Wabiki

Sporo istotnych wydarzeń miało miejsce na przestrzeni ostatnich kilkunastu dni. Chciałbym się dziś do nich odnieść, zaczynając od wymiany więźniów, do jakiej doszło między Zachodem (głównie USA) a rosją.

O szczegółach pisał nie będę, bo są już powszechnie znane, należy jednak zwrócić uwagę na istotną w kontekście ukraińskim kwestię. Wymiana dowiodła, że niezależnie od złych i wciąż pogarszających się stosunków między Waszyngtonem i resztą a Moskwą, nadal istnieją efektywne kanały komunikacji. Co więcej, tę efektywność da się mierzyć nie symbolicznymi gestami, ale konkretnymi działaniami. Nie zamierzam wchodzić w dyskusję, kto bardziej wygrał na wymianie: czy rosja, odzyskując „nielegałów”, czy Zachód, ratując zwykle bogu ducha winnych cywilów, oskarżonych przez putinowski reżim o szpiegostwo. Dla obu stron uwolnienie „swoich” było ważnym zadaniem – które właśnie udało się zrealizować.

Ale co z tym ukraińskim kontekstem? Ano to mianowicie, że wymiana jest również sygnałem dla Kijowa. „Rozmawiamy z rosjanami i potrafimy nakłonić ich do kompromisów”, brzmi sedno tego przekazu. Tak, to rodzaj subtelnego szantażu, zachęty, by i Ukraina przysiadła się do stolika. Nie wyciągałbym z tego skrajnych wniosków w stylu: „grożą, że dogadają się za plecami Ukraińców”. Niezależnie od rozmaitych zaniechań Zachodu, nie uważam scenariusza jego zdrady za mocno prawdopodobny. Raczej chodzi tu o udostępnienie „udeptanego placu” do retorycznego pojedynku, jakim będą ukraińsko-rosyjskie negocjacje. Zdaje się, że w Kijowie to rozumieją, stąd deklaracje prezydenta Zełenskiego o konieczności zorganizowania kolejnego szczytu pokojowego, tym razem już z udziałem rosji.

—–

Zostawmy politykę. Ze zdarzeń wartych odnotowania mamy też masakrę wagnerowców (czy raczej ex-wagnerowców, bo teraz to stado zwyrodnialców nazywa siebie „Korpusem Afrykańskim”). Doszło do niej w Mali, na pograniczu z Algierią. Jaki ma to związek z Ukrainą? Najpierw odrobina wyjaśnień – otóż w Mali (oraz w Burkina Faso i Nigrze) rządzą obecnie hunty wojskowe, korzystające ze wsparcia rosyjskich najemników. Moskwa postanowiła w Afryce namieszać, a że nie trzeba do tego wielkich nakładów i sił, Kreml posłużył się pogrobowcami prigożyna. Nieco ponad setka z nich stacjonowała w Mali, zajmując się tym, w czym są najlepsi – pacyfikacją cywilnych osad podejrzanych o brak akceptacji dla władzy puczystów. Mordów dokonywano na obszarze zamieszkałym przez Tuaregów – i to bojownicy z tej grupy etnicznej zasadzili się na rosjan i towarzyszące im malijskie oddziały rządowe.

W bitwie zginęło kilkudziesięciu ruskich – mówi się o 50-80 najemnikach – czyli co najmniej połowa kontyngentu. Kilkunastu oprawców dostało się do niewoli. Wśród ujawnionych zdjęć dokumentujących miejsce starcia – zwykle przedstawiających stosy rosyjskich trupów – znalazło się też takie, na którym tuarescy bojownicy, w towarzystwie europejsko wyglądających mężczyzn, trzymają ukraińską flagę. Wywiad wojskowy Ukrainy (HUR) już dawno potwierdził, że jego ludzie działają także w Afryce. „Będziemy ścigać wagnerowskich przestępców po całym świecie”, zapowiedział dowódca formacji, gen. Budanow. I ta groźba jest realizowana (co skądinąd zasługuje na oddzielny tekst). Ukraińcy wprost przyznają, że pomogli Tuaregom zastawić sidła na rosjan. Efekt? Mali właśnie zerwało stosunki dyplomatyczne z Ukrainą. Czy Burkina Faso i Niger również podejmą tak dotkliwe kroki (po których Ukraina „już się nie podniesie”)? Żarty żartami, ale z Kijowa płyną sygnały, że afrykańska epopeja HUR dopiero się rozkręca. A wizerunek rosji na Czarnym Lądzie – jako kraju zapewniającego skuteczne wsparcie najemnicze – został poważnie nadwyrężony.

—–

Nadwyrężono – znów! – dopiero co połataną obronę przeciwlotniczą Krymu. Ukraińskie rakiety spadły na Sewastopol i okolice, niszcząc kilka wyrzutni S-400. To już standard, można by rzec, ale uderzenie zasługuje na uwagę z innego powodu. Oto bowiem Ukraińcy „dobili” uszkodzony okręt podwodny „Rostów nad Donem”.

Przypomnijmy, we wrześniu 2023 roku jednostka – odstawiona do suchego doku na czas remontu – trafiona została dwoma pociskami Storm Shadow/SCALP. Zniszczenia wydawały się na tyle poważne, że w zgodnej ocenie specjalistów „Rostów…” można było uznać za wyeliminowany ze służby. Ale rosjanie się uparli – prowizorycznie załatali kadłub (Sewastopol nie daje możliwości przeprowadzenia bardziej zaawansowanej naprawy) i odstawili okręt do wypełnionego wodą basenu. Tam miał czekać na możliwość przeholowania do właściwej stoczni (czyli de facto opuszczenia Morza Czarnego). No i się nie doczekał, ponownie trafiony, najpewniej przy użyciu ATACMS-a, który posłał jednostkę na dno.

Czy to już koniec „Rostowa…” (wartego 300 mln dol.)? Zeszłoroczna decyzja o połataniu okrętu miała propagandowy wymiar – rosjanie chcieli udowodnić, że Ukraińcy nie mogą zniszczyć im tak cennej jednostki; niezależnie od ekonomicznej nieopłacalności tego przedsięwzięcia. Niewykluczone, że do głosu doszły też inne argumenty – w rosji długotrwałe (naprawdę wieloletnie…) remonty jednostek pływających to nic nadzwyczajnego. Pod pozorem operacyjnej i propagandowej konieczności reanimuje się tam trupy – czego najlepszym przykładem nieszczęsny paralotniskowiec „Admirał Kuzniecow” – „topiąc” przy tej okazji potężne pieniądze. Część tych środków trafia oczywiście do kieszeni wszelkiej maści beneficjentów, tuczących się na korupcji trawiącej siły zbrojne i sektor obronny. Niewykluczone, że (także) naciski takiego lobby zadecydowały o dalszym losie „Rostowa…”.

Niezależnie od tego, historia okrętu niesie lekcję dotyczącą uznawania strat – nie wszystko, co trafione, definitywnie przepada. W przypadku floty czarnomorskiej nie mówimy o pojedynczym przypadku. Dość wspomnieć, że jeden z koszmarnie zdemolowanych w Berdiańsku w 2022 roku desantowców został przez rosjan wyremontowany i przywrócony do służby. „Pewniaki” to tak jak „Moskwa” – spoczywające głęboko na morskim dnie wraki.

—–

Wrakami zostaną wszystkie ukraińskie F-16 – zapowiada rosyjska propaganda. Tak dochodzimy do najważniejszej wiadomości minionych dni. Wiecie już zapewne, że pierwsze samoloty dotarły do Ukrainy i że rozpoczęły dyżury bojowe. Nie będę się o tym rozpisywał, bo wczoraj był to temat dnia i zapewne naczytaliście się rozmaitych doniesień. Od siebie chciałbym jednak dodać kilka obserwacji i ustaleń.

Zacznę od rosyjskiej propagandy, która w sprawie „efów” właśnie dokonała efektownej wolty. Dostarczenie maszyn nie jest już „przekroczeniem czerwonej linii” (po którym odwet rosji będzie srogi i ucierpi cały Zachód…), a staje się mało istotnym wydarzeniem, godnym co najwyżej komentarza, że „i tak sobie poradzimy”. Znamy ten schemat działania Moskwy – początkowego napinania mięśni, by na koniec z podkulonym ogonem pogodzić się z rzeczywistością (tak, podkulonym; nadal harde deklaracje niczego nie zmieniają, liczy się to, że „efy” są, a odwetu nie ma, Himarsy przyszły, zemsta nie, SCALP-y na łeb spadają, retorsji brak, itp., itd.). Mamy więc kolejny przyczynek do rozważań o rosyjskim łobuzie, którego nie należy się przesadnie obawiać, i z którym najlepiej rozmawiać z pozycji siły.

Pozostając w temacie rosyjskiej słabości. Część komentatorów doniosła z poirytowaniem, że „ujawnienie” efów stało się okazją do celebry. Oficjalnej uroczystości, z udziałem głowy państwa, wyższych dowódców, że w tym celu zwieziono w jedno miejsce nie tylko VIP-ów, ale i cenny personel lotniczy (a w Ukrainie każdy pilot i mechanik jest dziś na wagę złota), no i oczywiście samoloty. Przecież jakby rosjanie się o tym dowiedzieli… Wystarczyłyby ze dwa Iskandery, może trzy, i zadano by Ukraińcom najdotkliwszy cios w tej wojnie.

No, zadano by – muszę przyznać. Ale – okazuje się – moskale są „za krótcy”, by taką operację przeprowadzić. Ukraińskie władze i dowództwo są na tyle nieprzeniknione dla rosyjskich spec-służb, że zdołano zorganizować taką ceremonię (nie wiem gdzie, sądzę, że na południu, w okolicach Odesy). Ba, do udziału zaproszono kilkoro dziennikarzy, a to zawsze jest istotny czynnik ryzyka, gdy chce się zachować poufność wydarzenia. Tyle w temacie profesjonalizmu, a de facto impotencji rosyjskich służb. Co zaś się tyczy ceremonii – myślę, że u nas wyglądałoby to podobnie. Nie podoba mi się ten wschodniacki rys kulturowy, ale z drugiej strony dobrze wiem, jak ważny jest propagandowy wymiar wojny. A wejście do akcji F-16 to nie byle co dla podtrzymania morale społeczeństwa.

Czy propagandowa waga tego wydarzenia nie dominuje nad ściśle wojskową (rozumianą jako korzyści operacyjne)? Napiszę o tym w kolejnym tekście, na potrzeby tego chciałbym jeszcze odnieść się do ceremonii. Uświetniły ją m.in. maszyny, przez niektórych komentatorów rozpoznane jako atrapy. Kilkadziesiąt takich „atrap” – a po prawdzie, wytrzebionych „prawdziwych” płatowców, ściągniętych ze składowiska w Stanach – trafiło do Ukrainy na przełomie maja i czerwca br. (przez Polskę i Rumunię). Nie ustaliłem, jak duże jest to „kilkadziesiąt” – mam nadzieję, że spore i zaraz wyjaśnię dlaczego. Transportowi jednej z takich „maszyn” udało mi się przez chwilę towarzyszyć; nie pisałem o tym, a i teraz ledwie wspominam z oczywistych powodów. Tak czy inaczej, to wtedy uzmysłowiono mi pewien „cyrkowy” zamysł. Jaki?

Skorupy rozwieziono po Ukrainie, by pełniły role wabików. To oczywiste, że rosjanie będą na efy polować z wielką zaciekłością. Polują na posowieckie samoloty i gdyby zsumować wyniki ich działań udokumentowanych na filmach, wyszłoby, że zniszczyli ukraińskie lotnictwo po wielokroć. Materiały filmowe nie zawsze są zmanipulowane, niekiedy przedstawiają uderzenia w realistyczne makiety bądź właśnie w wytrzebione skorupy – o czym rosjanie nie wiedzą lub udają, że nie wiedzą („sukces jest sukces, zwłaszcza dobrze udokumentowany”). No więc wabiki z efów posłużą do skanalizowania części tej wściekłej zajadłości ruskich. Im samym zaś – co warto mieć „z tyłu głowy” – pozwolą ogłaszać kolejne sukcesy, odnoszone w zwalczaniu zachodniej „super-techniki”.

A skoro o t a k i ch sukcesach mowa – za kilka dni dziewięćsetny dzień trzydniowej operacji specjalnej putina.

—–

Dziękuję za lekturę! Pamiętajcie proszę wesprzeć mój raport – subskrypcją lub „kawą”. Bez Was – ot, proza życia… – nie będę miał za co pisać. Stosowne przyciski znajdziecie poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także książki.

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Joannie Marciniak. A także: Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Rucińskiemu, Annie Sierańskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Arturowi Żakowi.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia: Maciejowi Mieczkowskiemu, Rafałowi Rachwałowi, Tomaszowi Jakubowskiemu i Michałowi Wacławowi.

Nz. Ukraińskie F-16/fot. Kancelaria Prezydenta Ukrainy

Święto

Dziś trochę wieści z rosji i okolic. A zacznę od kina, gdzie na indeksy trafił film pt.: „72 metry”. To obraz z 2004 roku, z fabułą ewidentnie inspirowaną historią „Kurska”, co już samo w sobie stanowi poważny problem. W putinowskiej rosji ostatnich miesięcy trwa bowiem w najlepsze sekowanie wszelkich przejawów nieprawomyślności. „Rodina” jest wielka, wspaniała i w ogóle – i kto twierdzi inaczej ma przechlapane. „72 metry” nie jest kinem wybitnym, ale ciekawym. W jednej z retrospekcji oglądamy dumnych do niedawna żołnierzy ZSRR, marynarzy drugiej floty na świecie, którzy po rozpadzie imperium – by mieć za co żyć i co jeść – zbierają kartofle. Elita marynarki wojennej – podwodniacy; matrosy i oficerowie – ufajdana błockiem, mająca w tle ponury krajobraz jakieś rozpadającej się wiochy. Z radością konstatująca, że ktoś wreszcie dowiózł worki, w które będzie można zapakować bulwy… Dla polskiego widza to doskonała lekcja, pozwalająca zrozumieć fenomen stadnego zachwytu – i w armii i wśród zwykłych rosjan – nad powrotem do twardej, imperialnej polityki Moskwy, której finalnym aktem jest inwazja Ukrainy. Tyle że film kończy się w sposób nieoczywisty, raczej zły. Z życiem z pewnością uchodzi tylko jedna postać – marynarz ukraińskiego pochodzenia. Choć ukraińskość jest przez bohaterów „72 metrów” postrzegana jako coś felernego, „chocholego”. Niebezpieczne dla cenzorów memento? Najwyraźniej.

A propos uchodzenia z życiem – zachował je, póki co, niesławny generał surowikin, który zapadł się pod ziemię po puczu wagnerowców. Plotki głosiły, że go aresztowano, a nawet stracono w ramach zemsty za wsparcie dla prigożyna. No więc „armagedon” objawił się publicznie, choć faktycznie oberwał po dupie, bo odebrano mu większość dotychczasowych stanowisk. Zachował jedynie posadę koordynatora obrony powietrznej Wspólnoty Niepodległych Państw. Brzmi poważnie? No cóż, to tak, jakby jakiegoś polskiego generała delegować na fuchę koordynatora OPL państw Trójmorza. Albo uznanego dotąd dyplomatę wysłać na arcyważne stanowiska ambasadora w San Escobar. Nazwać to degradacją to nic nie powiedzieć.

Kłopoty ma także inny generał, niejaki konstantin ogienko, który właśnie trafił do aresztu śledczego. Większości obserwatorom to nazwisko nic nie mówi, tymczasem to nie lada szycha. Zatrzymany do niedawna bowiem dowodził obroną przeciwlotniczą Moskwy. Generałowi zarzuca się przyjęcie łapówki w wysokości 30 mln rubli (ok. 300 tys. dolarów) i oszustwa związane z gruntami. Z ustaleń śledztwa ma wynikać, że ogienko opitolił działki należące do jednostek OPL. Mógł sprzedać sterczące tam pancyry i inne wyrzutnie, a tego nie zrobił, śledczy więc muszą brać pod uwagę okoliczność łagodzącą. Żart, choć żartem wydaje się również sam zarzut. Nie dlatego, że jest nieprawdziwy, a dlatego, że w rosji nie karze się za łapówkarstwo osób na eksponowanych stanowiskach. Branie w łapę może stać się pretekstem do wymierzenia kary, gdy sprzeniewierca na innych polach podpadnie władzy. Czym jest moskiewska OPL w ostatnich tygodniach dobrze wiemy. Wiemy też, jak bardzo siarczyste są policzki wymierzane przez ukraińskie drony, hasające nad stolicą rzekomego imperium. Budanowa, którego ludzie ślą nad Moskwę bezpilotowce, putin dopaść nie może, ale ogienko był/jest jak najbardziej pod ręką. No to sobie chłop posiedzi…

A skoro o Budanowie mowa – Ukraińcy kontynuują w tym zakresie sowieckie wzorce i celebrują dni chyba wszelkich możliwych rodzajów wojsk i typów służby. No i dziś świętuje Główny Zarząd Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy, struktura, na czele której stoi Kyryło Budanow. Generał opublikował w mediach społecznościowych krótki filmik, na którym gasi świeczki na torcie. Tymczasem w zupełnie przeciwnym kierunku – rozniecania ognia – poszły działania w „realu”. Kilka ukraińskich dronów zaatakowało dziś Rostów nad Donem, a ściślej, okolice kwatery głównej Południowego Okręgu Wojskowego. To stamtąd, od 2014 roku, dowodzona jest operacja wymierzona w Ukrainę. Nie znam szczegółów ataku – rosjanie oczywiście „wszystkie” drony zestrzelili – tym niemniej mowa jest o co najmniej trzech eksplozjach. Jedna z nich została nawet zarejestrowana, z kilku różnych miejsc, co może być przypadkiem, ale może też oznaczać, że filmujący wiedzieli, gdzie upadnie dron-kamikadze. I że wcale nie byli przygodnymi „nagrywaczami”. Cóż, mógł sobie prigożyn swobodnie „wjechać” do Rostowa, mogą też i działać tam ukraińscy dywersanci…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. (screen z filmu) – moment eksplozji drona przy ulicy, gdzie znajduje się dowództwo POW

Nóż

W rosyjskim Rostowie nad Donem, oddalonym od najbardziej wysuniętych miejsc frontu o niemal 150 km, pojawiły się ślady paniki. Oto bowiem kwaterę główną Południowego Okręgu Wojskowego – skąd dowodzi się „spec-operacją w Ukrainie” – wzbogacono o polowe umocnienia. Teoretycznie gmach znajduje się w zasięgu rakiet Storm Shadow, ale ziemne obwałowania na niewiele w przypadku takiego ataku by się zdały. Fortyfikacje służą ochronie na wypadek uderzenia z lądu. Takiego, jak przed trzema tygodniami przeprowadzili najemnicy z Grupy Wagnera. Podwładni prigożyna zajęli wówczas budynek dowództwa okręgu bez większych problemów; brakuje doniesień, by ktokolwiek stawiał im opór. Dziś w sąsiedztwie gmaszyska roi się od patroli, a wokół niego rozciąga się zaimprowizowany mur.

Czego, będąc przecież u siebie, boją się rosjanie? Kolejnej rebelii?

Bunt prigożyna ujawnił poważne wewnętrzne napięcia w rosyjskim systemie władzy, obejmującym także dowództwo wojskowe. Pisząc na ten temat, przewidywałem, że ciąg dalszy nastąpi, że objawią się kolejni buntownicy. To, co dzieje się wokół dowództwa najlepszej rosyjskiej armii, 58. Ogólnowojskowej, niesie obietnice kolejnych poważnych ruchawek. Walcząca na Zaporożu armia właśnie straciła dowódcę. Dwa dni temu pojawiły się na ten temat pierwsze informacje (podawane przez rosyjskie źródła – tzw.: wojennych blogerów), z których wynikało, że gen. iwan popow został pozbawiony dowództwa i „wysłany na pierwszą linię” przez szefa sztabu generalnego walerija gierasimowa. Miała to być kara za zwrócenie przełożonym uwagi na pilną konieczność zluzowania walczących od początku czerwca, i już wcześniej przez wiele miesięcy nierotowanych, żołnierzy 58. Armii.

iwan popow/fot. MOFR

W tym samym czasie doszło do innego ciekawego wydarzenia. Nie wiemy, kto przejął obowiązki zdymisjonowanego 11 lipca popowa – i czy w ogóle ktokolwiek został w to miejsce wyznaczony. Ale tego samego dnia na zapasowym stanowisku dowodzenia (ZSD) 58. Armii – zlokalizowanym w hotelu Diuna pod Berdiańskiem – pojawił się oleg cokow, zastępca dowódcy Południowego Okręgu Wojskowego, w skład którego wchodzi 58. Armia. Gen. cokow przybył do ZSD w towarzystwie co najmniej kilkunastu wyższych rangą oficerów. Po co? ZSD organizowane jest dla zapewnienia ciągłości dowodzenia wojskiem, by w razie obezwładnienia głównego stanowiska przejąć jego zadania. Funkcjonuje „w tle”, zajmując się monitorowaniem sytuacji, może również wyręczać zasadnicze dowództwo w sprawach związanych z zabezpieczeniem logistycznym. ZSD nie ujawnia swojej działalności, gdy dowodzenie odbywa się z głównego SD.

Czy cokow, albo któryś z towarzyszących mu oficerów, miał przejąć stery po popowie – i zaktywizować zapasowe stanowisko dowodzenia? Tego już się nie dowiemy, bo co najmniej trzy rakiety Storm Shadow obróciły zmieniony w kwaterę hotel w gruzy. Zginął cokow – do czego rosjanie już się przyznali – poległo też wielu innych oficerów, ale nie wiadomo, ilu dokładnie i jakie były ich rangi. Tak czy inaczej, na jakiś czas 58. Armia została bez dowódcy (którego dymisja oznacza zwykle odejście najbliższych współpracowników), oraz bez zapasowego stanowiska dowodzenia.

Nie podejmuję się oceny, jaka świadomość sytuacyjna towarzyszyła Ukraińcom, gdy posyłali storm shadowy na Berdiańsk, ile i czy w ogóle wiedzieli o zamieszaniu w rosyjskim dowództwie.

Jeszcze wczoraj informacja o wyrzuceniu popowa uchodziła za plotkę, ale w środę wieczorem potwierdził ją sam zainteresowany. W oświadczeniu udostępnionym na Telegramie przez jednego z rosyjskich parlamentarzystów, generał opowiada o okolicznościach dymisji. Mój boziu, czego tam nie ma.

– Nie miałem prawa kłamać – mówi popow i oskarża o zdradę państwa – a jakże – ministra obrony siergieja szojgu. Odwołany generał zapewnia, że nakreślił najwyższemu dowództwu wszystkie problematyczne kwestie w rosyjskiej armii „dotyczące pracy bojowej i zaopatrzenia” podczas inwazji na Ukrainę i walk w obwodzie zaporoskim. Twierdzi, że zwracał uwagę sztabowi generalnemu na brak zdolności przeciwpancernych, brak stanowisk rozpoznania artyleryjskiego oraz na masowe zgony i obrażenia „naszych braci od artylerii wroga”. – W związku z tym co przekazałem, wyżsi dowódcy najwyraźniej wyczuli we mnie jakieś niebezpieczeństwo i szybko, w ciągu jednego dnia, wymyślili rozkaz; minister obrony go podpisał i się mnie pozbył – żali się popow.

Lecz najlepszy jest fragment jak żywo przypominający narrację o „nożu wbitym w plecy” – utyskiwania niemieckich oficerów z końca I wojny światowej (podchwycone później przez nazistowską propagandę).

– Nasza armia powstrzymała frontalne ataki Sił Zbrojnych Ukrainy, ale zostaliśmy uderzeni od tyłu przez wyższe kierownictwo. Zdradziecko i podstępnie dekapitujące armię w najtrudniejszym i najbardziej napiętym momencie – mówi popow, sugerując, że taką ocenę sytuacji podziela „wielu dowódców pułków i dywizji”.

Nie wiem, jaki stosunek do popowa ma dowództwo Południowego Okręgu Wojskowego, ale raduje mnie ów zbieg okoliczności: odwołanie niepokornego dowódcy, który zapewne nie jest sam w swej buntowniczej postawie, oraz fortyfikowanie kwatery głównej okręgu. Fortyfikujcie towarzysze, fortyfikujcie. Ale nie zapominajcie, że wróg może się ujawnić od środka. Ja byłbym czujny jak śledczy z NKWD…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Ps. Wydawca moich powieści i reportaży, Warbook, uruchomił nową stronę WWW. Jest tam i sklep, gdzie można kupić także moje książki – zapraszam do odwiedzin.

Nz. Siedziba dowództwa Południowego Okręgu Wojskowego/fot. Gawarit Niemoskwa

Cyjanek

Gen. Erwin Rommel, jeden z najbardziej utalentowanych niemieckich dowódców, nie doczekał końca II wojny światowej. Posądzony o wspieranie spiskowców – którzy 20 lipca 1944 roku usiłowali zabić Adolfa Hitlera w Wilczym Szańcu – zmuszony został do popełnienia samobójstwa. Generałowie Wilhelm Burgdorf i Ernst Maisel – wówczas adiutanci wodza III Rzeszy – dali Rommlowi wybór: publiczny proces, niechybnie zakończony karą śmierci lub „rozwiązanie honorowe”. 15 października 1944 roku „Lis pustyni” łyknął cyjanek. Pochowano go jak bohatera, kryjąc przed Niemcami prawdziwe okoliczności śmierci. Wymuszone samobójstwo było elementem szerszej całości – niezwykle krwawej zemsty, wymierzonej w zamachowców i podejrzanych o udział w spisku. Hitler żądał krwi, Heinrich Himmler wprawił w ruch maszynerię, która w dramatycznym dla Niemiec momencie wojny zdziesiątkowała korpus oficerski Wehrmachtu. Wojsko w jeszcze większym stopniu wpadło w łapy dyletantów (sam Himmler – niegdyś wiejski agronom – został dowódcą Armii Rezerwowej, potem dowódcą Grupy Armii Wisła). Czystki zaspokoiły mordercze pragnienia Hitlera, przyczyniły się do szybszego zakończenia wojny, a zarazem – na skutek prymatu fanatyzmu nad kompetencjami – do jej brutalizacji. Tyle że to spojrzenie post factum; z perspektywy ówczesnych Niemców rozprawa z puczystami była dowodem nieuchronności kary i niesłabnącej siły reżimu.

Po puczu prigożyna można było założyć, że podobny scenariusz zostanie zrealizowany w rosji. Działania szefa wagnerowców – jakkolwiek niewymierzone wprost w putina – miały wymusić zmiany na kluczowych stanowiskach. „Przy okazji” ujawniły dramatyczną słabość głowy państwa oraz samego państwa. Dobitnie unaoczniły niebezpieczną dla władzy cechę rosyjskiego społeczeństwa. W swoim ostatnim przemówieniu putin przekonywał, że rebelia załamała się dzięki „jedności społeczeństwa”. To kompletna bzdura, ale dla Kremla niezwykle istotny element propagandowej narracji. Reżim, by przetrwać, musi zachować pozory legitymizacji. „Drodzy rosjanie, zachowaliście się jak trzeba”, zapewnia zatem putin, a nawykli do konformizmu obywatele federacji nie będą przesadnie domagać się prawdy. Dla własnego dobra – wszak system jednak jakoś się trzyma – nikt publicznie nie przyzna się do własnej obojętności, tego charakterystycznego dla wydarzeń z soboty „wyjebania” na losy państwa i władzy. Ba, wielu uwierzy wręcz, że nagrania ilustrujące mieszkańców Rostowa nad Donem, którzy biją brawo zbuntowanym najemnikom, to fałszywki.

Ale fałszowanie historii to za mało – Kreml potrzebuje czegoś więcej, by utrzymać iluzję własnej sprawczości. I dlatego związani z władzą propagandyści rozsiewają już od kilku dni informacje o czystkach, jakie dotykają przede wszystkim armię. Ich ofiarą miał paść m.in. gen. siergiej surowikin, zastępca szefa sztabu generalnego, jeden z byłych dowódców specjalnej operacji wojskowej. Jak pisze Rybar, popularny rosyjski mil-bloger i były rzecznik prasowy ministerstwa obrony, czystka dotyka oficerów, którzy nie podjęli decyzji o zdecydowanym stłumieniu buntu. I fakt, surowikin nie pojawia się publicznie od soboty, w wypadku komunikacyjnym miał zginąć inny generał (związany z MSW), to jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę żadnych czystek nie ma. Co więcej, prigożyn – „twarz” i narzędzie buntu – udał się na Białoruś, co większość komentatorów błędnie interpretuje jako oddanie się pod protekcję aleksandra łukaszenki. Tymczasem szef Wagnera przebywa w Mińsku pod ochroną dowódcy tamtejszego zgrupowania wojsk federacji gen. aleksandra matownikowa. Starego znajomego prigożyna, wywodzącego się z sił specjalnych. Więc może to i jest banicja, ale we „właściwym towarzystwie”.

Na razie to moje intuicje, lecz mam nieodparte wrażenie, że w rosji doszło do klinczu. putin pewnie by chciał krwawej zemsty i gdyby chodziło tylko o prigożyna, już by jej dokonał. Ale za szefem najemników stoją grube ryby w mundurach, które nie pozwolą się wyrżnąć – a przynajmniej na razie nie pozwalają. O łykaniu cyjanku nie ma więc mowy…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Gen. surowikin pierwszy po prawej/fot. Kremlin.ru

Pucz

Treść tego wpisu to moje posty na Facebooku, gdzie na bieżąco starałem się komentować pucz prigożyna. To zapis chwili, dowód zmieniającej się percepcji – zamieszczam post factum (kilka dni po zakończeniu rebelii) dla porządku, by za jakiś czas podczas lektury blogu nowy Czytelnik miał komfort linearnej narracji.

23 czerwca, piątek, późny wieczór

Mój boże, co tam się odpierdziela!? ruSSka armia strzela się z wagnerowcami – rzecze prigożyn i zapowiada zemstę. W reakcji zostaje uznany za agenta zagranicznego – tak informuje ministerstwo sprawiedliwości federacji i rządowe media. W moskwie zaś nadzwyczajna mobilizacja i wojsko na ulicach.

Nie, to nie piąteczkowy wpis – rekapituluję Wam doniesienia z ruSSnetu. Ale jazda.

Edit (tuż przed północą): generałowie rosyjskiej armii apelują do wagnerowców, by nie opuszczali miejsc dyslokacji i podporządkowali się rozkazom głównodowodzącego (putina).

Filmowe przebitki z moskwy i rostowa nad donem (gdzie mieści się dowództwo „specjalnej operacji wojskowej”) potwierdzają mobilizację wojska, rosgwardii i policji.

Tymczasem z frontu na Zaporożu dochodzą informacje o silnym ukraińskim ostrzale artyleryjskim – czyżby ZSU chciały wykorzystać zamieszanie w rosji?

Tak czy inaczej, nie wygląda to (jeszcze?) na jakiś pucz, który stanowiłby realne zagrożenie dla reżimu putina.

Kto wie, co z tego informacyjnego chaosu wyłoni się rano…

„Twarz puczu” jewgienij prigożyn/fot. grupa Wagnera

Noc z piątku na sobotę, z 23 na 24 czerwca

Wydarzenia z rosji rozpalają nocnych marków. Mnie też, żeby nie było. Ale napiszę ten komentarz i zmykam spać – rano na pewno będzie wiadomo więcej.

Teraz, w oparciu o to, co wiem, i czego się domyślam, stawiam następującą hipotezę: to nie jest zamach stanu, prigożyn jest na to za krótki. I nawet nie on gra tu pierwsze skrzypce, a jest użytecznym narzędziem.

Najpierw małe wprowadzenie. Kilka dni temu szef Wagnera powiedział, że do domów wróciło 32 tysiące jego byłych podwładnych. Nie wierzę, że było ich tak wielu – nie po przemiale, jaki wagnerowcom zafundowały pod Bachmutem ZSU. Ale niech to będzie kilkanaście tysięcy ludzi. Sporo.

Tymczasem zaledwie kilkudziesięciu wcześniej zwolnionych łobuzów (oraz dezerterów) dopuściło się do tej pory kilkuset poważnych wykroczeń, włącznie z zabójstwami, także seryjnymi. Nic w tym dziwnego, w końcu prigożyn wyciągnął z kryminałów 50 tys. zatwardziałych bandytów, którym zaoferował wolność w zamian za półroczną służbę.

Z perspektywy państwa kilkanaście tysięcy zbirów to poważne zagrożenie, zwłaszcza że mogliby działać w sposób zorganizowany. Nie tyle wprost zagrozić władzy, co zwykłym ludziom, biznesom, lokalnym administracjom. Czyli zagrozić pośrednio, wykazując słabość tejże władzy oraz jej krótkowzroczność, skoro wcześniej dopuściła do amnestii, dała bandytom broń, pozwoliła pielęgnować zabójcze nawyki.

Miejsce wagnerowców winno być w więzieniu – skąd większość z nich wypełzła. Tylko jak ich zamknąć, skoro propaganda miesiącami czyniła z nich bohaterów, a jeszcze miesiąc temu sam putin kazał rosjanom czcić najemników niczym bohaterów wielkiej wojny ojczyźnianej? Ano należało ich wtórnie skryminalizować, przedstawić jako wrogów państwa i społeczeństwa.

Nie wiem, jaki jest w tym udział prigożyna. Czy zmuszono go do nagrania wczorajszych buntowniczych wystąpień, czy tak zmanipulowano, by zrobił to z własnej woli? A może posłużono się technologią deepfake? To w gruncie rzeczy wtórna rzecz.

Jeśli mam rację, nie skończy się tylko na najcięższych zarzutach dla prigożyna, ale na rozwiązaniu Grupy Wagnera i aresztowaniach jej członków, także weteranów „specjalnej operacji wojskowej”. Pewnie wkrótce się przekonany.

Dobrej nocy!

Trolling level master w wykonaniu MON Ukrainy.

24 czerwca, sobota rano

Jestem dziś w drodze, więc z konieczności tylko krótki komentarz.

Chyba jednak to prawdziwy bunt, a nie akcja przygotowana przez Kreml – o czym pisałem w nocy. I choć sam putin w przemówieniu snuje analogię z 1917 rokiem, nie spodziewam się eskalacji działań do poziomu wojny domowej.

Chyba że za prigożynem i wagnerowcami stoją jakieś siły w strukturach władzy, mające przełożenie na wojsko i gwardię. Nic na to na razie nie wskazuje.

Na razie mamy zbuntowanego watażkę, kierowanego niejasnymi dla mnie motywacjami, za którym stoi w najlepszym razie kilkanaście tysięcy uzbrojonych najemników. Takimi siłami rosji podbić się nie da.

Stąd wybór, by skupić się na Rostowie nad Donem, mieście będącym hubem logistycznym sił inwazyjnych, gdzie mieści się również dowództwo spec-operacji. Wagner kontrolujący Rostów to potencjalny paraliż armii rosyjskiej w Ukrainie. prigożyn może zatrzymać wszelkie transporty i tym sposobem zyskać więcej niż ryzykując marsz na Moskwę.

Tylko co on chce zyskać?

Na pewno zyskuje na tym wszystkim Ukraina. Wymiar propagandowy jest dla rosji miażdżący – kraj putina, aspirujący do miana mocarstwa, okazuje się bananową republiką, w której możliwy jest zbrojny bunt. Nie sprzyja to postrzeganiu rosji jako poważnego państwa.

Czołgi na ulicach, dramatyczne przemówienia, popłoch w Internecie – egzystencjalny spokój rosjan został zburzony. Specjalna operacja wojskowa na dobre zagościła na obszarze federacji. Jeśli Kreml zechce odzyskać kontrolę nad milionowym Rostowem, a armia rosyjska okaże się w tych działaniach równie nieporadna jak w obwodzie biełgorodzkim, zginie mnóstwo cywilów, spłonie sporo domów; nie wiem, czy zwykli moskale wybaczą coś takiego putinowi.

Taka operacja ściągnie z frontu tysiące żołnierzy. Nie będzie tam wagnerowców, już ich nie ma, bo zostali wycofani do rosji, a część właśnie pomaszerowała z prigożynem do Rostowa. W sumie te wakaty to jakieś 20 tys. najemników, setki jednostek ciężkiego sprzętu. Co istotne, być może użytego do bratobójczych walk. Każdy zabity w ten sposób rosjanin, to jeden bandyta na froncie mniej. Każdy nieobecny oddział – regularnego wojska czy najemników – to luka we froncie, którą może wykorzystać armia ukraińska.

Sprawa ma zatem potencjał, ale na razie – poza kilkoma incydentami – więcej wokół niej medialnego zamieszania niż realnej ruchawki.

Wielu moich Czytelników boi się scenariusza, w którym rosję ogarnie poważny kryzys. „Bo atomówki”, zauważają. Szanowni, spójrzcie wstecz – tylko rosja ogarnięta chaosem nie stanowiła dla sąsiadów zagrożenia. Gdy minęła jelcynowska smuta, przyszła względna stabilizacja ery putinizmu, Moskwa znów zaczęła być niebezpiecznym zbójem. Spokój w rosji światu nie służy, silna, scentralizowana władza też nie. Ale dla kontroli arsenału jądrowego nie miało większego znaczenia, czy rządził słaby Jelcyn czy silny putin – wojskowi potrafili i zapewne będą w stanie zadbać, by nic im nie zginęło. Atomówki to ich polisa ubezpieczeniowa, działająca tylko jako groźba.

Wrócę tu wieczorem, mam nadzieję, że z dobrymi wiadomościami.

Rostów nad Donem/fot. Meduza

24 czerwca, sobota wieczór

Jestem zawiedziony. Grzałem do domu czym prędzej, by na spokojnie móc zbierać i analizować informacje. Ledwo dotarłem, zjadłem kolację i media doniosły, że pucz skończony. „Ehh, nawet przewrotu gamonie zrobić nie potrafią”, wyzłośliwiałem się, zakładając przy tym, że może zadziałała magia miesięcznicy? Wielu z Was pewnie umknęło, że właśnie dziś zaczął się siedemnasty miesiąc trzydniowej operacji specjalnej władimira putina.

I skoro jesteśmy przy trójce – to trzeci pucz w rosji w moim 47-letnim życiu. Wychodzi, że najkrótszy i najmniej krwawy – jeśli rzeczywiście jest już po wszystkim.

Ale czy jest? Trudno mi w to uwierzyć. Sądzę, że sprawy zaszły tak daleko, że ktoś tam musi umrzeć. Przecież prigożyn nie pójdzie do putina i nie powie mu: eee, zdarzyło się, sorry. Po czym wróci do swej rutyny. Będzie dogrywka, ze wskazaniem na putina, w końcu ma większe zasoby.

Cokolwiek się wydarzy, rosja poniosła dziś niepowetowane straty. Zakres blamażu, jaki spotkał putina, jest tak wielki, że nie wierzę w kremlowskie ustawki. Najpierw mała prywatna armia zajmuje milionowe miasto, potem jej część jedzie kilkaset kilometrów do stolicy. Nie dociera do celu, ale z własnej woli, bo nikt tej grupy po drodze nie zatrzymuje. Żadne wojsko, żadna gwardia, żadna policja. Zwykli funkcjonariusze i żołnierze mają wywalone (co wiele mówi o etosie ich służby), ich dowódcy nie wiedzą co robić, generałowie – no właśnie, jakby prigożynowi kibicowali. Stąd to „chyba” w poprzednim mini-akapicie. Wydaje mi się, że szef grupy Wagnera musiał mieć wsparcie przynajmniej części generalicji. Rosyjska armia jest jaka jest (niespecjalnie kompetentna), ale przecież ma dość zasobów, by w zarodku zdławić taką rebelię.

Nie zdławiła, wagnerowcy szli jak w masło, wywołując w Moskwie panikę. Zwiał putin (do Petersburga), zwiała część elit, lojalne wobec władzy wojsko szykowało się do walki. W przekazach medialnych na całym świecie rosja wyglądała niczym bananowa republika, na czele której stoi przerażony starzec. Ten starzec z różnych powodów – także psychologicznych, związanych z własnym ego – nigdy nie skazałby siebie na takie upokorzenie. I jeszcze ten finał – aleksandr łukaszenka jako negocjator, który nakłonił prigożyna do zawrócenia spod Moskwy. Obśmiewany w rosji „car kartofli”, od niemal trzech lat kremlowska pacynka, okazuje się mężem opatrznościowym. A putin „miękką bułą”, która rano nazwała prigożyna „zdrajcą”, a wieczorem się z nim układa.

Układa i idzie na ustępstwa – ponoć ceną za wstrzymanie rebelii ma być dymisja ministra obrony szojgu i szefa sztabu generalnego gierasimowa. Czyli prigożyn dostał łby, których ścięcia się domagał. Nie jest tajemnicą, że kierownictwo sił zbrojnych nie cieszy się zaufaniem dużej części kadry oficerskiej. I że wielu wojskowych po cichu przyklaskiwało prigożynowi, gdy ten krytykował szojgu i gierasimowa, zarzucając im niekompetencje i złodziejstwo. Gdy szef grupy Wagnera poszedł z adwersarzami na noże, niechętni kierownictwu wojskowi po cichu progożyna wsparli. Nie przeszkadzali mu.

Trudno w tej chwili powiedzieć, czy są to „jastrzębie”, gotowe na eskalację konfliktu w Ukrainie, czy „gołębie”, które chciałyby krwawą i niedającą się wygrać wojnę zakończyć. W każdym ze scenariuszy są dla putina opozycją, zdolną wymusić na nim poważne decyzje. Co nie wróży dobrze stabilności władzy w rosji…

Zarejestrowany wylot z Moskwy jednego ze specjalnych samolotów rządowych

 25 czerwca, niedziela

Ani myślę dezawuować wczorajszej rebelii – sądzę, że jej długofalowe skutki będą donośne. A dziś cieszmy się z memów – boziu, ileż zajebistego kontentu przy tej okazji powstało.

Ps. Dobrej niedzieli! Po lekturę poważniejszego materiału nt. sytuacji w „puczystanie” zapraszam jutro.

Graf. za Donald.pl

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Rostów nad Donem, wagnerowcy w akcji/fot. Meduza