Od rana w rosyjskim Internecie panika, złość i chęć odwetu. A wszystko za sprawą dwóch niemal jednoczesnych eksplozji, do których doszło na lotniskach wojskowych Engels (koło Saratowa) i Diagilewo (pod Riazaniem). Pierwsza baza znajduje się około 700 km od granicy z Ukrainą, druga – niespełna 600 km. O czym wspominam, bo wiele wskazuje na to, że przynajmniej w Engels mieliśmy do czynienia z atakiem ukraińskich dronów-samobójców.
W obu przypadkach chodzi o niezwykle ważne obiekty, które przynajmniej w teorii powinny mieć doskonałą obronę przeciwlotniczą. Engels to stała baza bombowców dalekiego zasięgu Tu-95 (zwanych w kodzie NATO „niedźwiedziami”), z kolei w Diagilewie stacjonują bombowce średniego zasięgu Tu-22M. „Niedźwiedzie” stanowią element sił strategicznych rosji; zaprojektowano je do przenoszenia ładunków jądrowych na ogromne odległości i taką rolę próbowałyby odegrać, gdyby doszło do starcia z NATO.
W wojnie z Ukrainą tupolewy używają konwencjonalnej amunicji. Co istotne, nie wykonują klasycznych rajdów bombowych – nadlatując nad cel i zrzucając bomby – a atakują znad terytorium rosji, strzelając dalekonośnymi rakietami i pociskami manewrującymi. De facto są bezkarne, działają bowiem poza zasięgiem ukraińskiej obrony przeciwlotniczej (wyrzutnie S-300 – nadal stanowiące najważniejszą część parasola Ukrainy – ślą pociski na odległość do 200 km). Realnie nie grozi im również ukraińskie lotnictwo załogowe, zbyt szczupłe, by decydować się na misje nad rosją. Walka z Tu-22M i Tu-95 ma zatem charakter pośredni i sprowadza się do zestrzeliwania wysłanych przez bombowce rakiet.
A właściwie miała taki charakter – do dziś. Jak wynika z dostępnych informacji, w Engels poważnie uszkodzono dwa Tu-95, ranne zostały dwie osoby. W Diagilewie zginęły trzy osoby z obsługi lotniska, jest też sześciu rannych; na razie nie wiemy, czy zniszczeniu uległa któraś z „tutek”.
Zgodnie z zapewnieniami rosjan, pod Riazaniem nie doszło do ataku, a wypadku – pożaru ciężarówki z paliwem. Na temat wydarzeń z Engels oficjalne czynniki nabrały wody w usta – mimo wspomnianej nadaktywności militarnych blogerów, piszących o ukraińskich dronach. Należy tu wspomnieć, że Ukraińcy – przynajmniej oficjalnie – nie dysponują dronami kamikadze o zasięgu umożliwiającym tak odległe ataki. Testują system zdolny do rażenia obiektów na odległość do 1000 km, na razie jednak brakuje solidnych informacji o jego gotowości. Oczywiście, wojna przyśpiesza prace konstrukcyjne, ale pod uwagę należy brać także inne możliwości – użycia przez Ukraińców jakiejś zachodniej konstrukcji bądź dronów krótkiego zasięgu, wystrzelonych przez dywersantów operujących w rosji.
Uderzenie w elementy kluczowej infrastruktury militarnej, w głębi własnego terytorium, to dla rosjan siarczysty policzek. Niewykluczone, że dzisiejszy ostrzał rakietowy ukraińskich miast był typową dla najeźdźców reakcją na kolejną doznaną porażkę. Ale w obiegu jest też opinia, zgodnie z którą atak rosjan był wcześniej zaplanowany, a ukraińskie uderzenie na lotnisko/a miało charakter wyprzedzający. Flotylla Tu-95 nie jest liczna – to około 60 maszyn, zapewne tylko część w stanie lotnym. Już wyeliminowanie kilku oznacza osłabienie potencjału agresora. Byłoby to „podgryzanie” podobne do działań wymierzonych we flotę czarnomorską. Ukraińcy nie dysponują imponującymi siłami nawodnymi, tymczasem rosjanie gros ataków rakietowych wyprowadzają właśnie z morza. Sposobem na ich ograniczenie stały się punktowe ataki na rosyjskie okręty, z wykorzystaniem dostępnych środków – rakiet przeciwokrętowych i morskich dronów. W efekcie flota czarnomorska dała nogę z Krymu – większość okrętów przebazowano do odleglejszych portów w rosji. Rakiety wystrzeliwane z morza wciąż w kierunku Ukrainy lecą, ale o ograniczonej swobodzie operacyjnej rosjan najlepiej świadczy fakt, że istotna część ataków wykonywana jest z Morza Kaspijskiego.
Zniszczenie rosyjskich nośników (samolotów/okrętów), to w tej chwili kluczowa sprawa. Ukraińcy dysponują niezłą obroną przeciwlotniczą (dziś udało się zestrzelić 60 z 70 rakiet), a dzięki NATO ponoszą w rosyjskich ostrzałach rakietowych nieliczne straty ludzkie. Amerykański zwiad satelitarny na bieżąco monitoruje aktywność rosyjskiego lotnictwa strategicznego. Analitykom wywiadu nie umyka zwiększonych ruch w bazach lotniczych na terenie federacji, poprzedzający kolejne operacje. Starty bombowców są rejestrowane w czasie rzeczywistym, informacje na ich temat natychmiast trafiają do ukraińskiej armii. Stąd alarmy przeciwlotnicze, które odzywają się z wyprzedzeniem pozwalającym ludności cywilnej udać się do schronów (bombowce potrzebują kilkunastu minut na osiągnięcie pozycji i pułapu, z którego możliwe jest wystrzelenie rakiet). Podobnie funkcjonuje nadzór morskiego potencjału moskwy. Tyle że to działania reaktywne. Nasycenie ukraińskiej OPL kolejnymi systemami poprawi jej skuteczność, ale w obliczu skali rosyjskich ataków coś się zawsze przebije. Tymczasem system energetyczny Ukrainy – będący podstawowym celem rosjan – jest na krawędzi załamania. I co, jeśli „skończy się” szybciej niż rosyjskie rakiety? W odpowiedzi na to pytanie kryje się dramat milionów ludzi pozbawionych prądu, wody i ogrzewania. Zimą, która dopiero się rozkręca.
Skasowanie jak największej liczby rosyjskich bombowców to sposób na ograniczenie skali humanitarnej katastrofy.
—–
Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
- wystarczy kliknąć TUTAJ -
Nz. Tu-95 „złapany” w pobliżu Wysp Brytyjskich/fot. RAF