tej wojny. W takim ujęciu prigożyn stawał się kimś na miarę Himmlera, diabłem z najgłębszych czeluści piekła (to oczywiście porównanie symboliczne, gdzie bowiem szefowi wagnerowców do pozycji instytucjonalnej dowódcy SS). Himmler spiskował przeciwko Hitlerowi, ten drugi nigdy nie zdołał pierwszego ukarać. Ale gdyby mu się udało, rodziny ofiar esesmańskich zbrodni miałyby powody do satysfakcji. I tak właśnie jest z Ukraińcami – zbrodniarz wojenny nie żyje, a że stało się to z inspiracji innego zbrodniarza? Szkoda, ale to i tak lepsze niż bezkarność.

„Śmierć prigożyna to dla nas prezent na dzień niepodległości. Trochę słodko-gorzki, bo jednak wolelibyśmy oglądać zwęglone szczątki innego drania. Wiesz jakiego” – pisze mi koleżanka z Kijowa.

Wiem.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Tak jak po puczu, tak po wczorajszym wypadku pozostanie mnóstwo mniej lub bardziej udanych memów. Ten (zamieszczam za Tygodnikiem NIE) jest jednym z lepszych.

Święto

Jutro specyficzny dzień – minie półtora roku od rozpoczęcia pełnoskalowej rosyjskiej inwazji („trzydniowej, specjalnej operacji wojskowej”), przede wszystkim jednak będzie to święto niepodległości Ukrainy. Wielu obserwatorów konfliktu przewiduje, że owa symboliczna kumulacja zaowocuje intensyfikacją działań zbrojnych – i to w wykonaniu obu stron.

Sądząc po wyprzedzających ruchach Ukraińców, coś na rzeczy jest. W ostatnich dniach ukraińskie drony zaatakowały dwie rosyjskie bazy lotnicze, w których stacjonują bombowce strategiczne Tu-22M. Pierwszy incydent Moskwa próbowała umniejszyć, przyznając się do niewielkich uszkodzeń jednej z maszyn, w przypadku drugiego moskale nabrali wody w usta. Tymczasem okazało się, że owe „lekkie uszkodzenia” to kompletnie spalony samolot. Źródła z ukraińskiego wywiadu twierdzą, że w obu akcjach zniszczono i uszkodzono łącznie pięć bombowców. Byłby to wielki sukces, rosja bowiem ma zaledwie 40, najwyżej 50 sprawnych „tutek” (choć wedle oficjalnych danych jest to setka samolotów). Sukces także w wymiarze symbolicznym, bo Tu-22M odpowiadają za najbardziej barbarzyńskie operacje rosyjskiego lotnictwa. Wiosną zeszłego roku to one bombardowały Mariupol (przy użyciu potężnych trzytonowych bomb), maszyny te biorą też udział w atakach rakietowych, śląc na ukraińskie miasta przestarzałe i koszmarnie niecelne pociski Ch-22, które zabiły dotąd co najmniej kilkaset cywilnych osób. Wyeliminowane bombowce oraz ich personel (a wiemy o co najmniej jednym zabitym pilocie i kilkunastu rannych lotnikach i mechanikach), nikomu 24 sierpnia krzywdy nie wyrządzą.

Warto przy okazji wspomnieć, że Tu-22M podzieliły los innych rosyjskich bombowców – Tu-95 i T-160 – które po wcześniejszych atakach na ich bazy zostały przeniesione za koło podbiegunowe (w pobliże Murmańska). To skądinąd znamienne, że rosja nie potrafi upilnować swoich strategicznych aktywów, ba, traci je na własnym terytorium. Pomijając kwestię łatwości, z jaką operują nad federacją ukraińskie drony, to również efekt braku odpowiednich zabezpieczeń – w tym przypadku schrono-hangarów. Takie konstrukcje budowano niegdyś masowo w „demoludach” i w Ukrainie – co tłumaczy, przynajmniej w pewnym zakresie, wysoką przeżywalność tamtejszych sił powietrznych. Z jakichś powodów strategiczne lotnictwo rosji stało sobie dotąd „pod chmurką”; teraz zresztą też stoi, tyle że w bezpiecznej – jak zakładają rosjanie – odległości. Niestety dla nich, owo założenie również może okazać się błędne, wiele bowiem wskazuje na to, że ostatnich ataków na Tu-22M dokonano dronami, które wcale nie startowały z Ukrainy i nie operowały na odległym zasięgu. Szkód narobili rosjanom sabotażyści „zza miedzy” – a skoro działali w obwodzie nowogrodzkim, zapewne będą też mogli i na Półwyspie Kolskim (co ciekawe, 100-150 km od granic natowskiej Norwegii i Finlandii…).

Wróćmy jednak do kwestii wyprzedzających działań Ukraińców. Przez kilka ostatnich tygodni Odesa była głównym celem rosyjskich ataków rakietowych. Na portową infrastrukturę – a przy okazji i na zabytkowe centrum miasta – leciały m.in. wystrzeliwane z pokładów jednostek floty czarnomorskiej rakiety Kalibr, którym często towarzyszyły używane w trybie ziemia-ziemia pociski przeciwokrętowe Oniks. Te ostatnie przylatywały z Krymu, gdzie rosjanie rozmieścili przenoszące oniksy mobilne zestawy rakietowe Bastion. Tymczasem dziś nad ranem Krym stał się areną potężnego ukraińskiego uderzenia, przeprowadzonego z wykorzystaniem lotniczych pocisków manewrujących Storm Shadow oraz najprawdopodobniej dronów. Zanotowano co najmniej siedem poważnych eksplozji, w wyniku których rosjanie utracili m.in. radar obrony powietrznej oraz elementy systemu Bastion (nie wiem, czy była to jedna czy kilka wyrzutni). Najdotkliwsze jednak – także w wymiarze prestiżowym – jest dla nich skuteczne porażenie zestawu S-400 Triumf (efektowny filmik z tej akcji udostępnił w południe ukraiński wywiad wojskowy). Zniszczeniu uległa co najmniej jedna wyrzutnia najnowocześniejszego obecnie (spośród będących w służbie) rosyjskiego systemu OPL. Jak wynika z moich informacji, S-400 z krymskiej Oleniwki wcześniej służył do obrony Moskwy – przeniesiono go na półwysep w miejsce utraconego/wysłanego na front zestawu, gdy okazało się, że w oparciu o miejscowe zasoby nie sposób zabezpieczyć infrastruktury przed atakami z powietrza. No to teraz rosjanom będzie jeszcze trudniej…

A skoro jesteśmy przy Moskwie – wczesnym rankiem znów spadły na nią drony. Ataki na rosyjską stolicę stały się „chlebem powszednim” tej wojny – media już nie odnotowują ich w kategoriach sensacji, niektóre redakcje zupełnie je pomijają. Ukraińcy nie ukrywają, że ich celem jest przede wszystkim oddziaływanie psychologiczne – moskwianie mają się czuć tak, jak mieszkańcy ukraińskich miast. Nie będzie to łatwe z uwagi na odległość, używany sprzęt (drony to nie rakiety…), ale i powściągliwość Ukraińców, którzy nie walą z premedytacją po celach cywilnych. Tym niemniej już dziś nasuwa mi się skojarzenie z wojną iracko-irańską (1980-88). Front – mimo angażowania ogromnych sił i toczonych tam niezwykle krwawych walk – nie przyniósł rozstrzygnięcia, obie strony zaczęły się więc ostrzeliwać rakietami. Spadały one przede wszystkim na stolice, o czym regularnie donosiły ówczesne media, także w Polsce (telewizyjne przebitki z „wojny miast” to jedno z moich wspomnień z lat 80.). I ta kampania nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, w wyniku czego zastosowano formułę status quo ante bellum (łac.) – obie strony zgodziły się na zakończenie konfliktu przez powrót do stanu posiadania sprzed wybuchu wojny. Czy tak skończy się rosyjsko-ukraińska wojna? Nie wiem. Wiem za to, że jutrzejsze święto to odpowiedni (jakkolwiek cynicznie to brzmi…) pretekst do ataków na obie stolice.

A może do czegoś bardziej spektakularnego?

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Zdjęcie ilustracyjne – Ukraińcy obchodzą dziś bowiem dzień flagi. Wykonałem je zimą 2015 roku w okolicach Debalcewa/fot. własne

„Wiatr”

32 lata temu nie było aż tak gorąco jak dziś; klimat mieliśmy deczko inny. Ale zrobiło mi się gorąco, gdy przyszły wieści z Moskwy.

„I to już, ledwie dwa lata i koniec?” – dręczyło mnie to pytanie. Pucz Giennadija Janajewa, który miał na celu restytucję Związku Sowieckiego, postrzegałem jako niebezpieczny regres. „Te diabły znów tu przyjadą” – orzekła Babcia, która raz już wizytę bolszewickich żołdaków przeżyła, zimą 1945 roku. Nie znajdywałem argumentów, by jej zaprzeczyć. Miałem 15 lat; za mało, by mieć na zawołanie sensowne i przekonujące pocieszenia, dość, by zupełnie świadomie się bać. Przeżyłem w komunie 13 pierwszych lat życia, groza wcale nie była dominującym doświadczeniem tamtych czasów, ale obawiałem się, że powrót starego w towarzystwie sowieckich czołgów nie będzie niczym dobrym.

Tego dnia sprawy postrzegało w ten sposób wielu Polaków. A ulubiona wówczas rozgłośnia – Radio PiK – raz za razem nadawała „Wind of change” Scorpionsów. Po 1989 roku z Moskwy wiał wiatr zmian. Dobrych zmian, które chcieliśmy, by trwały.

Czołgi i komusze ryje aparatczyków odbierały nadzieje.

Na szczęście puczystom nie pykło. A sowiety wkrótce ostatecznie się rozpadły. Polska weszła w okres prosperity, na lata zapominając o rosyjskim zagrożeniu.

Aż putinowi zechciało się wojować; zamarzył mu się Związek Sowiecki 2.0. W 2014 i w 2022 roku dał nam, szuja, mnóstwo powodów do strachu.

Strachu, z którego mnie na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy wyleczyli Ukraińcy. Nie boję się już dziś „diabłów ze wschodu”. Wiem, że mają broń jądrową, ale my (wolny świat) też ją mamy, co czyni zagrożenie mocno abstrakcyjnym. Wiem, że gdyby rosjanie zwrócili się przeciw nam, zginęłoby wielu ludzi – tak, jak giną teraz Ukraińcy. Ale wiem też, że nie są niepowstrzymani, że można im spuścić łomot i zachować wolność. Dla mnie to ożywcza świadomość, prawdziwy wind of change.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Borys Jelcyn, zwycięzca puczu, następnie „ojciec” nieudanej próby demokratyzacji rosji/fot. Kremlin.ru