Larum

I znów „front się posypał”, „rosjanie idą jak burza”, a „Ukraina zaraz upadnie”. Zaś polskie media „milczą lub ledwie odnotowują krytyczną sytuację ukraińskiej armii, czyniąc to na odległych miejscach i stronach, tak by mało kto się dowiedział”. Fala pesymizmu z domieszką teorio-spiskowej wizji świata przelewa się przez społecznościówki, ku uciesze – a częściowo też i z inspiracji – wszelkiej maści skarpetkosceptyków. Ale czy rzeczywiście są powody do bicia na alarm?

Że są – bądź że warto sugerować, że są – uznał wczoraj Dmytro Marczenko, jeden z zasłużonych ukraińskich generałów. To on stoi za najświeższą diagnozą dramatu na południowodonbaskim teatrze działań.

„Nie odkryję tajemnicy wojskowej, jeśli powiem, że front się posypał. Niestety, orki weszły już do Selidowa i się tam umacniają. Myślę, że wkrótce okrążą miasto i zajmą je w całości, co pozwoli im uzyskać taktyczne wyjście na Pokrowsk. To dla nas bardzo zła wiadomość”, oznajmił generał-major, który swego czasu zasłynął skuteczną obronę Mikołajowa.

Swoje trzy grosze dorzucił Julian Röpcke, dziennikarz niemieckiego „Bilda”, który dzień wcześniej nazwał sytuację na froncie „katastrofalną dla ukraińskiej armii”. I on – podobnie jak Marczenko – jako główne przyczyny problemów wskazał niedobory broni i amunicji, świeżych żołnierzy oraz pogarszającą się jakość dowodzenia.

Nihil novi; kto nieco uważniej obserwuje zmagania na Wschodzie, ten ma świadomość wymienionych bolączek ZSU. Ale wie też, że w Ukrainie toczy się walka polityczna, gdzie głównym celem pozostaje głowa państwa, a narzędziem publiczna krytyka jej działalności. To temat na oddzielny tekst, na potrzeby tego dość stwierdzić, że głównodowodzący obwiniany jest o wszelkie ukraińskie niepowodzenia – także te niezawinione – co często robione jest bez pardonu, włącznie z sugestiami sabotażu i zdrady. W tej „grze” nie ma świętości, argumenty mogą być „najgrubsze”, a choćby i takie, że władza ściąga na naród niechybną i rychłą zgubę. To w tym kontekście należy umieści słowa o „sypiącym się froncie”.

Co zaś tyczy się Juliana Röpckego – to zasłużony korespondent, dobrze zorientowany w ukraińsko-wojennych realiach, a zarazem mający skłonność do panikarskich wystąpień. Nie wnikam, czy to osobista cecha czy efekt linii redakcyjnej tabloidowego przecież „Bilda”; stwierdzam jedynie fakt, w oparciu o wielomiesięczną obserwację aktywności Röpckego na popularnym X-ie.

—–

No dobrze, ale co z tym frontem i jego kondycją? Do znudzenia powtarzam, że celem rosjan już dawno nie jest podbicie całej Ukrainy i że obecnie skupiają się na opanowaniu obwodu donieckiego. Walki w rejonie Kupiańska na Charkowszczyźnie nie wpisują się w ten schemat, ale mu w nie przeczą. Presja, jaką tam obserwujemy, ma na celu podtrzymanie zagrożenia dla Charkowa. Wiosenne próby ataku na miasto bezpośrednio z terytorium rosji spełzły na niczym – Ukraińcy utopili rosyjską ofensywę we krwi. A skoro z północy się nie udało, próbujmy od wschodu – kalkulują rosjanie, co zresztą robią nawet nie od wiosny tego roku, lecz od niemal dwóch lat. Inny powód koncentracji wysiłków na rejonie Kupiańska wynika z bieżącej sytuacji w rosyjskim obwodzie kurskim. W Moskwie liczą, że gdyby udało się realnie zagrozić Charkowowi, Kijów ściągnąłby do metropolii co się tylko da, także (mające stosunkowo blisko) elitarne oddziały zaangażowane w okupację i obronę zdobyczy terytorialnych w rosji. O to chodzi na północy.

Lecz jako się rzekło, rosyjskie priorytety dotyczą Doniecczyzny. Jak idzie moskalom realizacja zadań? Październik będzie drugim miesiącem z rzędu, kiedy rosyjskie zyski terytorialne zbliżą się do poziomu 500 km kwadratowych, a łączny tegoroczny „urobek” przekroczy 2 tys. km kwadratowych. Takich zdobyczy agresorzy nie notowali od wiosny 2022 roku, możemy więc mówić o pewnym przyśpieszeniu i przełomie.

Z drugiej strony musimy pamiętać, że to ledwie skrawki ukraińskiego terytorium. Ukraina przed 2014 rokiem miała ponad 600 tys. km kwadratowych powierzchni, dziś obszar kontrolowany przez rząd w Kijowie jest mniejszy o jedną piątą. Zatem nadal pozostaje ogromny i ta rozległość ma wielkie znaczenie, o czym w dalszej części tekstu.

Obecnie rosjanie okupują około 60 proc. obwodu donieckiego – do zdobycia zostało im mniej więcej 10 tys. km kwadratowych. Jeśli będą je „pochłaniać” tak jak we wrześniu i październiku, trzeba im jeszcze… 20 miesięcy do osiągnięcia celu.

Oczywiście, Moskwa chciałaby, żeby to było 20 dni czy tygodni, a nie miesięcy – i dowództwo rosyjskiej armii zrobi wiele, by podkręcić efektywność. Ale spójrzmy, jakim kosztem się to dzieje: straty rosjan są ogromne, dziennie ginie i zostaje rannych półtora tysiąca z nich. Ochotników gotowych do wzięcia udziału w tym „przemiale” zaczyna brakować – od rozpoczęcia inwazji sześciokrotnie podniesiono uposażenie dla uczestników spec-operacji – Kreml sięga więc po zagraniczną pomoc (Koreańczycy…). Zasadnym jest zatem przypuszczenie, że na dłuższą metę „to się rosjanom nie sklei”, nie dadzą rady. A przecież mają jeszcze inne problemy.

Zaraz je zasygnalizuję, ale najpierw warto zauważyć, że istotnie, w Donbasie dzieje się coś złego. Ukraińcy oddają miejscowości bez walki, wycofują się i nie zawsze ma to cechy zorganizowanego odwrotu. Z drugiej strony rosjanie nauczyli się „iść za ciosem”, improwizować. Dotąd skostniała struktura rosyjskiej armii niemal wykluczała samodzielne działania dowódców niższego szczebla. „Kazali zająć wioskę X, zająłem, czekam na dalsze rozkazy”, tak mniej więcej to wyglądało. I nic tam, że przeciwnik pierzchł i że można było spróbować to wykorzystać i wziąć z marszu także wioskę Y. „Rozkaz to rozkaz”, czekano na to, co zadecyduje góra. No więc teraz już rosyjscy kapitanowie, majorzy i pułkownicy nie czekają, jest szansa na powodzenie, to z niej korzystają. Efekty widać – i choć to wciąż mikroskala, to jednak mamy tu do czynienia z poważną mentalną zmianą o dużym i niebezpiecznym potencjale.

Takich mikroprzełamań, drobnych lokalnych sukcesów, nazbierało się rosjanom w ostatnich dniach i tygodniach całkiem sporo. Ale czy ich suma daje powody do twierdzenia, że front się posypał? Nie, moskale nie dokonali szerokiego wyłomu – liczonego na co najmniej 20-30 km – i nie wyszli na tyły armii ukraińskiej na głębokość kolejnych 20-30 km. Tak wygląda scenariusz „posypania się frontu”, taki przebieg wydarzeń oznaczałby „krytyczną sytuację” ukraińskich oddziałów w Donbasie.

Faktem jest, że Ukraińcy w niektórych miejscach mają problem z ustanowieniem nowych linii obronnych. A źle przygotowani, wcześniej odstępują. To skutek nie tylko szybko ponawianej rosyjskiej presji (nowego podejścia rosjan), ale też czynników wskazanych przez Röpckego i Marczenkę: materiałowych i ludzkich niedostatków oraz kiepskiego dowodzenia. Szczęściem w nieszczęściu rosjanie nie potrafią przekształcić lokalnych sukcesów w coś więcej. O ile mogę sobie wyobrazić, że gromadzą większą ilość wojska w którymś z czterech najbardziej zapalnych punktów w Donbasie, a w konsekwencji dokonują szerszego wyłomu, o tyle nie widzę ich już, jak „wlewają” w ten wyłom odpowiednio silny kontyngent, zdolny „nabroić” na ukraińskich tyłach. Bo takiego kontyngentu nie ma.

Przy skali działań toczonych w Ukrainie, do przełamania frontu i udanego wejścia w głębię operacyjną przeciwnika trzeba by kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy oraz tysięcy sztuk czołgów i wozów bojowych. Potężnego wsparcia artylerii, lotnictwa, sprawnego parasola OPL i niezwykle wydajnej (nadążającej…) logistyki. Kiedyś sądzono, że rosjanie mają taką jednostkę, 1 Armię Pancerną Gwardii, ale jej status rzekomego odwodu strategicznego przeznaczonego do szybkich działań ofensywnych, już po wielokroć okazał się mrzonką. Realia są takie, że liniowe jednostki dysponują 40 proc. niezbędnego sprzętu, że swoje słabości kompensują ludzką masą. Lokalnie da się tym coś ugrać, głębokich rajdów „na nogach” przeprowadzić nie sposób.

No i jest jeszcze wspomniana rozległość, której rosyjscy generałowie obawiali się od samego początku. To dlatego w pierwotnych założeniach „spec-operacji” skupiono się na zajmowaniu centrów administracyjnych – w ukraiński interior nikt nie chciał się zapuszczać bardziej niż wynikałoby to z konieczności dotarcia do największych miast. Dziś również mogłoby się okazać, że rosyjscy „rajdowcy” trafiliby w próżnię. Po przełamaniu frontu nie weszliby w kontakt bojowy z kolejnymi jednostkami przeciwnika, bo ten byłby gdzie indziej. Przegrupowywałby się z dala i uderzył w dogodnym dla siebie momencie; tak, w oparciu o reguły wojny manewrowej, Ukraińcy rozgromili rosjan zimą 2022 roku. Szybko wówczas okazało się, że ogromne zyski terytorialne są pozorne, że trzeba wiać do rosji, albo na tereny, które przy ograniczonych siłach udało się „zaabsorbować”. Te możliwości absorpcyjne – nadal mocno ograniczone – to klucz do zrozumienia rosyjskiej słabości, także w jej najświeższej odsłonie: lokalnych sukcesów na Doniecczyźnie, które nie przerodzą się w wielką ukraińską katastrofę.

Amen.

Ps. Ukraina i rosja prowadzą wstępne rozmowy na temat wstrzymania wzajemnych ataków na infrastrukturę energetyczną, podaje „Financial Times”. Dlaczego o tym wspominam? Bo to doskonała ilustracja faktu, że obie strony trzymają się za gardła. Że asymetria między nimi w istotnej mierze jest pozorna – że jedni i drudzy mogą sobie zrobić wielkie „kuku”. To kolejny element rzetelnej narracji, w której nie ma miejsca na obrazki typu „wiejący Ukraińcy, triumfalnie maszerujący rosjanie”. Ta wojna tak nie wygląda.

O czym przekonuję Was od dawna i co zamierzam robić dalej, jeśli będziecie tym zainteresowani. Co wymaga Waszego wsparcia, o które niezmiennie proszę – stosowne przyciski do moich kont na Patronite i Buycoffeeto znajdziecie poniżej:

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Tomaszowi Krajewskiemu, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Joannie Marciniak, Jakubowi Wojtakajtisowi, Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi i Arkowi Drygasowi. A także: Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Piotrowi Rucińskiemu, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Marcinowi Gonetowi, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze i Marcinowi Barszczewskiemu.

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. screen z mapy aktualizowanej w ramach projektu Deep State. Czerwoną kreską wyznaczyłem granice obwodu donieckiego, niebieskie „kółka” to bieżące punkty zapalne rosyjsko-ukraińskiego frontu. Lichy ze mnie grafik, podrzucam wyłącznie orientacyjnie.

Załamanie?

Mój boże, ludzie! NIE DOSZŁO do żadnego załamania się frontu w Donbasie! Wybaczcie wykrzykniki i wielkie litery, ale już kilka osób napisało do mnie z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. W polskiej przestrzeni medialnej ukazało się w ostatnich dniach sporo tekstów i komentarzy o defetystycznej wymowie. Jeden bardziej niemądry od drugiego. A że zgodne z narracją rus-propagandy? Trudno – grunt, że klikbajtowe.

W Donbasie nie jest kolorowo – rosjanie dalej nacierają na Pokrowsk, uaktywnili się pod Wuhłedarem. W sierpniu zajęli ćwierć tysiąca kilometrów kwadratowych terenu; to pięć razy mniej niż Ukraińcy w obwodzie kurskim, ale wziąwszy pod uwagę dotychczasowe rosyjskie tempo, możemy mówić o drastycznym wzroście dynamiki (który – gwoli rzetelności – następuje w realiach znacznie cięższych walk, niż te prowadzone w rosji).

Co z tego wyniknie, pisałem kilkanaście dni temu – oto link do pełnego tekstu. By przesadnie się nie powtarzać, przywołam jedynie zasadniczą konkluzję: otóż ruskim idzie o zajęcie całego obwodu donieckiego.

Tym, którzy nie śledzą wojny uważnie, chciałbym zwrócić uwagę, że putin – stawiając taki cel swoim żołdakom – datę graniczną wyznaczył na 1 lipca… 2022 roku. Potem na 1 sierpnia, następnie na 1 września; ile ostatecznie tych zmian było, to i ja nie jestem w stanie zliczyć. Dla porządku wspomnę jedynie, że „rosyjska wiosna” z 2014 roku też miała objąć całość Doniecczyzny; de facto więc obserwujemy próbę finalizacji ograniczonych terytorialnie zamierzeń podejmowanych od 11 lat. Tylko tyle i aż tyle („aż”, wszak każda osada, do której docierają rosjanie, zamienia się w gruzy).

Tym niemniej przyznaję: Ukraińcy oddają wioskę za wioską, a to może niepokoić. Zwłaszcza że zwykli żołnierze ZSU rotowani z najcięższych odcinków snują defetystyczne opowieści (o brakach w ludziach, amunicji, o złym dowodzeniu). Analitycy rzadko mają dostęp do źródeł innych niż „szweje”, przejmują więc tę percepcję. Swoje dokłada rosyjska dezinformacja, nie bez znaczenia jest fakt, że opowieść o wojnie stała się elementem walki politycznej w Ukrainie. Sytuacja na froncie, niezależnie od obiektywnych przesłanek, dla niektórych polityków z Kijowa bywa pretekstem do „walenia” w obecną administrację – najogólniej rzecz ujmując. Dowództwo ukraińskiej armii milczy (nie informuje o swoich operacyjnych celach), na światło dzienne wychodzą rozmaite niekompetencje oraz braki personelu sił zbrojnych – i „pasztet” gotowy. „Front się wali”, Ukraina „zaraz padnie”, a w najlepszym razie wkrótce będziemy świadkami „ukraińskiej obrony na linii Dniepru” (co oznaczałoby, że rosjanie przejęli cały wschód kraju).

No to co dzieje się w Donbasie? Część analityków jest zdania, że władze i dowództwo Ukrainy z premedytacją „poświęcają” region. Zakładając, że obwodu donieckiego na dłuższą metę utrzymać się nie da, prowadzą na jego terenie działania opóźniające. W tym ujęciu celem nie jest uchronienie przed okupacją Donbasu, a Dnipropietrowszczyzny z jej stolicą (Dnipro), będącą nie tylko wielkim miastem, ale nade wszystko dużym ośrodkiem przemysłowym. Koncepcja obwodu donieckiego jako „ringu” nowa nie jest – mówi się o niej od początku pełnoskalowej wojny. Towarzyszyły temu zapewnienia ukraińskich władz, że nawet jeśli region wpadnie w łapy rosjan, Kijów zrobi wszystko, by doprowadzić do deokupacji. Dotąd nikt się z tych zapewnień nie wycofał, trzeba więc uznać, że nadal obowiązują. A jeśli tak, to wypadałoby gdzie indziej szukać powodów mniejszej determinacji do obrony (wprost przekładającej się na powodzenie ewentualnej rekonkwisty, o którą przecież tym łatwiej, im mniej trzeba odbijać).

Być może zatem to nie wola polityczna (tudzież jej brak), a realne możliwości armii determinują charakter zmagań w Donbasie?

Bardzo chciałbym móc przekonać Czytelników, że w obwodzie donieckim mamy do czynienia ze sprawnie realizowaną obroną manewrową – ale wiele informacji tej sprawności przeczy. Ukraińcy nadal nie potrafią koordynować działań na poziomie od brygady wzwyż – jednostki walczą samodzielnie, źle wychodzi im pilnowanie flanek, nie ma synergii siły ognia, manewru, rozpoznania. Koncept „każdy sobie rzepkę skrobie” po całości objawia swoje destrukcyjne oblicze w momentach rotacji – gdy jedna brygada oddaje pozycje drugiej (i udaje się na odpoczynek bądź zostaje przerzucona na inny odcinek). Jest rzeczą zdumiewającą, że po 2,5 roku pełnoskalowej wojny takie akcje często zmieniają się w katastrofy. Nie ma płynności w opuszczaniu pozycji – jedni odchodzą, zmiennicy nie pojawiają się wcale, jest ich za mało, lub zjawiają się za późno. W tym samym czasie rosjanie nie próżnują – wiedzą o rotacji (!), okładają przeciwnika ogniem artylerii, szturmują i w efekcie często zajmują jego pozycje. W takich okolicznościach w ich ręce wpadło wiele donbaskich osad.

Nie znam powodów tego imposybilizmu (płytkie, kulturowe, mówiące o „wschodnim bałaganie”, uważam za dalece niewystarczające). Domyślam się, że chodzi o braki sprzętowe i amunicyjne (o niemożność zabezpieczenia rotacji odpowiednio silnym ogniem artylerii, wsparciem lotniczym; słowem, o „hałas”, który „zająłby” rosjan). Fakt, iż moskale tak często wiedzą o planach rotacji, każe też założyć działalność agenturalną na szkodę ZSU; ktoś te informacje ruskim przekazuje. No i jest jeszcze kwestia jakości kadr – zarówno dowódców, jak i żołnierzy. To nie jest ta sama świetnie zmotywowana armia, która weszła do walki w 2022 roku. Której trzon oficerów i podoficerów przeszedł solidne szkolenia na Zachodzie. „Kwiat wojska” zginął, został ranny, ci, którzy nadal walczą, są zmęczeni. Dominuje żołnierz z przymusowego poboru, (pod)oficer z sowieckimi nawykami (reprodukowanymi w armii ukraińskiej długo po upadku ZSRR). Taki stan rzeczy może tłumaczyć nie tylko zaniedbania podczas rotacji, ale też wyjaśnić generalnie mniejszą efektywność ukraińskich sił zbrojnych. Czyli dać częściową odpowiedź na pytanie o to, co dzieje się w Donbasie.

Częściową, bo dla pełniejszego obrazu warto również spojrzeć na mapę. Postępy rosjan na kierunku pokrowskim skutkują wybrzuszeniem linii frontu. Ma ono od kilkunastu do ponad 20 km głębokości i nieco krótszą u podstaw i zwieńczenia szerokość. To „worek”, który przy jednoczesnym ukraińskim uderzeniu z północy i południa mógłby stać się „kotłem” – na co zwracają uwagę niektórzy analitycy, część z nich wprost sugerując, że o to właśnie Ukraińcom chodzi. Że Pokrowsk to pułapka, w którą ma wejść jak najwięcej rosjan. Wówczas przynajmniej część ukraińskich problemów skutkujących oddawaniem terenu byłaby markowana, a panikarskie głosy w jakiejś mierze stanowiły element dezinformacji (część – podkreślę – byśmy nie wpadali w nadmierny entuzjazm). Czy coś na rzeczy jest? Nie wiem. Zdumiewa mnie jednak nonszalancja rosjan, którzy pogłębiają wybrzuszenie, ale nie starają się (nie mają sił?), by je poszerzyć. W efekcie obie drogi służące do zaopatrzenia nacierających oddziałów znajdują się na flankach – w zasięgu ukraińskiej artylerii i dronów. A te ładują po rosyjskich kolumnach jak najęte…

—–

Dziękuję za lekturę! Jeśli tekst Wam się spodobał, udostępniajcie go proszę. Zachęcam też do wspierania mojego blogu – piszę bowiem głównie dzięki Waszym subskrypcjom i „kawom”. Stosowne przyciski znajdziecie poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także książki.

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Joannie Marciniak. A także: Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Rucińskiemu, Annie Sierańskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Arturowi Żakowi.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia: Łukaszowi Podsiadle, Karolowi Wojciechowskiemu i Wiktorowi Łanosze.

Nz. Ukraińska artyleria, wyrzutnia Grad, zdjęcie ilustracyjne/fot. Sztb Generalny ZSU