„Góra”

Wokół najnowszego amerykańskiego pakietu dla Ukrainy narosło sporo niedomówień i przekłamań. Za narracją, wedle której pieniądze pojawiły się za późno i jest ich za mało, stoi rosyjski aparat dezinformacyjny; argument, że „wojna jest już przesądzona”, ma zniechęcać zachodnie społeczeństwa do idei wspierania Kijowa. Ale złą robotę robią też niektóre media i „specjaliści” żyjący z taniej sensacyjności. Zaś w warstwie polityczno-dyplomatycznej istotne są względy ambicjonalne, jakimi kierują się sojusznicy Ukrainy. Znamienne, że to Niemcy wiodą prym w dezawuowaniu amerykańskiego wsparcia, przedstawiając je jako „jednorazowe”.

Nie sposób zaprzeczyć, że amerykański pakiet pomocowy o wartości prawie 61 mld dol. pojawia się późno. Obstrukcja trumpistów przyniosła co najmniej czteromiesięczną zwłokę. Wbrew czarnowidztwom napadnięty kraj nie upadł, co jest zasługą samych Ukraińców oraz Europy, która wzięła na siebie obowiązek wspierania Kijowa w większym niż dotąd zakresie. Nie zmienia to faktu, że ukraińskim siłom zbrojnym zabrakło niektórych rodzajów broni i amunicji, co w połączeniu z kryzysem mobilizacyjnym przekłada się dziś na trudną sytuację na froncie i zapleczu.

—–

Linie obronne w niektórych miejscach trzeszczą, a miasta z powodu zużycia amunicji przeciwlotniczej są bardziej narażone na rosyjskie ataki. W praktyce oznacza to zniszczone obiekty infrastruktury krytycznej, ofiary cywilne, nade wszystko jednak duże straty wojska. W oparciu o źródła w armii ukraińskiej szacuję, że od grudnia 2023 roku do połowy kwietnia br., zginęło i zostało rannych 80 tys. żołnierzy ZSU. Części tych strat udałoby się uniknąć, gdyby rosyjskie lotnictwo nie mogło zrzucać potężnych bomb szybujących. Gdyby powtarzające się szturmy rosjan można było odpierać gęstym ogniem artylerii, z dystansu, bez angażowania się w bezpośrednie starcia piechoty. Gdyby wreszcie odebrano agresorom możliwość zasypywania ukraińskich pozycji rojami dronów.

Te nawet kilkadziesiąt tysięcy ofiar, to cena amerykańskiego zaniechania. Cena zawiera się również w zaufaniu – mocno nadwyrężonej wierze w amerykańskie przywództwo w wolnym świecie. Mimo iż ostatecznie Waszyngton wrócił do gry, wielu Ukraińców, a wraz z nimi wielu innych środkowo-wschodnich Europejczyków, ma teraz prawo do obaw, czy USA rzeczywiście zamierzają wywiązywać się z sojuszniczych zobowiązań. Ten koszt będzie się za Ameryką ciągnął przez długie lata.

—–

Tym niemniej na pomoc zza oceanu wcale nie jest za późno. Ukraina musi „tylko” przetrwać najbliższe tygodnie wściekłej rosyjskiej presji. W Moskwie dobrze wiedzą, że armia ukraińska tak osłabiona jak w tej chwili, niebawem już nie będzie. W wariancie pesymistycznym Kreml musi założyć, że okienko strategicznej okazji już się nie powtórzy – stąd owa presja, by ugrać (zabić, zniszczyć, zająć…) jak najwięcej, nim na teatrze działań wojennych pojawi się amerykańska broń i amunicja.

A pojawi się w dużych ilościach, co zakładam w oparciu o finansową skalę przedsięwzięcia. Do końca 2023 roku Stany Zjednoczone przeznaczyły na wsparcie militarne Ukrainy 44 mld dol. Upraszczając (wszak część dostaw realizowana jest do tej pory), daje to 22 mld rocznie, przeznaczone na broń (w tym jej naprawy), amunicję oraz szkolenie. Najnowszy pakiet zobowiązań na bieżący rok zakłada zaś 23-miliardowy koszt uzupełnienia ubytków w arsenale, które powstaną w wyniku darowania sprzętu Ukrainie. Idzie tu o asortyment o wspomnianej wartości odtworzeniowej, dostępny „od ręki”, który wprost z magazynów US Army trafi na Wschód.

Dalszych niemal 14 mld zostanie przeznaczonych na zakup nowego sprzętu dla Ukrainy.

Ustawa o pomocy zwiększa też prerogatywy prezydenta – do tej pory mógł on przekazać bez konieczności uzyskania zgody kongresu uzbrojenie o wartości 4 mld dol., teraz tę pulę powiększono o dodatkowe 8 mld dol.

Ciekawy jest zapis o 11,3 mld dol. przeznaczonych na „utrzymanie sił USA w regionie”. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że „zszywanie” takich kosztów z Ukrainą to kuglarsko-księgowa sztuczka. Weźmy jednak pod uwagę, że konflikt na Wschodzie rzeczywiście generuje dodatkowe zagrożenia w krajach flanki wschodniej NATO. Obsługa transferu broni do Ukrainy oznacza zaś kolejne obciążenia dla logistyki sił zbrojnych USA w Europie. Wsparcie rozpoznawcze i wywiadowcze na rzecz ZSU też swoje kosztuje. Niewykluczone – o czym wspominam gwoli uczciwości, nie mając żadnych potwierdzonych danych – że w tej kategorii wydatków mogą się mieścić również koszty operacji sił specjalnych USA na terenie Ukrainy.

—–

Podsumujmy – Ukraińcy „na bank” dostaną broń, amunicję i usługi o wartości 37 mld dol. Tegoroczna pomoc wojskowa Europy zamknie się w kwocie około 40 mld dol. W razie potrzeby do wzięcia są też „prezydenckie” pieniądze, co przy 100-procentowym wykorzystaniu na rzecz Ukrainy oznacza ponad 90-miliardowy „sojuszniczy wsad” do ukraińskiego budżetu obronnego. Mówimy więc o „górze pieniędzy”, do wydania w stosunkowo krótkim czasie. Do której musimy doliczyć kilkunastomiliardowy wkład samej Ukrainy.

Oficjalny rosyjski budżet wojskowy na bieżący rok to 72 mld dol., ale realnie jest on istotnie większy. Szacuje się, że rosja wydaje na „specjalną operację wojskową” około 100 mld dol. w skali roku, mając też inne wydatki związane z utrzymaniem sił zbrojnych. Tak czy inaczej, obie strony w 2024 roku będą miały na wojowanie zbliżone sumy. Oczywiście, zachodni sprzęt jest droższy (tak w zakupie, jak i w obsłudze), szkolenia w Europie i USA też kosztują więcej niż w Ukrainie i rosji, co może przywieść nas do wniosku, że Ukraińcy „będą mogli mniej”. Ale nie zapominajmy o lekcji płynącej z wojny na Wschodzie, z której jasno wynika, że uzbrojenie z Zachodu w niemal wszystkich kategoriach okazało się znacząco lepsze od rosyjskich odpowiedników. Jakością bije ilość. Co wkrótce znów (w skali znacząco większej niż przez ostatnie miesiące) zobaczymy na froncie.

A co będzie później – w kolejnym roku? Sygnały płynące z rosji przeczą propagandowej tezie, w myśl której Moskwa jest gotowa do długotrwałej wojny. To temat na oddzielny tekst, nad którym pochylę się niebawem. Europa pogodziła się z koniecznością wspierania Ukrainy przez kolejne lata. A USA? Tego nie wiedzą prawdopodobnie sami Amerykanie – wiele przecież zależy od wyniku wyborów prezydenckich, który nadal pozostają wielką niewiadomą. I choćby z tego względu wstrzymałbym się z formułowaniem tezy o jednorazowym charakterze amerykańskiej pomocy.

—–

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Arkowi Drygasowi, Monice Rani, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Joannie Marciniak i Andrzejowi Kardasiowi. A także: Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Maciejowi Ziajorowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi i Jarosławowi Grabowskiemu.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich dwóch tygodni: Łukaszowi Podsiadle, Marcie Przestrzelskiej Haas oraz Tomaszowi Rosińskiemu (za „wiadro kawy”).

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały, także ostatnia książka.

A skoro o niej mowa – gdybyście chcieli nabyć „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Ukraiński żołnierz na pozycji strzeleckiej, zdjęcie ilustracyjne/fot. ZSU

Istotna część tego tekstu pochodzi z artykułu, który pierwotnie opublikowałem w portalu Interia.pl

Kaskada

„Czy armia rosyjska ma jeszcze szansę pokonać Ukraińców?” – pyta mnie jeden z Czytelników.

Nie – odpowiadam. Nie na drodze konwencjonalnej konfrontacji. W tym zakresie możliwości rosjan – rozumiane jako zdolność do dużej operacji zaczepnej – zostały już niemal wyczerpane. Piszę „niemal”, gdyż w rękach raszystów pozostały jeszcze środki napadu powietrznego – lotnictwo strategiczne (bombowe) z arsenałem pocisków manewrujących oraz wyrzutnie rakiet dalekiego zasięgu. Są one w stanie dotkliwie razić ukraińskie zaplecze, co docelowo mogłoby wpłynąć na sytuację na froncie. Kraj w blackoucie długo by nie powalczył, choćby z braku możliwości uzupełniania zużytej amunicji, której nie sposób wyprodukować bez prądu (dostawy z zewnątrz zaspakajają kilkanaście procent ukraińskich potrzeb). Ale rosyjskie zapasy rakiet i pocisków dramatycznie się skurczyły, a sekowany sankcjami przemysł nie jest w stanie uzupełnić braków. Z drugiej strony, możliwości ukraińskiej obrony przeciwlotniczej wzrastają z tygodnia na tydzień wraz z kolejnymi dostawami zachodnich systemów bojowych. Wydaje się, że choć mocno poturbowana, ukraińska energetyka przetrwa w stanie umożliwiającym krajowi dalsze prowadzenie działań wojennych.

Rosyjskie lotnictwo frontowe i flotę czarnomorską trawi operacyjny imposybilizm – technicznie zdegradowane i zużyte, taktycznie niedouczone, nie dają realnego wsparcia wojskom lądowym. Trwa ów stan od początku pełnoskalowej wojny i nic nie przemawia za tym, by miało się to zmienić.

„Lądówka” zaś została brutalnie przetrzebiona, pozbawiona najwartościowszego żołnierza i sprzętu.

Szczytem rosyjskich możliwości jest obecnie utrzymanie linii obronnych (sytuacja w okolicach Bachmutu, gdzie rosjanie są w natarciu, to zaledwie niewielki wycinek frontu).

Oczywiście, ów impas można by przełamać przy użyciu niekonwencjonalnych środków walki. O broni jądrowej pisałem już wielokrotnie, wspomnę zatem tylko, że ryzyko zapowiedzianej otwarcie zachodniej riposty – konwencjonalnej acz dotkliwej – redukuje tę opcje do wymiaru małoskutecznego straszaka. Sporo ostatnio mówi się o innej możliwości – sięgnięcia przez Kreml do arsenału chemicznego czy biologicznego. W tym obszarze rosja również może się pochwalić okazałą „rentą po Związku Sowieckim”, który obsesyjnie gromadził środki bojowe tego typu. Ale – w mojej ocenie – użycie broni B i C zostanie przez Zachód zinterpretowane tak samo jak eksplozja ładunku jądrowego. To po pierwsze. Po drugie, putin i spółka nie mają pewności, czym dysponują Ukraińcy, muszą więc zakładać ryzyko adekwatnej odpowiedzi. Biorąc pod uwagę fatalną jakość wyposażenia osobistego rosyjskich żołnierzy – z czego Kreml na tym etapie wojny zdaje już sobie sprawę – sięgnięcie po „gaz” jawi się jako strzał w stopę. Nie wykluczam, ale i nie uznaję za wielce prawdopodobne.

Tym niemniej – jakkolwiek niezdolna do zniszczenia przeciwnika i zajęcia jego kraju – pozostaje armia rosyjska na tyle silna, by w obecnym klinczu trwać przez dłuższy czas, bez sięgania po ekstraordynaryjne środki militarne. Strumień armatniego mięsa wciąż na front dociera, braki sprzętowe są w istotnym zakresie uzupełniane. Nowy żołnierz jest pośledniej jakości, technika zaś coraz bardziej „demobilna”, ale ilość tworzy jakość, rozumianą jako trudny do ostatecznego pokonania wróg.

Trudny nie znaczy jednak niemożliwy.

Ukraińcy również są w trudnej sytuacji. Mają wspaniałe morale, a niższe od rosjan straty i sensowniejsza praktyka wykorzystywania zasobów ludzkich (rotacja oddziałów liniowych), dają efekt kumulacji wiedzy i doświadczenia. Żywy weteran to skarb, którego nadal nie doceniają rosyjscy generałowie. Co istotne, owa kumulacja nie dotyczy jedynie pojedynczego żołnierza. W socjologii i ekonomii istnieje adekwatne w tej sytuacji określenie „organizacja ucząca się”. Cała ukraińska armia uczy się tej wojny, uczy się walczyć. Generał Załużny z lutego i ten sam oficer z listopada, to jakościowo dwaj różni fachowcy. Rosyjscy żołnierze takiego szczęścia do dowództwa nie mają, to bowiem jest nieustannie wymieniane (nie bez znaczenia jest też fakt, że wielu generałów po prostu ginie, co nie zdarza się u Ukraińców).

Idźmy dalej – wzrosły znacząco możliwości ofensywne wojsk ukraińskich, głównie za sprawą precyzyjnej broni zachodniego pochodzenia. Kraj uporał się z problemem produkcji amunicji, szczególnie dotkliwym późną wiosną i latem. Zyskał też szersze zdolności przywracania do służby uszkodzonego sprzętu – częściowo u siebie, częściowo korzystając z zaplecza remontowego sojuszników. Zwykły żołnierz jest dziś przyzwoicie wyekwipowany, wojskowa logistyka – mimo okresowych i lokalnych zapaści – generalnie działa bez zarzutu (w przeciwieństwie do armii rosyjskiej, nie istnieje u Ukraińców problem głodnego wojska). I mógłbym tych atutów wymienić jeszcze kilka, ale…

Ale na horyzoncie czają się chmury. Ukraina jest jak pacjent mobilizujący siły witalne do walki z ciężką chorobą. Właśnie bierze „chemię”, usiłując pozbyć się nowotworu. Złośliwego. Ile wytrzyma? Dobry nastrój naszego pacjenta nie zmienia faktu, że jego ciało jest zdewastowane i równie dobrze może wejść w remisję, jak i gwałtownie się zapaść. Medyczna analogia jest o tyle dobra, że zakres zachodniej pomocy przypomina kroplówkę (nie deprecjonuję, choć jestem zdania, że moglibyśmy, że powinniśmy więcej). I choć trudno wyobrazić sobie sytuację, że ktoś tę kroplówkę gwałtownie odcina, zmniejszenie worka czy średnicy rurki to już realne zagrożenie. Jeśli Joe Biden na skutek odbywających się dziś wyborów będzie musiał funkcjonować w realiach dwuwładzy (czytaj: Partia Demokratyczna utraci większość w obu izbach parlamentu), może się okazać, że największy donator Ukrainy straci rozmach. Umiarkowani przedstawiciele (a więc większość) Partii Republikańskiej są za dalszym wspieraniem Kijowa, ale zidiociałe skrzydło trumpistów – przeciwne zaangażowaniu USA – jest dość liczne i ma spore zaplecze wyborcze. Stosując mechanizmy obstrukcji, może nie tyle zablokować, co ograniczyć inicjatywy prezydenta. Czy Europa przejmie wówczas na siebie większe zobowiązania? Śmiem wątpić.

Dlatego patrząc dziś na armię ukraińską, widzę pewną analogię. Choć Cesarstwo Niemieckie było na początku 1918 roku w kiepskiej kondycji – wyczerpane czteroletnią wojną – armia na froncie wschodnim podjęła zakrojoną na szeroką skalę ofensywę. W ciągu kilkunastu tygodni Niemcy zajęli znaczne obszary dzisiejszej Ukrainy, Białorusi, państw nadbałtyckich i Finlandii (która wówczas znajdowała się pod rosyjskim panowaniem). Błyskotliwej kampanii sprzyjała słabość i rozkład armii rosyjskiej, będących efektem bolszewickiej rewolucji. Deutsches Heer szły jak w masło, popędzane świadomością, że „teraz, bo później może być dużo gorzej”.

Dla porządku dodać należy, że na przestrzeni kolejnych miesięcy ten wysiłek został zaprzepaszczony, ale to już zupełnie inna historia.

Wracając do analogii – rosyjskie wojsko w Ukrainie nie jest aż tak zdemoralizowane jak w 1918 roku. Ale ukraińskie uderzenie może wywołać kaskadową zapaść na froncie. Wystarczy, że będzie odpowiednio silne i mądrze poprowadzone. Ukraińcy mają ku temu odpowiednie rezerwy i kompetencje. I zobaczycie, niebawem uderzą. Gdzie? O tym w następnym wpisie.

—–

Nz. Stagnacja na froncie nie oznacza zawieszenia walk/fot. Sztab Generalny Ukraińskich Sił Zbrojnych

Szanowni, jeśli chcecie mnie wesprzeć w pisaniu kolejnych artykułów oraz książek – będę szczerze zobowiązany. Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to