Zagrożenia

Nim zaczęła się pełnoskalowa inwazja, większość analityków przewidywało, że siły powietrzne federacji rosyjskiej szybko uporają się z ukraińskim odpowiednikiem. I że generalnie niebo nad Ukrainą będzie pod kontrolą rosjan. Okazało się, że to mrzonki, że agresorzy – mimo wielkiej przewagi liczebnej – nie potrafią wywalczyć panowania w powietrzu. Dziś niewiele się zmieniło – rosyjscy piloci owszem, od kilku miesięcy względnie swobodnie operują w strefie przyfrontowej, ale nad rejony walk, a już zwłaszcza w głąb Ukrainy, boją się zapuszczać. Jak ta taktyczna impotencja wpłynie na możliwości zwalczania ukraińskich F-16? Czy armia putina ma jakieś inne asy w rękawie? Czego najbardziej muszą się obawiać Ukraińcy?

Ukraina nie jest „wdzięcznym” obszarem dla rosyjskiej awiacji głównie z powodu dużego nasycenia środkami obrony przeciwlotniczej (OPL). Zarówno „ciężkimi” wyrzutniami rakietowymi, które bronią głownie miast (nade wszystko zaś Kijowa), jaki i masą przenośnych, ręcznych zestawów przeznaczonych do rażenia celów na krótkie dystanse (w tej kategorii świetnie sprawdza się polski Piorun).

Lecz to nie wyjaśnia w pełni słabości rosjan – nie mniej istotnym powodem jest kiepskie wyszkolenie pilotów.

—–

To skutek wielu zmiennych: od technicznych po mentalne. rosjanie potrafią konstruować przyzwoite samoloty bojowe, lecz jakość ich wykonania zwykle pozostaje relatywnie niska (swego czasu Algierczycy zwrócili Moskwie całą partię MiG-ów-29, bo „rozlatywały się na stojąco”; a podobnych historii było więcej). Wpływa to na parametry eksploatacyjne – wypadkowość, usterkowość, generalnie na ograniczoną dostępność sprawnych maszyn. Tym niższą, gdy weźmie się pod uwagę kiepską kulturę techniczną obsługi w jednostkach wojskowych. Uproszczając, mimo nominalnego „bogactwa”, przez całe dziesięciolecia rosyjscy piloci nie mieli czym latać.

Jak to się ma do nachalnej propagandy czasów putina, przekonującej swoich i świat, że siły powietrzne rosji pozostają w wysokiej gotowości? Ano tak, jak w przypadku całej narracji o „drugiej armii świata” – to kit. Sporo latali wybrańcy, co nie zawsze miało związek z kompetencjami, a często oznaczało premiowanie wyższych rangą dowódców czy wręcz „znajomych królika” – wojskowych z mocnych „plecami”. Jeśli zastanawia was, dlaczego w pierwszej fazie wojny – gdy rosjanie jeszcze próbowali narzucić Ukraińcom warunki w powietrzu – zginęło tak wielu pułkowników rosyjskiego lotnictwa, to macie odpowiedź: bo tylko oni potrafili w miarę dobrze latać. Resztę szkolono w minimalnym zakresie, „chodzenia po sznurku” (wystartuj-przeleć-wyląduj); na filmikach propagandowych jakoś to wyglądało, realny bój przyniósł bolesną weryfikację.

Dodajmy do tego koszmarną korupcję i jej efekty – modernizacje maszyn na papierze, zakupy paliwa lotniczego na niby, remonty infrastruktury lotniskowej realizowane na zasadzie „to się zamaluje” – i mamy w miarę pełny obraz „drugiego lotnictwa świata”.

—–

Czy wojna coś w tym zakresie zmieniła? I tak, i nie.

rosjanie stracili w działaniach bojowych ponad setkę myśliwców i bombowców – o kilkanaście więcej niż Ukraińcy (strony podają wyższe szacunki, lecz w podsumowaniu warto bazować na danych potwierdzonych materiałem zdjęciowym i/lub filmowym). W tym czasie przemysł dostarczył armii nieco ponad 50 fabrycznie nowych maszyn. Mamy więc do czynienia z niedostatecznym kompensowaniem ubytków, które – co istotne – są znacząco większe, bo 50-60 samolotów w skali roku trafia na złom z uwagi na zużycie. Nominalnie rosyjskie lotnictwo ma tysiąc trzysta samolotów, wobec Ukrainy używa 300 i wiele wskazuje, że jest to bliskie szczytowym możliwościom.

Jeśli idzie o personel, najlepsi piloci sprzed 2022 roku już zginęli, choć w ich miejsce pojawili się inni, z bojowym doświadczeniem. Czy jest ich wielu? Nie. Propaganda zapewnia, że do jednostek trafiają kolejne roczniki adeptów szkół lotniczych, ale rosjanie nadal uskuteczniają „kult asa”. Wciąż nieproporcjonalnie dużo nalotu przypada na pojedynczych lotników, choć ich dobór ma teraz większy związek z kompetencjami. Tę tendencję wzmocniły deklaracje sojuszników Kijowa, że Ukraina otrzyma myśliwce F-16 – wizja zachodniego sprzętu u przeciwników w przekonaniu rosjan wręcz narzuca konieczność posiadania grupy „lotniczych wirtuozów”.

Ale czy taka grupa rzeczywiście istnieje (w sensie: czy ma wirtuozerskie kompetencje)? Dotychczasowy „urobek” rosyjskich pilotów nie jest imponujący – miażdżącą większość ukraińskich samolotów zniszczono na ziemi, przy użyciu rakiet, dronów i pocisków manewrujących, część spadła na skutek działania OPL. W walce powietrznej, bezdyskusyjnie, rosjanom udało się strącić… dwa samoloty wroga (i co najmniej jeden śmigłowiec). Ukraińcom żadnego, co potwierdza, że dotychczasowy przebieg wojny „nie premiuje” asów powietrznych.

A gdyby miało się to zmienić, czy rosjanie dysponują odpowiedniki środkami technicznymi?

—–

Oddajmy głos dr Michałowi Piekarskiemu, analitykowi, ekspertowi ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wrocławskiego.

– Teoretycznie najpoważniejszym zagrożeniem dla ukraińskich efów są samoloty myśliwskie Su-35 i MiG-31, przenoszące pociski R-77 oraz R-37 – mówi Piekarski. – Zwłaszcza te drugie o zasięgu sięgającym ponad 200 kilometrów, można nimi bowiem próbować zestrzelić F-16 spoza zasięgu jego własnych rakiet.

rosjanie używali R-37 przeciwko ukraińskim samolotom sowieckiej proweniencji, przypisując sobie kilka strąceń. Większości nie zweryfikowano.

Warto też zauważyć – co podpowiada mój rozmówca – że tak duże zasięgi są do uzyskania wobec celów dobrze widocznych na radarach.

– Mam na myśli samoloty wczesnego ostrzegania czy bombowce strategiczne – precyzuje dr Piekarski. – Wobec mniejszych i do tego zwrotnych F-16 realne zasięgi, jak i prawdopodobieństwo trafienia, mogą być mniejsze.

Nie wolno przy tym zapominać, że rosjanie stracili bezpowrotnie już dwa bardzo cenne samoloty wczesnego ostrzegania A-50 (a trzeci, czyli łącznie jedna trzecia flotylli, został poważnie uszkodzony). Zatem ich możliwości śledzenia sytuacji w powietrzu są ograniczone.

– MiG-31 ma mocny radar i można próbować użyć kilku maszyn jako częściowego substytutu samolotu wczesnego ostrzegania – dodaje analityk. I ostrzega, że rosjanie będą polować na F-16 choćby ze względów propagandowych. Zaraz jednak dodaje:

– Nie wiemy, co dokładnie zmieniano w F-16 dla Ukrainy. Na zdjęciach widać pylony z urządzeniami do walki radioelektronicznej. Komponując pakiet wyposażenia tych maszyn, zapewne wzięto pod uwagę zagrożenia ze strony rosyjskich środków rażenia. Środków, które po dwóch latach bojowego użycia, Zachód ma znacznie lepiej rozpoznane. Było wiele okazji, by zbadać charakterystyki emisji i przygotować metody przeciwdziałania.

rosjanie aż takim komfortem cieszyć się nie mogą (choć po omacku nie chodzą – F-16 jest w służbie ponad cztery dekady; dosiadający go piloci z rosjanami nie walczyli, ale z sowieckimi samolotami już owszem).

—–

Od „premiery” ukraińskich F-16 minęło już kilka dni, jak dotąd samoloty nie zostały użyte bojowo – a przynajmniej nie ma na ten temat wiarygodnych informacji. Niewykluczone, że myśliwce wróciły do Rumunii, gdzie trwają intensywne szkolenia ukraińskich załóg i personelu technicznego (Ukraińcy szkolą się też w Danii i USA). Taki krok byłby racjonalnym zważywszy na fakt, że Kijów otrzymał na razie symboliczną liczbę maszyn – na pewno dwie (to widzieliśmy), mówi się, że 4-6, niektóre źródła podają, że dziesięć. Przypomnijmy, sojusznicy obiecali Ukrainie 79 myśliwców (które dotrą do końca przyszłego roku), a realne potrzeby szacuje się na poziomie 120 samolotów.

Tak czy inaczej, anonsowana garstka niczego nie zmieni i jakkolwiek efekt propagandowy „inauguracji” był i jest istotny, żal byłoby go zaprzepaścić pochopnymi działaniami. Bo na efy czaić się będą nie tylko rosyjscy piloci, ale też OPL.

Ukraińcy udowodnili już, że „niemające odpowiedników w świecie” (rzekomo tak dobre…) systemy S-400 można stosunkowo łatwo pokonać rakietami ATACMS i rojami dronów. Ale lotnictwo załogowe Ukrainy zostało przez te systemy (i starsze S-300) nie raz poturbowane. Specjaliści ostrzegają, że gorsze od zachodnich odpowiedników radary S-400 da się „podrasować” – bez wchodzenia w zbędne szczegóły, wystarczy podwoić ich liczbę w obszarze działania pojedynczego dywizjonu. Wtedy „czterysetki” i dla efów mogą okazać się śmiertelnie niebezpieczne (oczywiście, ten kij ma dwa końce – więcej radarów to też ryzyko dotkliwszych strat, gdy stanowiska S-400 zostaną namierzone i zaatakowane przez przeciwnika).

—–

Lecz po prawdzie największe zagrożenie czyha na ukraińskie F-16 na ziemi.

Nim wybuchła pełnoskalowa wojna, Ukraińcy rozśrodkowali lotnictwo. Samoloty przeniesiono z miejsc stałej dyslokacji do tymczasowych baz. W efekcie rosyjskie rakiety „waliły po pustym”, a w najlepszym razie niszczyły skorupy od dawna nieużywanych maszyn.

W czasach sowieckich w Ukrainie – przewidzianej jako zaplecze przyszłej wojny z NATO – zbudowano mnóstwo mniejszych lotnisk, co istotne, wyposażonych w schrono-hangary. Oczywiście, rosjanie znają te lokalizacje, ale ich zwiad satelitarnych – z powodu niedostatecznej liczby sprawnych urządzeń „ślepy na jedno oko i głuchy na jedno ucho” – nie był i nie jest w stanie upilnować wszystkich. A wraz z obietnicą dostawy F-16 w Ukrainie zaczęto masowo budować drogowe odcinki lotniskowe, co tylko zwiększa mobilność tamtejszego lotnictwa.

rosjanie znaleźli protezę – rzucili nad Ukrainę drony rozpoznawcze. Na początku roku – gdy nasiliły się tego rodzaju działania – rosyjskie bezzałogowce wdzierały się nawet na 200 km w  głąb terytorium przeciwnika. Lokalizowały cele – także samoloty – które następnie rażono przy użyciu rakiet Iskander. Ukraińcy zdawali się bezsilni, ale w ostatnim czasie nauczyli się zwalczać rosyjskie maszyny przy użyciu własnych dronów.

No ale nie da się w pełni wyeliminować żadnego zagrożenia – jakieś rozpoznawcze bezpilotniki rosjan i tak będą się przebijać. Wróg dysponuje dodatkowo wywiadem agenturalnym, ma inne środki rozpoznania radio-elektronicznego – dlatego należy go zwodzić także w inny sposób. Do tego celu posłużą Ukraińcom kadłuby starych F-16, których kilkadziesiąt trafiło już nad Dniepr (ze Stanów Zjednoczonych), by pełnić role wabików. rosjanie będą je zgłaszać jako „pełnowartościowe” trafienia – taki będzie prawdziwy obraz części ich sukcesów. Jednak nie miejmy złudzeń – w pełni sprawne efy też padną ich ofiarą. Bo w ostatecznym rozrachunku to „tylko” bardzo dobre samoloty, ale żadna z nich Wunderwaffe.

—–

Dziękuję za lekturę! Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Joannie Marciniak. A także: Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Rucińskiemu, Annie Sierańskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Arturowi Żakowi.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia: Arkadiuszowi Wiśniewskiemu, Czytelnikowi Markowi, Czytelnikowi o nicku Fieloryb Nieryba, Tomaszowi Jakubowskiemu, Michałowi Baszyńskiemu i Łukaszowi Podsiadle.

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także książki.

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Ukraińskie F-16/fot. Kancelaria Prezydenta Ukrainy

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach portalu Interia.pl

Zawziętość

Zdjęcie Wołodymyra Zełenskiego na tle F-16, w towarzystwie holenderskiego premiera Marka Rutte, rozeszło się wczoraj po sieci niczym burza. Co ciekawe, w Ukrainie nie było aż tak popularne, jak można by się tego spodziewać; mimo iż „selfiak” niósł niezwykle istotną dla kraju wiadomość, o jego percepcji zadecydował wizerunek prezydenta, który nie ma już takiego rządu dusz jak w pierwszych miesiącach wojny. W zakresie polityki wewnętrznej sytuacja w Ukrainie ulega stabilizacji – jakkolwiek prezydencka władza pozostaje niezagrożona, w coraz większym stopniu musi się mierzyć z ponownie wyrażanymi partyjnymi i środowiskowymi interesami. Mam też wrażenie, że Ukraińców męczy już celebrycki nieco charakter autoprezentacji głowy państwa (co za granicą czyni Zełenskiego wciąż niezwykle lubianym politykiem). Ale to uwagi na marginesie – dziś chciałbym się zająć istotą tematu, czyli „efami”.

O F-16 w kontekście Ukrainy napisano mnóstwo tekstów, nie zamierzam więc powielać łatwo dostępnych informacji. Chciałbym tylko zwrócić uwagę na kilka istotnych kwestii.

Zacznijmy od liczby zadeklarowanych samolotów. Zełenski mówił wczoraj o 42 sztukach z Holandii, kilkadziesiąt minut  później pojawiła się informacja o gotowości Danii do przekazania 19 F-16. Czyli razem byłoby to 61 sztuk; niebagatelna siła. Dla porządku przypomnijmy – Polska zakupiła 20 lat temu 48 „efów”. Problem w tym, że strona holenderska nie potwierdza danych Zełenskiego. Niderlandy mają obecnie 24 operacyjne (sprawne) „efy”, około dwudziestu pozostałych maszyn jest w stanie nielotnym, a część z nich służy jako rezerwuar części zamiennych. I zapewne w takim charakterze te maszyny zostaną przekazane Kijowowi. Spośród sprawnych 24 holenderskich F-16, jeden samolot już de facto został Ukraińcom podarowany – latają nim ukraińscy piloci, kilka dni temu maszyna była nawet w Ukrainie. Zostają zatem 23 myśliwce, co z 19 duńskimi daje 42 sztuki (jestem pewien, że taki był kontekst wypowiedzi Zełenskiego). Czterdzieści dwa samoloty to nadal dużo, no i pamiętajmy, że Holandia i Dania jedynie przecierają szlak – że będą inni donatorzy, w tym USA, gdzie najnowsza wersja rozwojowa „efów” nadal jest produkowana.

Holenderskie i duńskie „szesnastki” młode nie są, ale pozostały resurs pozwala na ich intensywną eksploatację jeszcze przez kilka lat. Z powodu wieku nie są też demonstratorami szczytowej zachodniej techniki lotniczej, były jednak modernizowane i stanowią groźną broń. Ich zasadniczą zaletą jest możliwość przenoszenia zachodnich systemów uzbrojenia, pełnego spektrum, obejmującego zarówno amunicję do niszczenia celów powietrznych, różnego rodzaju bomby, lotnicze pociski manewrujące, a nawet rakiety przeciwokrętowe. Są do tego zaprojektowane, więc dla ukraińskiego lotnictwa skończy się okres „radosnej” improwizacji – nie trzeba już będzie integrować „na siłę” zachodniej amunicji z poradzieckimi samolotami, na czym zwykle cierpiała skuteczność tej pierwszej.

Do tej pory wyprodukowano ponad 4,5 tys. „szesnastek”, co przy trwającej nadal produkcji oznacza – przynajmniej potencjalnie – brak kłopotów, z jakimi borykają się obecnie siły powietrzne Ukrainy. Posowiecki sprzęt się zużywa, niszczeje w akcji, a możliwości jego zastępowania w zasadzie już nie ma. Ukraina nie produkuje własnej broni tej klasy, zasoby sojuszników niegdyś korzystających z uzbrojenia wyprodukowanego w ZSRR są na wyczerpaniu, a rosyjski przemysł z oczywistych powodów nie stanowi żadnej alternatywy. W tej chwili ukraińska flota powietrzna ma około 60 sprawnych maszyn różnych typów – przy obecnej dynamice działań bojowych za rok większość z nich zostanie zniszczona lub „zajechana na amen”. Jest więc transfer „efów” nie tyle sposobem na zbudowanie nowej jakości ukraińskiego lotnictwa, co przede wszystkim metodą na podtrzymanie jego zdolności bojowych; jakościowa zmiana in plus to w tym ujęciu „bonus”.

Ale i nie czarujmy się co do skali tej zmiany. F-16 napsują rosjanom krwi, ale radykalnych rozstrzygnięć nie przyniosą. Wynika to z dwóch rodzajów czynników – ludzkich i technicznych – wzajemnie się przenikających. Wielu z nas ma błędne wyobrażenia na temat jakości ukraińskich pilotów. Legenda „Ducha Kijowa” i późniejsze działania propagandy każą postrzegać ich jako doświadczonych zawodowców. Nic bardziej błędnego. Ukraińskie lotnictwo po 1991 roku funkcjonowało w realiach permanentnego kryzysu – nie zmieniła tego nawet wojna w Donbasie, bo między 2014 a 2022 rokiem prawie nie używano tam lotnictwa. Dość wspomnieć, że większość pilotów mogła się pochwalić nalotami na poziomie 30-40 proc. niezbędnego minimum. Pełnoskalowy konflikt niewiele w kwestii wyszkolenia zmienił. Brytyjskie źródła wywiadowcze szacują, że do tej pory rosjanie stracili około 70 samolotów, Ukraińcy 60. Tylko kilka maszyn – głównie ukraińskich – spadło na skutek starć powietrznych; miażdżąca większość strat obu stron to skutek porażenia przez systemy obrony przeciwlotniczej (niekiedy własnej…). Słabi nie tylko liczbowo, ale i jakościowo Ukraińcy nie walczą z rosjanami o uzyskanie przewagi powietrznej. Realizują przede wszystkim misje wsparcia wojsk lądowych i to w iście partyzanckim stylu: wystartuj, leć jak najniżej, doleć jak najbliżej, poślij rakiety/bomby, wiej (znów ryzykując otarcie spodu samolotu o korony drzew). Te zadania wymagają wielkiej odwagi, poprawiają ogólne zdolności pilotażu, ale nie czynią z lotników fachowców o umiejętnościach absolwentów Top Gun. Szczęśliwie u rosjan jest niewiele lepiej – kompetencje są na tyle niskie, że siły powietrzne rosji nie potrafią wykorzystać atutu, jaki daje im nowocześniejszy i liczniej posiadany sprzęt. W efekcie strony konfliktu szachują się własnymi słabościami. Konkludując wątek – Ukraina nie wyśle na Zachód supermenów, tylko taką kadrę, jaką ma. I ona owszem, mogłaby na „efach” zrobić „cuda na kiju” – ale na to potrzeba czasu, lat intensywnych szkoleń.

„Ale przecież ukraińscy piloci już od dawna się szkolą w USA” – słyszę i czytam. Wiem o jednej takiej grupie, która w połowie zeszłego roku poleciała za ocean, inne doniesienia znam wyłącznie z dziennikarskich spekulacji. Wspomniana grupa miała doskonalić techniki pilotażu i obsługi na poradzieckim sprzęcie, zgromadzonym swego czasu przez Amerykanów. I niejako przy okazji zapoznawać się też z produktami made in USA. Wobec braku politycznej zgody na transfer samolotów z tej drugiej opcji nic nie wyszło. Ukraińcy czasu nie zmarnowali, zwłaszcza że to przy ich pomocy testowano możliwości adaptacji zachodniego uzbrojenia do sowieckich maszyn. Niemniej wrócili do ojczyzny bez większych doświadczeń za sterami „efów”. Część z nich już zresztą nie żyje, bo to z tego grona pochodzą piloci obsługujący posowieckie samoloty, wyposażone w zachodnią amunicję – a na ten personel, i te samoloty, rosjanie polują z szaloną zawziętością.

Polować też będą na „efy”, gdy już pojawią się na ukraińskiej ziemi; za pewnik można uznać, że zniszczenie jak największej liczby F-16 będzie dla moskali punktem honoru. Co oznacza, że transferowi samolotów muszą towarzyszyć dostawy nowoczesnych systemów OPL – na przykład patriotów. Mało kto zdaje sobie sprawę z tej korelacji (konieczności) – i jej możliwych implikacji. Wyrzutnie Patriot czy NASAMS to koszmarnie drogie „zabawki”, Ukraińcy nie mają ich dość, by skutecznie bronić wszystkich większych miast, a możliwości finansowe i produkcyjne donatorów nie są z gumy. Chronić cywilów czy cenne uzbrojenie? – oto dylemat, przed jakim mogą stanąć ukraińskie władze. Tym większy, że samoloty to jedno. Drugie wynika z faktu, że „efy” potrzebują specyficznej infrastruktury lotniskowej. Dość o tym napisano w innych publikacjach, zauważę więc tylko, że przebudowanych lotnisk, nawet jeśli pustych (konieczność częstych przebazowań to jedna z wojennych oczywistości) i tak trzeba będzie bronić.

Chyba że… – o czym jutro, w kolejnym wpisie. Do lektury którego zapraszam już dziś.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Michałowi Strzelcowi, Andrzejowi Kardasiowi i Jakubowi Wojtakajtisowi. A także: Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu, Radosławowi Dębcowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Mateuszowi Jasinie, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Mateuszowi Borysewiczowi, Marcinowi Pędziorowi, Sławkowi Polakowi i Patrycji Złotockiej.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Arkadiuszowi Wiśniewskiemu i Marcinowi Lyszkiewiczowi.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Prezydent Ukrainy i premier Holandii/fot. Wołodymyr Zełenski