Presja

Poproszono mnie o komentarz w sprawie sensacyjnych doniesień „New York Timesa” dotyczących okoliczności śmierci Darii Duginy. Niezorientowanym pokrótce zrekapituluję: otóż z ustaleń amerykańskich dziennikarzy wynika, że za sierpniowym zamachem stoją ukraińskie służby specjalne. Rzeczywistym celem miał być Aleksander Dugin, ale zbieg okoliczności sprawił, że to nie on, a jego córka wsiadła do auta, w którym podłożono bombę. Waszyngton nie miał pojęcia o tej operacji, gdyby znał plany, byłby jej przeciwny, nie akceptuje bowiem takich działań – relacjonuje rozmowy z przedstawicielami administracji i wywiadu NYT. Kijów miał zostać przez Biały Dom „upomniany”, choć cytowany w tekście Mychajło Podolak – bliski współpracownik Wołodymyra Zełenskiego – obstaje przy twierdzeniu, że Ukraina nie ma ze sprawą nic wspólnego.

– Chcę jeszcze raz podkreślić, że każde zabójstwo podczas wojny w danym kraju musi mieć jakiś praktyczny wymiar. Musi służyć określonemu celowi – taktycznemu lub strategicznemu. Osoba taka jak Dugina nie mogła być strategicznym ani taktycznym celem dla Ukrainy – odpowiedział reporterom Podolak. Zapytany, o jakie cele w rosji chodzi, odparł: – Mam na myśli współpracowników i przedstawicieli rosyjskiego dowództwa.

„Od początku wojny Ukraina wielokrotnie udowadniała, że ​​jest zdolna do sabotażu na terenie Rosji, ale zabójstwo Duginy, jeśli informacje się potwierdzą, można uznać za najśmielszą operację tego typu. Pokazuje, jak blisko ukraińskie agencje wywiadowcze mogą zbliżyć się do rosyjskich osobistości”, pisze renomowany dziennik.

I jeszcze jedna uwaga tytułem wprowadzenia – de facto metodyczna. W wydanej przed trzema laty powieści pt.: „Międzyrzecze”, poświęconej hipotetycznej wojnie polsko-rosyjskiej, zawarłem istotny fragment dotyczący terroryzmu państwowego. Nie wszyscy tu obecni książkę znają, zatem by nie zdradzać suspensu napiszę tylko, iż chodzi o serię działań podjętych przez polskie służby na terytorium rosji, w efekcie których następuje zawieszenie broni, a później wycofanie się rosyjskiej armii z zajętych regionów Rzeczpospolitej. Nie jest to „czysta” operacja, przeciwnie. Gdy wpadłem na ów fabularny pomysł, wydał mi się nie tylko logiczny (w sensie, mogący poskutkować opisanym finałem), ale i czułem, że jest on zgodny z moim sumieniem. Uważam bowiem, że z etycznego punktu widzenia, zaatakowane przez znacząco silniejszego wroga państwo ma prawo sięgać po ekstraordynaryjne rozwiązania, także terrorystyczne (z wyczuciem rzecz jasna, by sobie bardziej przez to nie zaszkodzić). Temu przekonaniu dałem wyraz w podtytule „Międzyrzecza”, który brzmi następująco: „Cena przetrwania”. Wyraźnie to podkreślę: gdy na szali jest wolność czy wręcz biologiczne przetrwanie wspólnoty, nie oburzą mnie „niehonorowe” metody. I bazując na takim przekonaniu podchodzę do sprawy śmierci Duginy oraz ustaleń amerykańskiego dziennika.

NYT to solidna firma – teksty tej gazety są rzetelne, oparte o wiele źródeł poddanych krytycznej analizie i krzyżowym weryfikacjom. Jeśli NYT coś ustala, zwykle nie odbiega to od prawdy. Przyjmuję zatem za bardzo prawdopodobne, że Ukraińcy chcieli zabić Dugina, ale wyszło, jak wyszło. Przyznam, iż dla mnie był to trzeci w kolejności możliwy scenariusz – bardziej prawdopodobne wydawało mi się, że putinowskiego ideologa „odwalić” chcieli sami rosjanie, by po zrzuceniu winy na Ukraińców zdobyć pretekst dla bardziej zdecydowanych działań na froncie. Nieco tylko mniej prawdopodobna opcja zakładała, że wybuch na podmoskiewskiej autostradzie to efekt wewnętrznych porachunków między rosyjskimi nacjonalistami; to środowisko na poły przestępcze, z rozmaitymi biznesami – Dugin mógł kogoś mocno zdenerwować/wejść komuś w szyki. Chciano go więc zabić albo nastraszyć zabijając mu córkę. Wątek ukraiński był dla mnie czysto teoretyczną możliwością.

Tym niemniej zakładałem, że może to być sygnał wysłany przez Kijów Moskwie (który byłby bardziej czytelny, gdyby zabito ojca, nie córkę). Moskwie rozumianej jako rosyjska elita państwowa i wojskowa. „Uważajcie, bo mamy długie ręce”. Może była to akcja w odpowiedzi na powtarzające się próby zamachu na prezydenta Zełenskiego, a może element szerzej rozumianej wojny psychologicznej, zorientowanej na paraliż rosyjskich ośrodków władzy. A może jedno i drugie.

Od końca sierpnia sytuacja rosyjskich wojsk uległa dramatycznemu pogorszeniu. Gdzie nie spojrzeć są w odwrocie, a w najlepszym razie w defensywie. Staje się coraz oczywistsze, że konwencjonalnymi środkami walki rosja tej wojny nie wygra, a najprawdopodobniej sromotnie ją przegra. Pojawiają się zatem elementy atomowego szantażu, skierowanego zarówno do Ukrainy (z przesłaniem „przestańcie walczyć, bo…”) oraz do Zachodu („przestańcie ich wspierać, bo…”). Moskwa uruchomiła całą kampanię dezinformacyjną, której celem jest wywołanie powszechnego lęku przed skutkami atomowej eskalacji – aktywność (por)rosyjskich trolli, wieszczących rychłą zagładę, gdy „durny Zachód sprowokuje rosję”, obserwowana jest i w naszej infosferze. Wszystko rzecz jasna po to, by poprzez wywołanie społecznego niepokoju, wpłynąć na decyzje zachodnich rządów.

Te jednak pozostają nieugięte, co największe znaczenie ma w przypadku władz Stanów Zjednoczonych. Waszyngton, w odpowiedzi na rosyjski blef, wysyła jednoznaczne sygnały. Nie znamy szczegółów depesz, które trafiły do Moskwy, ale… Ale jeśli były szef CIA (gen. David Petraeus) mówi w wywiadzie prasowym, że odpowiedzią USA na użycie broni jądrowej w Ukrainie będzie zniszczenie rosyjskiej armii ekspedycyjnej i floty czarnomorskiej, to nie są to spekulacje emeryta, a wyraźny sygnał. Jeśli informatorzy amerykańskiego „Newsweeka” z wysokich szczebli administracji zapowiadają w odwecie fizyczną eliminację władz rosji, to nie jest to niekontrolowany przeciek. Jeśli rozmówcy NYT sugerują, że Ukraińcy mogą dosięgnąć rosyjskie VIP-y – z których część może wziąć udział w ewentualnym procesie decyzyjnym dotyczącym użycia broni A – to nie jest to przypadek. Zostawienie czytelnika z przekonaniem, że we współpracy na linii Waszyngton-Kijów coś zgrzyta pozostaje niewielką ceną w porównaniu z zyskiem, jakim jest lęk rosyjskich elit.

Presja idzie z różnych kierunków – media (świadomie lub nie) czasem stają się tej presji narzędziem. I gitara – jak mawia klasyk – bo strach zabije w końcu ten reżim. Wystarczy świadomość u części wpływowych rosjan, że łatwiej pozbyć się putlera niż nieustannie drżeć o własne życie.

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dugin

Aleksander Dugin to rosyjski odpowiednik Alfreda Rosenberga, naczelnego ideologa nazizmu. To w chorym łbie tego drugiego narodziła się wizja „lebensraum”, przestrzeni życiowej, na którą zasługują i którą muszą sobie wywalczyć Niemcy na wschodzie. Dunin w takich samych kategoriach myśli o rosjanach, przy czym sięga dalej niż nazistowski protoplasta – jego zdaniem, ruskij mir winien zapanował od zachodnich rubieży Europy aż po Władywostok. Oczywiście, nie ma w tych rojeniach miejsca na państwo polskie, zaś początkiem nowego ładu winien być podbój Ukrainy. Bezwzględny, połączony z eksterminacją „nieposłusznego elementu”.

Kocopoły Dugina leżą dziś u podstaw ideologii państwowej rosji, choć on sam nie jest już tak blisko z putinem, jak jeszcze kilka lat temu. I tu widać pewną paralelę z losami Rosenberga, który – jak wielu innych nazistowskich dygnitarzy – z biegiem czasu stracił znaczną część sympatii Hitlera.

Rosenberg wojnę przeżył – w Norymberdze dostał czapę i w 1946 roku zawisł na stryczku. Dugin żyje, choć wczoraj ledwie uniknął śmierci. W zamachu, którego był celem (bądź za cel miał uchodzić), zginęła za to jego córka Daria. Znam zasadę, wedle której dzieci nie powinny odpowiadać za grzechy rodziców. Zasadniczo podzielam, choć chciałbym podkreślić, że zabita w pełni utożsamiała się z „ideami” ojca, czemu wielokrotnie dawała publicznie wyraz. Trudno szlochać nad śmiercią kogoś takiego, a pozostając przy historycznej analogii – czy tragiczne śmierci dzieci nazistów winny wywoływać u współczesnych – ofiar i potencjalnych ofiar hitlerowców – odruch współczucia? To rzecz jasna retoryczne pytanie.

Ale ja nie o tym. Śmierć córki Dugina stała się pretekstem do nawoływań o „twardą” rozprawę z Ukraińcami. Pełno tego w rosyjskim internecie, który z miejsca orzekł, że za zamachem stoją ukraińskie służby specjalne. Mam wrażenie, że o to właśnie chodziło…

Dugin z córką brali wczoraj udział w „patriotycznej” imprezie – festiwalu „Tradycja”. Jego organizatorem był Zachar Prilepin, nacjonalista, przy którym nasz Bąkiewicz to chłopiec w krótkich gaciach. Pisarz, dziennikarz, a zarazem weteran obu czeczeńskich wojen i „ochotnik” w Donbasie. Ukrainożerca, jak można wywnioskować z jego publicznych wypowiedzi.

Dugin był gościem honorowym, jego SUV stał zaparkowany na vipowskiej części parkingu. Z uwagi na charakter imprezy oraz specyfikę lokalizacji – mam na myśli podmoskiewskie rezydencje ludzi władzy (w pobliżu miejsca eksplozji mieszka na przykład Siergiej Szojgu) – teren roił się od wszelkiej maści tajniaków.

Do eksplozji toyoty doszło około godz. 21:30, kobieta zginęła na miejscu. Na co dzień luksusową terenówką (swoją drogą, ciekawe dlaczego nie ładą nivą…?) jeździł Dugin, ale tego wieczora w ostatniej chwili zmienił zdanie. Po namowie kolegów-organizatorów wsiadł z nimi do auta. Nie ma znaczenia, czy życie uratowano mu przypadkiem czy z rozmysłem. Faktem jest, że zamach – czy zginąłby w nim Dugin, córka, czy oboje – stwarza wrażenie zuchwałego ataku na symbol wielkoruskiego imperializmu. „Tak z nami pogrywać nie można!”, czytam w rusnecie. Takie opinie przeplatają się z oburzeniem („jak można zabijać kobiety!?”), co zwykle kończy się wezwaniem do bezpardonowej zemsty.

Przypomina to nastroje społeczne po wysadzeniu bloków mieszkalnych w Moskwie, co stało się pretekstem do rozpoczęcia drugiej wojny w Czeczenii. Jakość tej prowokacji była marna, od razu bowiem dało się dostrzec wyraźny ślad FSB, ale większość rosjan nie zwracała uwagi na takie szczegóły. Tak jak teraz nie zadaje pytań, jakim cudem, w takim miejscu, udałoby się Ukraińcom podłożyć bombę (niewydolność rosyjskiego państwa, zgniłego od korupcji, nie wyklucza takiej opcji, lecz z uwagi na ukraińską strategię „no unnecessary violence”/działania bez niepotrzebnej przemocy, uważam taki scenariusz za mało realny).

Napisać, że rosjanom nie idzie w Ukrainie, to jakby nic nie napisać. Niewykluczone, że Kreml tworzy właśnie preteksty dla nadzwyczajnej mobilizacji (społeczeństwa, gospodarki, armii), bez których „operacja specjalna” skazana będzie na porażkę. Ostatecznie nikt nie lubi terrorystów, zwłaszcza gdy sięgają po „niewinne ofiary”. Jest w tym nuta perwersji, mowa bowiem o narodzie, który bez większego sprzeciwu akceptował dotąd mordowanie cywilnych Ukraińców. No ale „Kali ukraść – dobrze, Kalemu ukraść – źle”. A i na Zachodzie, przesiąkniętym aż po usranie zbędnym humanitaryzmem, znajdą się użyteczni idioci, oburzeni „państwowym terroryzmem Ukrainy”.

Tyle dobrego, że wielkoruskie kanalie ze szczytów będą się teraz zastanawiać: „kiedy trafi na mnie?”. I nie ma znaczenia, czy źródłem tych lęków będą swoi („czy zechcą i mnie poświęcić?”), czy Ukraińcy.

—–

Nz. Aleksander Dugin na miejscu eksplozji.

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to