Młot

Wczoraj nad ranem, we wsi Suponiewo pod Briańskiem, odnaleziono ciało dmitrija gołenkowa, szefa sztabu 52. Ciężkiego Pułku Bombowego. Oficer sił powietrznych federacji zginął od kilku uderzeń ciężkim narzędziem, najprawdopodobniej młotem.

Informacje na temat jego śmierci – wraz z załączonym filmem, na którym widać ciało gołenkowa – podał Główny Zarząd Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy (HUR). Do komunikatu dołączając frazę: „Za każdą zbrodnię wojenną nastąpi sprawiedliwa odpłata”. Tym samym HUR wziął na siebie odpowiedzialność przynajmniej za zlecenie zabójstwa. Potwierdza to również nagłówek oficjalnego komunikatu, brzmiący następująco: „Młot sprawiedliwości – zbrodniarz wojenny dmitrij gołenkow został wyeliminowany w rosji”.

Gwoli rzetelności trzeba odnotować, że od czasu rozpoczęcia pełnoskalowej wojny, w rosji obserwowany jest drastyczny wzrost najbrutalniejszych przestępstw. Idzie to w setki procent (jeśli za punkt odniesienia weźmiemy 2021 rok), sprawcami są głównie „weterani spec-operacji”, najczęściej dawni przestępcy amnestionowani w zamian za chęć pójścia na front. By może więc śmierci gołenkowa to „zwykłe” przestępstwo wpisujące się w to zjawisko, bez związku z działaniami ukraińskich służb. W tym scenariuszu HUR jedynie „korzysta z okazji” i przypisuje sobie sprawstwo.

Opcja zlecenia/wykonania zamachu wydaje mi się jednak bardziej prawdopodobna. Przemawiają za tym kolejne dwie przesłanki.

Po pierwsze, gołenkow (wraz z innymi wojskowymi) został oficjalnie zidentyfikowany jako osoba odpowiedzialna za ataki rakietowe na ukraińskie obiekty cywilne. Chodziło o centrum handlowe „Amstor” w Krzemieńczuku, gdzie 27 czerwca 2022 roku zginęły 22 osoby, oraz o budynek mieszkalny w Dnieprze – 14 stycznia 2023 roku rosyjski pocisk manewrujący zabił tam 46 cywili, pośród nich sześcioro dzieci. Szczególnie ten drugi atak wywołał w Ukrainie falę wściekłości. „Oko za oko, ząb za ząb”, zapowiedział wówczas Gienadij Korban, szef sztabu obrony miasta Dniepr i wyznaczył nagrodę za ustalenie personaliów sprawców. Po dwóch dniach znane były dane całej załogi samolotu Tu-22M, która wystrzeliła rakietę w wieżowiec, oraz dowódców planujących atak. Pośród nich znalazło się nazwisko gołenkowa. Zegar zaczął tykać…

Druga przesłanka to sposób, w jaki uśmiercono wojskowego. Gdy w listopadzie 2022 roku wagnerowcy rozłupali młotem głowę jednemu ze swoich, dezerterowi, w rosyjskim internecie trudno było znaleźć wyrazy oburzenia z powodu takiego bestialstwa. Przeciwnie, naszywki Wagnera i cyfrowe grafiki odwołujące się do „akcji z młotem” biły wówczas rekordy popularności. A kopia narzędzia stała się cennym podarkiem, jaki wręczali sobie nie tylko ludzie prigożyna, ale też zwykli rosjanie, niezaangażowani bezpośrednio w działania wojenne. Młot stał się symbolem rosyjskiej determinacji i specyficznej pryncypialności, w tym „sprawiedliwego” rozrachunku ze zdrajcami.

Rozbijając łeb gołenkowowi (czy „tylko” zlecając jego rozbicie) Ukraińcy przewłaszczyli ów symbol, nadali mu nowe, własne znaczenie (w rosyjsko-ukraińskim kontekście, wszak „młot sprawiedliwości” to figura o ugruntowanej tradycji i znacznie szerszym zasięgu kulturowym).

Brzmi to wszystko okrutnie? Zgadza się. Warto jednak pamiętać, że nie mielibyśmy do czynienia z takimi aktami, gdyby rosjanie trzymali się z dala od Ukrainy. I nie popełniali na jej ludności koszmarnych zbrodni wojennych; TO jest źródło problemu.

—–

Dziękuję za lekturę! I polecam uwadze przyciski poniżej – potrzebuję bowiem czytelniczego wsparcia, by móc kontynuować pisanie ukraińskiego raportu.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. dmitrij gołenkow/fot. screen z materiału rosyjskiej wojskowej telewizji propagandowej

Święto

Jutro specyficzny dzień – minie półtora roku od rozpoczęcia pełnoskalowej rosyjskiej inwazji („trzydniowej, specjalnej operacji wojskowej”), przede wszystkim jednak będzie to święto niepodległości Ukrainy. Wielu obserwatorów konfliktu przewiduje, że owa symboliczna kumulacja zaowocuje intensyfikacją działań zbrojnych – i to w wykonaniu obu stron.

Sądząc po wyprzedzających ruchach Ukraińców, coś na rzeczy jest. W ostatnich dniach ukraińskie drony zaatakowały dwie rosyjskie bazy lotnicze, w których stacjonują bombowce strategiczne Tu-22M. Pierwszy incydent Moskwa próbowała umniejszyć, przyznając się do niewielkich uszkodzeń jednej z maszyn, w przypadku drugiego moskale nabrali wody w usta. Tymczasem okazało się, że owe „lekkie uszkodzenia” to kompletnie spalony samolot. Źródła z ukraińskiego wywiadu twierdzą, że w obu akcjach zniszczono i uszkodzono łącznie pięć bombowców. Byłby to wielki sukces, rosja bowiem ma zaledwie 40, najwyżej 50 sprawnych „tutek” (choć wedle oficjalnych danych jest to setka samolotów). Sukces także w wymiarze symbolicznym, bo Tu-22M odpowiadają za najbardziej barbarzyńskie operacje rosyjskiego lotnictwa. Wiosną zeszłego roku to one bombardowały Mariupol (przy użyciu potężnych trzytonowych bomb), maszyny te biorą też udział w atakach rakietowych, śląc na ukraińskie miasta przestarzałe i koszmarnie niecelne pociski Ch-22, które zabiły dotąd co najmniej kilkaset cywilnych osób. Wyeliminowane bombowce oraz ich personel (a wiemy o co najmniej jednym zabitym pilocie i kilkunastu rannych lotnikach i mechanikach), nikomu 24 sierpnia krzywdy nie wyrządzą.

Warto przy okazji wspomnieć, że Tu-22M podzieliły los innych rosyjskich bombowców – Tu-95 i T-160 – które po wcześniejszych atakach na ich bazy zostały przeniesione za koło podbiegunowe (w pobliże Murmańska). To skądinąd znamienne, że rosja nie potrafi upilnować swoich strategicznych aktywów, ba, traci je na własnym terytorium. Pomijając kwestię łatwości, z jaką operują nad federacją ukraińskie drony, to również efekt braku odpowiednich zabezpieczeń – w tym przypadku schrono-hangarów. Takie konstrukcje budowano niegdyś masowo w „demoludach” i w Ukrainie – co tłumaczy, przynajmniej w pewnym zakresie, wysoką przeżywalność tamtejszych sił powietrznych. Z jakichś powodów strategiczne lotnictwo rosji stało sobie dotąd „pod chmurką”; teraz zresztą też stoi, tyle że w bezpiecznej – jak zakładają rosjanie – odległości. Niestety dla nich, owo założenie również może okazać się błędne, wiele bowiem wskazuje na to, że ostatnich ataków na Tu-22M dokonano dronami, które wcale nie startowały z Ukrainy i nie operowały na odległym zasięgu. Szkód narobili rosjanom sabotażyści „zza miedzy” – a skoro działali w obwodzie nowogrodzkim, zapewne będą też mogli i na Półwyspie Kolskim (co ciekawe, 100-150 km od granic natowskiej Norwegii i Finlandii…).

Wróćmy jednak do kwestii wyprzedzających działań Ukraińców. Przez kilka ostatnich tygodni Odesa była głównym celem rosyjskich ataków rakietowych. Na portową infrastrukturę – a przy okazji i na zabytkowe centrum miasta – leciały m.in. wystrzeliwane z pokładów jednostek floty czarnomorskiej rakiety Kalibr, którym często towarzyszyły używane w trybie ziemia-ziemia pociski przeciwokrętowe Oniks. Te ostatnie przylatywały z Krymu, gdzie rosjanie rozmieścili przenoszące oniksy mobilne zestawy rakietowe Bastion. Tymczasem dziś nad ranem Krym stał się areną potężnego ukraińskiego uderzenia, przeprowadzonego z wykorzystaniem lotniczych pocisków manewrujących Storm Shadow oraz najprawdopodobniej dronów. Zanotowano co najmniej siedem poważnych eksplozji, w wyniku których rosjanie utracili m.in. radar obrony powietrznej oraz elementy systemu Bastion (nie wiem, czy była to jedna czy kilka wyrzutni). Najdotkliwsze jednak – także w wymiarze prestiżowym – jest dla nich skuteczne porażenie zestawu S-400 Triumf (efektowny filmik z tej akcji udostępnił w południe ukraiński wywiad wojskowy). Zniszczeniu uległa co najmniej jedna wyrzutnia najnowocześniejszego obecnie (spośród będących w służbie) rosyjskiego systemu OPL. Jak wynika z moich informacji, S-400 z krymskiej Oleniwki wcześniej służył do obrony Moskwy – przeniesiono go na półwysep w miejsce utraconego/wysłanego na front zestawu, gdy okazało się, że w oparciu o miejscowe zasoby nie sposób zabezpieczyć infrastruktury przed atakami z powietrza. No to teraz rosjanom będzie jeszcze trudniej…

A skoro jesteśmy przy Moskwie – wczesnym rankiem znów spadły na nią drony. Ataki na rosyjską stolicę stały się „chlebem powszednim” tej wojny – media już nie odnotowują ich w kategoriach sensacji, niektóre redakcje zupełnie je pomijają. Ukraińcy nie ukrywają, że ich celem jest przede wszystkim oddziaływanie psychologiczne – moskwianie mają się czuć tak, jak mieszkańcy ukraińskich miast. Nie będzie to łatwe z uwagi na odległość, używany sprzęt (drony to nie rakiety…), ale i powściągliwość Ukraińców, którzy nie walą z premedytacją po celach cywilnych. Tym niemniej już dziś nasuwa mi się skojarzenie z wojną iracko-irańską (1980-88). Front – mimo angażowania ogromnych sił i toczonych tam niezwykle krwawych walk – nie przyniósł rozstrzygnięcia, obie strony zaczęły się więc ostrzeliwać rakietami. Spadały one przede wszystkim na stolice, o czym regularnie donosiły ówczesne media, także w Polsce (telewizyjne przebitki z „wojny miast” to jedno z moich wspomnień z lat 80.). I ta kampania nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, w wyniku czego zastosowano formułę status quo ante bellum (łac.) – obie strony zgodziły się na zakończenie konfliktu przez powrót do stanu posiadania sprzed wybuchu wojny. Czy tak skończy się rosyjsko-ukraińska wojna? Nie wiem. Wiem za to, że jutrzejsze święto to odpowiedni (jakkolwiek cynicznie to brzmi…) pretekst do ataków na obie stolice.

A może do czegoś bardziej spektakularnego?

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Zdjęcie ilustracyjne – Ukraińcy obchodzą dziś bowiem dzień flagi. Wykonałem je zimą 2015 roku w okolicach Debalcewa/fot. własne

Kompromitacja

W rosyjskim Internecie w zasadzie nie pisze się już o poniedziałkowych atakach na bazy bombowców w głębi rosji. Wielkie wzmożenie opadło, zdaje się, że kremlowskie służby zapanowały nad nastrojami aktywnych w tematyce militarnej internautów. Co nie dziwi, zważywszy na fakt, że sprawa jest wybitnie kompromitująca dla rosyjskiej armii i władzy. Mieliśmy bowiem do czynienia z uderzeniem w najistotniejszy fragment systemu obronnego federacji, który winien być strzeżony jak przysłowiowe oko w głowie. Teoretycznie atak na bombowce będące częścią jądrowej triady (w jej skład, poza lotnictwem strategicznym, wchodzą jeszcze okręty podwodne oraz naziemne i podziemne wyrzutnie rakiet międzykontynentalnych), daje wystarczający pretekst do użycia broni atomowej. Czego moskwa nie zrobiła i nie zrobi, obawiając się reakcji przede wszystkim USA. Lepiej schować głowę w piasek, udając, że nic się nie stało (jak robiono po pierwszych ukraińskich atakach na Krym, które przecież też obciążone były rzekomym ryzykiem potężnej riposty). Niestety – patrząc z perspektywy Kremla – tutaj „kitów żenić się już nie da”. „Swoi” o atakach wiedzą – za sprawą rosyjskich militarnych blogerów, rozczarowanych słabością ojczyzny, wieści poszły w świat. Rosyjskiemu MON zostało jedynie przyznać się do ataków, zdezawuować ich wymiar oraz wyciszyć sprawę.

W tej drugiej kwestii przyjęto ciekawą taktykę. Jeszcze tego samego dnia przyznano, że drony dokonały jedynie niewielkich uszkodzeń dwóch samolotów – jednego Tu-95 w Engels i jednego Tu-22M w Diagilewie. Na kilku ujawnionych zdjęciach widać poharatanego Tu-22. Laik rzeczywiście może uznać, że bombowiec nieznacznie ucierpiał, ale fachowcy nie mają wątpliwości, że skala uszkodzeń statecznika, tylnych skrzydeł i dysz silnika, kwalifikuje „tutkę” co najmniej do bardzo poważnego remontu, a najpewniej skończy się na skasowaniu samolotu i jego kanibalizacji. Tu-95 miał zaliczyć „drobne uszkodzenia w poszyciu”, ale na dowód nie przedstawiono żadnych fotografii. Trzy ofiary śmiertelne i cztery osoby ranne to skutek spadających odłamków – stwierdziło rosyjskie MON. Wedle oficjalnej wersji, ukraiński atak nie powiódł się – drony nie uderzyły w samoloty, zestrzelono je nad lotniskiem. Co istotne, były to wywodzące się jeszcze z czasów radzieckich Tu-141 Striż, odrzutowe bezpilotowce pierwotnie zaprojektowane do misji rozpoznawczych na głębokim zapleczu przeciwnika. Ukraińcy mieli te 50-letnie konstrukcje przerobić w pociski manewrujące i posłać nad rosję. Nadal nie ma jasności czy wojsko ukraińskie rzeczywiście użyło striży (jeżyków). Przesądzające wypowiedzi rosjan na ten temat to element propagandowej zagrywki – z jednej strony próba ukazania desperacji wroga (który sięga po archaiczną broń), z drugiej, odwołanie się do sowieckich sentymentów wciąż żywych w rosji (chodzi tu o nieco pokrętną, ale typową dla kremlowskiej propagandy logikę, którą można wyrazić mniej więcej tak: „broń może i stara, ale na tyle dobra, że nadal jej używają. Dobra, bo radziecka, czyli rosyjska, i gdyby nie fakt, że mamy nowsze systemy przeciwlotnicze, mogłoby być krucho”).

Oczywiście, takie przedstawienie sprawy rodzi masę pytań, ale jak napisałem – tych w rosyjskiej infosferze już się nie zadaje. Ja zaś chętnie się nad wątpliwościami pochylę, ale najpierw warto podnieść kwestię rzekomej rosyjskości radzieckiej techniki. Tu-141 produkowano w Charkowie, po 1991 roku Ukraina przejęła nie tylko sporą liczbę tych dronów, ale przede wszystkim fabrykę, dokumentację i kadry. Co ma znaczenie symboliczne, dobrze bowiem ilustruje szerszy problem. Obecna słabość rosyjskiej armii jest konsekwencją nie tylko endemicznej korupcji czy niskiej kultury technicznej. To także skutek utraty ukraińskiego zaplecza technicznego i przede wszystkim intelektualnego, które w czasach ZSRR w istotnym stopniu decydowało o jakości sowieckiej nauki i przemysłu. W swych chorych rojeniach o „odzyskaniu” Ukrainy putinowi chodziło także o ten wymiar scalenia.

Wracając do ataków – zostańmy przez chwilę przy oficjalnej rosyjskiej wersji. Już ona implikuje pytanie o to, jakim cudem ukraińskie drony przedarły się kilkaset kilometrów w głąb rosji, rzekomo nasyconej solidną, wielowarstwową OPL? Dlaczego ich nie zestrzelono, gdy były 400, 300 km od celów? Co się wydarzyło, że nie zareagowały z odpowiednim wyprzedzeniem instalacje przeciwlotnicze samych baz, skoro strzelano już bezpośrednio nad bombowcami? Czy rosjanie w ogóle widzieli nadlatujące jeżyki? Przelotowa prędkość Tu-141 to 1000 km/h, co oznacza, że drony przebywały w rosyjskiej przestrzeni powietrznej przez kilkadziesiąt minut (do pokonania miały 600-700 km). Wydaje się, iż wniosek o potiomkinowskim charakterze rosyjskiej obrony przeciwlotniczej jest jak najbardziej poprawny. A jeśli wszystko w niej działa jak należy, to dlaczego nie zadziałało? Sabotaż?

Co więcej, rosyjska wersja „nie klei się” z dostępnym materiałem filmowym. Na jednym z filmów (prawdopodobnie zarejestrowanym przez kamerę przemysłową) oglądamy eksplozję w Engels. Nie poprzedzają jej obserwowalne efekty pracy systemów przeciwlotniczych. Do zwalczania obiektów na bliskiej odległości (co miało nastąpić w obu przypadkach) używa się artylerii lufowej – gdy jest ciemno, smugi prowadzonego ognia są aż nadto widoczne. Zaryzykuję twierdzenie, że rosjanie niczego nie zestrzelili – że ukraińskie drony zastały ich „ze spuszczonymi spodniami”. Kwestia skutków porażenia zostaje otwarta – niewykluczone, że straty poniesione przez rosjan są poważniejsze, a nawet jeśli uszkodzono tylko dwie maszyny, może to nie być efekt zestrzeleń dronów, a ich niecelności (tego, że nie trafiły bezpośrednio w samoloty).

Tak czy inaczej, ukraińskie uderzenie – poza demonstracją sił i możliwości – miało także inny cel. W poprzednim poście zasugerowałem, że atak rakietowy, jaki przypuszczono na ukraińskie miasta w poniedziałek, mógł być rosyjską zemstą za to, co wydarzyło się nad ranem na lotniskach. To błędny wniosek, bo rosjanie nie są w stanie tak błyskawicznie reagować przy użyciu strategicznego lotnictwa. Wojna z Ukrainą pokazała, że moskiewska armia potrzebuje mniej więcej dwóch tygodni na przygotowanie nalotu, w którym z pokładów samolotów „schodzi” 40-50 rakiet i pocisków manewrujących (i nieco mniej z pokładów okrętów). To skutek rozmaitych niewydolności rosyjskiego wojska: logistyki i odległości (między bazami lotniczymi a magazynami rakiet), ograniczonej dostępności tych ostatnich (wiele wystrzelono, bieżąca produkcja jest śladowa), ograniczonej dostępności samolotów, które podlegają technicznej degradacji, niewystarczającej liczby personelu lotniczego i kulawego rozpoznania. Pod uwagę należy też wziąć czynnik obiektywny – rosjanie rażą ostatnio system energetyczny Ukrainy, trzeba kilkunastu dni, by jego elementy „podniosły się” po poprzednim ataku; a to te „podniesione” stanowią cel kolejnych uderzeń. Przygotowania do ataków nie uchodzą uwadze natowskich i ukraińskich służb (głównie za sprawą zwiadu satelitarnego i nasłuchu rosyjskich sieci komunikacyjnych) – da się je przewidzieć z niezłą dokładnością. Poniedziałkowy ostrzał ukraińskiej infrastruktury nie był dla obrońców zaskoczeniem, a dronowa eskapada miała z wyprzedzeniem ograniczyć jego skutki. Na ujawnionym przez rosyjski MON zdjęciu uszkodzonego Tu-22M widzimy pod samolotem podwieszony pocisk manewrujący. Oznacza to, że tupolew był w ostatniej fazie przygotowań do startu (pociski mocuje się na kilka-kilkanaście godzin przed rozpoczęciem misji). Gdyby nie pożar maszyny, rakieta zostałaby wyniesiona w powietrze i wystrzelona.

Co dalej? Z nieoficjalnych informacji wynika, że rosjanie redukują ryzyko – część Tu-95 z bazy w Engels ma zostać przeniesiona daleko na północ, aż pod Murmańsk. Tam nie sięgną ich ukraińskie drony, ale nadal pozostaną w zasięgu natowskiego rozpoznania. Co oznacza, że Ukraińcy zyskają dodatkowy czas, by przygotować się na przyjęcie wystrzeliwanych z samolotów rakiet. Dobre i to, choć oczywiście idealnym rozwiązaniem byłoby fizyczne pozbycie się rosyjskich „nosicieli”.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Przy tej okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Magdalenie Kaczmarek, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Piotrowi Maćkowiakowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Tomkowi Lewandowskiemu, Przemkowi Klimajowi i Tomaszowi Frontczakowi. A także: Szymonowi Jończykowi, Mateuszowi Jasinie, Remiemu Schleicherowi, Miko Kopczakowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Justynie Miodowskiej, Łukaszowi Kotale, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale i Aleksandrowi Stępieniowi. Ponadto: Marii Ryll, Dariuszowi Pietrzakowi, Juliuszowi Zającowi i Katarzynie Byłów.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich siedmiu dni: Sławkowi Romanowi, Czytelnikowi imieniem Piotr, Małgosi Król, Markowi Wasilewskiemu, Joannie Boj, Adamowi Orzołowi, Joannie Siarze, Danielowi Alankiewiczowi, Marii Cibickiej, Markowi Mozołowskiemu, Kamilowi Zemlakowi, Czytelnikowi posługującemu się inicjałem RS, Karolinie Kowalskiej-Staśkiewicz, Radosławowi Kotowi, Karolowi Woźniakowi i Stanisławowi Czarneckiemu.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały. Raz jeszcze dziękuję!

Nz. Tu-22M z widocznymi uszkodzeniami. W prawym dolnym rogu widać podwieszoną rakietę Ch-22/fot. MOFR

Podgryzanie

Od rana w rosyjskim Internecie panika, złość i chęć odwetu. A wszystko za sprawą dwóch niemal jednoczesnych eksplozji, do których doszło na lotniskach wojskowych Engels (koło Saratowa) i Diagilewo (pod Riazaniem). Pierwsza baza znajduje się około 700 km od granicy z Ukrainą, druga – niespełna 600 km. O czym wspominam, bo wiele wskazuje na to, że przynajmniej w Engels mieliśmy do czynienia z atakiem ukraińskich dronów-samobójców.

W obu przypadkach chodzi o niezwykle ważne obiekty, które przynajmniej w teorii powinny mieć doskonałą obronę przeciwlotniczą. Engels to stała baza bombowców dalekiego zasięgu Tu-95 (zwanych w kodzie NATO „niedźwiedziami”), z kolei w Diagilewie stacjonują bombowce średniego zasięgu Tu-22M. „Niedźwiedzie” stanowią element sił strategicznych rosji; zaprojektowano je do przenoszenia ładunków jądrowych na ogromne odległości i taką rolę próbowałyby odegrać, gdyby doszło do starcia z NATO.

W wojnie z Ukrainą tupolewy używają konwencjonalnej amunicji. Co istotne, nie wykonują klasycznych rajdów bombowych – nadlatując nad cel i zrzucając bomby – a atakują znad terytorium rosji, strzelając dalekonośnymi rakietami i pociskami manewrującymi. De facto są bezkarne, działają bowiem poza zasięgiem ukraińskiej obrony przeciwlotniczej (wyrzutnie S-300 – nadal stanowiące najważniejszą część parasola Ukrainy – ślą pociski na odległość do 200 km). Realnie nie grozi im również ukraińskie lotnictwo załogowe, zbyt szczupłe, by decydować się na misje nad rosją. Walka z Tu-22M i Tu-95 ma zatem charakter pośredni i sprowadza się do zestrzeliwania wysłanych przez bombowce rakiet.

A właściwie miała taki charakter – do dziś. Jak wynika z dostępnych informacji, w Engels poważnie uszkodzono dwa Tu-95, ranne zostały dwie osoby. W Diagilewie zginęły trzy osoby z obsługi lotniska, jest też sześciu rannych; na razie nie wiemy, czy zniszczeniu uległa któraś z „tutek”.

Zgodnie z zapewnieniami rosjan, pod Riazaniem nie doszło do ataku, a wypadku – pożaru ciężarówki z paliwem. Na temat wydarzeń z Engels oficjalne czynniki nabrały wody w usta – mimo wspomnianej nadaktywności militarnych blogerów, piszących o ukraińskich dronach. Należy tu wspomnieć, że Ukraińcy – przynajmniej oficjalnie – nie dysponują dronami kamikadze o zasięgu umożliwiającym tak odległe ataki. Testują system zdolny do rażenia obiektów na odległość do 1000 km, na razie jednak brakuje solidnych informacji o jego gotowości. Oczywiście, wojna przyśpiesza prace konstrukcyjne, ale pod uwagę należy brać także inne możliwości – użycia przez Ukraińców jakiejś zachodniej konstrukcji bądź dronów krótkiego zasięgu, wystrzelonych przez dywersantów operujących w rosji.

Uderzenie w elementy kluczowej infrastruktury militarnej, w głębi własnego terytorium, to dla rosjan siarczysty policzek. Niewykluczone, że dzisiejszy ostrzał rakietowy ukraińskich miast był typową dla najeźdźców reakcją na kolejną doznaną porażkę. Ale w obiegu jest też opinia, zgodnie z którą atak rosjan był wcześniej zaplanowany, a ukraińskie uderzenie na lotnisko/a miało charakter wyprzedzający. Flotylla Tu-95 nie jest liczna – to około 60 maszyn, zapewne tylko część w stanie lotnym. Już wyeliminowanie kilku oznacza osłabienie potencjału agresora. Byłoby to „podgryzanie” podobne do działań wymierzonych we flotę czarnomorską. Ukraińcy nie dysponują imponującymi siłami nawodnymi, tymczasem rosjanie gros ataków rakietowych wyprowadzają właśnie z morza. Sposobem na ich ograniczenie stały się punktowe ataki na rosyjskie okręty, z wykorzystaniem dostępnych środków – rakiet przeciwokrętowych i morskich dronów. W efekcie flota czarnomorska dała nogę z Krymu – większość okrętów przebazowano do odleglejszych portów w rosji. Rakiety wystrzeliwane z morza wciąż w kierunku Ukrainy lecą, ale o ograniczonej swobodzie operacyjnej rosjan najlepiej świadczy fakt, że istotna część ataków wykonywana jest z Morza Kaspijskiego.

Zniszczenie rosyjskich nośników (samolotów/okrętów), to w tej chwili kluczowa sprawa. Ukraińcy dysponują niezłą obroną przeciwlotniczą (dziś udało się zestrzelić 60 z 70 rakiet), a dzięki NATO ponoszą w rosyjskich ostrzałach rakietowych nieliczne straty ludzkie. Amerykański zwiad satelitarny na bieżąco monitoruje aktywność rosyjskiego lotnictwa strategicznego. Analitykom wywiadu nie umyka zwiększonych ruch w bazach lotniczych na terenie federacji, poprzedzający kolejne operacje. Starty bombowców są rejestrowane w czasie rzeczywistym, informacje na ich temat natychmiast trafiają do ukraińskiej armii. Stąd alarmy przeciwlotnicze, które odzywają się z wyprzedzeniem pozwalającym ludności cywilnej udać się do schronów (bombowce potrzebują kilkunastu minut na osiągnięcie pozycji i pułapu, z którego możliwe jest wystrzelenie rakiet). Podobnie funkcjonuje nadzór morskiego potencjału moskwy. Tyle że to działania reaktywne. Nasycenie ukraińskiej OPL kolejnymi systemami poprawi jej skuteczność, ale w obliczu skali rosyjskich ataków coś się zawsze przebije. Tymczasem system energetyczny Ukrainy – będący podstawowym celem rosjan – jest na krawędzi załamania. I co, jeśli „skończy się” szybciej niż rosyjskie rakiety? W odpowiedzi na to pytanie kryje się dramat milionów ludzi pozbawionych prądu, wody i ogrzewania. Zimą, która dopiero się rozkręca.

Skasowanie jak największej liczby rosyjskich bombowców to sposób na ograniczenie skali humanitarnej katastrofy.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Tu-95 „złapany” w pobliżu Wysp Brytyjskich/fot. RAF