Trwonieni

Kilka dni temu Radio Wolna Azja – powołując się na dane południowokoreańskiego wywiadu – podało ciekawą informację z Korei Północnej. Dotyczyła ona wysokości łapówek za uniknięcie służby wojskowej w armii Kim Dzong Una. W ciągu ostatnich kilku miesięcy cena „usługi” wzrosła pięciokrotnie – do pięciuset dolarów.

Okazuje się, że najskuteczniejszym sposobem na uzyskanie zwolnienia jest przedstawienie zaświadczenia o chorowaniu na gruźlicę. Posiadanie takiego kwitu pozwala odroczyć pobór do następnego badania, które zazwyczaj odbywa się raz do roku. Proceder zaistniał i funkcjonuje mimo terroru i skrajnej biedy (za wydawanie „fałszywek” grozi śmierć, za unikanie wojska również, a 500 „zielonych” to w Korei gigantyczna suma), mówimy zatem o sytuacji, którą dobrze opisuje powiedzenie: „tonący brzytwy się chwyta”.

Skąd ta desperacja rodzin poborowych i ich samych? Odpowiedź znajdziemy w… rosji.

Po trzech miesiącach aktywnych działań 11-tysięczny kontyngent posłany tam przez Kim Dzong Una skurczył się o ponad 40 proc. – poległo i zostało rannych niemal 5 tys. wojskowych. Przyjmując kryteria obowiązujące w zachodnich armiach, północnokoreańską jednostkę należy uznać za rozbitą. Kilka dni temu pojawiły się informacje, że Azjatów wycofano z obwodu kurskiego. Szef ukraińskiego wywiadu wojskowego gen. Kyryło Budanow zaprzeczył tym doniesieniom – wedle jego wiedzy, podwładni Kima wciąż przebywają „na teatrze”, choć faktycznie nie prowadzą intensywnych działań bojowych. Najprawdopodobniej „liżą rany” i czekają na uzupełnienia.

Koreańczyków zdziesiątkowały drony, z którymi wcześniej nie mieli do czynienia. Nade wszystko jednak za wysokie straty odpowiadają rosjanie – to oni rzucali sojuszników do kolejnych szturmów bez wsparcia artylerii i lotnictwa, ba, bez udziału czołgów i wozów bojowych. Ktoś mógłby rzec – „ale rosjanie też tak atakują”. Zgadza się, tym niemniej rosyjskie „mięsne szturmy” – te w najgorszym wykonaniu – realizowane są przy użyciu motocykli i przerobionych cywilnych pojazdów. Atakujący pozostają więc nieco bardziej mobilni, trudniej uchwytni dla operatorów dronów, obserwatorów artyleryjskich, a na końcu strzelców drugiej strony. Koreańczycy tymczasem szli do boju o własnych nogach, wykrwawiając się na ziemi niczyjej, zanim zdołali zrobić użytek z broni ręcznej i moździerzy małego kalibru.

Zatem kolejne „mięso”, ale o wyjątkowo silnej motywacji. Bo nawet nieudane koreańskie szturmy nie załamywały się – kończyła je fizyczna dezintegracja nacierających, nie odwrót.

Idźmy dalej – doniesienia o wziętych do niewoli Koreańczykach zaczęły pojawiać się w listopadzie ub.r. Problem w tym, że Ukraińcy nie byli w stanie udowodnić, że rzeczywiście pojmali jeńców. Wkrótce wyjaśniło się dlaczego – jak to na tej wojnie bywa, pomocna okazała się kamera GoPro i aparaty zainstalowane na dronach. Dotąd w sieci znalazły się co najmniej trzy filmy rejestrujące ostatnie chwile północnokoreańskich żołnierzy, osaczonych przez wroga. Azjaci wybierali samobójstwo, nawet poważnie ranni nie pozwalali sobie pomóc. Przy skali koreańskich strat, jeńców winno być co najmniej kilkudziesięciu, tymczasem Ukraińcy zdołali ująć ledwie dwóch żywych żołnierzy Kima.

Fanatyzm? Tak, ale i coś jeszcze. Koreańczycy są młodzi (mają 18-19 lat), źle wyszkoleni, niedożywieni i walczą w nieswojej wojnie. Ale są też szantażowani, w ojczyźnie bowiem pozostały ich rodziny. Których członkowie trafią pod ścianę lub do obozów śmierci, jeśli posłany do rosji „ochotnik” zawiedzie zaufanie „najukochańszego przywódcy”.

Takie są reguły tej „gry”. I aż dziw bierze, że rosjanie nie potrafią tego wykorzystać. Dać Koreańczykom ciężki sprzęt i odpowiednie wsparcie. Z ich motywacją – znacznie wyższą od tej, jaką cechują się rosyjscy żołnierze – oznaczałoby to dla Ukraińców nie lada kłopoty…

—–

Szanowni, jak wielokrotnie podkreślam, moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – osoby zainteresowane nabyciem mojej ostatniej pozycji pt.: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych wcześniejszych książek (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. Osaczony przez ukraińskiego drona żołnierz Kim Dzong Una…/fot. ZSU

A o innych cechach żołnierzy z Korei Północnej piszę w tekście dla portalu Polska Zbrojna – znajdziecie go pod tym linkiem.

Kilometr

„Proszę mi wierzyć, robimy, co możemy, żeby ich zatrzymać”, zapewniał mnie wczoraj żołnierz ZSU. Polak, ochotnik, obecnie walczący w okolicach Pokrowska. Dwa dni wcześniej inny pisał: „lezą i lezą, nawet bez wsparcia czołgów i artylerii. Szczerze mówiąc, podziwiam, jak bardzo są nieustępliwi”.

Są – trzeba im to przyznać. Ale praktyka „mięsnych szturmów” jest koszmarnie kosztowna. Wymaga ludzkich mas i wiąże się z ogromnymi stratami. Spójrzmy na obwód kurski, gdzie rosjanie odzyskali około 600 z 1200 kilometrów kwadratowych. Obecnie w operację kurską zaangażowanych jest 100 tys. wojskowych z rosji i Korei Północnej, co stanowi ekwiwalent połowy sił przeznaczonych do inwazji na Ukrainę w lutym 2022 roku. A wciąż niedokończona rekonkwista przełożyła się na 38 tys. zabitych i rannych – takie straty ponieśli rosjanie (i Koreańczycy) między sierpniem a grudniem 2024 roku.

Jeden odzyskany kilometr kosztował życie i zdrowie 63 żołnierzy (co jest pewnym uproszczeniem, bo kilka tysięcy rosjan wyeliminowano w pierwszych tygodniach walk w obwodzie kurskim, na etapie ukraińskiej ofensywy).

A ów współczynnik jest jeszcze gorszy w przypadku rosyjskich zysków terenowych w Ukrainie. W 2024 roku rosjanie wyszarpali Ukraińcom 3200 kilometrów kwadratowych. Dużo? I tak, i nie. To odpowiednik sześciu Warszaw, co przemawia do wyobraźni (szczególnie mieszkańców naszej stolicy). Lecz realnie mówimy o terenach w większości rolniczych i nieużytkach, w najlepszym razie o zrujnowanych małych miasteczkach. Których posiadanie wiązało się z koniecznością zapłaty życiem i zdrowiem niemal 400 tys. żołnierzy, ponad 120 za każdy przejęty kilometr.

Kompania do piachu za kilometr piachu.

A front się przy tym nie posypał. Mimo wielu problemów, ukraińska obrona trzyma się twardo i bez realnych widoków na spektakularne załamanie…

—–

Dziś króciutko, wybaczcie, ale dopadły mnie inne obowiązki. Postaram się podrzuć obszerniejszy materiał jutro.

Szanowni, jak wielokrotnie podkreślam, moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

Osoby zainteresowane nabyciem mojej ostatniej pt.: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. ukraińska artyleria na froncie, zdjęcie ilustracyjne/fot. SzG ZSU

Nadzieja

Jak wygląda sytuacja w obwodzie kurskim? Jak, w ramach noworocznych podsumowań, można oceniać ukraińską wyprawę do rosji? Jakie są dalsze perspektywy rozwoju wydarzeń w tym regionie? Zapraszam do lektury raportu.

Pierwszego dnia nowego roku satelitarny system monitoringu FIRMS nie odnotował pożarów w obwodzie kurskim. Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że 1 stycznia nie toczyły się w tym regionie poważne walki. Mogło co prawda dojść do intensywnej wymiany ognia z broni ręcznej, ale działania artylerii i lotnictwa, zwykle skutkujące lokalnymi ogniskami pożarów, z jakichś powodów zostały zawieszone. Niewykluczone, że z uwagi na świąteczny okres mieliśmy do czynienia z nieformalnym zawieszeniem broni.

Ale możliwy jest też inny scenariusz.

Tuż przed końcem roku w rosyjskiej sferze mil-blogerskiej pojawiły się informacje o wycofaniu z kurskiego odcinka frontu 155. i 810. brygady sił zbrojnych federacji. Zwłaszcza druga jednostka została poważnie wykrwawiona w dotychczasowych walkach. Wedle doniesień mil-blogerów, między październikiem a połową grudnia ub.r., „810-ta” straciła niemal tysiąc żołnierzy.

Ubytki na tym samym poziomie – jak wynika z danych Departamentu Obrony USA – miał w ciągu ostatnich kilkunastu dni ponieść kontyngent północnokoreański operujący w obwodzie kurskim. Zdaniem prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, straty Koreańczyków były trzy razy wyższe niż wynikałoby z szacunków Amerykanów. Niezależnie od tego, czy mówimy o tysiącu czy o trzech tysiącach wyeliminowanych z walki żołnierzy, w przypadku 11-tysięcznego zgrupowania są to znaczące ubytki, kwalifikujące część oddziałów do wycofania celem odtworzenia zdolności bojowych.

Wspomniane rosyjskie brygady (155 i 810), obok północnokoreańskich formacji z 11 Korpusu Armijnego, stanowiły dotąd czołówkę sił przeznaczonych do rekonkwisty okupowanego przez Ukraińców obszaru. Być może więc notowany wraz z początkiem 2025 roku brak zwiększonej aktywności bojowej wynikał z procesu rotacji. Tak czy inaczej, rosja weszła w nowy rok z „niezałatwionym problemem” obwodu kurskiego, Ukraina z nadzieją, że przynajmniej część zdobyczy uda się „dowieźć” do zawieszenia broni i uczynić przedmiotem wymiany „ziemia za ziemię”.

Tyle „bieżączki”, a teraz komentarz bardziej ogólny.

Siły zbrojne rosji nie odniosły w 2024 roku strategicznego zwycięstwa w Ukrainie. Prowadzona od października 2023 roku ofensywa nie doprowadziła do załamania się frontu, rosjanie zdobyli kilka miasteczek i kilkadziesiąt wiosek, punktowo (w Donbasie) przesunęli się o 30 km, ale za cenę 430 tys. zabitych i rannych. W tym samym czasie Ukraińcy przenieśli działania zbrojne na obszar rosji właściwej.

W obwodzie kurskim ogniskują się procesy typowe dla całości konfliktu na Wschodzie. Z jednej strony mamy buńczuczną propagandę Moskwy, zwiastującą rychłe pognębienie armii ukraińskiej, z drugiej, relatywną słabość obu stron, niezdolnych do wyprowadzenia szybkich, decydujących ciosów. Zmieniający się stan posiadania – „na dziś” Ukraińcy kontrolują około 600 km kw. obwodu, w szczytowym okresie było to ponad 1000 km – jest efektem „młotkowania”, jak w potocznym języku wojskowym mówi się o walkach pozycyjnych, nastawionych na stopniowe wymęczenie przeciwnika. Brak taktycznego i operacyjnego kunsztu widać zwłaszcza w sposobie, w jaki rosyjskie dowództwo wykorzystuje oddziały koreańskie. Wojskowi Kim Dzong Una rzucani są do kolejnych „mięsnych szturmów”, których jedynym efektem – jeśli idzie o korzyści dla strony atakującej – jest zużywanie przez Ukraińców środków bojowych oraz zużycie (fizyczne i psychiczne) broniących się żołnierzy.

Wbrew obawom części opinii publicznych, ukraińska wyprawa na obwód kurski nie doprowadziła do eskalacji działań zbrojnych. Nie zrealizował się najgorszy ze scenariuszy – użycia przez rosję, w odwecie, broni jądrowej. Utrata kontroli nad własnym terytorium mogłaby być dla Kremla poważnym problemem. W oczach obywateli federacji odebrać władzy atut sprawczości, obnażyć jej słabość, zniszczy wizerunek imperialnej siły państwa – wszystko, na czym osadza się legitymizacja reżimu. Do takich procesów w jakiejś istotnej skali nie doszło, co można uznać za sukces rosyjskiej propagandy, która stale umniejsza znaczenie ukraińskiej operacji.

O nieużyciu broni jądrowej decydują też czynniki obiektywne. W obwodzie kurskim mamy do czynienia z symbolicznym naruszeniem rosyjskiej integralności – tymczasowym (co podkreślają sami Ukraińcy) i mikroskopijnym biorąc pod uwagę rozległość federacji. To raczej prztyczek niż bolesny cios, użycie w takiej sytuacji broni jądrowej byłoby działaniem nieadekwatnym i tak też postrzegają sprawy w Moskwie.

Taki stan rzeczy nie zmienia faktu, że rosjanie muszą się „kurskiego wyłomu” pozbyć jak najszybciej i na własnych zasadach. Ma to znacznie w kontekście ewentualnych negocjacji pokojowych. W interesie Kremla jest rozmawianie z pozycji siły, tymczasem ukraińska okupacja nawet skrawka rosji uczyni moskiewskich negocjatorów petentami (co rzecz jasna dotyczy tylko części podejmowanych w trakcie rozmów ustaleń). Stąd przewidywana dalsza presja na okupujące obwód oddziały sił zbrojnych Ukrainy.

—–

Pozostając na gruncie podsumowań – oto udokumentowane straty sprzętowe obu stron konfliktu, poniesione między 24 lutego 2022 a 31 grudnia 2024 roku. Realne ubytki są bez wątpienia wyższe, w zgodnej ocenie analityków co najmniej o jedną trzecią/oprac. Oryx

—–

Szanowni, jak wielokrotnie podkreślam, moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. W grudniu nie udało mi się „spiąć” projektu, ufam, że w styczniu będzie lepiej. Będzie? Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Z góry dziękuję za udostępnianie linka z postem!

Paraliż

Jakkolwiek by to rosyjska propaganda racjonalizowała, utrata kontroli nad własnym terytorium jest dla Kremla nie do zaakceptowania. W oczach obywateli odbiera władzy atut sprawczości, obnaża jej słabość, niszczy wizerunek imperialnej siły państwa – wszystko, na czym osadza się legitymizacja reżimu. Zatem władimir putin zrobi wiele, by Ukraińców z obwodu kurskiego wyrzucić.

I robi – ściągnął do obwodu masę wojska, sięgnął po Koreańczyków (co zasługuje na miano desperacji), podległe mu wojska już kilkukrotnie przeprowadzały „generalne szturmy”. Coś tam Ukraińcom odebrano, ale co do zasady Siły Zbrojne Ukrainy gruntownie przygotowały się do obrony i ani myślą odpuszczać. Ta nieustępliwość to gwarancja powodzenia planu „ziemia za ziemię”; wojska ukraińskie muszą kurską zdobycz „dowieźć” do zawieszenia broni.

Zachodnie pociski i rakiety mogą im w tym wydatnie pomóc – mimo iż Kijów ma w tym momencie po około 50 sztuk ATACMS-ów i Storm Shadowów/SCALP-ów. O ile bowiem to nie wystarczy, by „przetrącić kręgosłup” całości sił inwazyjnych Moskwy, o tyle taka ilość amunicji użyta wyłącznie w obwodzie kurskim (i w przyległościach) może rosjan lokalnie sparaliżować. Taki efekt przyniosłyby precyzyjne uderzenia w bazy logistyczne i stanowiska dowodzenia.

Zobaczmy, co się wydarzyło na przestrzeni ostatnich kilku dni.

Na początku tygodnia Ukraińcy uderzyli sześcioma ATACMS-ami w rosyjski skład amunicji w obwodzie biełgorodzkim. W środę 12 pocisków Storm Shadow spadło na podziemny kompleks dowódczy znajdujący się w obwodzie briańskim. Oba regiony sąsiadują z kurskim i stanowią zaplecze dla rosyjsko-koreańskiej kontrofensywy. Być może to zbieg okoliczności, ale warto odnotować, że po tych wydarzeniach presja na ukraińskie pozycje w obwodzie kurskim znacząco osłabła. Z nieoficjalnych informacji wynika, że zwłaszcza atak Storm Shadowami był dla rosjan (i Koreańczyków) dotkliwy. Porażono sztab całej operacji kurskiej, zginęło i zostało rannych kilkudziesięciu oficerów, w tym jeden z koreańskich generałów.

Oczywiście, rosjanie i ich azjatyccy sojusznicy będą gotowość bojową odtwarzać, ale wyobraźmy sobie, że Ukraińcy także pozostaną konsekwentni – i wyprowadzą kolejne uderzenia. Jeśli prawdą jest, że putin chciałby odzyskać Kursk przed 20 stycznia (inauguracją prezydentury Donalda Trumpa, która może oznaczać nowe otwarcie na linii Moskwa–Waszyngton, a przynajmniej takie nadzieje mają na Kremlu), ten plan stanąłby pod znakiem zapytania.

A wcale nie jest tak, że tylko Ukraińcom kończy się czas – rosjanie również potrzebują co najmniej zamrożenia konfliktu. W ich interesie jest rozmawianie z pozycji siły, tymczasem ukraińska okupacja nawet skrawka rosji uczyni moskiewskich negocjatorów petentami (co rzecz jasna dotyczy tylko części podejmowanych w trakcie negocjacji ustaleń). Dlatego zachodnie rakiety z opcją do wykorzystania na terenie rosji tak bardzo mierżą Moskwę. I dlatego Kreml znów odpalił kampanię atomowego szantażu, najpierw „podkręcając” własną doktrynę jądrową, a później atakując Dnipro przy użyciu rakiety przeznaczonej do przenoszenia ładunków nuklearnych. To desperacka próba wymuszenia na Zachodzie, by cofnął zgodę na atakowanie celów w rosji. Inaczej swojej przyszłej pozycji negocjacyjnej rosjanie poprawić nie potrafią.

Otwarte pozostaje pytanie, czy ktoś zlęknie się kremlowskich gróźb…

—–

Całość tekstu, który opublikowałem dziś w portalu „Polska Zbrojna”, znajdziecie pod tym linkiem.

Nz. screen z filmiku zarejestrowanego przez ukraińskiego drona. Kadr przedstawia eksplozję jednego ze Storm Shadowów, którymi zaatakowane rosyjskie centrum dowodzenia w obwodzie briańskim.

Wyprawka?

Do jutra miało być po wszystkim – tego chciał putin i to oczekiwanie zakomunikował na początku września. Ukraińców miano wyprzeć z obwodu kurskiego: bezlitośnie, spektakularnie, „ścierając ich z powierzchni ziemi”. 1 października tuż-tuż, można więc napisać, że z wielkiej napinki wyszedł mały pierd – rosjanie ruszyli i dostali w dziób. Coś tam nawet wyzwolili, ale stracili też kolejne tereny, gdy ZSU uderzyły na tyłach atakujących oddziałów. Stan na dziś? Pat. Ukraińcy umacniają się, moskale zbierają siły do kontruderzenia.

W obwodzie kurskim niczym w soczewce ogniskują się procesy typowe dla całości konfliktu na Wschodzie. Z jednej strony mamy głośną i nachalną propagandę rosji, zwiastującą rychłe pognębienie przeciwnika, z drugiej, relatywną słabość obu stron, niezdolnych do wyprowadzenia decydujących ciosów. Ile to jeszcze potrwa? Nie wiem, jednak sceptycznie pochodzę do doniesień, wedle których koniec wojny jest już bliski. Po pierwsze, nie widzę gotowości do rozmów pokojowych w rosji, po drugie, jakkolwiek sytuacja Ukrainy jest zła, Kijów nie bardzo może pozwolić sobie na wygaszenie działań zbrojnych.

—–

Zacznijmy od Ukrainy. Oceny ostatniej wizyty Wołodymyra Zełenskiego w USA wahają się pomiędzy skrajnościami. Jedni analitycy komentują, że głowa ukraińskiego państwa wróciła z przyrzeczeniem dalszej pomocy – w najbliższym czasie ma to być aż 7 mld dol. przeznaczonych na broń i amunicję. Inni podkreślają zmianę retoryki obserwowaną za oceanem, gdzie nie mówi się już o walce do zwycięstwa rozumianego jako pełna rekonkwista utraconych ziem, a jedynie o zachowaniu niezależności i integralności Ukrainy. I są to deklaracje obecnej administracji; możliwa przyszła, trumpowska, tak łaskawa dla Kijowa zapewne nie będzie. A zatem „czarne chmury gęstnieją” – tak widzą sprawy pesymiści.

Czy mają rację? Widmo utraty amerykańskiego wsparcia jest realne. Jeśli chcemy ocenić prawdopodobieństwo takiego scenariusza, możemy posiłkować się sondażami wyborczymi z USA. Harris i Trump idą w nich łeb w łeb, co pozwala uznać, że Ukraina ma mniej więcej 50 proc. szans, że Stany zachowają dotychczasowy kurs (co piszę świadom uproszczenia tego szacunku). To nie jest „nic”, choć poziom niepewności pozostaje wysoki. Wspomniane 7 mld może okazać się „ostatnią wyprawką” – hojnym darem, po którym (w razie zmiany władzy) nie nastąpią już kolejne. To masa forsy (sprzętu, amunicji), ale biorąc pod uwagę dotychczasową kosztochłonność konfliktu, front „przerobi to” w kilka miesięcy. A co potem?

Europa pomoże, ale śmiem wątpić, by uczyniła to w wystarczającym zakresie. W Kijowie dobrze o tym wiedzą, znają wartość amerykańskiego wsparcia, które do tej pory usztywniało stanowisko Ukrainy.

Skądinąd to stwierdzenie faktu chętnie przywoływanego przez (pro)rosyjskich aktywistów medialnych. Piszą oni, że „bez udziału USA ta wojna już dawno by się skończyła i wreszcie przestaliby ginąć ludzie”. Ta refleksja jest klasycznym przykładem robienia k… z logiki. Winni hekatombie są nie rosjanie, ale Ukraińcy i ich sprzymierzeńcy – bo się bronią (i pomagają się bronić). Na tej samej zasadzie można by stwierdzić, że we wrześniu 1939 roku dałoby się ocalić życie 55 tys. żołnierzy WP i 200 tys. cywilnych obywateli RP – gdyby Polacy nie stanęli do walki i posłusznie przyjęli reguły niemieckiej okupacji. Zapewne wielu z nich i tak by w jej trakcie zginęło/zostało zamordowanych, podobnie jak część ukraińskich elit, które Moskwa planowała eksterminować po podporządkowaniu sobie Ukrainy – co ostatecznie pogrąża tę niby-humanistyczną narrację.

Wróćmy do sedna. Bez amerykańskiej kroplówki stanowczość władz w Kijowie zostanie wystawiona na próbę. Ale miejmy świadomość, że ta determinacja wynika także z powszechnego poparcia dla dalszej walki – mimo narastającego zmęczenia wojną, takie deklaracje składa 70 proc. Ukraińców. To o 20 proc. mniej niż na początku 2023 roku, lecz nadal bardzo dużo. Stąd bije źródło siły władzy, paradoksalnie będące też jej słabością. Zełenski w trybie „gotowy do kompromisów” stanie się bowiem (a po prawdzie to chyba już jest) zakładnikiem nieprzejednanej postawy obywateli. Oczywiście ludzie mogą po drodze „zmięknąć” – na co liczą rosjanie, a co mogłoby się wydarzyć po ciężkiej zimie w realiach totalnych niedoborów energii – ale na dziś to wróżenie z fusów.

Siłę czerpie Kijów z wielkości i kompetencji własnych sił zbrojnych. To nie jest już ta sama formacja, co wiosną 2023 roku, opromieniona chwałą udanej operacji obronnej i błyskotliwymi kontrofensywami. Kwiat armii zginął bądź został ranny, wojsko ochotników zmieniło się w armię z poboru. Zmęczoną, zdziesiątkowaną, starą (biorąc pod uwagę średnią wieku żołnierza). Ale w wymiarze strategicznym wciąż zdolną do obrony kraju. Pytanie, jak długo, jest pytaniem o to, co zrobi Zachód, głównie USA. Odpowiedzi można by rozmieścić na kontinuum, między następująco opisanymi stanami ZSU: od „jakość, która zmiażdży siły inwazyjne” (to wciąż możliwe), po „wojsko, które straci potencjał w ciągu najbliższych kilku, może kilkunastu miesięcy”.

Tragizm ukraińskiej sytuacji zawiera się w tym, że nawet osamotniony Kijów nie może przestać walczyć. Bo z rosją trwałego pokoju zawrzeć się nie da. Zamrożenie konfliktu pozwoli Moskwie złapać oddech, zreorganizować armię – która znów uderzy, by „dokończyć robotę”. Lepiej więc – patrząc z ukraińskiej perspektywy – nie przestawać skrwawiać wroga, z nadzieją, że w którymś momencie krwotok okaże się dla niego zbyt obfity. I że w międzyczasie Ukraina nie wykrwawi się sama…

—–

Nie jest trudno wyobrazić sobie, do czego musiałoby dojść, by wojna zakończyła się z dnia na dzień. Wystarczyłaby deklaracja Kremla o wycofaniu całości rosyjskich sił z Ukrainy w jej granicach sprzed 2014 roku, no i działania potwierdzające ów zamiar; Ukraińcy nie mieliby wówczas powodów do kontynuacji walki. W tym ujęciu cała sprawczość dotycząca przyszłości konfliktu leży w rękach Moskwy. Leży i kwiczy.

Spektakularna porażka „specjalnej operacji wojskowej” zrujnowałaby narrację o wielkiej i silnej rosji, na czym osadza się zarówno wewnętrzna legitymizacja reżimu, jak i międzynarodowa pozycja kraju. Dwa i pół roku nieudanych prób pokonania Ukrainy wystawiło imperialną reputację na szwank, ale jej nie zburzyło. Zwykli rosjanie (w istotnej większości) nadal wierzą, że ich kraj jest niezrównaną potęgą, rosja wciąż ma dobrą prasę w Afryce i w części Ameryki Południowej, w Azji Centralnej – mimo postępującego dystansowania się od Moskwy – nadal mówimy o rosyjskiej strefie wpływów. Chiny – jakkolwiek zdumione i rozczarowane słabością federacji – podały moskalom ekonomiczną kroplówkę. Pekin nie udziela putinowi realnego wojskowego wsparcia, ale też nie tworzy presji, która mogłaby Kreml zaniepokoić. Tym niemniej – patrząc z perspektywy rosjan – założyć należy, że ten komfort nie jest dany raz na zawsze. Trzeba więc działać, żeby chociaż utrzymać iluzję militarnej siły, z którą sąsiedzi muszą się liczyć.

W kontekście wewnątrzrosyjskim dość wspomnieć, że putin nadal rządzi, co więcej, wiele wskazuje na to (na przykład „seryjne samobójstwa” i liczne aresztowania wpływowych osób), że konsoliduje władzę. Dramatyczne straty na froncie, coraz gorsza sytuacja ekonomiczna, ba, nawet niechciana mobilizacja nie wywołały społecznego buntu. Generałom brakuje sprzętu – zwłaszcza tego najnowszego – ale wciąż mają dość rekrutów, by kontynuować wojnę „na masę” – z ewidentnym zamiarem wyniszczenia przeciwnika bez względu na poniesione koszty.

Sztywnej postawie Kremla sprzyja generalnie niski próg oczekiwań życiowych obywateli federacji oraz zakumulowane w czasach naftowej prosperity oszczędności. Te ostatnie topnieją, ale nadal – redukując wydatki gdzie indziej – jest za co prowadzić wojnę. Przyjrzyjmy się ustaleniom Bloomberga sprzed kilku dni, dotyczącym projektu trzyletniego budżetu rosji. I tak w przyszłym roku władze federacji zamierzają wydać na obronność 13,2 bln rubli (142 mld dol.), czyli zwiększyć nakłady do poziomu 6,2 proc. PKB (dla porównania, w rzekomo agresywnym NATO z trudem udaje się wyegzekwować dwuprocentowy próg). Jak duży to wzrost? Wydatki na bieżący rok planowane są w wysokości 10,4 bln rubli.

Zgodnie z założeniami projektu, wydatki na obronę i bezpieczeństwo kraju mają stanowić w 2025 roku 40 proc. wszystkich rozchodów budżetowych. To więcej, niż przewidziano łącznie na oświatę, opiekę zdrowotną, politykę socjalną i gospodarkę. Co istotne, mowa o jawnych wydatkach, w projekcie jest bowiem cała pula wydatków tajnych lub celowo niedookreślonych, na łączną sumę 12,9 bln rubli (139 mld dolarów). To kolejne 30 proc. budżetu; jest więcej niż pewne, że część z tego kawałka tortu też pójdzie na wojnę, co oznacza, że najprawdopodobniej połowa (!) wszystkich wydatków federalnych spożytkowana zostanie w taki sposób.

Jako się rzekło, Bloomberg zyskał wgląd w projekcję trzyletnią – wynika z niej, że wydatki rosji na obronność mają spaść dopiero w 2026 roku – do 5,6 proc. PKB – i w 2027 roku – do 5,1 proc. PKB. Nadal pozostaną wysokie, ale federacja ma teraz liczniejszą armię, no i stoi przed koniecznością odtworzenia pierwszego rzutu strategicznego, startego w proch przez Ukraińców. A to gigantyczny wysiłek, rozłożony na wiele lat. Tym niemniej wielkość zaplanowanych wydatków i dynamika ich przyrostu/spadku sugerują też, że Moskwa ani myśli kończyć wojny w ciągu kilkunastu najbliższych miesięcy.

—–

Na dziś to tyle – dziękuję za lekturę! I za kolejny miesiąc, podczas którego wspieraliście moją działalność publicystyczno-analityczno-reporterską. Jedziemy dalej? Jeśli tak, proszę Was o subskrypcje i „kawy” – stosowne przyciski znajdziecie poniżej:

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Joannie Marciniak. A także: Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Rucińskiemu, Annie Sierańskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Arturowi Żakowi.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia: Witoldowi Stępińskiemu, Czytelnikowi Tomkowi, Czytelnikowi Adamowi, Czytelniczce Magdzie i Kamilowi Zemlakowi.

Szanowni, to dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, „Międzyrzecze. Cena przetrwania” i „(Dez)informacji” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Ukraińscy żołnierze, zdjęcie ilustracyjne/fot. SzG ZSU