Abrams

Pojawiło się pierwsze zdjęcie ukraińskiego Abramsa w pobliżu linii frontu – a wraz z nim dzikie teorie o pochodzeniu czołgu. „Polski” kamuflaż (taki sam bądź bardzo podobny do tego, jaki noszą nasze Abramsy) ma jakoby świadczyć o tym, że to maszyna z zasobów Wojska Polskiego, czytaj: oddajemy Ukraińcom swoje najlepsze, dopiero co kupione czołgi.

No nie. Nie będę Czytelników zanudzał szczegółami, ale proszę mi uwierzyć – wóz jest w starszej wersji niż ta, jaką pozyskała nasza armia. Kamuflaż może być rodzajem wybiegu – by czołgi niepostrzeżenie dotarły do Europy wraz z maszynami kupionymi przez Polskę – może też być efektem czysto pragmatycznej kalkulacji. Skoro malowano już w ten sposób polskie Abramsy, pomalowano i ukraińskie. Zwłaszcza że wzór kamo odpowiada warunkom geograficznym tak w Polsce, jak i w Ukrainie.

Co ciekawe, zdjęcie wykonano w okolicach Charkowa, co może być pośrednim dowodem na plany ukraińskiego dowództwa. Ofensywne? Chyba niekoniecznie, zważywszy na fakt, że ZSU mocno wyczerpały zapasy amunicji w walkach na Zaporożu. Defensywne? Czołgi niespecjalnie się do tego nadają, ale elementem dobrze prowadzonej obrony są lokalne kontrataki – a tu tanki, zwłaszcza tej klasy, byłyby jak znalazł.

Tymczasem od kilku tygodni rosjanie zostawiają szereg śladów, sugerujących, że zamierzają dokonać uderzenia z własnego terenu, właśnie w okolicach Charkowa. Maskirówka czy realne przygotowania? Na tym etapie nie jestem w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Bałbym się też stwierdzenia, że „skoro na tym obszarze pojawiły się Abramsy, Ukraińcy coś muszą wiedzieć”. Muszą nie muszą, w którymś momencie wozy made in USA powinny przejść bojowy debiut. I równie dobrze może być tak, że ukraińscy dowódcy wybrali dla nich stosunkowo spokojny odcinek frontu, by nie zaliczyć propagandowej wpadki, jaką było posłanie niemieckich Leopardów na silnie zaminowane i mocno obsadzone pozycje rosjan na Zaporożu.

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Fot. ZSU

Pancerz

W połowie czerwca br. w Paryżu odbyły się Eurosatory 2022, targi zbrojeniowe poświęcone wyposażeniu wojsk lądowych, druga co do wielkości tego rodzaju impreza na świecie. Z powodu sankcji w halach wystawienniczych zabrakło przedsiębiorstw z Rosji, co wykorzystały zbrojeniówki z Chin i Indii, prezentując sporo sprzętu o poradzieckiej i rosyjskiej proweniencji. Był także inny, trochę nietypowy „rosyjski” akcent w postaci… nadmuchiwanego zestawu rakietowo-artyleryjskiego Pancyr-S1. Gumowa makieta – wyprodukowana przez Amerykanów z firmy i2k Defense – to oferta całkiem serio, skierowana do użytkowników rosyjskiej broni. O tym, że realistycznie odwzorowane systemy uzbrojenia nadal wykorzystywane są w działaniach pozoracyjno-maskujących, świadczą chociażby drewniane czołgi stawianie przez Białorusinów przy granicy z Ukrainą. W tym przypadku „maskirowka” się nie powiodła – Ukraińcy zdobyli szereg zdjęć ilustrujących powstawanie rzekomego odwodu pancernego – niemniej solidnie wykonane makiety wciąż pozostają w cenie. Poza myleniem przeciwnika służą też do działań szkoleniowych dla własnych wojsk. Wspomniany Pancyr mógłby przydać się lotnikom trenującym wykrywanie wrogich systemów rakietowych.

Wracając do targów – zorganizowano je w cieniu wojny rosyjsko-ukraińskiej, pierwszego od dekad tak poważnego konfliktu w Europie. W mediach z miejsca pojawiły się opinie, wedle których sytuacja w Ukrainie wprost przełożyła się na ofertę wystawienniczą. „Europa znów pokochała czołgi”, zawyrokował jeden z największych na kontynencie portali, sugerując, że producenci zdołali już wyciągnąć wnioski z bitew stoczonych po 24 lutego. Trudno zgodzić się z taką oceną, bowiem czołgów nie projektuje się z tygodnia na tydzień czy nawet z miesiąca na miesiąc. Powierzchowne modernizacje da się przygotować w tak krótkim terminie, te zaawansowane już nie. Co wcale nie oznacza, że kolejna pancerna fiksacja Europy nie ma swych źródeł w działaniach Moskwy. Tyle że nie chodzi tu o najnowszą odsłonę prób znokautowania Ukrainy, a o wysiłki z przełomu 2014-2015 r. – z fazy najintensywniejszych, manewrowych starć w Donbasie, gdzie czołgi istotnie wykazały, że nadal liczą się na polu walki. Pełnoskalowa inwazja potwierdziła zjawisko pancernej dominacji, z zastrzeżeniem, że pojazdy nie przetrwają bez należytej aktywnej ochrony – że sam pancerz to za mało. Wystawcy uwzględnili ów czynnik, choć miejmy świadomość, że zachodni producenci czołgów już od dawna udoskonalają systemy, przewidziane do unieszkodliwiania nadlatujących pocisków.

Cyfrowa Panthera

Co znamienne, ale i niezaskakujące, w kwestii pancernych kolosów najwięcej w Paryżu mieli do powiedzenia Niemcy. Media skupiły się szczególnie na ofercie koncernu Rheinmetall – czołgu Panthera KF-51. Poza kwestiami merytorycznymi zadecydowała o tym symbolika – nazwa wprost nawiązująca do wozu produkowanego w czasach III Rzeszy. Nad Renem istnieje tradycja, zgodnie z którą czołgom (i innym ciężkim wozom bojowym) nadaje się „imiona” dzikich kotów (Tygrys, Leopard, Gepard itp.), lecz ta konkretna konotacja wydaje się szczególnie niefortunna. Być może dlatego Niemcy zastrzegli, że KF-51 nie jest i nie będzie pojazdem oferowanym armii niemieckiej, a zagranicznym użytkownikom, obecnie eksploatującym wozy z rodziny Leopard. Futurystycznie wyglądającą Pantherę wyposażono w uzbrojenie główne o większym kalibrze – zamiast dotychczas najpopularniejszej 120 mm armaty, działo użyte w KF-51 ma 130 mm. Zdaniem konstruktorów, pozwoli to na zwiększenie siły ognia o 50%. Proces ładowania jest w Pantherze całkowicie zautomatyzowany, armata może strzelać zarówno tradycyjną amunicją, jak pociskami typu airburst, eksplodującymi nad wybranym celem (co okazuje się morderczo skuteczne w rażeniu piechoty). Czołg wyposażono w zaawansowane systemy samoobrony oraz w masę cyfrowych udogodnień (w tym sensorów), zwiększających świadomość sytuacyjną załogi. Ma również wyrzutnię amunicji krążącej, zdolnej do atakowania celów na odległość do 60 km. Przypomnijmy, do tej pory o klasie czołgu decydował skuteczny zasięg armaty, nieprzekraczający 2-3 km.

Inny niemiecki kolos na gąsienicach zaprezentowany w Paryżu, to Leopard 2A7 – najnowsza odmiana popularnego czołgu, używanego także przez Wojsko Polskie. „Leo” w najświeższej odsłonie otrzymał m.in. nową armatę dostosowaną do strzelania pociskami o zwiększonej energii kinetycznej, nowe przyrządy obserwacyjne oraz wzmocnioną ochronę balistyczną i przeciwminową. System aktywnej ochrony EuroTrophy wraz ze zdalnie sterowanym stanowiskiem strzeleckim, znacząco podniosły parametry tzw.: przeżywalności załogi. Niemniej jednak wciąż mówimy o maszynie, której początki sięgają lat 80. ub.w. – i która w perspektywie najbliższych kilkunastu lat zmuszona będzie „zejść ze sceny”. Niemcy – tym razem do spółki z Francuzami – solidnie się do tego scenariusza przygotowują. Przemysłowa kooperacja obu krajów odbywa się w oparciu o dwa programy – EMBT (ang. Enhanced Main Battle Tank – Europejski/Ulepszony Czołg Podstawowy) oraz MGSC (ang. Main Ground Combat System – Podstawowy Lądowy System Bojowy). W przypadku tego drugiego mówimy o produkcie, który ma być gotowy w połowie lat 30. Póki co w Paryżu pokazano prawdopodobne uzbrojenie francusko-niemieckiego czołgu przyszłości – armatę o kalibrze 140 mm. Konstruktorzy działający w ramach EMBT zaprezentowali z kolei wóz z nietypowym dla współczesnych czołgów składem załogi. Choć maszynę wyposażono w automat do ładowania, nadal wymaga ona 4-osobowej obsługi. Znakiem czasów, w których czołgi staną się „nosicielami” całej masy wyspecjalizowanych urządzeń, jest załogant-operator systemów. W EMBT odpowiedzialny za obsługę systemu zarządzania walką, drona i dodatkowego stanowiska strzeleckiego z 30-mm armatą.

Potencjał modernizacyjny

Lecz nie samymi czołgami Eurosatory stały – sporo powierzchni i uwagi poświęcono artylerii. W przeciwieństwie do wojsk pancernych, które po 1989 r. miały w zachodnich armiach pod górkę, z „boga wojny” nikt rezygnować nie zamierzał. Wiadomo było jednak, że należy artylerię „usamobieżnić”, zwiększyć jej precyzję i zasięg rażenia. Oparte o takie założenia koncepcje w całości sprawdziły się w Ukrainie. Nie dziwi zatem spore zainteresowanie, jakie towarzyszyło francuskiej armatohaubicy Caesar, używanej w boju przez armię ukraińską. Wnioski z tej eksploatacji są na tyle obiecujące, że w Paryżu podpisano dwie umowy (z Litwą i Belgią) na dostawy systemów, do tej pory – poza krajem producenta – używanych przez „egzotyczne” armie: saudyjską, indonezyjską i tajlandzką. A propos umów – podczas Eurosatorów Polska Grupa Zbrojeniowa zawarła porozumienie o współpracy z koreańskim koncernem Hyundai Rotem. Tak naprawdę nie bardzo wiadomo, co ma z tego wynikać. Minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak zapewnia, że chodzi o „współpracę w rozwoju czołgów i transporterów opancerzonych”. Koreańczycy już od jakiegoś czasu zabiegają, by Polska kupiła od nich czołgi K2 Black Panther, oferując możliwość licencyjnej produkcji i głębokiej „polonizacji” wozu i jego następców. Szczegółów na razie brak.

Gdyby rzeczywiście K2/K2PL weszły na uzbrojenie Wojska Polskiego – i towarzyszyłoby temu uruchomienie linii produkcyjnej w kraju – byłaby to dobra wiadomość. Także w kontekście obserwowanego w Europie „powrotu do czołgu”. Los poradzieckich maszyn w Polsce jest już przesądzony – wszystkie trafią do Ukrainy. Niemieckie leopardy jeszcze posłużą, ale polityczne zatargi na linii Warszawa-Berlin i nieumiejętny lobbing na rzecz pozyskania kolejnych maszyn dla WP, każą widzieć w produktach made in Germany co najwyżej zapas mobilizacyjny (w perspektywie najbliższych kilku lat). O sile wojsk pancernych będą zapewne decydować amerykańskie abramsy – które niebawem zaczną trafiać nad Wisłę – oraz ewentualnie koreańskie, a docelowo polsko-koreańskie maszyny. K2 to zupełnie świeży czołg, abramsy w wersji oferowanej Polsce to właściwie również nowa konstrukcja. Obie będą miały zatem bardzo wysoki potencjał modernizacyjny, co sprawi, że nawet za 20-30 lat pozostaną konkurencyjne wobec kolejnych pojawiających się typów uzbrojenia. Jeśli zaś idzie o artylerię samobieżną – gąsienicowe Kraby ze Stalowej Woli (udany owoc polsko-koreańskiej współpracy!) właśnie dowodzą swojej skuteczności w Ukrainie. A i w tym przypadku mówimy o stosunkowo „młodym” systemie uzbrojenia.

—–

Nz. Czołg Panthera KF-51/fot. Rheinmetall

Tekst opublikowałem w Tygodniku Przegląd, 28/2022

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to