Wyrok

Przedwczoraj, w zamachu bombowym przeprowadzonym w Szui w obwodzie iwanowskim w rosji, ciężko ranny został kapitan konstantin nagajko. Stan oficera oceniany jest jako krytyczny, z uwagi na poważne obrażenia wielu organów, w tym mózgu, ma niewielkie szanse na przeżycie. Odpowiedzialność za zamach wziął na siebie ukraiński wywiad wojskowy (HUR).

Dlaczego 29-latek o stosunkowo niskiej randzie stał się celem ataku?

By to wyjaśnić, cofnijmy się do 5 października 2023 roku. Tego dnia rosyjski Iskander uderzył we wsi Groza w obwodzie charkowskim. Rakieta trafiła w budynek, gdzie akurat odbywała się stypa, zabijając 59 osób. W miażdżącej większości cywilów, jedną szóstą populacji Grozy, co trzeciego dorosłego mieszkańca.

Na rosyjskich kontach na Telegramie szybko pojawiły się informacje, że celem ataku byli żegnający kolegę oficerowie batalionu „Ajdar”. Formacji, która zalazła moskalom za skórę jeszcze w 2014 roku, walnie przyczyniając się do ograniczenia terytorialnej ekspansji tzw. noworosji. Ukraińskie źródła potwierdziły, że we wsi odbył się pogrzeb poległego wojskowego. Ceremonia powtórna, związana z ekshumacją zwłok oficera, który zginął na początku pełnoskalowej inwazji. Groza była wtedy pod rosyjską okupacją, żołnierza pochowano więc w Dnipro – i dopiero jesienią 2023 roku złożono w rodzinnej miejscowości. W rosyjskim ataku na żałobników zginął m.in. syn chowanego, także żołnierz armii ukraińskiej.

Tuż po tragedii mieszkańcy Grozy nie mieli wątpliwości, że rosjan ktoś o pogrzebie poinformował. Miejscowy, zorientowany w przebiegu ceremonii. Te przypuszczenia potwierdziła Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU), wskazując dwóch braci. Mężczyźni już podczas okupacji otwarcie współpracowali z rosjanami. Po wyzwoleniu Grozy uciekli do rosji, lecz nadal zbierali informacje dzwoniąc i pisząc do krewnych i znajomych. Tak ustalili co się święci i przyczynili się do masowej śmierci dawnych sąsiadów.

Obecny los braci-zdrajców nie jest mi znany, ale jak skończą, nietrudno się domyśleć. I w tym miejscu możemy wrócić do kapitana nagajki – otóż był on dowódcą baterii artylerii w 112. Brygadzie Rakietowej. I to jego jednostka dokonywała uderzeń Iskanderami na obiekty cywilne i wojskowe w obwodach sumskim i charkowskim. To on wydał bezpośredni rozkaz o ataku na żałobników w Grozie.

Więc dopadł go miecz sprawiedliwości. Cokolwiek z nim będzie, z pewnością ów rosyjski zbrodniarz nikogo już nie zabije…

—–

Szanowni, jak wielokrotnie podkreślam, moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Osoby zainteresowane nabyciem mojej ostatniej książki pt.: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. konstantin nagajko z matką, źr. zdj. HUR

Iskandery

Na początek dwie uwagi natury socjologicznej – a potem przejdę do tytułowej kwestii, związanej z ostatnimi rosyjskimi atakami rakietowymi.

W potocznych wyobrażeniach Polaków ugruntował się jednorodny wizerunek Ukraińców – nieprzejednanych w negatywnej postawie wobec rosjan. Nie ma w niej miejsca na odcienie szarości, są hasła o „formowaniu się narodu politycznego”, „szybko postępującej derusyfikacji” i nienawiści wywołanej rosyjskim bestialstwem. Czasem, trochę cichcem, wspomina się o kolaborantach, zwolennikach „ruskiego miru”, podkreślając, iż jest to zdecydowana mniejszość. Jest, ale są też ludzie, których spotkałem podczas ostatniego wyjazdu do Ukrainy. Których istnienia – co przyznaję z lekkim zażenowaniem – dotąd nie dostrzegałem, mniej lub bardziej świadomie ignorowałem. Mam na myśli „ludzi rosyjskich”, obywateli ukraińskich zakorzenionych w rosyjskiej kulturze, emocjonalnie z nią związanych, ale nie proputinowskich. Nieszczęśliwych, bo głęboko rozczarowanych rosją i jej działaniami w Ukrainie. Na linii wojennego podziału zdecydowanie proukraińskich, ale dystansujących się od ukraińskiego etnosu i budujących propaństwową postawę w oparciu o lokalny patriotyzm. Odesa i Charków pełne są takich osób. Koncept lokalnego patriotyzmu nowy nie jest, w naszej części Europy – generalnie dystansującej się od nacjonalizmów – w oparciu o tę ideę próbuje się budować społeczną spoistość. Jednak w Ukrainie, z jej wymuszoną przez rosjan nacjonalistyczną konsolidacją, odeska czy charkowska „rusko-ukraińskość” jest zjawiskiem dość osobliwym.

Nie mniej osobliwy – ale tylko dla kogoś, kto nie zna wschodniej mentalności – jest tamtejszy fatalizm. Owo pogodzenie się z losem, niezależnie od fundowanych przezeń okoliczności. We wsiach położonych na północ od Charkowa armia rosyjska zachowywała się, lekko mówiąc, skandalicznie. Rozbój był na porządku dziennym, ale miejscowi opowiadają o tym ze spokojem, rodzajem zrozumienia dla „oczywistych” aspektów wojennej rzeczywistości. Kradli? No kradli. Nie pozwalali chować zabitych na cmentarzach? No nie pozwalali; trzeba było grzebać bliskich w ogródkach przy domu. Komfortowe to wszystko nie było, ale dało się przeżyć. Ze świadectw, które zebrałem, wyłania się obraz największej grozy wywołanej czym innym – selektywnym rosyjskim bestialstwem.

– Syna sąsiadki wywlekli z domu nocą – opowiada Nadieja, emerytowana nauczycielka z Cyrkunów. – Związali mu ręce za plecami, wywieźli za wieś. Przywiązali do drzewa i rozstrzelali.

– Za co?

– Był strażnikiem granicznym. Na nich, na policjantów, na byłych wojskowych, zwłaszcza atowszczików, polowali bezwzględnie.

Mordowano też lokalnych samorządowców i wszelkiej maści proukraińskich aktywistów; dla tych przedstawicieli elit rosyjska okupacja oznaczała śmierć. Dla zwykłych ludzi „tylko” gwałt i rabunek oraz ryzyka związane ze znalezieniem się w strefie aktywnych działań bojowych, gdzie winy za wszelkie dramaty rozkładają się „po równo”, bo przecież obie strony strzelały, zrzucały rakiety i bomby. Bez tego kontekstu, bez znajomości takiego sposobu myślenia, nie da się zrozumieć społecznego klimatu wschodniej Ukrainy, w którym nadal obecne są prorosyjskie sympatie.

O czym wspominam z dwóch powodów. Odesa i Charków nie były celem zmasowanego rosyjskiego terroru. W pierwszym mieście najbardziej cierpi port i okolice, w drugim Północna Saltówka, dzielnica będąca niczym „tarcza miasta”, na której rozbiły sobie zęby rosyjskie czołówki pancerne. Świadomi „rosyjskości” obu metropolii moskale stosują wobec nich strategię terroru selektywnego. Na Charków rakiety spadają regularnie, ale mapowanie miejsc wybuchów przywodzi do wniosku, że gęsto zaludnione centrum pozostaje bezpieczne. Jednocześnie w obu miastach wciąż działa prorosyjska agentura, której łatwo zgubić się w tłumie „rosyjskich ludzi” i której członków niespecjalnie oburza powszechna wiedza o przewinach i zbrodniach putinowskiej armii.

To od takich ludzi – kolaborantów, którzy wcale kolaborantami się nie czują – rosjanie czerpią wiedzę o wartościowych celach, to od nich otrzymują koordynaty.

Dziś rano – pozornie na przekór tego, o czym piszę – rosjanie ostrzelali centrum Charkowa. Ale użyli swojej najprecyzyjniejszej broni – rakiet Iskander – można więc przyjąć, że chcieli porazić konkretny, wojskowy cel. Ponoć chodziło o hotel przejęty przez wojsko („zagranicznych najemników”). Nie będę rozstrzygał, czy tak właśnie było – bo nie wiem – faktem jest, że jeden z dwóch wystrzelonych Iskanderów trafił centralnie w zamieszkały przez cywilów dom, co widzicie na załączonych zdjęciach. Zginął 10-letni chłopiec, rannych zostało 25 osób, w tym 11-miesięczne niemowlę. Jeśli to nie był celowy terror, to mamy kolejny przyczynek do dyskusji o „rosyjskiej celności”.

Jakkolwiek tragiczne, wydarzenia z Charkowa bledną w obliczu dramatu, jaki rozegrał się wczoraj we wsi Groza (sic!), w obwodzie charkowskim. Tam rosjanie również użyli Iskandera i zabili 55 osób. Rakieta trafiła w budynek, w którym właśnie odbywała się stypa.

Wieści z Grozy dotarły do mnie tuż po ataku – od razu pomyślałem, że nie chodziło o zwykły pogrzeb i zwykłych żałobników. „ruskie to zło, ale nie podejrzewam, by chcieli zabić cywilów dla samego zabicia cywilów. Prawdopodobnie grzebano kogoś, i opłakiwano, na pogrzeb kogo przyjechali jacyś ważni wojskowi. I to oni byli celem”, napisałem do znajomej, Polki, która pracuje w Charkowie. Wkrótce na rosyjskich kontach zaczęły pojawiać się informacje, że chodziło o oficerów batalionu „Ajdar”, swego czasu kontrowersyjnej formacji (z historią podobną do „Azowa”), która zalazła moskalom za skórę jeszcze w 2014 roku, walnie przyczyniając się do ograniczenia terytorialnej ekspansji tak zwanej noworosji. Dziś ukraińskie źródła potwierdzają, że we wsi odbył się pogrzeb wojskowego (bez podania formacji). Ceremonia powtórna, związana z ekshumacją poległego oficera, który zginął na początku pełnoskalowej inwazji. Groza była wówczas pod rosyjską okupacją, żołnierza pochowano więc w Dnipro – i dopiero teraz złożono w rodzinnej miejscowości. W rosyjskim ataku na żałobników zginął m.in. syn chowanego, także żołnierz armii ukraińskiej. Nie ma informacji o innych zabitych wojskowych, co nie znaczy, że ich nie było. Znamienne wszak, że rosyjscy milblogerzy – wczoraj piejący z zachwytu nad „udaną likwidacją wyższych rangą nacjonalistów”, dziś zwalają winę za atak na Ukraińców. Którzy rzekomo sami się ostrzelali. Prawdopodobnie nawet w rosji źle odebrano fakt, że w ataku zginęli przede wszystkim bogu ducha winni cywile.

Cywile, o których zgromadzeniu – i o celu samego zgromadzenia – musiał rosjan ktoś poinformować. Ktoś miejscowy, dobrze zorientowany w przebiegu ceremonii. Po prawdzie nie ma znaczenia, czy moskalom chodziło o zabicie ważnych „ajdarowców” czy przedstawicieli lokalnej administracji wojskowej (którzy zawsze pojawiają się na pogrzebach oficerów); istotne jest to, że akcja miała mieć charakter dekapitacyjny. Patrząc z tej perspektywy, nie różni się to specjalnie od ataków przeprowadzanych przez amerykańskie drony w ramach wojny z terrorem. W takich okolicznościach – zwłaszcza za prezydentury Baracka Obamy – zginęło wielu komendantów bojówek. Niekiedy ich śmierci towarzyszyły ofiary uboczne, jak w nomenklaturze NATO określa się nieplanowane i niezamierzone zabicie cywilów. Ale na tym kończą się podobieństwa i preteksty do mówienia, że rosjanie robią to samo, co Amerykanie. Bo nie robią. 50 zabitych w Grozie to cywile, mieszkańcy wioski (jedna szósta populacji!). Nawet jeśli pięciu pozostałych było wojskowymi, w żadnej zachodniej armii nie znaleziono by uzasadnienia dla takiej relacji (1:10!) celów do strat ubocznych. A że stypa odbywała się w małym budynku, od początku musiało być jasne, że ryzyko przypadkowych ofiar jest bardzo duże. Natowscy planiści odpuściliby taką akcję, rosyjscy – jak widać – nie.

Bo rosja to państwo terrorystyczne.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Budynek trafiony dziś w Charkowie. W hotelu, który ponoć był celem ataku, nie wypadły nawet szyby…/fot. Joanna Marciniak