Postapo

Jak wiecie, ostatnie dni spędziłem na Charkowszczyźnie i Chersońszczyźnie, sporo czasu w miejscach wyzwolonych spod rosyjskiej okupacji. Mijają właśnie dwa lata od spektakularnych sukcesów armii ukraińskiej, a zmian na lepsze – poza samym wyzwoleniem – nie widać. Wiele wsi w obu regionach wygląda niczym plan filmu postapo.

Na wojenne zniszczenia nakładają się kolejne, wynikłe z porzucenia. Nie wiem, które z obrazków bardziej mnie przygnębiły – czy te zarejestrowane w całkowicie opuszczonych osadach, czy te, które widziałem w poharatanych, ale wciąż zamieszkałych siołach. We wsi Ukrainka na Charkowszczyźnie do dziś nie działa uszkodzony podczas okupacji wodociąg. Sklepu brak, obwoźny nie dojeżdża, bo fatalny stan dróg czyni prywatną inicjatywę nieopłacalną. Mieszkańcy to osoby w mocno średnim i podeszłym wieku – młodzi wyjechali, służą w armii, albo nie ma ich już pośród żywych. Gdyby nie organizacje pomocowe (pośród nich Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej), Ukrainka byłaby zdana sama na siebie. Rząd ma bowiem inne priorytety.

W pełnej okazałości zobaczyłem je na Chersońszczyźnie – to ciągnące się kilometrami umocnienia i okopy, powstające na wypadek rosyjskiej kontrofensywy. Jej prawdopodobieństwo pozostaje niskie (co piszę w oparciu o rozmowy ze źródłami w ukraińskiej armii, na przekór alarmistycznym doniesieniom mediów), tym niemniej w Ukrainie wiedzą, że należy „dmuchać na zimne”. Podobne inwestycje realizowane są na Zaporożu, choć tam buduje się szybciej i z większym rozmachem. Bo i ryzyko, że rosjanie spróbują uderzyć jest większe – wolną część Chersońszczyzny chroni wstęga Dniepru, a forsowanie rzeki to koszmarny wysiłek. Tymczasem na Zaporożu tak poważnych przeszkód terenowych nie ma. Więc jako się rzekło, lepiej „dmuchać na zimne”.

Praktyczne skutki tej strategii da się obejrzeć w Posad Pokrowskie, wsi w obwodzie chersońskim wytypowanej swego czasu do pilotażowego programu odbudowy. Ów program objął cztery osady, patronował mu Wołodymyr Zełenski, który Posad Pokrowskie odwiedził wiosną 2023 roku. Wbito wówczas pierwszą łopatę w miejscu, gdzie miało powstać kilkadziesiąt jednorodzinnych domów. Do dziś powstało pięć, i kilka fundamentów. Koparki „robią przy okopach”, miejscowi to rozumieją, ale i tak czują się porzuceni i oszukani. No i coraz bardziej zmęczeni tym, jak żyją, zwłaszcza gdy znów nie ma prądu…

—–

Piszę o tym więcej w tekście dla „Polski Zbrojnej”, napiszę w materiale dla portalu Interia – oczywiście podrzucę Wam linki. Gonią mnie dziś inne obowiązki, z konieczności więc poprzestanę na tym krótkim wpisie. Dziękuję za lekturę i udostępnienia. Z wdzięcznością przyjmę „kawy” i subskrypcje, bo to dzięki nim możliwe jest moje pisanie, zwłaszcza to bezpośrednie z Ukrainy. Zainteresowanych wsparciem mojego raportu odsyłam poniżej:

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

A jeśli zechcielibyście nabyć moją najnowszą książkę pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. Dystrybucja pomocy humanitarnej we wsi Ukrainka/fot. własne

Larum

I znów „front się posypał”, „rosjanie idą jak burza”, a „Ukraina zaraz upadnie”. Zaś polskie media „milczą lub ledwie odnotowują krytyczną sytuację ukraińskiej armii, czyniąc to na odległych miejscach i stronach, tak by mało kto się dowiedział”. Fala pesymizmu z domieszką teorio-spiskowej wizji świata przelewa się przez społecznościówki, ku uciesze – a częściowo też i z inspiracji – wszelkiej maści skarpetkosceptyków. Ale czy rzeczywiście są powody do bicia na alarm?

Że są – bądź że warto sugerować, że są – uznał wczoraj Dmytro Marczenko, jeden z zasłużonych ukraińskich generałów. To on stoi za najświeższą diagnozą dramatu na południowodonbaskim teatrze działań.

„Nie odkryję tajemnicy wojskowej, jeśli powiem, że front się posypał. Niestety, orki weszły już do Selidowa i się tam umacniają. Myślę, że wkrótce okrążą miasto i zajmą je w całości, co pozwoli im uzyskać taktyczne wyjście na Pokrowsk. To dla nas bardzo zła wiadomość”, oznajmił generał-major, który swego czasu zasłynął skuteczną obronę Mikołajowa.

Swoje trzy grosze dorzucił Julian Röpcke, dziennikarz niemieckiego „Bilda”, który dzień wcześniej nazwał sytuację na froncie „katastrofalną dla ukraińskiej armii”. I on – podobnie jak Marczenko – jako główne przyczyny problemów wskazał niedobory broni i amunicji, świeżych żołnierzy oraz pogarszającą się jakość dowodzenia.

Nihil novi; kto nieco uważniej obserwuje zmagania na Wschodzie, ten ma świadomość wymienionych bolączek ZSU. Ale wie też, że w Ukrainie toczy się walka polityczna, gdzie głównym celem pozostaje głowa państwa, a narzędziem publiczna krytyka jej działalności. To temat na oddzielny tekst, na potrzeby tego dość stwierdzić, że głównodowodzący obwiniany jest o wszelkie ukraińskie niepowodzenia – także te niezawinione – co często robione jest bez pardonu, włącznie z sugestiami sabotażu i zdrady. W tej „grze” nie ma świętości, argumenty mogą być „najgrubsze”, a choćby i takie, że władza ściąga na naród niechybną i rychłą zgubę. To w tym kontekście należy umieści słowa o „sypiącym się froncie”.

Co zaś tyczy się Juliana Röpckego – to zasłużony korespondent, dobrze zorientowany w ukraińsko-wojennych realiach, a zarazem mający skłonność do panikarskich wystąpień. Nie wnikam, czy to osobista cecha czy efekt linii redakcyjnej tabloidowego przecież „Bilda”; stwierdzam jedynie fakt, w oparciu o wielomiesięczną obserwację aktywności Röpckego na popularnym X-ie.

—–

No dobrze, ale co z tym frontem i jego kondycją? Do znudzenia powtarzam, że celem rosjan już dawno nie jest podbicie całej Ukrainy i że obecnie skupiają się na opanowaniu obwodu donieckiego. Walki w rejonie Kupiańska na Charkowszczyźnie nie wpisują się w ten schemat, ale mu w nie przeczą. Presja, jaką tam obserwujemy, ma na celu podtrzymanie zagrożenia dla Charkowa. Wiosenne próby ataku na miasto bezpośrednio z terytorium rosji spełzły na niczym – Ukraińcy utopili rosyjską ofensywę we krwi. A skoro z północy się nie udało, próbujmy od wschodu – kalkulują rosjanie, co zresztą robią nawet nie od wiosny tego roku, lecz od niemal dwóch lat. Inny powód koncentracji wysiłków na rejonie Kupiańska wynika z bieżącej sytuacji w rosyjskim obwodzie kurskim. W Moskwie liczą, że gdyby udało się realnie zagrozić Charkowowi, Kijów ściągnąłby do metropolii co się tylko da, także (mające stosunkowo blisko) elitarne oddziały zaangażowane w okupację i obronę zdobyczy terytorialnych w rosji. O to chodzi na północy.

Lecz jako się rzekło, rosyjskie priorytety dotyczą Doniecczyzny. Jak idzie moskalom realizacja zadań? Październik będzie drugim miesiącem z rzędu, kiedy rosyjskie zyski terytorialne zbliżą się do poziomu 500 km kwadratowych, a łączny tegoroczny „urobek” przekroczy 2 tys. km kwadratowych. Takich zdobyczy agresorzy nie notowali od wiosny 2022 roku, możemy więc mówić o pewnym przyśpieszeniu i przełomie.

Z drugiej strony musimy pamiętać, że to ledwie skrawki ukraińskiego terytorium. Ukraina przed 2014 rokiem miała ponad 600 tys. km kwadratowych powierzchni, dziś obszar kontrolowany przez rząd w Kijowie jest mniejszy o jedną piątą. Zatem nadal pozostaje ogromny i ta rozległość ma wielkie znaczenie, o czym w dalszej części tekstu.

Obecnie rosjanie okupują około 60 proc. obwodu donieckiego – do zdobycia zostało im mniej więcej 10 tys. km kwadratowych. Jeśli będą je „pochłaniać” tak jak we wrześniu i październiku, trzeba im jeszcze… 20 miesięcy do osiągnięcia celu.

Oczywiście, Moskwa chciałaby, żeby to było 20 dni czy tygodni, a nie miesięcy – i dowództwo rosyjskiej armii zrobi wiele, by podkręcić efektywność. Ale spójrzmy, jakim kosztem się to dzieje: straty rosjan są ogromne, dziennie ginie i zostaje rannych półtora tysiąca z nich. Ochotników gotowych do wzięcia udziału w tym „przemiale” zaczyna brakować – od rozpoczęcia inwazji sześciokrotnie podniesiono uposażenie dla uczestników spec-operacji – Kreml sięga więc po zagraniczną pomoc (Koreańczycy…). Zasadnym jest zatem przypuszczenie, że na dłuższą metę „to się rosjanom nie sklei”, nie dadzą rady. A przecież mają jeszcze inne problemy.

Zaraz je zasygnalizuję, ale najpierw warto zauważyć, że istotnie, w Donbasie dzieje się coś złego. Ukraińcy oddają miejscowości bez walki, wycofują się i nie zawsze ma to cechy zorganizowanego odwrotu. Z drugiej strony rosjanie nauczyli się „iść za ciosem”, improwizować. Dotąd skostniała struktura rosyjskiej armii niemal wykluczała samodzielne działania dowódców niższego szczebla. „Kazali zająć wioskę X, zająłem, czekam na dalsze rozkazy”, tak mniej więcej to wyglądało. I nic tam, że przeciwnik pierzchł i że można było spróbować to wykorzystać i wziąć z marszu także wioskę Y. „Rozkaz to rozkaz”, czekano na to, co zadecyduje góra. No więc teraz już rosyjscy kapitanowie, majorzy i pułkownicy nie czekają, jest szansa na powodzenie, to z niej korzystają. Efekty widać – i choć to wciąż mikroskala, to jednak mamy tu do czynienia z poważną mentalną zmianą o dużym i niebezpiecznym potencjale.

Takich mikroprzełamań, drobnych lokalnych sukcesów, nazbierało się rosjanom w ostatnich dniach i tygodniach całkiem sporo. Ale czy ich suma daje powody do twierdzenia, że front się posypał? Nie, moskale nie dokonali szerokiego wyłomu – liczonego na co najmniej 20-30 km – i nie wyszli na tyły armii ukraińskiej na głębokość kolejnych 20-30 km. Tak wygląda scenariusz „posypania się frontu”, taki przebieg wydarzeń oznaczałby „krytyczną sytuację” ukraińskich oddziałów w Donbasie.

Faktem jest, że Ukraińcy w niektórych miejscach mają problem z ustanowieniem nowych linii obronnych. A źle przygotowani, wcześniej odstępują. To skutek nie tylko szybko ponawianej rosyjskiej presji (nowego podejścia rosjan), ale też czynników wskazanych przez Röpckego i Marczenkę: materiałowych i ludzkich niedostatków oraz kiepskiego dowodzenia. Szczęściem w nieszczęściu rosjanie nie potrafią przekształcić lokalnych sukcesów w coś więcej. O ile mogę sobie wyobrazić, że gromadzą większą ilość wojska w którymś z czterech najbardziej zapalnych punktów w Donbasie, a w konsekwencji dokonują szerszego wyłomu, o tyle nie widzę ich już, jak „wlewają” w ten wyłom odpowiednio silny kontyngent, zdolny „nabroić” na ukraińskich tyłach. Bo takiego kontyngentu nie ma.

Przy skali działań toczonych w Ukrainie, do przełamania frontu i udanego wejścia w głębię operacyjną przeciwnika trzeba by kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy oraz tysięcy sztuk czołgów i wozów bojowych. Potężnego wsparcia artylerii, lotnictwa, sprawnego parasola OPL i niezwykle wydajnej (nadążającej…) logistyki. Kiedyś sądzono, że rosjanie mają taką jednostkę, 1 Armię Pancerną Gwardii, ale jej status rzekomego odwodu strategicznego przeznaczonego do szybkich działań ofensywnych, już po wielokroć okazał się mrzonką. Realia są takie, że liniowe jednostki dysponują 40 proc. niezbędnego sprzętu, że swoje słabości kompensują ludzką masą. Lokalnie da się tym coś ugrać, głębokich rajdów „na nogach” przeprowadzić nie sposób.

No i jest jeszcze wspomniana rozległość, której rosyjscy generałowie obawiali się od samego początku. To dlatego w pierwotnych założeniach „spec-operacji” skupiono się na zajmowaniu centrów administracyjnych – w ukraiński interior nikt nie chciał się zapuszczać bardziej niż wynikałoby to z konieczności dotarcia do największych miast. Dziś również mogłoby się okazać, że rosyjscy „rajdowcy” trafiliby w próżnię. Po przełamaniu frontu nie weszliby w kontakt bojowy z kolejnymi jednostkami przeciwnika, bo ten byłby gdzie indziej. Przegrupowywałby się z dala i uderzył w dogodnym dla siebie momencie; tak, w oparciu o reguły wojny manewrowej, Ukraińcy rozgromili rosjan zimą 2022 roku. Szybko wówczas okazało się, że ogromne zyski terytorialne są pozorne, że trzeba wiać do rosji, albo na tereny, które przy ograniczonych siłach udało się „zaabsorbować”. Te możliwości absorpcyjne – nadal mocno ograniczone – to klucz do zrozumienia rosyjskiej słabości, także w jej najświeższej odsłonie: lokalnych sukcesów na Doniecczyźnie, które nie przerodzą się w wielką ukraińską katastrofę.

Amen.

Ps. Ukraina i rosja prowadzą wstępne rozmowy na temat wstrzymania wzajemnych ataków na infrastrukturę energetyczną, podaje „Financial Times”. Dlaczego o tym wspominam? Bo to doskonała ilustracja faktu, że obie strony trzymają się za gardła. Że asymetria między nimi w istotnej mierze jest pozorna – że jedni i drudzy mogą sobie zrobić wielkie „kuku”. To kolejny element rzetelnej narracji, w której nie ma miejsca na obrazki typu „wiejący Ukraińcy, triumfalnie maszerujący rosjanie”. Ta wojna tak nie wygląda.

O czym przekonuję Was od dawna i co zamierzam robić dalej, jeśli będziecie tym zainteresowani. Co wymaga Waszego wsparcia, o które niezmiennie proszę – stosowne przyciski do moich kont na Patronite i Buycoffeeto znajdziecie poniżej:

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Tomaszowi Krajewskiemu, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Joannie Marciniak, Jakubowi Wojtakajtisowi, Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi i Arkowi Drygasowi. A także: Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Piotrowi Rucińskiemu, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Marcinowi Gonetowi, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze i Marcinowi Barszczewskiemu.

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. screen z mapy aktualizowanej w ramach projektu Deep State. Czerwoną kreską wyznaczyłem granice obwodu donieckiego, niebieskie „kółka” to bieżące punkty zapalne rosyjsko-ukraińskiego frontu. Lichy ze mnie grafik, podrzucam wyłącznie orientacyjnie.

Rozgrywka

Co dalej z ukraińską operacją wojskową w rosyjskim obwodzie kurskim? „Nie potrzebujemy tej ziemi. Nie chcemy tam wprowadzać naszego stylu życia”, mówił kilka dni temu w wywiadzie dla amerykańskiej telewizji NBC Wołodymyr Zełenski. Zarazem ze słów prezydenta Ukrainy wynikało, że Kijów planuje utrzymać okupowane obszary bezterminowo, jako kartę przetargową w negocjacjach z Moskwą. Zełenski nie odpowiedział na pytanie, czy Ukraina zamierza zajmować kolejne terytoria rosji. Stwierdził za to, że „kluczem do zwycięstwa jest zaskoczenie przeciwnika”. Tylko czy ktoś tu kogoś może jeszcze zaskoczyć? I jak?

Po sześciu tygodniach operacji Siły Zbrojne Ukrainy (ZSU) kontrolują 1,5 tys. kilometrów kwadratowych obwodu kurskiego. Największe postępy notowano przez pierwsze dziesięć dni działań, później tempo ukraińskiego natarcia zdecydowanie osłabło. A od początku września właściwie mówimy już o symbolicznych zdobyczach, ba, rosjanom udało się w weekend odbić fragment jednej z osad.

W międzyczasie rosyjski kontyngent na zagrożonym kierunku wzrósł z niemal 10 do ponad 40 tys. ludzi, znacząco zwiększyła się również liczba sprzętu ciężkiego. I wciąż do przygranicznego regionu docierają kolejni żołnierze i uzbrojenie. Można by zatem uznać, że to reakcje armii putina wyhamowały ukraińskie postępy, lecz taka konkluzja to tylko część prawdy.

—–

Dziś bowiem widać już wyraźnie samoograniczający się charakter ukraińskiej kontrofensywy. Pozwólcie, że ujmę rzecz obrazowo: pyton może połknąć świnię, ale słonia już nie. Ukraińcy mogliby wyszarpać większe zdobycze, lecz najpewniej nie byliby w stanie ich „strawić” (lub wiązałoby się to ze zbyt dużymi kosztami). Gdy piszę o „trawieniu”, mam na myśli całe spektrum działań: od skutecznej obrony zajętego terytorium, w tym przestrzeni powietrznej, po zapewnienie sobie (ale i miejscowej ludności) wydolnej logistyki i zaopatrzenia. Obecnie wszystkie te aktywności i wymogi są realizowane: wojsko ukraińskie w rosji trzyma pozycje, bez większych problemów rotuje oddziały, ewakuuje rannych i uszkodzony sprzęt. Obok dostaw jedzenia, paliw i amunicji na miejsce docierają także konwoje humanitarne, które zaspakajają podstawowe potrzeby cywilów.

A teraz spójrzmy szerzej – rosyjska ofensywa na Pokrowsk w Donbasie, wywołująca wielkie zaniepokojenie u sojuszników i sympatyków Ukrainy, wyraźnie straciła impet. W tym rejonie rosjanie od kilku dni nie notują większych awansów – zgromadzone oddziały są zbyt wyczerpane walką, prośby, by je zluzować, spotykają się z odmową naczelnego dowództwa.

Definitywnie „przysechł” front na Zaporożu; nie dalej jak w lipcu część analityków wieszczyła, że rosjanie przejdą tam do ofensywy nim upłynie lato. Dziś jasnym jest, że atakować nie byłoby czym – na Zaporożu nie ma znaczących rosyjskich rezerw. Kierunkowi najwyraźniej przypisano pomocniczą rolę, jako tej części teatru działań, która absorbuje spore zgrupowanie ukraińskiej armii.

Jednocześnie dochodzą wieści, że w miniony weekend z Białorusi wyjechały ostatnie liniowe formacje rosyjskiego wojska i na miejscu pozostali tylko logistycy. Czyli Kreml zgarnia i zabezpiecza odwody skąd i gdzie się da; niektóre nadal są w Ukrainie, inne trafiają pod Kursk. Nie trzeba wielkiej wnikliwości, by przewidzieć, że rosjanie szykują się do rekonkwisty.

—–

Warto w tym miejscu odnieść się do rzekomo „przestrzelonych” ukraińskich założeń, jakie stały za operacją kurską. Wiemy już, że nade wszystko chodziło o czynnik polityczny – wspomnianą przez Zełenskiego kartę przetargową. Nadal trudno przesądzać o (nie)trafności koncepcji „ziemia za ziemię”; wszystko zależy od tego, czy Ukraińcy zdołają się w obwodzie kurskim utrzymać („dowiozą” tę zdobycz do zawieszenia broni).

Nie można jednak mieć wątpliwości, że utrata kontroli nad własnym terytorium jest dla Kremla nie do zaakceptowania. W oczach obywateli odbiera władzy atut sprawczości, obnaża jej słabość, niszczy wizerunek imperialnej siły państwa – wszystko, na czym osadza się legitymizacja reżimu. Zatem putin zrobi wiele, by Ukraińców wyrzucić z rosji. Zapewne sięgnąłby po broń jądrową, ale wtedy skazałby się na wściekłość Chin, które dały do zrozumienia, że nie życzą sobie takich rozwiązań. Tymczasem bez chińskiej kroplówki rosyjskiej gospodarki nie ma. Kreml skazany jest więc na rozstrzygnięcia konwencjonalne – stąd wspomniana koncentracja, której efektem będą działania cechujące się ogromną determinacją.

Krytycy operacji kurskiej podkreślali, że nie spowodowała ona znaczącego odpływu rosyjskich wojsk z innych odcinków frontu – na co zapewne liczono w ukraińskim dowództwie. Istotnie, na początku mieliśmy do czynienia z niewielką rotacją, która objęła głównie jednostki odwodowe i to gorszej jakości. Elitarnych formacji zrotowano niewiele, po prawdzie, nadal nie stanowią one istoty zgrupowania kurskiego. Jako się rzekło, większego niż przed miesiącem, lecz wciąż w dużej mierze byle jakiego. Ale taki stan rzeczy nie oznacza, że rosjanie nie zamierzają w najbliższym czasie uderzać pod Kurskiem.

—–

By wyjaśnić ów pozorny paradoks sięgnijmy do przeszłości. Armia sowiecka nie słynęła z kunsztu – cele osiągała masą. W ataku sprowadzało się to do uporczywego zmiękczania przeciwnika co rusz następującymi szturmami. „Mięsnymi”, jak zwykło się o nich mówić. Dopiero po takim przygotowaniu do akcji wchodziły lepsze, gwardyjskie jednostki – i idąc po stosach własnych trupów przełamywały pozycje wyczerpanego wroga.

Kilkadziesiąt lat później nic się nie zmieniło – armia rosyjska nadal stosuje synergię masy i brutalności. Dwie trzecie jej stanu to jednostki „na przemiał”, pozbawione przyzwoitego wyszkolenia, zgrania, a często i podstawowego wyposażenia. Obiektywnie patrząc, niegotowe do walki, ale dowodzone przez ludzi gotowych je pod ogień wysłać. Ta „mięsna pulpa” to nieodzowny element rosyjskich działań ofensywnych. To ona rusza pierwsza, to jej rotacje, nie zaś elitarnych spadochroniarzy, znamionują rosyjskie przygotowania. To tej „pulpy” właśnie zaczyna brakować pod Pokrowskiem, a przybywa pod Kurskiem.

Przyrównując ich działania do zabiegów kulturysty, rosjanie najpierw budują masę, a potem siłę. Jak tych atutów użyją? Możliwe są dwa scenariusze: po pierwsze, potężnego ataku z jednoczesnym wykorzystaniem możliwie największej części kurskiego zgrupowania, by załatwić sprawę jak najszybciej, po drugie, operacji rozłożonej w czasie, jednorazowo prowadzonej mniejszymi siłami. W obu przypadkach bez liczenia się ze stratami własnymi. Przypomnijmy, putin wyznaczył armii termin do 1 października, zostało więc raptem kilkanaście dni. Z drugiej strony, nawet „rozdrobniona” operacja nie musi być długotrwała, wszak mówimy o relatywnie niewielkim obszarze.

Jednak inicjatywa wcale nie musi należeć do rosjan (nawet gdy ci już ruszą). Pisałem o samoograniczającym się charakterze ukraińskiej operacji i zakładam, że nic się tu nie zmieni, że Ukraińcy nie będą próbowali rozszerzać przyczółku. Ale może uderzą gdzie indziej? Może w całym tym „kurskim przedsięwzięciu” nie chodzi o ziemię na wymianę, a o odciągnięcie uwagi rosjan? Raz już – latem 2022 roku – taki manewr Ukraińcom się powiódł. Markując uderzenia na Chersońszczyźnie (które dopiero później przybrały postać zasadniczej kontrofensywy) zmusili Moskwę do przerzucenia wielu jednostek z północy na południe. A potem weszli w „próżnię” i wyzwolili Charkowszczyznę.

Brzmi jak „war-fiction”? A jak przed 6 sierpnia brzmiały rozważania o „przeniesieniu wojny na terytorium rosji”?

Ps. W ostatnich godzinach pojawiły się pierwsze doniesienia o poważnych rosyjskich kontratakach w obwodzie kurskim.

—–

Dziękuję za lekturę! Jeśli tekst Wam się spodobał, udostępniajcie go proszę.

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Skalskiemu, Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Joannie Marciniak. A także: Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Rucińskiemu, Annie Sierańskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Arturowi Żakowi.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatnich ośmiu dni: Czytelniczce Julce i Grzegorzowi Lenzkowskiemu.

Szanowni, to dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Ukraińska artyleria, zdjęcie ilustracyjne/fot. SzG ZSU

Tekst, w nieco innej formie, ukazał się w portalu Interia.pl