Cyjanek

Gen. Erwin Rommel, jeden z najbardziej utalentowanych niemieckich dowódców, nie doczekał końca II wojny światowej. Posądzony o wspieranie spiskowców – którzy 20 lipca 1944 roku usiłowali zabić Adolfa Hitlera w Wilczym Szańcu – zmuszony został do popełnienia samobójstwa. Generałowie Wilhelm Burgdorf i Ernst Maisel – wówczas adiutanci wodza III Rzeszy – dali Rommlowi wybór: publiczny proces, niechybnie zakończony karą śmierci lub „rozwiązanie honorowe”. 15 października 1944 roku „Lis pustyni” łyknął cyjanek. Pochowano go jak bohatera, kryjąc przed Niemcami prawdziwe okoliczności śmierci. Wymuszone samobójstwo było elementem szerszej całości – niezwykle krwawej zemsty, wymierzonej w zamachowców i podejrzanych o udział w spisku. Hitler żądał krwi, Heinrich Himmler wprawił w ruch maszynerię, która w dramatycznym dla Niemiec momencie wojny zdziesiątkowała korpus oficerski Wehrmachtu. Wojsko w jeszcze większym stopniu wpadło w łapy dyletantów (sam Himmler – niegdyś wiejski agronom – został dowódcą Armii Rezerwowej, potem dowódcą Grupy Armii Wisła). Czystki zaspokoiły mordercze pragnienia Hitlera, przyczyniły się do szybszego zakończenia wojny, a zarazem – na skutek prymatu fanatyzmu nad kompetencjami – do jej brutalizacji. Tyle że to spojrzenie post factum; z perspektywy ówczesnych Niemców rozprawa z puczystami była dowodem nieuchronności kary i niesłabnącej siły reżimu.

Po puczu prigożyna można było założyć, że podobny scenariusz zostanie zrealizowany w rosji. Działania szefa wagnerowców – jakkolwiek niewymierzone wprost w putina – miały wymusić zmiany na kluczowych stanowiskach. „Przy okazji” ujawniły dramatyczną słabość głowy państwa oraz samego państwa. Dobitnie unaoczniły niebezpieczną dla władzy cechę rosyjskiego społeczeństwa. W swoim ostatnim przemówieniu putin przekonywał, że rebelia załamała się dzięki „jedności społeczeństwa”. To kompletna bzdura, ale dla Kremla niezwykle istotny element propagandowej narracji. Reżim, by przetrwać, musi zachować pozory legitymizacji. „Drodzy rosjanie, zachowaliście się jak trzeba”, zapewnia zatem putin, a nawykli do konformizmu obywatele federacji nie będą przesadnie domagać się prawdy. Dla własnego dobra – wszak system jednak jakoś się trzyma – nikt publicznie nie przyzna się do własnej obojętności, tego charakterystycznego dla wydarzeń z soboty „wyjebania” na losy państwa i władzy. Ba, wielu uwierzy wręcz, że nagrania ilustrujące mieszkańców Rostowa nad Donem, którzy biją brawo zbuntowanym najemnikom, to fałszywki.

Ale fałszowanie historii to za mało – Kreml potrzebuje czegoś więcej, by utrzymać iluzję własnej sprawczości. I dlatego związani z władzą propagandyści rozsiewają już od kilku dni informacje o czystkach, jakie dotykają przede wszystkim armię. Ich ofiarą miał paść m.in. gen. siergiej surowikin, zastępca szefa sztabu generalnego, jeden z byłych dowódców specjalnej operacji wojskowej. Jak pisze Rybar, popularny rosyjski mil-bloger i były rzecznik prasowy ministerstwa obrony, czystka dotyka oficerów, którzy nie podjęli decyzji o zdecydowanym stłumieniu buntu. I fakt, surowikin nie pojawia się publicznie od soboty, w wypadku komunikacyjnym miał zginąć inny generał (związany z MSW), to jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę żadnych czystek nie ma. Co więcej, prigożyn – „twarz” i narzędzie buntu – udał się na Białoruś, co większość komentatorów błędnie interpretuje jako oddanie się pod protekcję aleksandra łukaszenki. Tymczasem szef Wagnera przebywa w Mińsku pod ochroną dowódcy tamtejszego zgrupowania wojsk federacji gen. aleksandra matownikowa. Starego znajomego prigożyna, wywodzącego się z sił specjalnych. Więc może to i jest banicja, ale we „właściwym towarzystwie”.

Na razie to moje intuicje, lecz mam nieodparte wrażenie, że w rosji doszło do klinczu. putin pewnie by chciał krwawej zemsty i gdyby chodziło tylko o prigożyna, już by jej dokonał. Ale za szefem najemników stoją grube ryby w mundurach, które nie pozwolą się wyrżnąć – a przynajmniej na razie nie pozwalają. O łykaniu cyjanku nie ma więc mowy…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Gen. surowikin pierwszy po prawej/fot. Kremlin.ru

Skała

Czytelnicy pytają mnie, czy pucz prigożyna przełoży się na sytuację w Ukrainie. Zwykle w domyśle, ale czasem wprost wyrażając nadzieję, że docelowo przyniesie koniec wojny. Są pośród pytających i pesymiści, wieszczący eskalację (włącznie z opcją atomową). Wszystkim Wam odpowiadam uczciwie – nie wiem, naprawdę; pisanie jakichś scenariuszy byłoby dziś jak wróżenie z fusów, a tego wolałbym unikać. Zapewne w ciągu najbliższych dni lub tygodni zobaczymy, czy dojdzie do przetasowań w strukturach rosyjskiej władzy i armii. Przekonamy się, w jakim pójdą kierunku.

Rebelia wpisuje się w szerszy kontekst, jakim jest niemający związku z Ukrainą konflikt ośrodków władzy w rosji. Wywodzących się z FSB „bezpieczniaków”, z wojskowymi. Od ponad dwóch dekad rosją rządzą ci pierwsi – putin, sam niegdyś kagiebista i efesbek, jest ich patronem, choć jego status najprawdopodobniej uległ już poważnej erozji. W obozie „bezpieczniaków” są też ludzie z innych środowisk – szojgu, który nie miał związków z KGB/FSB, czy gen. gierasimow, zawodowy wojskowy, który raczej winien być po drugiej stronie sporu. No ale nie jest; od lat trzyma z frakcją „bezpieczniaków”, czemu zresztą zawdzięcza stołek szefa sztabu generalnego. Konflikt między oboma ośrodkami tlił się latami, a zaostrzył po inwazji na Ukrainę. Tę wojnę przygotowali ludzie FSB i to oni nią zarządzają, czyniąc to fatalnie, źle wykorzystując potencjał armii – tak widzą sprawy wojskowi. Niezależnie od ujawnionych w trakcie zmagań niekompetencji rosyjskiej kadry oficerskiej, coś na rzeczy jest. Dość wspomnieć, jak relatywnie nieduże siły rzucili rosjanie do walki 24 lutego ub.r. – żaden szanujący się wojskowy strateg tak by tego nie zaplanował.

No więc jedni wpakowali w wojnę drugich, jest między frakcjami kosa, a prigożyn – niczym użyteczny idiota – miał zamieszać w kotle. Przysłużyć się generałom i osłabić „bezpieczniacki” układ poprzez uwalenie szojgu i gierasimowa. Spektakularność puczu wywindowała bezpieczniacko-wojskowy konflikt na wyższy poziom. Po czymś takim nie ma powrotu do „normalnego” podgryzania, teraz czas na noże. „Bezpieczniacy” chcą czystek, ale czy armia da się zarzynać jak bezbronne zwierzę? W mojej ocenie, rosję czekają kolejne konwulsje, ale zwycięstwo żadnej ze stron nie gwarantuje zakończenia wojny. Wojskowi mogą w ramach racjonalnej kalkulacji zawiesić działania zbrojne – wycofać się, dać sobie czas na odbudowę armii i jej zdolności. Mogą też pójść w opcję eskalacji, brutalizując konflikt i angażując weń wszystkie dostępne zasoby (na przykład kosztem ochrony granic, ściągnąć do Ukrainy więcej żołnierzy). Dla „bezpieczniaków”, zwłaszcza zaś dla putina, ta wojna nie może się skończyć wynikiem, który rosjanie odebraliby jako upokorzenie. Co oznacza jej trwanie, z nadzieją, że Ukraina (i Zachód!) wreszcie pękną.

Na taki poziom ogólności mogę sobie pozwolić. Ale jednego już dziś jestem pewien – frakcyjne walki, zwłaszcza tak widowiskowe jak pucz (a niewykluczone, że dojdzie do kolejnych tego typu odsłon), rozsiewają wirus demoralizacji.

Pozwólcie, że dla lepszej ilustracji zjawiska zabiorę Was do Iraku, gdzie byłem późnym latem 2005 roku. Przez kilka wieczorów miałem okazję przyglądać się amerykańskim żołnierzom, gromadzącym się na posiłek w ogromnej stołówce bazy Echo w Diwaniji. W sali było kilka wielkoekranowych telewizorów, non-stop włączonych. W tamtym czasie południe Stanów pustoszył huragan Katrina, który najmocniej uderzył w Nowy Orlean. Dramat miasta był przedmiotem telewizyjnych relacji, młodzi jankescy żołnierze – zwykle obojętni na ruchome obrazki – oglądali je z ogromnym przejęciem. Zwłaszcza ciemnoskórzy i Latynosi, w czym nie było nic zaskakującego, wszak Orlean to jedno z „najczarniejszych” miast Ameryki. No więc przyglądałem się tym chłopakom i było mi ich żal, bo mierzyli się z dowodami totalnej nieporadności służb ratunkowych. Miasto umierało nie tylko z powodu niepohamowanej siły żywiołu, ale też na skutek zaniedbań władzy. Zainteresowanych odsyłam do tekstów poświęconych Katrinie, na użytek tego materiału wystarczy stwierdzenie, że byłem świadkiem sytuacji, w której żołnierze najpotężniejszego imperium w historii świata przecierali oczy ze zdumienia. Tak bardzo zaskoczył ich i rozczarował własny kraj.

– Co my tu, kurwa, robimy!? – usłyszałem w pewnym momencie. – Powinniśmy być tam, nie w tym jebanym Iraku…

Któregoś wieczoru nie było już komercyjnych stacji – wszystkie telewizory nadawały program wojskowy, w którym o Nowym Orleanie owszem, mówiło się, ale opowiadano tę historię poprzez budujące przykłady bohaterstwa ratowników czy samych mieszkańców.

– Cenzura – wyjaśnił mi menadżer stołówki. – Chłopcy mają dość zmartwień, by jeszcze przejmować się tym, co w Stanach.

Mówimy o armii, której logistykę oraz zabezpieczenie medyczne żołnierzy wywindowano na nieosiągalny przez żaden kraj poziom. Której oficerów od pierwszych godzin pobytu w szkołach uczono, że cele militarne należy osiągać w taki sposób, by maksymalnie redukować straty własne. Słowem, o armii, w której żołnierski dobrostan to absolutny priorytet.

A teraz przenieśmy się na front w Ukrainie. Do okopu, w którym siedzi Iwan, świadomy, że jest armatnim mięsem. Głodny, spragniony, czasem schorowany (Ukraińcy raportują, że w ostatnich dniach na południu biorą do niewoli jeńców z cholerą i czerwonką). Wojna i wojsko obnażyły mu ułudę mocarstwowości rosji, ale lata propagandowej obróbki potrafią zakłamać niejedno rozczarowanie. A tu kap! Przebitki z ojczyzny, po której hulają sobie znienawidzeni przez zwykłe wojsko najemnicy. Kap! „Twarz przewrotu” – łysy gangster, co to ledwo się wysławia – grozi zajęciem stolicy. Kap! Po wszystkim jak gdyby nic wyjeżdża z kraju. Kap, kap, kap – jeszcze wiele będzie tych kropel, a każda z nich drąży skałę. Skałę, która wbrew potocznej wiedzy, wcale nie jest twardym sowieckim minerałem.

– Suka blać, co my tu robimy!? – prędzej czy później zacznie pytać jeden z drugim. A dziś trudniej niż przed dwoma dekadami odciąć ludzi od informacji.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. prigożyn w Ukrainie/fot. grupa Wagnera

„Puczystan”

Wojna rosyjsko-ukraińska stworzyła ciekawą perspektywę poznawczą, dając niczym lustro możliwość przyjrzenia się samym sobie. Dzięki niej wiemy na przykład, że jako społeczeństwo potrafimy świetnie się zorganizować i nieść pomoc uchodźcom. Wiemy też, że niezależnie od ostrego sporu politycznego, możliwy jest w Polsce konsensu wokół spraw związanych z bezpieczeństwem narodowym – w tym przypadku dotyczy on wsparcia wojskowego dla Ukrainy. Poznaliśmy siłę naszej gospodarki, która bez problemu zaabsorbowała kilkaset tysięcy dodatkowych osób. To twarde fakty, już zaistniałe, ale część wniosków wynikłych z tej samoobserwacji wciąż podlega procesom falsyfikacji. Wojna ujawniła istnienie kolaborantów i prorosyjskich aktywistów, usiłujących przekonać nas – rzekomo racjonalną perswazją bądź ordynarnym szantażem – do racji Kremla. Prorosyjska aktywność (medialna i polityczna) oraz odzew na nią, zdawały się potwierdzać niepokojącą skalę zjawiska. Miniony weekend pokazał, że były to nieuzasadnione obawy. Jak Polska długa i szeroka, zewsząd dochodziły sygnały świadczące o tym, że życzymy rosji źle. Że cieszy nas zamieszanie w „puczystanie”, które – mieliśmy nadzieję – zmieni się w krwawą wojnę domową. Może to i nieetyczne, ale cóż, rosja zrobiła niemal wszystko, byśmy tak właśnie ją postrzegali. I oczywiście, radosny, masowy zryw w reakcji na rebelię prigożyna nie oznacza, że wspomnianych łajdaków i podążających za nimi użytecznych idiotów w Polsce nie ma. Są, tyle że naszych, normalnych, jest dużo-dużo więcej.

Jeśli szczury wieją z tonącego okrętu, to w podobnej sytuacji prorosyjscy politycy i pseudodziennikarze zaszywają się w swoich norach. W sobotę jakby ich wymiotło. Uaktywnili się dopiero późnym wieczorem, gdy prigożyn dał znać, że kończy rajd na Moskwę. Od tej pory – idąc śladem wyznaczonym przez kremlowską propagandę – usiłują przekonać swoich odbiorców, że nic złego się nie stało. Bunt prigożyna jest w tej percepcji teatrem, wielką zakulisową rozgrywką, której maluczcy nie są w stanie pojąć – i lepiej niech nie próbują pojmować, tylko przyjmą za „fakt autentyczny”, że putin cały czas kontrolował sytuację, i że z tej „maskirówki” za chwilę wyłoni się nowa jakość. Na przykład takie ułożenie pionków na wojennej szachownicy, że los Ukrainy jest już w zasadzie przypieczętowany. Dawno nie czytałem równie durnych kocopołów, ale przyjrzyjmy się im bliżej. Po pierwsze, bo infekują także normalną część info-sfery, rodząc niepotrzebne spekulacje czy wręcz panikę. Po drugie, skarpetkosceptyczne racjonalizacje wydarzeń z minionego weekendu stwarzają dobry pretekst, by spróbować wyjaśnić, co w istocie się wydarzyło.

„Nic”, twierdzi część (pro)kremlowskich aktywistów. Unieważnia to argument o „wielkiej rozgrywce”, ale nie oczekujmy od rosyjskiej propagandy jednorodnych i logicznie spójnych sygnałów. Raz, że się miota (wypracowując coraz to nowe wyjaśnienia), dwa, zagospodarowuje różne grupy odbiorców. Jednych bardziej uspokoi, że „putin czuwał”, innych, że przecież „nie ma o czym mówić”. Tyle że jest. W trakcie marszu na Moskwę wagnerowcy zdjęli z nieba sześć do ośmiu maszyn rosyjskich sił powietrznych, zabijając co najmniej 13 lotników (a wedle niektórych źródeł – 20). Po 16 miesiącach pełnoskalowej wojny wiemy, że rosji nie zbywa personelu lotniczego, zwłaszcza wysokiej klasy specjalistów. Tymczasem zestrzelony Ił-22 to powietrzny punkt dowodzenia; rosja ma obecnie kilka takich maszyn. Spośród śmigłowców aż trzy to maszyny specjalistyczne, służące do walki radioelektronicznej – i w tym przypadku rosyjski stan posiadania jest skromy, cała flotylla takich Mi-8 liczy zaledwie kilkanaście sztuk. Dodajmy do tego konia roboczego rosyjskiej armii – helikopter szturmowy Ka-52. Jest ich jeszcze całkiem sporo, około 90 sztuk, lecz tylko część w stanie lotnym. Realnych widoków na nowe maszyny nie ma, a i Ukraińcy chyba znaleźli bardzo skuteczny patent na „Kamowy”, tylko w czerwcu zestrzeliwując ich osiem (łącznie po 24 lutego ub.r. mniej więcej 40). Zatem owo „nic” to raczej kosztowne „coś”.

Kosztowne wizerunkowo, o czym pisałem w sobotę, wspomnę więc tylko o blamażu rosji i samego putina. Mocarstwo zmieniło się w bananową republikę, przede wszystkim zaś twardy władca w przerażonego staruszka. W urządzonej na modłę mafijną federacji nie ma takiej wartości i takiego celu, które uzasadniałyby tak wielką zniewagę. Między bajki można zatem włożyć zapewnienia, że „Kreml wszystko zaplanował”.

Idźmy przez moment tym tropem i zobaczmy, co miałby zaplanować. Na przykład skrytą pod pozorem rebelii i reakcji na nią relokację wojsk na bardziej obiecujące pozycje. Jakie? Pierwsza odpowiedź wymaga wprowadzenia. Co jakiś czas rosjanie wrzucają informacje o swojej 1. Gwardyjskiej Armii Pancernej. Po zeszłorocznym podwójnym laniu została ona wycofana z frontu, a jej zdolności bojowe miały zostać odbudowane. Po 9 miesiącach szkolenia i zgrywania oddziałów, wyposażona we wszystko co najlepsze, 1. Armia czeka teraz na sygnał do ataku. Ma on nastąpić na północnym odcinku frontu i pozwolić odzyskać rosji utracone we wrześniu ub.r. tereny charkowszczyzny. W razie powodzenia natarcie będzie kontynuowane dalej na południe i wschód, celem zniszczenia donbaskiego zgrupowania ZSU. Tyle „fachowe” wrzutki, które pojawiają się w informacyjnym obiegu. Część jednostek 1. Armii znajduje się obecnie na ługańszczyźnie i doniecczyźnie, ale większość w rosji, w znaczącym oddaleniu od Ukrainy. I ani w weekend, ani dziś nie zaobserwowano żadnych ruchów o cechach masowego przerzutu, zarówno przy granicy z Ukrainą, jak i na okupowanych obszarach. Innymi słowy, rebelia jako przykrywka dla przerzutu to bzdura.

Równie bzdurny wydaje się scenariusz nieco rozłożony w czasie. Zgodnie z nim, ową dogodniejszą pozycją byłaby Białoruś, gdzie do wygnanego prigożyna dołączyliby jego najemnicy. „Wagner to mała armia, wyposażona w czołgi, artylerię i lotnictwo”, zauważają propagatorzy tej teorii. A 20-30 tys. uzbrojonych po zęby bojowników mogłoby otworzyć kolejny front, stawiając Ukraińców w niekorzystnej sytuacji (zmuszając ich do skoncentrowania wysiłków na obronie stolicy). Pozornie logiczne, tylko u licha, po co rosjanom pretekst w postaci puczu? W dobie zwiadu satelitarnego moskale i tak nie są w stanie przeprowadzić skrytej koncentracji, mogą więc grać w „otwarte karty”, a przynajmniej bez konieczności ośmieszania własnego kraju i głowy państwa. No i na boga, dajcie spokój z tym drugim frontem – wagnerowcy w Ukrainie nie stanowiliby wartości dodanej. Nie wzięliby się „skądś”, a z obszaru dotychczasowych walk lub jego zaplecza. Tymczasem armia rosyjska z trudem obsadza to, co w tej chwili stanowi aktywną linię frontu. Na priorytetowym Zaporożu brakuje jej 20-30 tys. żołnierzy, w Donbasie są jednostki nierotowane od stycznia br. Konieczność zastąpienia wagnerowców, którzy opuścili Bachmut, oddziałami regularnej armii, postawiła rosyjskie dowództwo przed perspektywą utraty zdobytego z tak wielkim trudem miasta. Mówiąc wprost, ruskim brakuje rezerw, by wzorem Ukraińców prowadzić tam uporczywą obronę. Zaś wspomniana 1. Armia to strategiczny odwód rosyjskiego sztabu generalnego. Ma więc rosja za krótką kołderkę, by „bawić się” w kolejny front. Wagner w swej dotychczasowej postaci rzeczywiście był małą armią, logistycznie jednak całkowicie zależną od wojska. 20-tysięczny kontyngent nie wskórałby za wiele, jeśliby nie stała za nim dużo liczniejsza logistyka.

Jest jeszcze opcja „drugiego frontu”, ale w wersji hybrydowej. Wedle niej, cały pucz był po to, by oddać Białoruś w ręce grupy Wagnera i tym sposobem zyskać dostęp do polsko-białoruskiej granicy. Wówczas oprychy od prigożyna rozpoczęłyby działania prowokacyjne, na dłuższą metę na tyle dokuczliwe dla Polski, że Warszawa zrezygnowałby z aktywnego wsparcia dla Ukrainy. W wersji hard wagnerowcy mieliby ruszyć na przesmyk suwalski. To już srogie fiction, ale uprawdopodobniane analogią z naszej, polskiej historii. Wagnerowcy byliby tu niczym żołnierze gen. Lucjana Żeligowskiego, którzy jesienią 1920 roku, pod pozorem niesubordynacji wobec Józefa Piłsudskiego, a de facto za jego zgodą, zajęli Wilno. Zabawne, że po 16 miesiącach wojny, która pokazała koszmarną niekompetencję rosyjskich sił zbrojnych, ktoś jeszcze snuje scenariusze konfrontacji z NATO. No ale Kreml miałby się od wszystkiego odcinać – oto sedno intrygi. Zostawmy te rojenia o przesmyku i skupmy się na granicy. Czysto teoretycznie wagnerowcy mogliby ją „podpalić” – skuteczniej niż przed dwoma laty białoruskie KGB. Pytanie, jak długo pozostawaliby bezkarni – moim zdaniem, krótko. Atak rakietowy NATO na obóz/obozy szkoleniowe Wagnera na Białorusi załatwiłby sprawę. Otwarta wojna z rosją? Ależ skąd! Wystarczyłby komunikat: „Nie atakujemy was, nawet nie atakujemy Białorusi, po prostu, zabijamy bandytów, z którymi federacja nie ma nic wspólnego, a którzy nam szkodzą”. Snuję wizję eskalacji, by doprowadzić ów scenariusz do logicznego końca. Tak naprawdę nie sądzę, by Kreml zgodził się na serię wizerunkowych policzków po to tylko, by „prawilnie” dobrać się do naszej granicy.

Po co więc to wszystko było? Moim zdaniem w rosji mieliśmy do czynienia z wojskowym zamachem stanu. Przewrót, wiele na to wskazuje, nie miał być pełen – nie chodziło w nim o odebranie władzy putinowi, ale o wymuszenie na nim zmian w kierownictwie sił zbrojnych. Ambicje prigożyna pokryły się z oczekiwaniami generalicji, niechętnej ministrowi obrony i szefowi sztabu generalnego. Nie wiem, kto tu był „samcem alfa”, sądzę, że to wojskowi „zagospodarowali” prigożyna. Mam świadomość organizacyjnej niewydolności armii rosyjskiej, inercji jej kadr i generalnie niskiego etosu służby państwowej, ale to nie tłumaczy bezkarności, z jaką wagnerowcy szwendali się po rosji. W zasadzie nikt ich nie atakował (jeden potwierdzony incydent), a straty sił powietrznych rosji to efekt „nerwowych palców” wagnerowskich operatorów systemów OPL. „Broń u nogi” musiała być elementem planu i miała prigożynowi ułatwić wymuszenie dymisji siergieja szojgu i gen. walerija gierasimowa, prawdopodobnie uruchomić mechanizm głębszej kadrowej zmiany. Czy uruchomiła? W poniedziałek szojgu i gierasimow nadal zajmują swoje stołki, ale czy to oznacza, że zamachowcy przegrali? Może na wyniki ich zwycięstwa trzeba poczekać, a może rzeczywiście im się nie powiodło. Co wcale nie byłoby złą wiadomością. Oto bowiem siłami zbrojnymi rosji nadal rządzą niekompetentni ludzie. Zaś wsparcie dla rebelii, choć nienachalne, ma konkretne nazwiska. Łatwo ustalić, kto nie podjął decyzji, kto postanowił się przyglądać, kazał swoim ludziom „stać z bronią u nogi”. Tymczasem historycznie patrząc, nic tak skutecznie nie osłabiało rosyjskiej armii jak mściwe czystki…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Kardasiowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu i Michałowi Strzelcowi. A także: Patrycji Złotockiej, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Jakubowi Dziegińskiemu, Radosławowi Dębcowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Mateuszowi Jasinie, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Justynie Miodowskiej, Mateuszowi Borysewiczowi i Marcinowi Pędziorowi.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Czytelnikowi PiotrowiKatarzynie Byłów, Adzie Bogackiej, Piotrowi Dopierale oraz Czytelnikowi Maciejowi.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. prigożyn w zajętym przez wagnerowców dowództwie południowego okręgu wojskowego, mieszczącym się w Rostowie nad Donem. Towarzyszą mu (od lewej) gen. junis jewkurow, wiceminister obrony narodowej i gen. władmir aleksiejew, zastępca szefa wywiadu wojskowego. Ot, miła pogawędka przy okazji puczu…/fot. grupa Wagnera

Pucz

Treść tego wpisu to moje posty na Facebooku, gdzie na bieżąco starałem się komentować pucz prigożyna. To zapis chwili, dowód zmieniającej się percepcji – zamieszczam post factum (kilka dni po zakończeniu rebelii) dla porządku, by za jakiś czas podczas lektury blogu nowy Czytelnik miał komfort linearnej narracji.

23 czerwca, piątek, późny wieczór

Mój boże, co tam się odpierdziela!? ruSSka armia strzela się z wagnerowcami – rzecze prigożyn i zapowiada zemstę. W reakcji zostaje uznany za agenta zagranicznego – tak informuje ministerstwo sprawiedliwości federacji i rządowe media. W moskwie zaś nadzwyczajna mobilizacja i wojsko na ulicach.

Nie, to nie piąteczkowy wpis – rekapituluję Wam doniesienia z ruSSnetu. Ale jazda.

Edit (tuż przed północą): generałowie rosyjskiej armii apelują do wagnerowców, by nie opuszczali miejsc dyslokacji i podporządkowali się rozkazom głównodowodzącego (putina).

Filmowe przebitki z moskwy i rostowa nad donem (gdzie mieści się dowództwo „specjalnej operacji wojskowej”) potwierdzają mobilizację wojska, rosgwardii i policji.

Tymczasem z frontu na Zaporożu dochodzą informacje o silnym ukraińskim ostrzale artyleryjskim – czyżby ZSU chciały wykorzystać zamieszanie w rosji?

Tak czy inaczej, nie wygląda to (jeszcze?) na jakiś pucz, który stanowiłby realne zagrożenie dla reżimu putina.

Kto wie, co z tego informacyjnego chaosu wyłoni się rano…

„Twarz puczu” jewgienij prigożyn/fot. grupa Wagnera

Noc z piątku na sobotę, z 23 na 24 czerwca

Wydarzenia z rosji rozpalają nocnych marków. Mnie też, żeby nie było. Ale napiszę ten komentarz i zmykam spać – rano na pewno będzie wiadomo więcej.

Teraz, w oparciu o to, co wiem, i czego się domyślam, stawiam następującą hipotezę: to nie jest zamach stanu, prigożyn jest na to za krótki. I nawet nie on gra tu pierwsze skrzypce, a jest użytecznym narzędziem.

Najpierw małe wprowadzenie. Kilka dni temu szef Wagnera powiedział, że do domów wróciło 32 tysiące jego byłych podwładnych. Nie wierzę, że było ich tak wielu – nie po przemiale, jaki wagnerowcom zafundowały pod Bachmutem ZSU. Ale niech to będzie kilkanaście tysięcy ludzi. Sporo.

Tymczasem zaledwie kilkudziesięciu wcześniej zwolnionych łobuzów (oraz dezerterów) dopuściło się do tej pory kilkuset poważnych wykroczeń, włącznie z zabójstwami, także seryjnymi. Nic w tym dziwnego, w końcu prigożyn wyciągnął z kryminałów 50 tys. zatwardziałych bandytów, którym zaoferował wolność w zamian za półroczną służbę.

Z perspektywy państwa kilkanaście tysięcy zbirów to poważne zagrożenie, zwłaszcza że mogliby działać w sposób zorganizowany. Nie tyle wprost zagrozić władzy, co zwykłym ludziom, biznesom, lokalnym administracjom. Czyli zagrozić pośrednio, wykazując słabość tejże władzy oraz jej krótkowzroczność, skoro wcześniej dopuściła do amnestii, dała bandytom broń, pozwoliła pielęgnować zabójcze nawyki.

Miejsce wagnerowców winno być w więzieniu – skąd większość z nich wypełzła. Tylko jak ich zamknąć, skoro propaganda miesiącami czyniła z nich bohaterów, a jeszcze miesiąc temu sam putin kazał rosjanom czcić najemników niczym bohaterów wielkiej wojny ojczyźnianej? Ano należało ich wtórnie skryminalizować, przedstawić jako wrogów państwa i społeczeństwa.

Nie wiem, jaki jest w tym udział prigożyna. Czy zmuszono go do nagrania wczorajszych buntowniczych wystąpień, czy tak zmanipulowano, by zrobił to z własnej woli? A może posłużono się technologią deepfake? To w gruncie rzeczy wtórna rzecz.

Jeśli mam rację, nie skończy się tylko na najcięższych zarzutach dla prigożyna, ale na rozwiązaniu Grupy Wagnera i aresztowaniach jej członków, także weteranów „specjalnej operacji wojskowej”. Pewnie wkrótce się przekonany.

Dobrej nocy!

Trolling level master w wykonaniu MON Ukrainy.

24 czerwca, sobota rano

Jestem dziś w drodze, więc z konieczności tylko krótki komentarz.

Chyba jednak to prawdziwy bunt, a nie akcja przygotowana przez Kreml – o czym pisałem w nocy. I choć sam putin w przemówieniu snuje analogię z 1917 rokiem, nie spodziewam się eskalacji działań do poziomu wojny domowej.

Chyba że za prigożynem i wagnerowcami stoją jakieś siły w strukturach władzy, mające przełożenie na wojsko i gwardię. Nic na to na razie nie wskazuje.

Na razie mamy zbuntowanego watażkę, kierowanego niejasnymi dla mnie motywacjami, za którym stoi w najlepszym razie kilkanaście tysięcy uzbrojonych najemników. Takimi siłami rosji podbić się nie da.

Stąd wybór, by skupić się na Rostowie nad Donem, mieście będącym hubem logistycznym sił inwazyjnych, gdzie mieści się również dowództwo spec-operacji. Wagner kontrolujący Rostów to potencjalny paraliż armii rosyjskiej w Ukrainie. prigożyn może zatrzymać wszelkie transporty i tym sposobem zyskać więcej niż ryzykując marsz na Moskwę.

Tylko co on chce zyskać?

Na pewno zyskuje na tym wszystkim Ukraina. Wymiar propagandowy jest dla rosji miażdżący – kraj putina, aspirujący do miana mocarstwa, okazuje się bananową republiką, w której możliwy jest zbrojny bunt. Nie sprzyja to postrzeganiu rosji jako poważnego państwa.

Czołgi na ulicach, dramatyczne przemówienia, popłoch w Internecie – egzystencjalny spokój rosjan został zburzony. Specjalna operacja wojskowa na dobre zagościła na obszarze federacji. Jeśli Kreml zechce odzyskać kontrolę nad milionowym Rostowem, a armia rosyjska okaże się w tych działaniach równie nieporadna jak w obwodzie biełgorodzkim, zginie mnóstwo cywilów, spłonie sporo domów; nie wiem, czy zwykli moskale wybaczą coś takiego putinowi.

Taka operacja ściągnie z frontu tysiące żołnierzy. Nie będzie tam wagnerowców, już ich nie ma, bo zostali wycofani do rosji, a część właśnie pomaszerowała z prigożynem do Rostowa. W sumie te wakaty to jakieś 20 tys. najemników, setki jednostek ciężkiego sprzętu. Co istotne, być może użytego do bratobójczych walk. Każdy zabity w ten sposób rosjanin, to jeden bandyta na froncie mniej. Każdy nieobecny oddział – regularnego wojska czy najemników – to luka we froncie, którą może wykorzystać armia ukraińska.

Sprawa ma zatem potencjał, ale na razie – poza kilkoma incydentami – więcej wokół niej medialnego zamieszania niż realnej ruchawki.

Wielu moich Czytelników boi się scenariusza, w którym rosję ogarnie poważny kryzys. „Bo atomówki”, zauważają. Szanowni, spójrzcie wstecz – tylko rosja ogarnięta chaosem nie stanowiła dla sąsiadów zagrożenia. Gdy minęła jelcynowska smuta, przyszła względna stabilizacja ery putinizmu, Moskwa znów zaczęła być niebezpiecznym zbójem. Spokój w rosji światu nie służy, silna, scentralizowana władza też nie. Ale dla kontroli arsenału jądrowego nie miało większego znaczenia, czy rządził słaby Jelcyn czy silny putin – wojskowi potrafili i zapewne będą w stanie zadbać, by nic im nie zginęło. Atomówki to ich polisa ubezpieczeniowa, działająca tylko jako groźba.

Wrócę tu wieczorem, mam nadzieję, że z dobrymi wiadomościami.

Rostów nad Donem/fot. Meduza

24 czerwca, sobota wieczór

Jestem zawiedziony. Grzałem do domu czym prędzej, by na spokojnie móc zbierać i analizować informacje. Ledwo dotarłem, zjadłem kolację i media doniosły, że pucz skończony. „Ehh, nawet przewrotu gamonie zrobić nie potrafią”, wyzłośliwiałem się, zakładając przy tym, że może zadziałała magia miesięcznicy? Wielu z Was pewnie umknęło, że właśnie dziś zaczął się siedemnasty miesiąc trzydniowej operacji specjalnej władimira putina.

I skoro jesteśmy przy trójce – to trzeci pucz w rosji w moim 47-letnim życiu. Wychodzi, że najkrótszy i najmniej krwawy – jeśli rzeczywiście jest już po wszystkim.

Ale czy jest? Trudno mi w to uwierzyć. Sądzę, że sprawy zaszły tak daleko, że ktoś tam musi umrzeć. Przecież prigożyn nie pójdzie do putina i nie powie mu: eee, zdarzyło się, sorry. Po czym wróci do swej rutyny. Będzie dogrywka, ze wskazaniem na putina, w końcu ma większe zasoby.

Cokolwiek się wydarzy, rosja poniosła dziś niepowetowane straty. Zakres blamażu, jaki spotkał putina, jest tak wielki, że nie wierzę w kremlowskie ustawki. Najpierw mała prywatna armia zajmuje milionowe miasto, potem jej część jedzie kilkaset kilometrów do stolicy. Nie dociera do celu, ale z własnej woli, bo nikt tej grupy po drodze nie zatrzymuje. Żadne wojsko, żadna gwardia, żadna policja. Zwykli funkcjonariusze i żołnierze mają wywalone (co wiele mówi o etosie ich służby), ich dowódcy nie wiedzą co robić, generałowie – no właśnie, jakby prigożynowi kibicowali. Stąd to „chyba” w poprzednim mini-akapicie. Wydaje mi się, że szef grupy Wagnera musiał mieć wsparcie przynajmniej części generalicji. Rosyjska armia jest jaka jest (niespecjalnie kompetentna), ale przecież ma dość zasobów, by w zarodku zdławić taką rebelię.

Nie zdławiła, wagnerowcy szli jak w masło, wywołując w Moskwie panikę. Zwiał putin (do Petersburga), zwiała część elit, lojalne wobec władzy wojsko szykowało się do walki. W przekazach medialnych na całym świecie rosja wyglądała niczym bananowa republika, na czele której stoi przerażony starzec. Ten starzec z różnych powodów – także psychologicznych, związanych z własnym ego – nigdy nie skazałby siebie na takie upokorzenie. I jeszcze ten finał – aleksandr łukaszenka jako negocjator, który nakłonił prigożyna do zawrócenia spod Moskwy. Obśmiewany w rosji „car kartofli”, od niemal trzech lat kremlowska pacynka, okazuje się mężem opatrznościowym. A putin „miękką bułą”, która rano nazwała prigożyna „zdrajcą”, a wieczorem się z nim układa.

Układa i idzie na ustępstwa – ponoć ceną za wstrzymanie rebelii ma być dymisja ministra obrony szojgu i szefa sztabu generalnego gierasimowa. Czyli prigożyn dostał łby, których ścięcia się domagał. Nie jest tajemnicą, że kierownictwo sił zbrojnych nie cieszy się zaufaniem dużej części kadry oficerskiej. I że wielu wojskowych po cichu przyklaskiwało prigożynowi, gdy ten krytykował szojgu i gierasimowa, zarzucając im niekompetencje i złodziejstwo. Gdy szef grupy Wagnera poszedł z adwersarzami na noże, niechętni kierownictwu wojskowi po cichu progożyna wsparli. Nie przeszkadzali mu.

Trudno w tej chwili powiedzieć, czy są to „jastrzębie”, gotowe na eskalację konfliktu w Ukrainie, czy „gołębie”, które chciałyby krwawą i niedającą się wygrać wojnę zakończyć. W każdym ze scenariuszy są dla putina opozycją, zdolną wymusić na nim poważne decyzje. Co nie wróży dobrze stabilności władzy w rosji…

Zarejestrowany wylot z Moskwy jednego ze specjalnych samolotów rządowych

 25 czerwca, niedziela

Ani myślę dezawuować wczorajszej rebelii – sądzę, że jej długofalowe skutki będą donośne. A dziś cieszmy się z memów – boziu, ileż zajebistego kontentu przy tej okazji powstało.

Ps. Dobrej niedzieli! Po lekturę poważniejszego materiału nt. sytuacji w „puczystanie” zapraszam jutro.

Graf. za Donald.pl

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Rostów nad Donem, wagnerowcy w akcji/fot. Meduza