Pytają mnie Czytelnicy, czy Polska powinna wysłać siły pokojowe do Ukrainy? Tak, ale…
By wyjaśnić moje zastrzeżenia, konieczna jest odrobina historii. Wróćmy do 2003 roku i Iraku tuż po amerykańskiej inwazji. To wówczas powołano do życia Międzynarodową Dywizję Centrum-Południe, która miała zająć się okupacją części Iraku. Dowództwo MDCP powierzono Polakom, to nasz kraj wystawił największy, liczący 2,5 tys. kontyngent. Pozostałe dwa wiodące kraje – Hiszpania i Ukraina – wysłały nad Eufrat i Tygrys po tysiąc żołnierzy mniej.
Jednostka docelowo miała liczyć 10 tys. wojskowych, co na chwilę udało się osiągnąć, ale za cenę totalnego rozdrobnienia. Pod dowództwem Polaków znaleźli się żołnierze z Fidżi, Mongolii, Filipin, Armenii czy Danii; słowem, od sasa do lasa. Niektóre kraje delegowały po kilkuset mundurowych, inne po kilkunastu. Polityczna poprawność kazała zachowywać dobrą minę do złej gry – pierwszy dowódca gen. Andrzej Tyszkiewicz zapewniał, że z tej multikulturowej wspólnoty udało się stworzyć sprawny organizm – ale praktyka udowadniała co innego.
Rozłaziło się to na wielu płaszczyznach – językowej (językiem komunikacji był angielski, dla większości personelu obcy), logistycznej (dywizja miała sprzęt zachodni, sowiecki i mieszankę narodowych kombinacji), proceduralno-taktycznej (armie zachodnie, aspirujące, postsowieckie, z różnymi filozofiami działania). No i organizacyjnej, bo tylko Polacy, Ukraińcy i Hiszpanie mieli na tyle duże kontyngenty, że mogli realizować większość zadań samodzielnie. Reszta w dużej części robiła za tło, politycznie użyteczne, gdyż tworzące pozór wielonarodowości, ale na poziomie wojskowym średnio i mało przydatne.
Efektywność MDCP od samego początku była taka sobie. A potem było już tylko gorzej. Dyskretne wsparcie Amerykanów szybko zmieniło się w niemal całkowite przejęcie przez nich zadań i odpowiedzialności w strefie.
O wnioskach, które płyną z tego dla Ukrainy, później.
Na razie przenieśmy się do Afganistanu. Natowska misja ISAF też była przedsięwzięciem wielonarodowym. Ale działało to znacznie lepiej, gdyż brały w nim udział armie Sojuszu (także oddziały z innych krajów, ale istotę stanowiło NATO). Kontyngenty z krajów dawnego Układu Warszawskiego posyłały pod Hindukusz swoje najlepsze oddziały, co w praktyce oznaczało, że były one istotnie (także sprzętowo) zwesternizowane.
Choć logistyka i komunikacja nie stanowiły problemu, i tak mieliśmy do czynienia z ograniczoną efektywnością. A wszystko za sprawą RoE – rules of engagement/zasad zaangażowania, różnych dla różnych narodowych kontyngentów. RoE, w uproszeczniu, reguluje zasady użycia broni. Jedne armie miały je bardzo restrykcyjne (na przykład siły ekspedycje Niemiec), inne – jak Amerykanie czy Brytyjczycy – mocno poluzowane. Gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami lokowała się Polska; bez wchodzenia w zbędne szczegóły, nasze RoE (zmieniające się podczas afgańskiej misji) dawało sposobność do używania Polaków w operacjach bojowych, ale nie bez ograniczeń. Efekt był taki, że bili się z talibami przede wszystkim Amerykanie i Brytyjczycy (z Kanadyjczykami u boku), reszta pełniła role wspierające, co w ostatecznym rozrachunku przyczyniło się do porażki Zachodu w Afganistanie.
Wróćmy teraz do Europy i przypomnijmy sobie masakrę w Srebrenicy. W lipcu 1995 roku, przy bezczynności żołnierzy z holenderskiego batalionu ONZ, doszło do masakry około 8 tys. bośniackich muzułmanów, zamordowanych przez Serbów. „Błękitne hełmy” nie miały odpowiedniego sprzętu, by wejść w twardą konfrontację z Serbami, na przeszkodzie stały też RoE. Oczywiście zabrakło i hardości; ostatecznie Holendrzy całkiem bezbronni nie byli. Tym niemniej, patrząc z perspektywy holenderskich dowódców, cywilów nie broniono z braku narzędzi.
Dość historii, czas na wnioski.
Siły pokojowe (SP) w Ukrainie muszą się opierać na kilku wiodących, licznych kontyngentach, zdolnych realizować zadania samodzielnie, co narzuca ich wielkości na poziomie mniej więcej 10 tys. ludzi. 3-4 takie kontyngenty stanowiłyby rdzeń sił pokojowych.
SP musiałyby działać w oparciu o jednorodne RoE. Bez wyłączeń i ekstraordynaryjnych rozwiązań dla wybranych. „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. RoE musi zakładać twardą reakcję na jakiekolwiek rosyjskie naruszenia. Bo oczywiście nie mówimy o stacjonowaniu z dala od linii rozgraniczenia, bez kontaktu z rosjanami. By cały projekt miał sens, „pokojowi” musieliby stanowić bufor między moskalami a Ukraińcami (na kilku kluczowych kierunkach; całej granicy żołnierzami z Europy obsadzić nie sposób).
SP nie mogą być „błękitnymi hełmami”; muszą je stanowić pełnokrwiste jednostki bojowe, z całym niezbędnym sprzętem i odpowiednim wsparciem (nade wszystko lotniczym).
To warunki brzegowe, ich część – o reszcie w kolejnym wpisie (jestem na konferencji poświęconej Ukrainie, stąd ograniczony czas na inną aktywność; jutro będę już do Waszej dyspozycji w większym zakresie).
—–
Szanowni, jak wielokrotnie podkreślam, moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?
Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
To dzięki Wam powstają także moje książki!
A skoro o nich mowa… – w sklepie na Patronite pojawiły się kolejne książki – powieści, które napisałem i wydałem „w czasach afgańskich”, reportaż z tamtego okresu oraz książka political/war fiction, dziejąca się w realiach pandemii i rosyjskiej agresji militarnej na Polskę. Polecam lektury – by je nabyć, przejdźcie na stronę pod tym linkiem.