Wyprawka?

Do jutra miało być po wszystkim – tego chciał putin i to oczekiwanie zakomunikował na początku września. Ukraińców miano wyprzeć z obwodu kurskiego: bezlitośnie, spektakularnie, „ścierając ich z powierzchni ziemi”. 1 października tuż-tuż, można więc napisać, że z wielkiej napinki wyszedł mały pierd – rosjanie ruszyli i dostali w dziób. Coś tam nawet wyzwolili, ale stracili też kolejne tereny, gdy ZSU uderzyły na tyłach atakujących oddziałów. Stan na dziś? Pat. Ukraińcy umacniają się, moskale zbierają siły do kontruderzenia.

W obwodzie kurskim niczym w soczewce ogniskują się procesy typowe dla całości konfliktu na Wschodzie. Z jednej strony mamy głośną i nachalną propagandę rosji, zwiastującą rychłe pognębienie przeciwnika, z drugiej, relatywną słabość obu stron, niezdolnych do wyprowadzenia decydujących ciosów. Ile to jeszcze potrwa? Nie wiem, jednak sceptycznie pochodzę do doniesień, wedle których koniec wojny jest już bliski. Po pierwsze, nie widzę gotowości do rozmów pokojowych w rosji, po drugie, jakkolwiek sytuacja Ukrainy jest zła, Kijów nie bardzo może pozwolić sobie na wygaszenie działań zbrojnych.

—–

Zacznijmy od Ukrainy. Oceny ostatniej wizyty Wołodymyra Zełenskiego w USA wahają się pomiędzy skrajnościami. Jedni analitycy komentują, że głowa ukraińskiego państwa wróciła z przyrzeczeniem dalszej pomocy – w najbliższym czasie ma to być aż 7 mld dol. przeznaczonych na broń i amunicję. Inni podkreślają zmianę retoryki obserwowaną za oceanem, gdzie nie mówi się już o walce do zwycięstwa rozumianego jako pełna rekonkwista utraconych ziem, a jedynie o zachowaniu niezależności i integralności Ukrainy. I są to deklaracje obecnej administracji; możliwa przyszła, trumpowska, tak łaskawa dla Kijowa zapewne nie będzie. A zatem „czarne chmury gęstnieją” – tak widzą sprawy pesymiści.

Czy mają rację? Widmo utraty amerykańskiego wsparcia jest realne. Jeśli chcemy ocenić prawdopodobieństwo takiego scenariusza, możemy posiłkować się sondażami wyborczymi z USA. Harris i Trump idą w nich łeb w łeb, co pozwala uznać, że Ukraina ma mniej więcej 50 proc. szans, że Stany zachowają dotychczasowy kurs (co piszę świadom uproszczenia tego szacunku). To nie jest „nic”, choć poziom niepewności pozostaje wysoki. Wspomniane 7 mld może okazać się „ostatnią wyprawką” – hojnym darem, po którym (w razie zmiany władzy) nie nastąpią już kolejne. To masa forsy (sprzętu, amunicji), ale biorąc pod uwagę dotychczasową kosztochłonność konfliktu, front „przerobi to” w kilka miesięcy. A co potem?

Europa pomoże, ale śmiem wątpić, by uczyniła to w wystarczającym zakresie. W Kijowie dobrze o tym wiedzą, znają wartość amerykańskiego wsparcia, które do tej pory usztywniało stanowisko Ukrainy.

Skądinąd to stwierdzenie faktu chętnie przywoływanego przez (pro)rosyjskich aktywistów medialnych. Piszą oni, że „bez udziału USA ta wojna już dawno by się skończyła i wreszcie przestaliby ginąć ludzie”. Ta refleksja jest klasycznym przykładem robienia k… z logiki. Winni hekatombie są nie rosjanie, ale Ukraińcy i ich sprzymierzeńcy – bo się bronią (i pomagają się bronić). Na tej samej zasadzie można by stwierdzić, że we wrześniu 1939 roku dałoby się ocalić życie 55 tys. żołnierzy WP i 200 tys. cywilnych obywateli RP – gdyby Polacy nie stanęli do walki i posłusznie przyjęli reguły niemieckiej okupacji. Zapewne wielu z nich i tak by w jej trakcie zginęło/zostało zamordowanych, podobnie jak część ukraińskich elit, które Moskwa planowała eksterminować po podporządkowaniu sobie Ukrainy – co ostatecznie pogrąża tę niby-humanistyczną narrację.

Wróćmy do sedna. Bez amerykańskiej kroplówki stanowczość władz w Kijowie zostanie wystawiona na próbę. Ale miejmy świadomość, że ta determinacja wynika także z powszechnego poparcia dla dalszej walki – mimo narastającego zmęczenia wojną, takie deklaracje składa 70 proc. Ukraińców. To o 20 proc. mniej niż na początku 2023 roku, lecz nadal bardzo dużo. Stąd bije źródło siły władzy, paradoksalnie będące też jej słabością. Zełenski w trybie „gotowy do kompromisów” stanie się bowiem (a po prawdzie to chyba już jest) zakładnikiem nieprzejednanej postawy obywateli. Oczywiście ludzie mogą po drodze „zmięknąć” – na co liczą rosjanie, a co mogłoby się wydarzyć po ciężkiej zimie w realiach totalnych niedoborów energii – ale na dziś to wróżenie z fusów.

Siłę czerpie Kijów z wielkości i kompetencji własnych sił zbrojnych. To nie jest już ta sama formacja, co wiosną 2023 roku, opromieniona chwałą udanej operacji obronnej i błyskotliwymi kontrofensywami. Kwiat armii zginął bądź został ranny, wojsko ochotników zmieniło się w armię z poboru. Zmęczoną, zdziesiątkowaną, starą (biorąc pod uwagę średnią wieku żołnierza). Ale w wymiarze strategicznym wciąż zdolną do obrony kraju. Pytanie, jak długo, jest pytaniem o to, co zrobi Zachód, głównie USA. Odpowiedzi można by rozmieścić na kontinuum, między następująco opisanymi stanami ZSU: od „jakość, która zmiażdży siły inwazyjne” (to wciąż możliwe), po „wojsko, które straci potencjał w ciągu najbliższych kilku, może kilkunastu miesięcy”.

Tragizm ukraińskiej sytuacji zawiera się w tym, że nawet osamotniony Kijów nie może przestać walczyć. Bo z rosją trwałego pokoju zawrzeć się nie da. Zamrożenie konfliktu pozwoli Moskwie złapać oddech, zreorganizować armię – która znów uderzy, by „dokończyć robotę”. Lepiej więc – patrząc z ukraińskiej perspektywy – nie przestawać skrwawiać wroga, z nadzieją, że w którymś momencie krwotok okaże się dla niego zbyt obfity. I że w międzyczasie Ukraina nie wykrwawi się sama…

—–

Nie jest trudno wyobrazić sobie, do czego musiałoby dojść, by wojna zakończyła się z dnia na dzień. Wystarczyłaby deklaracja Kremla o wycofaniu całości rosyjskich sił z Ukrainy w jej granicach sprzed 2014 roku, no i działania potwierdzające ów zamiar; Ukraińcy nie mieliby wówczas powodów do kontynuacji walki. W tym ujęciu cała sprawczość dotycząca przyszłości konfliktu leży w rękach Moskwy. Leży i kwiczy.

Spektakularna porażka „specjalnej operacji wojskowej” zrujnowałaby narrację o wielkiej i silnej rosji, na czym osadza się zarówno wewnętrzna legitymizacja reżimu, jak i międzynarodowa pozycja kraju. Dwa i pół roku nieudanych prób pokonania Ukrainy wystawiło imperialną reputację na szwank, ale jej nie zburzyło. Zwykli rosjanie (w istotnej większości) nadal wierzą, że ich kraj jest niezrównaną potęgą, rosja wciąż ma dobrą prasę w Afryce i w części Ameryki Południowej, w Azji Centralnej – mimo postępującego dystansowania się od Moskwy – nadal mówimy o rosyjskiej strefie wpływów. Chiny – jakkolwiek zdumione i rozczarowane słabością federacji – podały moskalom ekonomiczną kroplówkę. Pekin nie udziela putinowi realnego wojskowego wsparcia, ale też nie tworzy presji, która mogłaby Kreml zaniepokoić. Tym niemniej – patrząc z perspektywy rosjan – założyć należy, że ten komfort nie jest dany raz na zawsze. Trzeba więc działać, żeby chociaż utrzymać iluzję militarnej siły, z którą sąsiedzi muszą się liczyć.

W kontekście wewnątrzrosyjskim dość wspomnieć, że putin nadal rządzi, co więcej, wiele wskazuje na to (na przykład „seryjne samobójstwa” i liczne aresztowania wpływowych osób), że konsoliduje władzę. Dramatyczne straty na froncie, coraz gorsza sytuacja ekonomiczna, ba, nawet niechciana mobilizacja nie wywołały społecznego buntu. Generałom brakuje sprzętu – zwłaszcza tego najnowszego – ale wciąż mają dość rekrutów, by kontynuować wojnę „na masę” – z ewidentnym zamiarem wyniszczenia przeciwnika bez względu na poniesione koszty.

Sztywnej postawie Kremla sprzyja generalnie niski próg oczekiwań życiowych obywateli federacji oraz zakumulowane w czasach naftowej prosperity oszczędności. Te ostatnie topnieją, ale nadal – redukując wydatki gdzie indziej – jest za co prowadzić wojnę. Przyjrzyjmy się ustaleniom Bloomberga sprzed kilku dni, dotyczącym projektu trzyletniego budżetu rosji. I tak w przyszłym roku władze federacji zamierzają wydać na obronność 13,2 bln rubli (142 mld dol.), czyli zwiększyć nakłady do poziomu 6,2 proc. PKB (dla porównania, w rzekomo agresywnym NATO z trudem udaje się wyegzekwować dwuprocentowy próg). Jak duży to wzrost? Wydatki na bieżący rok planowane są w wysokości 10,4 bln rubli.

Zgodnie z założeniami projektu, wydatki na obronę i bezpieczeństwo kraju mają stanowić w 2025 roku 40 proc. wszystkich rozchodów budżetowych. To więcej, niż przewidziano łącznie na oświatę, opiekę zdrowotną, politykę socjalną i gospodarkę. Co istotne, mowa o jawnych wydatkach, w projekcie jest bowiem cała pula wydatków tajnych lub celowo niedookreślonych, na łączną sumę 12,9 bln rubli (139 mld dolarów). To kolejne 30 proc. budżetu; jest więcej niż pewne, że część z tego kawałka tortu też pójdzie na wojnę, co oznacza, że najprawdopodobniej połowa (!) wszystkich wydatków federalnych spożytkowana zostanie w taki sposób.

Jako się rzekło, Bloomberg zyskał wgląd w projekcję trzyletnią – wynika z niej, że wydatki rosji na obronność mają spaść dopiero w 2026 roku – do 5,6 proc. PKB – i w 2027 roku – do 5,1 proc. PKB. Nadal pozostaną wysokie, ale federacja ma teraz liczniejszą armię, no i stoi przed koniecznością odtworzenia pierwszego rzutu strategicznego, startego w proch przez Ukraińców. A to gigantyczny wysiłek, rozłożony na wiele lat. Tym niemniej wielkość zaplanowanych wydatków i dynamika ich przyrostu/spadku sugerują też, że Moskwa ani myśli kończyć wojny w ciągu kilkunastu najbliższych miesięcy.

—–

Na dziś to tyle – dziękuję za lekturę! I za kolejny miesiąc, podczas którego wspieraliście moją działalność publicystyczno-analityczno-reporterską. Jedziemy dalej? Jeśli tak, proszę Was o subskrypcje i „kawy” – stosowne przyciski znajdziecie poniżej:

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Joannie Marciniak. A także: Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Rucińskiemu, Annie Sierańskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Arturowi Żakowi.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia: Witoldowi Stępińskiemu, Czytelnikowi Tomkowi, Czytelnikowi Adamowi, Czytelniczce Magdzie i Kamilowi Zemlakowi.

Szanowni, to dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, „Międzyrzecze. Cena przetrwania” i „(Dez)informacji” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Ukraińscy żołnierze, zdjęcie ilustracyjne/fot. SzG ZSU

„Góra”

Wokół najnowszego amerykańskiego pakietu dla Ukrainy narosło sporo niedomówień i przekłamań. Za narracją, wedle której pieniądze pojawiły się za późno i jest ich za mało, stoi rosyjski aparat dezinformacyjny; argument, że „wojna jest już przesądzona”, ma zniechęcać zachodnie społeczeństwa do idei wspierania Kijowa. Ale złą robotę robią też niektóre media i „specjaliści” żyjący z taniej sensacyjności. Zaś w warstwie polityczno-dyplomatycznej istotne są względy ambicjonalne, jakimi kierują się sojusznicy Ukrainy. Znamienne, że to Niemcy wiodą prym w dezawuowaniu amerykańskiego wsparcia, przedstawiając je jako „jednorazowe”.

Nie sposób zaprzeczyć, że amerykański pakiet pomocowy o wartości prawie 61 mld dol. pojawia się późno. Obstrukcja trumpistów przyniosła co najmniej czteromiesięczną zwłokę. Wbrew czarnowidztwom napadnięty kraj nie upadł, co jest zasługą samych Ukraińców oraz Europy, która wzięła na siebie obowiązek wspierania Kijowa w większym niż dotąd zakresie. Nie zmienia to faktu, że ukraińskim siłom zbrojnym zabrakło niektórych rodzajów broni i amunicji, co w połączeniu z kryzysem mobilizacyjnym przekłada się dziś na trudną sytuację na froncie i zapleczu.

—–

Linie obronne w niektórych miejscach trzeszczą, a miasta z powodu zużycia amunicji przeciwlotniczej są bardziej narażone na rosyjskie ataki. W praktyce oznacza to zniszczone obiekty infrastruktury krytycznej, ofiary cywilne, nade wszystko jednak duże straty wojska. W oparciu o źródła w armii ukraińskiej szacuję, że od grudnia 2023 roku do połowy kwietnia br., zginęło i zostało rannych 80 tys. żołnierzy ZSU. Części tych strat udałoby się uniknąć, gdyby rosyjskie lotnictwo nie mogło zrzucać potężnych bomb szybujących. Gdyby powtarzające się szturmy rosjan można było odpierać gęstym ogniem artylerii, z dystansu, bez angażowania się w bezpośrednie starcia piechoty. Gdyby wreszcie odebrano agresorom możliwość zasypywania ukraińskich pozycji rojami dronów.

Te nawet kilkadziesiąt tysięcy ofiar, to cena amerykańskiego zaniechania. Cena zawiera się również w zaufaniu – mocno nadwyrężonej wierze w amerykańskie przywództwo w wolnym świecie. Mimo iż ostatecznie Waszyngton wrócił do gry, wielu Ukraińców, a wraz z nimi wielu innych środkowo-wschodnich Europejczyków, ma teraz prawo do obaw, czy USA rzeczywiście zamierzają wywiązywać się z sojuszniczych zobowiązań. Ten koszt będzie się za Ameryką ciągnął przez długie lata.

—–

Tym niemniej na pomoc zza oceanu wcale nie jest za późno. Ukraina musi „tylko” przetrwać najbliższe tygodnie wściekłej rosyjskiej presji. W Moskwie dobrze wiedzą, że armia ukraińska tak osłabiona jak w tej chwili, niebawem już nie będzie. W wariancie pesymistycznym Kreml musi założyć, że okienko strategicznej okazji już się nie powtórzy – stąd owa presja, by ugrać (zabić, zniszczyć, zająć…) jak najwięcej, nim na teatrze działań wojennych pojawi się amerykańska broń i amunicja.

A pojawi się w dużych ilościach, co zakładam w oparciu o finansową skalę przedsięwzięcia. Do końca 2023 roku Stany Zjednoczone przeznaczyły na wsparcie militarne Ukrainy 44 mld dol. Upraszczając (wszak część dostaw realizowana jest do tej pory), daje to 22 mld rocznie, przeznaczone na broń (w tym jej naprawy), amunicję oraz szkolenie. Najnowszy pakiet zobowiązań na bieżący rok zakłada zaś 23-miliardowy koszt uzupełnienia ubytków w arsenale, które powstaną w wyniku darowania sprzętu Ukrainie. Idzie tu o asortyment o wspomnianej wartości odtworzeniowej, dostępny „od ręki”, który wprost z magazynów US Army trafi na Wschód.

Dalszych niemal 14 mld zostanie przeznaczonych na zakup nowego sprzętu dla Ukrainy.

Ustawa o pomocy zwiększa też prerogatywy prezydenta – do tej pory mógł on przekazać bez konieczności uzyskania zgody kongresu uzbrojenie o wartości 4 mld dol., teraz tę pulę powiększono o dodatkowe 8 mld dol.

Ciekawy jest zapis o 11,3 mld dol. przeznaczonych na „utrzymanie sił USA w regionie”. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że „zszywanie” takich kosztów z Ukrainą to kuglarsko-księgowa sztuczka. Weźmy jednak pod uwagę, że konflikt na Wschodzie rzeczywiście generuje dodatkowe zagrożenia w krajach flanki wschodniej NATO. Obsługa transferu broni do Ukrainy oznacza zaś kolejne obciążenia dla logistyki sił zbrojnych USA w Europie. Wsparcie rozpoznawcze i wywiadowcze na rzecz ZSU też swoje kosztuje. Niewykluczone – o czym wspominam gwoli uczciwości, nie mając żadnych potwierdzonych danych – że w tej kategorii wydatków mogą się mieścić również koszty operacji sił specjalnych USA na terenie Ukrainy.

—–

Podsumujmy – Ukraińcy „na bank” dostaną broń, amunicję i usługi o wartości 37 mld dol. Tegoroczna pomoc wojskowa Europy zamknie się w kwocie około 40 mld dol. W razie potrzeby do wzięcia są też „prezydenckie” pieniądze, co przy 100-procentowym wykorzystaniu na rzecz Ukrainy oznacza ponad 90-miliardowy „sojuszniczy wsad” do ukraińskiego budżetu obronnego. Mówimy więc o „górze pieniędzy”, do wydania w stosunkowo krótkim czasie. Do której musimy doliczyć kilkunastomiliardowy wkład samej Ukrainy.

Oficjalny rosyjski budżet wojskowy na bieżący rok to 72 mld dol., ale realnie jest on istotnie większy. Szacuje się, że rosja wydaje na „specjalną operację wojskową” około 100 mld dol. w skali roku, mając też inne wydatki związane z utrzymaniem sił zbrojnych. Tak czy inaczej, obie strony w 2024 roku będą miały na wojowanie zbliżone sumy. Oczywiście, zachodni sprzęt jest droższy (tak w zakupie, jak i w obsłudze), szkolenia w Europie i USA też kosztują więcej niż w Ukrainie i rosji, co może przywieść nas do wniosku, że Ukraińcy „będą mogli mniej”. Ale nie zapominajmy o lekcji płynącej z wojny na Wschodzie, z której jasno wynika, że uzbrojenie z Zachodu w niemal wszystkich kategoriach okazało się znacząco lepsze od rosyjskich odpowiedników. Jakością bije ilość. Co wkrótce znów (w skali znacząco większej niż przez ostatnie miesiące) zobaczymy na froncie.

A co będzie później – w kolejnym roku? Sygnały płynące z rosji przeczą propagandowej tezie, w myśl której Moskwa jest gotowa do długotrwałej wojny. To temat na oddzielny tekst, nad którym pochylę się niebawem. Europa pogodziła się z koniecznością wspierania Ukrainy przez kolejne lata. A USA? Tego nie wiedzą prawdopodobnie sami Amerykanie – wiele przecież zależy od wyniku wyborów prezydenckich, który nadal pozostają wielką niewiadomą. I choćby z tego względu wstrzymałbym się z formułowaniem tezy o jednorazowym charakterze amerykańskiej pomocy.

—–

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Arkowi Drygasowi, Monice Rani, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Joannie Marciniak i Andrzejowi Kardasiowi. A także: Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Maciejowi Ziajorowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi i Jarosławowi Grabowskiemu.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich dwóch tygodni: Łukaszowi Podsiadle, Marcie Przestrzelskiej Haas oraz Tomaszowi Rosińskiemu (za „wiadro kawy”).

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały, także ostatnia książka.

A skoro o niej mowa – gdybyście chcieli nabyć „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Ukraiński żołnierz na pozycji strzeleckiej, zdjęcie ilustracyjne/fot. ZSU

Istotna część tego tekstu pochodzi z artykułu, który pierwotnie opublikowałem w portalu Interia.pl