Percepcja

Był wczesny ranek, obudził mnie pełen pęcherz. Pociągnąłem zamek błyskawiczny śpiwora i uniosłem nieznacznie głowę. Jak świsnęło… – może metr, może półtora metra nade mną. Wystrzelony z ręcznej wyrzutni przeciwpancernej granat przyleciał przez pozbawiony okiennic otwór i w taki sam sposób opuścił pomieszczenie. Przecinając lokum, szczęśliwie na nic po drodze nie natrafił. Eksplodował już na zewnątrz – pociski RPG są zwykle wyposażone w zapalniki samoniszczące; nawet jeśli nie uderzą w cel czy przeszkodę i tak po kilku sekundach wybuchają.

Odechciało mi się sikać. Jakiś czas później uznałem to zdarzenie za początek „toaletowego fatum”, które w pełni objawiło się w Ukrainie. Ogdowski szedł za potrzebą, w pobliżu padały pociski – choćby nie wiem jak długo wcześniej panował spokój. Istnienie tej na poły magicznej zależności sprawiło, że pracujący ze mną koledzy wpadali w lekki popłoch, gdy oznajmiałem, że muszę skoczyć na stronę. Ale nie czas na weterańskie wspominki. Gdy strumień z „erpega” przeczochrał mi fryzurę, opadłem na łóżko, a zaraz potem na podłogę. Mój sąsiad zrobił to samo – i już z poziomu zero oznajmił:

– Witamy w Adżiristanie – i zaśmiał się przy tym zawadiacko.

Pobudka, jaką zaoferowali nam wówczas talibowie, przybrała postać niezgorszej kanonady. Z pozycji zajmowanych przez rebeliantów przyleciało jeszcze kilkanaście granatów, do których dołożono całkiem sporo serii z broni maszynowej. Nikomu z Polaków nic się nie stało, ale atak – nawet jak na „krainę latających epregów” – był nietypowy. Nie tyle sam w sobie, ile jako element całego ciągu zdarzeń. W dystrykcie, w którym znajdował się ów wysunięty (czasowy) posterunek, od wielu tygodni panował względny spokój. I nagle, z dnia na dzień, sytuacja uległa zmianie. „Chcą nas stąd wykurzyć”, mówili żołnierze, przekonani o „wyższej” celowości działań podejmowanych przez Afgańczyków.

Uległem tej narracji. Nie mogłem wówczas ujawnić, gdzie konkretnie się znajduję, popełniłem zatem tekst utrzymany w formie relacji z drugiej ręki. Gdzie pisałem o nadzwyczajnej aktywności talibów w Adżiristanie, wywodząc stąd wniosek, że w całej pilnowanej przez Polaków prowincji Ghazni mamy do czynienia z nasileniem się walk. Post factum okazało się, że do wspomnianego dystryktu przybyło na odpoczynek talibskie komando wielkości kompanii wojska. Na południu Afganistanu trwały wówczas ciężkie boje – Brytyjczycy i Amerykanie nie pozwalali rebeliantom na pauzowanie. We względnie spokojnej polskiej zonie łatwiej im było lizać rany – stąd ów transfer. A że bojownicy nie lubili bezczynności, postanowili po naprzykrzać się Polakom. Ot, kwintesencja wojennego, aktywnego wypoczynku.

Jest takie popularne powiedzenie: „Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Na wojnie sprawdza się ono jak diabli. Co innego widzą i wiedzą szeregowcy, co innego oficerowie liniowi średniego szczebla czy sztabowcy z tego poziomu. Jeszcze inaczej wygląda to z perspektywy najwyższego rangą dowódcy. Paradoksalnie, wszyscy mogą mieć rację w ocenie sytuacji. Coś, co dla pojedynczego plutonu jest dramatem i sytuacją bez wyjścia, na wyższym poziomie staje się niewiele znaczącym incydentem. Albo nawet ważnym, ale mniej istotnym od pozostałych składowych sytuacji na froncie. Czy wręcz bardzo ważnym, lecz wpisującym się w logikę poświęcenia czyjegoś życia w imię wyższej konieczności. „Wysoki widzi więcej”. Naczelny dowódca nie doświadcza fizycznych aspektów frontowej rzeczywistości, ale jego horyzonty poznawcze są znacznie szersze niż szeregowca tkwiącego w okopie. Liczba źródeł, z których czerpie informacje, jest nieporównywalna. Raporty jednostek liniowych, dane wywiadowcze, rozeznanie w możliwościach logistycznych itp. – wszystko to w skali makro – dają wyższą świadomość sytuacyjną niż osobiście odczuwana presja nieprzyjaciela. Która często skutkuje percepcyjnym przeładowaniem, zaburzającym odbiór rzeczywistości (trudno zachować tzw.: trzeźwe myślenie w realiach artyleryjskiej kanonady). A do tego dochodzi decyzyjność i możliwość kreowania sytuacji – im wyżej, tym większa. I choć wojenna mgła dotyczy wszystkich bez wyjątku, jej gęstość wprost zależy od miejsca w hierarchii.

Ukraińcy oszczędnie rozdają medialne koncesje na pobyt w strefie walk. rosjanie czynią to chętniej wobec swoich, ale trudno w ich przypadku mówić o działalności stricte dziennikarskiej; tu mamy do czynienia z tępą propagandą. W realiach cenzury funkcjonuje także całe frontowe zaplecze, wszystkie instytucje mające związek z wojennym wysiłkiem. Patrząc z perspektywy dziennikarza czy analityka to trudna sytuacja, „mgła do potęgi”. Jedni radzą sobie lepiej, inni gorzej – w zależności od zawartości notesu z kontaktami oraz tego, czy i jak potrafią łączyć dostępne fakty. Niektórzy ulegają pokusie takiego doboru informacji, by całościowo wyrysować obraz ukraińskiego triumfu. Inni uderzają w tony dramatyczne, wieszcząc rychły koniec zorganizowanej obrony naszego wschodniego sąsiada.

A jak jest naprawdę? A jak jest naprawdę to najlepiej wiedzą generałowie Załużny i gierasimow, dowódcy walczących wojsk, choć nawet oni nie są w stanie ułożyć sobie w głowach wszystkich klocuszków. Co piszę nie bez powodu, trochę już zmęczony lekturą tekstów mniej lub bardziej wybitnych specjalistów od wojny, wieszczących rychłą albo już dokonującą się katastrofę na froncie. Wiedziony osobistym doświadczeniem w zakresie „zmąconej percepcji wojny”, mogę tylko postulować spokój.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Tyle widziałem, ile mogłem… Afganistan, jesień 2010 roku/fot. Adam Roik

Młotkowy

Rosyjska propaganda latami wmawiała odbiorcom, że federacja dysponuje „drugą armią świata”. Status ten miał być z jednej strony dziedzictwem potężnej armii radzieckiej, z drugiej, efektem wieloletniej modernizacji, rozpoczętej w pierwszej dekadzie XXI w. Na ów przekaz nabrali się nawet specjaliści – cywilni i mundurowi – w przededniu inwazji spekulując, że rosjanie przeprowadzą atak według zachodnich wzorców nowoczesnej wojny. Że „od ręki”, korzystając z dalekonośnej precyzyjnej amunicji, dokonają potężnego uderzenia w kluczowe elementy ukraińskiego systemu obronnego.

Lecz minęła pierwsza doba inwazji, a rosjanie użyli niewiele ponad stu rakiet. W kolejnych dniach jeszcze mniej, tysiąc po trzech miesiącach działań. Intensywność precyzyjnego ognia dramatycznie niska jak na „drugą armię świata”. By rzucić na kolana kraj wielkości Ukrainy, moskale musieliby strzelać 4-5 razy więcej. Musieć a móc robi różnicę…

Armia rosyjska weszła do wojny bez należytego zapasu precyzyjnej amunicji (nie tylko rakietowej). I bez zdolności bazy przemysłowej, by ów zapas zapewnić. Ale to nie zapóźnienie technologiczne oraz jego skutki zrujnowały wizerunek „drugiej armii świata” – zadecydowały o tym braki w dużo bardziej prozaicznych kompetencjach. Najpierw bowiem „umarła” rosyjska logistyka. Po prawdzie stało się to jeszcze przed inwazją, którą poprzedziło długotrwałe sterczenie w polu wyznaczonych do operacji oddziałów. Pal licho, gdy było ciepło, a reżim gotowości bojowej pozwalał na liczne przepustki. Problem zaczął się późną jesienią 2021 r., gdy spadkowi temperatury towarzyszyło podniesienie poziomu alertu. Wieczorem 24 lutego 2022 r. – po obejrzeniu kilku filmów z udziałem wziętych do niewoli rosjan – napisałem na Facebooku: „(…) to w dużej mierze wystraszeni poborowi. Chłopcy. Z oznakami wyziębienia i dłuższego nadużywania alkoholu. Mści się pozostawienie na długie tygodnie wojska w zimowym stepie”.

Kilka dni wcześniej w mediach wypłynęło zdjęcie zrobione w obwodzie kurskim przy granicy z Ukrainą. Przedstawiało kilkudziesięciu rosyjskich wojskowych w niewielkiej sali dworcowej. Żołnierze leżeli jeden przy drugim, ściśnięci, korzystając z dobrodziejstwa ogrzanego pomieszczenia. Zaraz potem mieli wracać do zimnych namiotów, ale w tamtej chwili większość z nich drzemała. Wyglądali niczym sterta zwłok, w najlepszym razie stos rannych. „Chyba putin rzeczywiście blefuje, chce jedynie Ukrainę przestraszyć”, przyszło mi do głowy, w której nie mieściło się, że z wojskiem w tak fatalnej kondycji można planować agresję. Wtedy nie miałem jeszcze pojęcia, że żołnierzom wydano przeterminowane racje żywnościowe, a wozom przewidzianym do wykonania szybkich i głębokich rajdów nie zapewniono dostatecznej ilości paliwa.

27 lutego 2022 r. sieć była już nabita materiałami kręconymi przez ukraińskich cywilów, obrazującymi skutki załamania się rosyjskiej logistyki. Głodnych żołnierzy szabrujących sklepy i wymuszających jedzenie od przypadkowych osób czy wojskowych kierowców kradnących ropę ze stacji paliw. Najbardziej szokowały obrazki porzuconych czołgów, dział samobieżnych i transporterów opancerzonych. Sprzęt nie był zniszczony, nie nosił śladów uszkodzeń – po prostu, nie było doń paliwa. Gwoli uczciwości warto nadmienić, że niekiedy rosyjscy pancerniacy – chcąc uniknąć udziału w walkach – sami opróżniali baki.

Drugi zawał rosyjskiej logistyki nastąpił latem 2022 r., w efekcie używania przez Ukraińców wyrzutni Himars. Ich zasięg (do 80 km) i precyzja pozwoliły na masowe niszczenie rosyjskich magazynów. Zmusiło to rosjan do porzucenia idei dużych składów, tworzonych tuż na zapleczu stanowisk bojowych. Rosyjska artyleria się zadławiła, żołnierze nie mieli co jeść. Operacja ofensywna ustała, szerzył się defetyzm, który przesądził o wrześniowej klęsce agresorów na charkowszczyźnie. Odsunięcie magazynów na odległość 100 km od frontu przyniosło ulgę, ale i nowe kłopoty. Rosyjska logistyka bazuje na kolei, co wraz z niedostateczną liczbą aut i opartym o siłę ludzkich rąk załadunkiem skutkuje „zjawiskiem zasięgu ciężarówki”. Maksymalnie 100 km od najbliższej linii kolejowej – tyle wynosi odległość pozwalająca na efektywne działania rosyjskich jednostek wojskowych. Im ten dystans się zwiększa, tym bardziej szwankują dostawy. Pod koniec drugiego roku pełnoskalowej wojny szwankują regularnie.

Rosyjskie słabości, dekomponujące mit „drugiej armii świata”, można być wymieniać godzinami. Byleby nie zapomnieć, że rosjanie również uczą się i wyciągają wnioski.

Jakie? Przeczytacie o tym w dalszej części tekstu. Opublikowałem go w portalu Interia.pl – oto link do całości.

Nz. Szef sztabu generalnego armii rosyjskiej gen. gierasimow…/fot. MOFR

(Samo)zaduszanie

Dobrze wchodzić w nowy tydzień z dobrymi wiadomościami. Część z nich spłynęła już w weekend, część nad ranem; wszystkie świadczą o kłopotach rosjan.

Zacznijmy od mostu krymskiego, zaatakowanego dziś o 3.00 w nocy przez Ukraińców. Co na ten temat wiemy? Znamy skutki uderzenia – w jego wyniku zarwała się jedna z nitek przeprawy drogowej. Sądząc po szczegółach uszkodzeń (widocznych na upublicznionych zdjęciach), do eksplozji doszło pod mostem, co uprawdopodabnia doniesienia, wedle których w operacji użyto nawodnych dronów. Wczoraj kilka takich jednostek – w towarzystwie maszyn latających – pojawiło się w pobliżu portu w Sewastopolu, będącego dużą bazą marynarki wojennej rosji. Nie wiemy, jakie miały cele, rosjanom bowiem udało się zniszczyć wszystkie drony. Niewykluczone jednak, że atak miał charakter pozorowany – był jedynie odwracającym uwagę moskali wstępem przed nocnymi działaniami w cieśninie kerczeńskiej. Jeśli tak to wyglądało, ukraińska „maskirówka” odniosła sukces.

Sukces – trzeba to podkreślić – o ograniczonej skali. Most krymski to wąskie gardło rosyjskiej logistyki, zaopatrującej oddziały walczące na Zaporożu. Teraz na jakiś czas stanie się jeszcze węższe. Konstrukcja przeprawy składa się z modułów – wymiana uszkodzonych nie powinna nastręczać gigantycznych problemów. Lecz i tak zajmie co najmniej kilkanaście dni, najpewniej kilka tygodni, i to akurat w trakcie nasilonych działań bojowych na południu Ukrainy. Kłopoty rosjan z zaopatrzeniem tylko się zaostrzą, ale nie oczekujmy cudów – raczej nie na tyle, by doszło do „zaduszenia”. Sprawna pozostaje druga nitka przeprawy drogowej, no i przede wszystkim kolejowa część mostu. A rosyjska logistyka bazuje głównie na transporcie kolejowym.

Gwoli uczciwości warto jednak zadać pytanie: w jakim stanie są zapasy rosyjskich oddziałów na Zaporożu? Jeśli w fatalnym – za czym przemawia wiele relacji jeńców – nawet nieznaczne obniżenie dostaw może mieć kluczowe znacznie. Zwłaszcza gdyby Ukraińcy wzmogli presję, zmuszając moskali do większego zużycia amunicji i paliw. Ale to wariant bardzo optymistyczny.

Okolicznościowa grafika

Na pewno częściowe wyłącznie z ruchu mostu krymskiego utrudni życie cywilnym rosjanom. Wiem, że niektórym wydaje się to nieprawdopodobne, ale mieszkańcy moskowii dalej wyjeżdżają na Krym na wakacje. A sezon w pełni. Ruch turystyczny nie jest tak duży jak w minionych latach, więc przedsiębiorcy z branży mamią ludzi 40-procentowymi obniżkami. Mimo znamion (para)wojennej turystyki, każdego dnia tysiące chętnych przybywa na półwysep. Teraz mają problem, by się zeń wydostać – a inni zainteresowani, by nań wjechać – władza tymczasem zachęca poddanych do skorzystania z „mostu lądowego”, czyli przejazdu przez terytoria zajęte po 24 lutego 2022 roku. Generałom włosy jeżą się na głowach, bo cywilny ruch to dodatkowe przytkanie wojskowej komunikacji. Na ich szczęście cywilni moskale niespecjalnie garną się do podróży przez teren będący w zasięgu ukraińskiej artylerii.

Warto odnotować, że atak na most zaktywizował lotnictwo rozpoznawcze NATO. Dziś nad ranem w rejonie Krymu operowały aż trzy samoloty – jeden załogowy i dwa drony. Biorąc pod uwagę, jak blisko brzegu (de facto granicy wód międzynarodowych) latały, możemy mówić o prztyczku w nos rosjanom. Kolega lepiej niż ja obeznany w tematyce lotniczej stwierdził, że jego zdaniem – właśnie z uwagi na tę bliskość – maszynom rozpoznawczym musiały towarzyszyć samoloty obstawy (których na cywilnym rejestratorze lotu nie zobaczymy). Jeśli tak, w tle akcji z mostem mielibyśmy całkiem niezgorszy natowski show of force. Jak zły musiał być poranek „ćmy bunkrowej” putina, możemy się tylko domyśleć.

Smutny poranek mają również rosyjscy mil-blogerzy i wszelkiej maści skarpetkosceptycy, z podziwem spoglądający na rosyjską armię. Oto bowiem – można to już napisać bez cienia wątpliwości – trwa w niej festiwal niesubordynacji i kadrowa czystka. Buntują się uznani w wojsku generałowie, czyści ich kierownictwo sił zbrojnych i resortu obrony. Dziś nad ranem rosyjskie źródła doniosły, że dowódca 7. Dywizji Desantowo-Szturmowej gen. aleksandar kornew oraz generał pułkownik michaił tepliński, który od czerwca 2022 roku pełni funkcję dowódcy sił powietrznych federacji, zostali odwołani ze swoich stanowisk. Panowie dołączyli do grona innych wysokich rangą oficerów: dowódcy 58. Armii gen. iwana popowa (odwołanego w zeszłym tygodniu) oraz dowódcy 106. Dywizji Powietrznodesantowej gen. władimira seliwerstowa (poleciał w weekend). W rosyjskich mediach pojawiły się też informacja o aresztowaniu dowódcy 90. Dywizji Pancernej gen. ramila ibatullina.

Jak wylicza „The Moscow Times”, od końca czerwca br. zawieszonych zostało 15 najwyższych rangą rosyjskich oficerów, a kolejne 13 osób zatrzymano w celu przesłuchania. Wśród nich znalazł się m.in. gen siergiej surowikin i jego zastępca andriej judin. Przydybano także gen. władimira aleksiejewa, pierwszego zastępcę szefa Głównego Zarządu Wywiadowczego (dawnego GRU). O ile judin i aleksiejew zostali później zwolnieni, o tyle los surowikina oraz wiceministra obrony narodowej generała pułkownika michaiła mizincewa pozostaje nieznany.

Dymisje i zatrzymania są wprost związane z puczem prigożyna oraz ze skutkami, jakie wywołał. Poddanie w wątpliwości kompetencji ministra obrony szojgu oraz szefa sztabu generalnego gierasimowa – co uczynił boss grupy Wagnera – jakkolwiek dla progożyna skończyło się wysyłką w niebyt, zachęciło jednocześnie rosyjskich generałów do otwartej krytyki. Duet szojgu-gierasimow sygnalizuje, że nie zamierza odpuszczać buntownikom – stąd takie a nie inne decyzje kadrowe. Nie wiem, jaka jest w tym rola putina, formalnie w każdym razie kierownictwo resortu i armii musi działać z jego upoważnienia. Jeśli putin rzeczywiście jeszcze rządzi, decyduje się na czystki w armii dla ochrony „swoich” – szojgu i gierasimowa. Ale możliwe, że karty rozdaje ta dwójka, a putin de facto stał się figurantem. Tak czy inaczej, cierpi na tym kwiat rosyjskiej armii, bo większość „posadzonych na dupie” to kompetentni oficerowie. Cenieni przez podwładnych, co jest o tyle istotne, że może oznaczać niesubordynacyjną reakcję łańcuchową.

Powtórka z 1917 roku jawi się gdzieś na horyzoncie…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Michałowi Strzelcowi, Andrzejowi Kardasiowi i Jakubowi Wojtakajtisowi. A także: Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu, Radosławowi Dębcowi, Dorocie Barzan, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Mateuszowi Jasinie, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Justynie Miodowskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Marcinowi Pędziorowi, Sławkowi Polakowi, Patrycji Złotockiej, Michałowi Wielickiemu i Monice Rani.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Radosławowi Gajdzie, Michałowi Wacławowi i Jarkowi Hryszko.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Zniszczenia mostu krymskiego/fot. rosyjski Telegram

Nóż

W rosyjskim Rostowie nad Donem, oddalonym od najbardziej wysuniętych miejsc frontu o niemal 150 km, pojawiły się ślady paniki. Oto bowiem kwaterę główną Południowego Okręgu Wojskowego – skąd dowodzi się „spec-operacją w Ukrainie” – wzbogacono o polowe umocnienia. Teoretycznie gmach znajduje się w zasięgu rakiet Storm Shadow, ale ziemne obwałowania na niewiele w przypadku takiego ataku by się zdały. Fortyfikacje służą ochronie na wypadek uderzenia z lądu. Takiego, jak przed trzema tygodniami przeprowadzili najemnicy z Grupy Wagnera. Podwładni prigożyna zajęli wówczas budynek dowództwa okręgu bez większych problemów; brakuje doniesień, by ktokolwiek stawiał im opór. Dziś w sąsiedztwie gmaszyska roi się od patroli, a wokół niego rozciąga się zaimprowizowany mur.

Czego, będąc przecież u siebie, boją się rosjanie? Kolejnej rebelii?

Bunt prigożyna ujawnił poważne wewnętrzne napięcia w rosyjskim systemie władzy, obejmującym także dowództwo wojskowe. Pisząc na ten temat, przewidywałem, że ciąg dalszy nastąpi, że objawią się kolejni buntownicy. To, co dzieje się wokół dowództwa najlepszej rosyjskiej armii, 58. Ogólnowojskowej, niesie obietnice kolejnych poważnych ruchawek. Walcząca na Zaporożu armia właśnie straciła dowódcę. Dwa dni temu pojawiły się na ten temat pierwsze informacje (podawane przez rosyjskie źródła – tzw.: wojennych blogerów), z których wynikało, że gen. iwan popow został pozbawiony dowództwa i „wysłany na pierwszą linię” przez szefa sztabu generalnego walerija gierasimowa. Miała to być kara za zwrócenie przełożonym uwagi na pilną konieczność zluzowania walczących od początku czerwca, i już wcześniej przez wiele miesięcy nierotowanych, żołnierzy 58. Armii.

iwan popow/fot. MOFR

W tym samym czasie doszło do innego ciekawego wydarzenia. Nie wiemy, kto przejął obowiązki zdymisjonowanego 11 lipca popowa – i czy w ogóle ktokolwiek został w to miejsce wyznaczony. Ale tego samego dnia na zapasowym stanowisku dowodzenia (ZSD) 58. Armii – zlokalizowanym w hotelu Diuna pod Berdiańskiem – pojawił się oleg cokow, zastępca dowódcy Południowego Okręgu Wojskowego, w skład którego wchodzi 58. Armia. Gen. cokow przybył do ZSD w towarzystwie co najmniej kilkunastu wyższych rangą oficerów. Po co? ZSD organizowane jest dla zapewnienia ciągłości dowodzenia wojskiem, by w razie obezwładnienia głównego stanowiska przejąć jego zadania. Funkcjonuje „w tle”, zajmując się monitorowaniem sytuacji, może również wyręczać zasadnicze dowództwo w sprawach związanych z zabezpieczeniem logistycznym. ZSD nie ujawnia swojej działalności, gdy dowodzenie odbywa się z głównego SD.

Czy cokow, albo któryś z towarzyszących mu oficerów, miał przejąć stery po popowie – i zaktywizować zapasowe stanowisko dowodzenia? Tego już się nie dowiemy, bo co najmniej trzy rakiety Storm Shadow obróciły zmieniony w kwaterę hotel w gruzy. Zginął cokow – do czego rosjanie już się przyznali – poległo też wielu innych oficerów, ale nie wiadomo, ilu dokładnie i jakie były ich rangi. Tak czy inaczej, na jakiś czas 58. Armia została bez dowódcy (którego dymisja oznacza zwykle odejście najbliższych współpracowników), oraz bez zapasowego stanowiska dowodzenia.

Nie podejmuję się oceny, jaka świadomość sytuacyjna towarzyszyła Ukraińcom, gdy posyłali storm shadowy na Berdiańsk, ile i czy w ogóle wiedzieli o zamieszaniu w rosyjskim dowództwie.

Jeszcze wczoraj informacja o wyrzuceniu popowa uchodziła za plotkę, ale w środę wieczorem potwierdził ją sam zainteresowany. W oświadczeniu udostępnionym na Telegramie przez jednego z rosyjskich parlamentarzystów, generał opowiada o okolicznościach dymisji. Mój boziu, czego tam nie ma.

– Nie miałem prawa kłamać – mówi popow i oskarża o zdradę państwa – a jakże – ministra obrony siergieja szojgu. Odwołany generał zapewnia, że nakreślił najwyższemu dowództwu wszystkie problematyczne kwestie w rosyjskiej armii „dotyczące pracy bojowej i zaopatrzenia” podczas inwazji na Ukrainę i walk w obwodzie zaporoskim. Twierdzi, że zwracał uwagę sztabowi generalnemu na brak zdolności przeciwpancernych, brak stanowisk rozpoznania artyleryjskiego oraz na masowe zgony i obrażenia „naszych braci od artylerii wroga”. – W związku z tym co przekazałem, wyżsi dowódcy najwyraźniej wyczuli we mnie jakieś niebezpieczeństwo i szybko, w ciągu jednego dnia, wymyślili rozkaz; minister obrony go podpisał i się mnie pozbył – żali się popow.

Lecz najlepszy jest fragment jak żywo przypominający narrację o „nożu wbitym w plecy” – utyskiwania niemieckich oficerów z końca I wojny światowej (podchwycone później przez nazistowską propagandę).

– Nasza armia powstrzymała frontalne ataki Sił Zbrojnych Ukrainy, ale zostaliśmy uderzeni od tyłu przez wyższe kierownictwo. Zdradziecko i podstępnie dekapitujące armię w najtrudniejszym i najbardziej napiętym momencie – mówi popow, sugerując, że taką ocenę sytuacji podziela „wielu dowódców pułków i dywizji”.

Nie wiem, jaki stosunek do popowa ma dowództwo Południowego Okręgu Wojskowego, ale raduje mnie ów zbieg okoliczności: odwołanie niepokornego dowódcy, który zapewne nie jest sam w swej buntowniczej postawie, oraz fortyfikowanie kwatery głównej okręgu. Fortyfikujcie towarzysze, fortyfikujcie. Ale nie zapominajcie, że wróg może się ujawnić od środka. Ja byłbym czujny jak śledczy z NKWD…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Ps. Wydawca moich powieści i reportaży, Warbook, uruchomił nową stronę WWW. Jest tam i sklep, gdzie można kupić także moje książki – zapraszam do odwiedzin.

Nz. Siedziba dowództwa Południowego Okręgu Wojskowego/fot. Gawarit Niemoskwa

Skała

Czytelnicy pytają mnie, czy pucz prigożyna przełoży się na sytuację w Ukrainie. Zwykle w domyśle, ale czasem wprost wyrażając nadzieję, że docelowo przyniesie koniec wojny. Są pośród pytających i pesymiści, wieszczący eskalację (włącznie z opcją atomową). Wszystkim Wam odpowiadam uczciwie – nie wiem, naprawdę; pisanie jakichś scenariuszy byłoby dziś jak wróżenie z fusów, a tego wolałbym unikać. Zapewne w ciągu najbliższych dni lub tygodni zobaczymy, czy dojdzie do przetasowań w strukturach rosyjskiej władzy i armii. Przekonamy się, w jakim pójdą kierunku.

Rebelia wpisuje się w szerszy kontekst, jakim jest niemający związku z Ukrainą konflikt ośrodków władzy w rosji. Wywodzących się z FSB „bezpieczniaków”, z wojskowymi. Od ponad dwóch dekad rosją rządzą ci pierwsi – putin, sam niegdyś kagiebista i efesbek, jest ich patronem, choć jego status najprawdopodobniej uległ już poważnej erozji. W obozie „bezpieczniaków” są też ludzie z innych środowisk – szojgu, który nie miał związków z KGB/FSB, czy gen. gierasimow, zawodowy wojskowy, który raczej winien być po drugiej stronie sporu. No ale nie jest; od lat trzyma z frakcją „bezpieczniaków”, czemu zresztą zawdzięcza stołek szefa sztabu generalnego. Konflikt między oboma ośrodkami tlił się latami, a zaostrzył po inwazji na Ukrainę. Tę wojnę przygotowali ludzie FSB i to oni nią zarządzają, czyniąc to fatalnie, źle wykorzystując potencjał armii – tak widzą sprawy wojskowi. Niezależnie od ujawnionych w trakcie zmagań niekompetencji rosyjskiej kadry oficerskiej, coś na rzeczy jest. Dość wspomnieć, jak relatywnie nieduże siły rzucili rosjanie do walki 24 lutego ub.r. – żaden szanujący się wojskowy strateg tak by tego nie zaplanował.

No więc jedni wpakowali w wojnę drugich, jest między frakcjami kosa, a prigożyn – niczym użyteczny idiota – miał zamieszać w kotle. Przysłużyć się generałom i osłabić „bezpieczniacki” układ poprzez uwalenie szojgu i gierasimowa. Spektakularność puczu wywindowała bezpieczniacko-wojskowy konflikt na wyższy poziom. Po czymś takim nie ma powrotu do „normalnego” podgryzania, teraz czas na noże. „Bezpieczniacy” chcą czystek, ale czy armia da się zarzynać jak bezbronne zwierzę? W mojej ocenie, rosję czekają kolejne konwulsje, ale zwycięstwo żadnej ze stron nie gwarantuje zakończenia wojny. Wojskowi mogą w ramach racjonalnej kalkulacji zawiesić działania zbrojne – wycofać się, dać sobie czas na odbudowę armii i jej zdolności. Mogą też pójść w opcję eskalacji, brutalizując konflikt i angażując weń wszystkie dostępne zasoby (na przykład kosztem ochrony granic, ściągnąć do Ukrainy więcej żołnierzy). Dla „bezpieczniaków”, zwłaszcza zaś dla putina, ta wojna nie może się skończyć wynikiem, który rosjanie odebraliby jako upokorzenie. Co oznacza jej trwanie, z nadzieją, że Ukraina (i Zachód!) wreszcie pękną.

Na taki poziom ogólności mogę sobie pozwolić. Ale jednego już dziś jestem pewien – frakcyjne walki, zwłaszcza tak widowiskowe jak pucz (a niewykluczone, że dojdzie do kolejnych tego typu odsłon), rozsiewają wirus demoralizacji.

Pozwólcie, że dla lepszej ilustracji zjawiska zabiorę Was do Iraku, gdzie byłem późnym latem 2005 roku. Przez kilka wieczorów miałem okazję przyglądać się amerykańskim żołnierzom, gromadzącym się na posiłek w ogromnej stołówce bazy Echo w Diwaniji. W sali było kilka wielkoekranowych telewizorów, non-stop włączonych. W tamtym czasie południe Stanów pustoszył huragan Katrina, który najmocniej uderzył w Nowy Orlean. Dramat miasta był przedmiotem telewizyjnych relacji, młodzi jankescy żołnierze – zwykle obojętni na ruchome obrazki – oglądali je z ogromnym przejęciem. Zwłaszcza ciemnoskórzy i Latynosi, w czym nie było nic zaskakującego, wszak Orlean to jedno z „najczarniejszych” miast Ameryki. No więc przyglądałem się tym chłopakom i było mi ich żal, bo mierzyli się z dowodami totalnej nieporadności służb ratunkowych. Miasto umierało nie tylko z powodu niepohamowanej siły żywiołu, ale też na skutek zaniedbań władzy. Zainteresowanych odsyłam do tekstów poświęconych Katrinie, na użytek tego materiału wystarczy stwierdzenie, że byłem świadkiem sytuacji, w której żołnierze najpotężniejszego imperium w historii świata przecierali oczy ze zdumienia. Tak bardzo zaskoczył ich i rozczarował własny kraj.

– Co my tu, kurwa, robimy!? – usłyszałem w pewnym momencie. – Powinniśmy być tam, nie w tym jebanym Iraku…

Któregoś wieczoru nie było już komercyjnych stacji – wszystkie telewizory nadawały program wojskowy, w którym o Nowym Orleanie owszem, mówiło się, ale opowiadano tę historię poprzez budujące przykłady bohaterstwa ratowników czy samych mieszkańców.

– Cenzura – wyjaśnił mi menadżer stołówki. – Chłopcy mają dość zmartwień, by jeszcze przejmować się tym, co w Stanach.

Mówimy o armii, której logistykę oraz zabezpieczenie medyczne żołnierzy wywindowano na nieosiągalny przez żaden kraj poziom. Której oficerów od pierwszych godzin pobytu w szkołach uczono, że cele militarne należy osiągać w taki sposób, by maksymalnie redukować straty własne. Słowem, o armii, w której żołnierski dobrostan to absolutny priorytet.

A teraz przenieśmy się na front w Ukrainie. Do okopu, w którym siedzi Iwan, świadomy, że jest armatnim mięsem. Głodny, spragniony, czasem schorowany (Ukraińcy raportują, że w ostatnich dniach na południu biorą do niewoli jeńców z cholerą i czerwonką). Wojna i wojsko obnażyły mu ułudę mocarstwowości rosji, ale lata propagandowej obróbki potrafią zakłamać niejedno rozczarowanie. A tu kap! Przebitki z ojczyzny, po której hulają sobie znienawidzeni przez zwykłe wojsko najemnicy. Kap! „Twarz przewrotu” – łysy gangster, co to ledwo się wysławia – grozi zajęciem stolicy. Kap! Po wszystkim jak gdyby nic wyjeżdża z kraju. Kap, kap, kap – jeszcze wiele będzie tych kropel, a każda z nich drąży skałę. Skałę, która wbrew potocznej wiedzy, wcale nie jest twardym sowieckim minerałem.

– Suka blać, co my tu robimy!? – prędzej czy później zacznie pytać jeden z drugim. A dziś trudniej niż przed dwoma dekadami odciąć ludzi od informacji.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. prigożyn w Ukrainie/fot. grupa Wagnera