Analogia

Niespełna rok temu ukazała się moja książka „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”. Otwiera ją rozdział pt. „Analogia”, zdaniem wielu recenzentów „wbijający w fotel”. Kolejna rocznica rosyjskiej pełnoskalowej agresji na Ukrainę to właściwa okazja, by zaprezentować go Czytelnikom, którzy książki nie znają. Dlaczego? O tym w samym materiale.

Ów tekst powstał na przełomie 2023 i 2024 roku, odnosi się zatem do sytuacji z tamtego okresu.

*          *          *

Analogia to użyteczna metoda, gdy próbujemy wyjaśnić zawiłości rozmaitych zjawisk. Historyczna pozwala nam „namierzyć” punkty wspólne dla przeszłości i teraźniejszości, co bywa przydatne w prognozowaniu przyszłości. Historia wszak – jak mówi popularne powiedzenie – lubi się powtarzać. Narzędzia per analogiam można też użyć w formule historii alternatywnej/rzeczywistości równoległej – po to, by czytelnik (widz, słuchacz), poprzez osadzenie w bliższym mu kontekście, lepiej zrozumiał istotę opisywanych procesów. Wojna w Ukrainie toczy się „za miedzą”, Polacy na co dzień stykają się z Ukraińcami – uchodźcami i osobami, które wybrały nasz kraj jako miejsce do życia jeszcze przed inwazją. Mimo to nie zawsze potrafimy wyobrazić sobie, co przeżywają nasi sąsiedzi ze Wschodu. A nieznajomość geografii Ukrainy dodatkowo utrudnia zrozumienie. Dlatego zdecydowałem się na myślowy eksperyment i przeniesienie ogólnych realiów rosyjsko-ukraińskiej wojny na grunt polski.

By ów zabieg miał sens, musimy założyć, że Polska nie jest członkiem NATO (zapewne nie jest także w Unii Europejskiej). Utrzymuje z Zachodem poprawne relacje, aspiruje doń (także formalnie), ale realnie znajduje się w „szarej strefie bezpieczeństwa”. No więc załóżmy, że taka Polska w 2014 roku utraciła na rzecz Rosji po jednej trzeciej województw podlaskiego i warmińsko-mazurskiego, ze stolicami włącznie.

W lutym 2022 roku zamrożony konflikt zmienił się w pełnoskalową wojnę. Armia rosyjska uderzyła na pięciu zasadniczych kierunkach – z okupowanego Olsztyna i Białegostoku na Warszawę, z białoruskiego Brześcia zaś na Lublin, skąd planowano przedrzeć się na południe kraju wzdłuż linii Wisły. Z zajętych terenów Warmii i Mazur wyszło też uderzenie w stronę Trójmiasta (przez Elbląg, w 2014 roku utracony, a następnie odbity przez Wojsko Polskie) oraz kolejne, prowadzone po osi Iława–Grudziądz–Bydgoszcz – oba z zamiarem odcięcia Polski od morza. Nadbrzeżny kierunek operacyjny na dalszym etapie miał zostać wsparty desantem morskim – wysadzonym między Słupskiem a Koszalinem – do którego ostatecznie nie doszło. Przeprowadzono za to, w pierwszych godzinach inwazji, desant śmigłowcowy w Modlinie. Elitarne oddziały spadochroniarzy miały przejąć port lotniczy, by umożliwić lądowanie samolotów z ciężkim sprzętem i posiłkami. Tak wzmocniona grupa – po uprzednim zajęciu mostu na Wiśle – pomaszerowałaby na stolicę z zadaniem zajęcia kluczowych obiektów w mieście. Wsparciem dla niej byłyby jednostki zmechanizowane, pchnięte ku metropolii lądem.

Utrata Warszawy i towarzysząca jej anihilacja władz państwowych miały być niczym dekapitacja – złamać wolę walki tych Polaków, którzy zamierzali stawiać opór. Generalnie jednak rosyjskie dowództwo nie przewidywało poważniejszej akcji obronnej. „Polska to nie Zachód, ale Polacy są zachodnimi słabościami na wskroś przesiąknięci. To wygodnickie, rozlazłe panicze, w dodatku rozczarowane własnym państwem. Nie sięgną po broń, a wielu po prostu pryśnie za granicę”, przekonywała kremlowska propaganda.

Defetyzm Polaków miał Rosjanom pozwolić na aneksję wschodniej Rzeczypospolitej, między Bugiem a Wisłą, oraz północy kraju, do linii wyznaczonej biegiem rzeki Noteć. W pozostałej części zachodniej Polski Kreml zamierzał ustanowić marionetkowe państwo – ze stolicą w lewobrzeżnej Warszawie – będące buforem od znienawidzonego NATO. Jeszcze na kilka dni przed inwazją na Kremlu rozważano, czy Szczecin i jego infrastruktura warte są wspólnej granicy z Niemcami. Większość generalicji wolała takiej opcji uniknąć – rozszerzyć bufor (w ich języku „głębię operacyjną”) aż po Bałtyk – jednak górę wzięły względy prestiżowe, ubrane w płaszczyk przekonującej narracji ekonomicznej.

Czas mocno utemperował ambicje Rosjan. Desant w Modlinie wpadł w zasadzkę – Polacy, ostrzeżeni przez Amerykanów i własne służby, urządzili spadochroniarzom krwawą jatkę. A po pięciu tygodniach ciężkich walk wyparli rosyjskie oddziały nie tylko spod Warszawy, ale i z reszty zajętego przez nich w dwóch trzecich Mazowsza. W wyzwolonym Legionowie – podobnie jak w Wołominie i Radzyminie – na światło dzienne wyszły bestialskie mordy, jakich dopuścili się okupanci. Ich skala i brutalność zszokowały świat. Legionowo, gdzie zamordowanych cywilów było najwięcej (ponad czterystu), stało się odtąd symbolem i synonimem rosyjskiego bestialstwa.

Marsz na Lublin i próba przejęcia województwa lubelskiego również nie przyniosły pożądanych przez Moskwę skutków. Choć jeszcze pod koniec lutego 2022 roku rosyjskie oddziały usiłowały wedrzeć się do centrum stolicy Lubelszczyzny, w połowie maja Polacy pognali ich do przygranicznej Włodawy.

Natarcia na północy – których wspólnym celem był Szczecin – utknęły w Gdańsku i pod Bydgoszczą.

Rozpoczęta w drugiej połowie kwietnia 2022 roku bitwa o północny wschód nie skończyła się spektakularnymi zdobyczami i rozbiciem Wojska Polskiego. Po trzech miesiącach mozolnego marszu na zachód i południe Władimir Putin zażądał od wojskowych, by do końca sierpnia „wyzwolili” chociaż całość województw warmińsko-mazurskiego i podlaskiego. Zadanie zrealizowano częściowo, zajmując niemal całą Warmię i Mazury oraz połowę Podlasia. W rękach Rosjan znajdowały się wtedy także obszerne połacie województwa lubelskiego, pomorskiego i kujawsko-pomorskiego. Ale potem – we wrześniu 2022 roku – nastąpiła polska kontrofensywa, która wyparła okupantów z Lubelszczyzny. W ciągu zaledwie kilkunastu dni wyzwolono Chełm, Krasnystaw i Zamość. W rękach Rosjan pozostał jedynie Hrubieszów i okoliczne wsie. I znów, jak na Mazowszu, na odzyskanych terenach odkryto katownie, miejsca masowych zbrodni i pochówków. 15 września 2022 roku w lesie w pobliżu Chełma znaleziono kilka obszernych grobów, w tym jeden z 447 zwłokami. U większości zmarłych ujawniono ślady gwałtownej śmierci, a w przypadku 30 ciał odkryto ślady tortur i egzekucji, w tym liny założone na szyjach, związane za plecami ręce, złamane kończyny i okaleczone genitalia.

Tym razem reakcja opinii publicznych i polityków była bardziej powściągliwa – świat otrzaskał się już z rosyjskim bestialstwem.

Ale miało ono i dla Rosjan zgubny charakter, wzmacniało bowiem wolę walki żołnierzy Wojska Polskiego. Determinacja Polaków dała o sobie znać szczególnie podczas ciężkich jesiennych bojów na Żuławach, zakończonych ucieczką okupantów z Gdańska. Wyzwolenie jedynego zajętego w trakcie pełnoskalowej inwazji miasta wojewódzkiego stanowiło dla Kremla poważny cios, zwłaszcza że stało się to 11 listopada, w Święto Niepodległości Rzeczypospolitej. Robiąc dobrą minę do złej gry, Putin orzekł wówczas, że „cele Rosji w Polsce nie ulegają zmianie”. A posłuszne Kremlowi media ogłosiły sukces w postaci wycofania się za Wisłę na „lepsze pozycje obronne”.

Zimowe ofensywy z przełomu 2022 i 2023 roku – powietrzna i lądowa – nie przeniosły Polski w średniowiecze, co miało być skutkiem zniszczenia jej systemu energetycznego, ani też nie doprowadziły do załamania się linii frontu. Lotnictwo Rosji okazało się niedostatecznie mocne w konfrontacji z polską obroną powietrzną, a wojska lądowe zbyt wyczerpane, żeby pozwolić sobie na coś więcej niż kilka punktowych uderzeń. W takich okolicznościach zaczęło się fetyszyzowanie zmagań o Łomżę, czemu sprzyjała reaktywna postawa polskiej propagandy, która także nadała miastu duże symboliczne znaczenie. Jego upadek w połowie maja 2023 roku był ostatnim akordem rosyjskiej zimowej ofensywy na lądzie. W jej trakcie zdobyto 80 km2 terenu, za cenę 100 tys. zabitych i rannych żołnierzy i najemników. Ta dramatyczna nieefektywność jedynie uwypukliła potrzebę propagandowego rozdęcia łomżyńskiego „sukcesu”.

Wyglądało to żałośnie – w lutym 2022 roku mieliśmy zapowiedzi typu: „Trzy dni i Warszawa nasza” (dwumilionowa metropolia…), w maju 2023 roku wielką radość sprawiało Rosjanom zdobycie 60-tysięcznego przed wojną miasteczka. A i nawet z tego nie mogli się długo cieszyć, bo wkrótce – na początku czerwca – ruszyła polska kontrofensywa. I to ona przyciągnęła uwagę komentatorów i opinii publicznej.

Polskie uderzenie wyprowadzono w pasie Brodnica-Lidzbark-Mława, a jego celem było wyrąbanie korytarza do Zatoki Gdańskiej i Zalewu Wiślanego. Plan zakładał dwa natarcia: od Brodnicy wzdłuż drogi krajowej nr 15 i od Mławy z osią wyznaczoną trasą E-77. Celem obu ugrupowań było zajęcie Ostródy – ważnego węzła logistycznego – a następnie wspólny już marsz na Elbląg. Powodzenie tej fazy operacji oznaczałoby, że między wolną Polską – na północy, poza wyjątkami, leżącą za Wisłą – a oczyszczonym z okupantów korytarzem znalazłoby się siedem do dziewięciu rosyjskich brygad. Tkwiłyby niczym w worku, najwięcej z nich w zakolu „królowej polskich rzek” – w trójkącie między okupowanym Grudziądzem a niezajętymi Bydgoszczą i Toruniem. Likwidacją tego zgrupowania miano się zająć w kolejnej odsłonie kontrofensywy, choć w sztabie naczelnego dowódcy WP nie brakowało optymistów, przekonanych, że izolacja skłoni rosyjskich dowódców liniowych do poddania się. Tak czy inaczej, finalnym rezultatem miało być całkowite uwolnienie od Rosjan województw pomorskiego i kujawsko-pomorskiego oraz rozpoczęcie rekonkwisty Warmii i Mazur.

Rozpoczęcie z przytupem, wszak odzyskanie Elbląga byłoby nie lada sukcesem także w wymiarze propagandowym. Wiosną 2022 roku miasto stało się symbolem polskiego oporu. Oblężone, wytrwało ponad dwa miesiące, w trakcie których Rosjanie całkowicie je zniszczyli, zabijając jedną czwartą mieszkańców. Wielu cywilów zginęło podczas prób opuszczenia Elbląga – strzelano do nich nawet w konwojach, na które uprzednio godziło się rosyjskie dowództwo. Ginęli najmłodsi – co najmniej sześciuset nieletnich w ruinach zbombardowanego teatru. Agresorzy zrzucili na przemieniony w schron budynek bombę, mimo iż wyraźnie oznaczono go sporządzanym po rosyjsku napisem dzieci. O zagładzie miasta mówił wówczas cały świat, powstały na ten temat przejmujące dokumenty, a i Kreml – na swój sposób – przyłączył się do podnoszenia rangi Elbląga jako symbolu. Zaraz po jego zdobyciu zaczęła się pokazowa odbudowa, co jakiś czas wizytowana przez samego Putina (bądź jego sobowtóry).

Na sukces Polaków miało zapracować nie tylko wysokie morale, ale i zachodni sprzęt. Rzeczpospolita jeszcze przed wojną, w ograniczonym zakresie, dysponowała technologią militarną inną niż poradziecka i własna. Lecz było jej za mało, aby wyższą jakością niwelować rosyjskie przewagi ilościowe. Wiosną 2022 roku Zachód zdecydował się wspierać sprzętowo Wojsko Polskie, ruszyły więc – via Niemcy, Czechy i Słowacja – dostawy obejmujące zarówno wojskową drobnicę, jak i zaawansowane systemy. Wartość tej pomocy, w czerwcu 2023 roku osiągająca pułap 80 mld dol., była więc niebagatelna. Polaków cieszyły zwłaszcza pozyskane od Niemców czołgi Leopard 2 i amerykańskie transportery opancerzone Bradley. Ale nie brakowało też powodów do zmartwień – zakres wsparcia był niewystarczający, mówiło się wręcz o „kroplówce”. Dobrze ilustrowała to kwestia samolotów bojowych – Zachód długo odmawiał Polsce wysłania własnych konstrukcji. Siły Powietrzne RP przetrwały pierwsze rosyjskie uderzenie z 24 lutego 2022 roku, a ich skład uzupełniły później maszyny eks-sowieckie, podarowane przez kraje dawnego bloku wschodniego. Pozwalało to na ograniczoną aktywność lotnictwa, jednak zdecydowanie za małą jak na wymogi kontrofensywy. Nawet w obliczu szokującej indolencji rosyjskich sił powietrznych.

W zgodnej ocenie wielu analityków polska armia nie była gotowa do kontrofensywy. Pierwotnie mówiono głównie o braku przewagi powietrznej, lecz szybko okazało się, że słabości są także gdzie indziej. Rosjanie dobrze przygotowali się do obrony – stworzyli kilka linii umocnień i potężne pola minowe. Czołgi były wobec nich nieprzydatne, niekiedy wręcz bezbronne – na Polakach zemścił się brak dostatecznej liczby trałów przeciwminowych. Dramatycznie zabrakło systemów walki radioelektronicznej (WRE). W tej wojnie, w jej pełnoskalowej odsłonie, od początku używano dronów. Gdy ruszyła polska kontrofensywa, Rosjanie masowo wysłali w powietrze własne aparaty, zapewniając im szczelny parasol WRE. Bezpilotniki dziesiątkowały atakujące oddziały jeszcze na pozycjach wyjściowych. Co więcej, rosyjskim żołnierzom nie zabrakło motywacji do walki. W polskim sztabie zakładano, że silne pierwsze uderzenie wywoła u wroga panikę i doprowadzi do kaskadowego załamania frontu. Doświadczenia z działań na Lubelszczyźnie były w tym zakresie obiecujące…

Nic takiego się nie wydarzyło. A polskie oddziały nie osiągnęły nawet Ostródy. Na lewej flance uwikłały się w krwawe boje o Nowe Miasto Lubawskie, na prawej – w równie zaciekłe zmagania o Nidzicę. Obie miejscowości ostatecznie zajęto, ale obu powstałych przy okazji wybrzuszeń w rosyjskich liniach nie udało się połączyć. Po pięciu miesiącach „bicia głową w mur” naczelne dowództwo WP przyznało się do niepowodzenia kontrofensywy.

W listopadzie 2023 roku inicjatywa operacyjna przeszła w ręce Rosjan. Lecz ich atakom daleko było do rozmachu, z jakim armia rosyjska weszła do boju w lutym 2022 roku. Generałowie Federacji najwyraźniej postanowili skupić się na obronie dotychczasowych zdobyczy, do momentu, kiedy staną się one przedmiotem rozmów pokojowych.

Pod koniec drugiego roku konfliktu w pełnoskalowej odsłonie 90 proc. Polaków oczekiwało od władz i armii dalszego prowadzenia walki, niemal 80 proc. wierzyło, że zakończy ją pełne zwycięstwo, rozumiane jako przywrócenie granic sprzed 2014 roku. Rzadko kto zadowalał się samym zachowaniem niepodległości, choć świadomość, że stało się to mimo gigantycznej różnicy potencjałów między Rosją a Polską, była dla wielu Polaków powodem do dumy.

Inaczej przedstawiały się nastroje w krajach, które Rzeczypospolitej udzielały wsparcia. Zachodnie społeczeństwa były wojną coraz bardziej zmęczone, nasilała się presja na polityków, aby ograniczyć czy wręcz zakończyć wsparcie. Tym samym zmusić Warszawę do rozmów z Moskwą, a choćby i w formule „pokój za ziemie” (już zajęte terytoria Polski). Takie głosy silne były przede wszystkim za Odrą, gdzie coraz większy posłuch zyskiwała prawicowa i prorosyjska Alternatywa dla Niemiec (AfD). Niekorzystne dla Polski procesy społeczno-polityczne zachodziły też na Słowacji, gdzie władzę pod koniec 2023 roku przejęli populiści, deklarujący „dystans wobec wojny”. Oba kraje stanowiły huby logistyczne, przez które nad Wisłę docierała większość zagranicznej pomocy wojskowej. Wypadnięcie z koalicji wspierającej Rzeczpospolitą Niemiec i Słowacji byłoby dla Warszawy dramatem. Jeszcze większym ewentualna wolta USA – dotąd najhojniejszego donatora. Tymczasem w Stanach zaczynała się kampania wyborcza, a głównym kandydatem republikanów pozostawał były prezydent Donald Trump, zafascynowany Putinem ekscentryk i nade wszystko zdecydowany przeciwnik pomocy dla Polski. Pomocy, bez której Rzeczpospolita – z jej zdemolowaną przez wojnę gospodarką i przemysłem – mogłaby nie przetrwać.

Niezależnie od ponurych scenariuszy na przyszłość i ogólnych trudów wojny, na obszarze dwóch trzecich Polski toczyło się w miarę normalne życie. Na Szczecin, Poznań, Wrocław, Katowice, Kraków co jakiś czas spadały pociski manewrujące, zrzucane z bombowców strategicznych operujących nad Federacją. Rosjanie co kilka dni ostrzeliwali z artylerii Trójmiasto (szczególnie porzucony wcześniej Gdańsk). Ich rakiety i drony – odpalane z obszaru Białorusi – regularnie spadały na Lublin, zwłaszcza jego przedmieścia, mocno pokiereszowane w walkach z 2022 roku. Jednak najzacieklejsze ataki z wykorzystaniem pocisków dalekiego zasięgu i dronów wymierzone były w Warszawę (w której podczas prób oblężenia ucierpiało około 5 proc. zabudowy). Miejscowa obrona przeciwlotnicza – oparta na amerykańskich i niemieckich systemach – z powodzeniem udaremniała miażdżącą większość uderzeń. O stolicy Polski mówiło się, że ma najlepszą OPL w Europie, czego pośrednim dowodem były zagraniczne delegacje, co rusz przyjeżdżające do Warszawy (pociągami z Berlina, bo komunikacja lotnicza została w lutym 2022 roku zawieszona).

W podobnym tonie wypowiadano się o polskim wybrzeżu. I nie chodziło tylko o nagromadzenie wojska i przeszkód inżynieryjnych wzdłuż linii brzegowej od Gdańska po Świnoujście. Nadbrzeżne dywizjony rakietowe trzymały rosyjską Flotę Bałtycką z dala od lądu. Po utracie w kwietniu 2022 roku krążownika „Moskwa” – flagowej jednostki zgrupowania czarnomorskiego, wysłanej na Bałtyk do wsparcia inwazji – Rosjanie zrezygnowali z pomysłu przeprowadzenia operacji desantowej. Latem i jesienią 2023 roku Polacy wykonali kilkanaście uderzeń lotniczych na bazy w Bałtijsku i Królewcu. Wykorzystano w nich drony oraz zachodnie pociski manewrujące. Utrata kilku cennych jednostek, w tym trafionego w doku nowego okrętu podwodnego, zmusiła rosyjską admiralicję do ewakuacji większości floty do Petersburga (Kronsztadu). Latem 2023 roku nadbałtyckie plaże od Władysławowa po Międzyzdroje niemal jak przed wojną zapełniły się miłośnikami słonecznych i morskich kąpieli. Był to dowód niezłomności, żywotności, siły mechanizmów adaptacyjnych, tęsknoty za normalnością, ale i poczucia względnego bezpieczeństwa, żywionego przez Polaków.

Wakacyjne radości nie zmieniały faktu, że według danych ONZ z końca lata 2023 roku na świecie było sześć milionów polskich uchodźców. Najwięcej – 4,1 mln – przebywało w krajach Unii Europejskiej, połowa z tej grupy w Niemczech i Francji (kolejno 1,15 mln i 970 tys.). Dodatkowo ponad pięć milionów osób miało status uchodźców wewnętrznych, czyli nadal przebywających na terenie Polski, choć z dala od swoich domów. W sumie po 24 lutego 2022 roku miejsca stałego pobytu opuściło 15 mln Polaków. Od tego czasu do domów wróciło cztery miliony osób, spośród nich milion z zagranicy.

Do końca 2023 roku działania zbrojne kosztowały życie 70 tys. żołnierzy Wojska Polskiego, 150 tys. zostało rannych. Zginęło również 70 tys. cywilów, drugie tyle odniosło rany. Straty rosyjskie szacowano na 350 tys. poległych i rannych wojskowych. A wojna wciąż trwała…

*          *          *

Strach się bać, prawda? Ale dzięki Ukraińcom, którzy w ciągu trzech ostatnich lat drastycznie pogruchotali rosyjską armię, taki scenariusz, zwłaszcza z uwzględnieniem rzeczywistych realiów, jest mało prawdopodobny.

A propos tychże realiów – Polska jest gdzie jest, w znacznie lepszej sytuacji niż Ukraina w 2014 i 2022 roku. Lękamy się o wiarygodność naszego najważniejszego sojusznika – chyba słusznie – ale to nie zmienia faktu że są inni, a i my mamy „twarde argumenty”. Na przykład coś, czego zabrakło Ukraińcom, a co świetnie zilustrował Bartek Bera, jeden z najlepszych fotografów lotniczych w Europie. Nowoczesne, dobrze wyszkolone i wyposażone siły powietrzne. Ktoś powie, że małe. Nominalnie owszem, ale każdy z naszych „efów” wart jest więcej niż kilkanaście rosyjskich maszyn i ich pilotów. A teraz przemnóżcie to razy potencjał całej „naszej” Europy.

Załączam więc do wpisu Bartkowe zdjęcia, bo owszem, chcę Was skłonić do refleksji, ale zarazem zrobić coś, co robię od trzech lat. Dać optymizm i nadzieję.

Na zdjęciach, obok naszych „szesnastek” z 31. Bazy Lotnictwa Taktycznego, widzimy też norweskie F-35. Sojusznicy pełnią w Polsce rotacyjny dyżur bojowy, stąd pod ich skrzydłami „ostre” uzbrojenie. Oglądam te fotografie raz za razem i trudno mi oprzeć się wrażeniu, że „jest moc!”.

—–

Moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

„Alfabet…” – z autografem i pozdrowieniami – możecie nabyć w sklepie na Patronite. Są tam też inne moje książki, w tym powieści, które napisałem i wydałem „w czasach afgańskich”, reportaż z tamtego okresu oraz political/war fiction, dziejące się w realiach pandemii i rosyjskiej agresji militarnej na Polskę. Całą ofertę znajdziecie na stronie pod tym linkiem.

(post)Lenino

Już za kilka dni 81. rocznica bitwy pod Lenino (niegdyś hucznie obchodzona, także jako święto Wojska Polskiego). Jatki, którą niedoświadczonemu wojsku zafundowała sowiecka generalicja, z Józefem Stalinem na czele. Mimo ogromnych strat 1 Dywizja Piechoty przetrwała, ale co by się stało, gdyby została kompletnie zniszczona? Sądzę, że powojenne losy Polski mogłyby potoczyć się inaczej – oto próba ich „rekonstrukcji”. Napisałem ten tekst kilkanaście lat temu – w czasach fascynacji historią alternatywną. Zapomniałem, że powstał, „odkopany” i odrobinę odświeżony podoba mi się na tyle, że chciałbym się nim podzielić. Z zastrzeżeniem, że to przede wszystkim intelektualna rozrywka; proszę więc nie traktować artykułu całkiem serio i dać się ponieść formule.

Gdy dziś analizuje się przebieg bitwy pod Lenino, nie brakuje głosów, że Stalin celowo wysłał naszych żołnierzy na śmierć. Statystyka oraz odrobina znajomości wojskowej taktyki i strategii, przemawiają na korzyść tych opinii. Oto bowiem, w walce o nieistotne pozycje, przy niedostatecznym wsparciu artylerii, śmierć poniosło 510 polskich żołnierzy, 776 zaginęło bądź dostało się do niewoli, a 1776 odniosło rany. W sumie 1 DP utraciła 25 proc. stanu osobowego!

A dodajmy, że są to dane podawane na użytek komunistycznej propagandy; niewykluczane, że rzeczywiste straty były jeszcze wyższe.

Po co Stalinowi zagłada nowosformowanej dywizji? Czy pozbycie się niewygodnych Polaków przyniosłoby mu więcej korzyści (satysfakcji?), niż perspektywa (faktycznie zrealizowana) legitymizacji powojennego ładu nad Wisłą, właśnie za pośrednictwem podporządkowanej Kremlowi polskiej armii?

Na to pytanie, bez samego Stalina, nie znajdziemy odpowiedzi. Wiemy natomiast, że najpierw polskie oddziały rzucono do samobójczej misji, a później je z niej wycofano. Czyżby generalissimus się opamiętał, uznał, że jednak potrzebuje Polaków? Być może.

Na użytek naszego scenariusza załóżmy, że Stalin pozostał konsekwentny w swojej brutalności. Co jest o tyle prawdopodobne, że swoich żołnierzy traktował właśnie w taki sposób.

—–

Cofnijmy się zatem do koszmarnego popołudnia 13 października 1943 roku. Wyczerpani i zdziesiątkowani Polacy nie są już stroną atakującą – zewsząd odpierają kontrataki Niemców. Dowodzący 1 DP gen. Zygmunt Berling zostaje wezwany do sztabu radzieckiej 33. Armii. Między jej dowódcą a Berlingiem dochodzi do karczemnej awantury – rosjanin zarzuca Polakom tchórzostwo i żąda odbicia utraconych miejscowości.

W rzeczywistości spotkanie kończy się poinformowaniem polskiego generała, że najbliższej nocy jego oddziały zostaną zluzowane przez jednostki armii czerwonej. W naszym scenariuszu Berling dowiaduje się, że na tyłach jego pułków rozlokowały się bataliony zaporowe NKWD. „Jeśli się cofniecie, oni będą strzelać…”, grozi Wasilij Gordow.

Tymczasem na pierwszej linii trwa prawdziwa jatka, najgorsza w miejscowości Połzuchy, którą Niemcy odbili popołudniu. Polaków dziesiątkują przede wszystkim „sztukasy” – bombowce nurkujące Ju-87. Radziecka artyleria albo milczy, albo pokrywa ogniem pozycje zajęte przez Polaków. I tak zaczęte przez Junkersy dzieło zniszczenia dopełniają straszliwie skuteczne katiusze…

Niemcy działają systematycznie, okrążając większe grupy naszych żołnierzy. Gdy Polakom kończy się amunicja, ci poddają się – część ginie na miejscu, rozstrzelana na rozkaz oficerów Wehrmachtu, część trafia do niewoli, by później zostać wykorzystana jako dowód, że „Polacy wolą niemiecką niewolę niż służbę dla Stalina”.

Dowódca jednej z kompanii nie wytrzymuje i nakazuje swoim ludziom odwrót. Biegnących na tyły żołnierzy mordują cekaemy enkawudzistów…

Nad ranem 14 października nad polem bitwy unosi się gęsta mgła. Gdzieniegdzie słychać jeszcze serie i pojedyncze wystrzały – to Polacy walczą z Niemcami i żołnierzami NKWD, którzy uniemożliwiają im przedostanie się na tyły. Wśród tych huków ginie pojedynczy wystrzał z pistoletu – Berling, który niczym widmo przez całą noc krążył po pozycjach, odbiera sobie życie strzałem w podniebienie…

Śmierć dowódcy to tylko symboliczne dopełnienie losu jego żołnierzy. 1 DP nie istnieje. Przez kilkanaście następnych dni NKWD poluje w okolicy na żołnierzy, którzy zdołali wyrwać się z sowiecko-niemieckich kleszczy. Oficerowie i podoficerowie trafiają przed sądy polowe armii czerwonej, które wydają tylko jeden wyrok. Szeregowi zostają wcieleni do kompanii karnych w jednostkach radzieckich. Później okaże się, że większość z nich jest zbyt niebezpieczna, by dawać im broń. Rozkazem sowieckiego naczelnego dowództwa dawni kościuszkowcy trafiają do batalionów budowlanych.

—–

Mimo usilnych starań moskiewskiej dyplomacji, dowództwa armii i samego Stalina, nie udaje się ukryć aktywnej roli rosjan w masakrze pod Lenino. Do Londynu i do okupowanej Polski płyną informacje, z których jasno wynika, że sowieci doprowadzili do wymordowania polskiego wojska. „Po Stalinie można się było tego spodziewać”, mówi na spotkaniu z polskim rządem emigracyjnym Winston Churchill. „Ale przez ten incydent nie zerwę współpracy z sowietami”, deklaruje. „Przynajmniej pozbyliście się konkurencji dla waszej armii na Zachodzie”, dodaje cynicznie brytyjski premier. Równie pragmatyczny okazuje się amerykański prezydent, który zapewnia Stalina, że choć czuje oburzenie i obrzydzenie, dostaw w ramach Land-Lease nie zawiesi.

Jednak informacja o radzieckich poczynaniach nie pozostaje bez reakcji na terenach, które zajmuje armia czerwona. W 1944 roku, już po jej wejściu na wschodnie terytoria przedwojennej RP, okazuje się, że Polacy nie zamierzają wstępować w szeregi Polskiej Armii Ludowej.

Stalin oskarża o sabotaż komunistyczny Związek Patriotów Polskich. Jego szefowa, Wanda Wasilewska, trafia przed trybunał w Moskwie, który zarzuca jej celowe torpedowania akcji mobilizacyjnej. Wyrok – śmierć przez rozstrzelanie. ZPP, jako organizacja szkodliwa, przestaje istnieć. A naczelne dowództwo radzieckiej armii ogłasza przymusową mobilizację na „oswobodzonych” terenach wszystkich młodych mężczyzn. Pomne doświadczeń z kościuszkowcami, nie daje nowym rekrutom broni do ręki – Polacy trafiają do batalionów budowlanych. Większość zostaje przerzucona na południowy odcinek radziecko-niemieckiego frontu, ale kilkanaście tysięcy trafia nad Wisłę pod Warszawą.

W stolicy tymczasem wybucha powstanie. Stalin, tak jak w rzeczywistości, nie zamierza pomóc Armii Krajowej, zresztą nie ma dość sił, by kontynuować ofensywę. De facto więc pozwala Niemcom na krwawą rozprawę  z powstańcami. Służący w jednostkach pomocniczych Polacy dostają rozkaz budowy umocnień, w których armia sowiecka przeczeka do zimy. Bunt z płonącą Warszawą w tle jest tylko kwestią czasu. W czasie jednej z sierpniowych nocy Polacy masowo rozbrajają pilnujących ich sowietów, zdobywają kilka składów broni i amunicji i wpław, przez Wisłę, przedzierają się do stolicy.

Przez kilka dni wokół Warszawy toczy się prawdziwie dziwna wojna. Niemcy pacyfikują miasto, a ruscy przedzierających się do niej „dezerterów”. I nikt nikomu nie wchodzi w drogę…

—–

Na Zachodzie gen. Władysław Anders szaleje. Podobnie jak jego żołnierze, osławieni zakończoną kilkanaście tygodni wcześniej bitwą o Monte Cassino. Generał i rząd emigracyjny domagają się od sojuszników zdecydowanych działań wobec rosjan. Alianci ignorują te wezwania.

Anders stawia sprawę na ostrzu noża – na własną rękę wycofuje swoje oddziały z linii włoskiego frontu, dając Brytyjczykom i Amerykanom ultimatum: wrócimy, jeśli wymusicie na Stalinie koniec bombardowań. I zapewnienie, że działające za linią wschodniego frontu oddziały NKWD zostaną wycofane z terytorium Polski.

Szantaż spełza na niczym. Tym razem to Anders dostaje ultimatum – jego oddziały oddadzą broń dobrowolnie, albo zostaną rozbrojone siłą. Generał nie zamierza fundować swoim podwładnym pacyfikacji. Polscy żołnierze, także ci stacjonujący w Wielkiej Brytanii, zostają zdemobilizowani i internowani w obozach na terenie Włoch, Afryki i wysp brytyjskich. „Wobec nieodpowiedzialnych zachowań dowództwa polskich sił zbrojnych, braku sprzeciwu wobec nich ze strony polskiego rządu, władze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii czują się zwolnione z odpowiedzialności wynikającej z zawartych z Polską sojuszy”, brzmi oficjalny komunikat amerykańskiego Departamentu Stanu i brytyjskiego MSZ. Stalin triumfuje…

W styczniu 1945 roku zaczyna się wielka radziecka ofensywa, która ostatecznie powala na kolana III Rzeszę. Wojna w Europie się kończy.

Nowy ład, w naszym scenariuszu, tym różni się od prawdziwego, że w Polsce nie ma pro-kremlowskich władz i armii. I że w kraju, choć potwornie doświadczonym niemiecką okupacją, trwa walka partyzancka z kolejnym okupantem – bez obciążenia „grzechem” wojny domowej i w znacznie większym zakresie, niż to miało miejsce w rzeczywistości. Najistotniejszą różnicą jest jednak postawa zachodnich aliantów, którzy nie muszą już stwarzać pozorów, że interesuje ich sprawa Polski. Żaden anglosaski polityk nie domaga się wolnych wyborów w zajętej przez armię czerwoną Polsce. Rządzi status quo.

Zbrojny opór polskiego podziemia trwa dwa lata. W tym czasie w zajętej przez rosjan części Europy instalują się – tak jak w rzeczywistości – komunistyczne rządy. Jednak wobec niepokornej Polski Stalin ma inne plany – chcąc upokorzyć Polaków, a jednocześnie „dać przykład” innym narodom, wódz nie pozwala nawet na kadłubową formę niezależności. Kresy stają się częścią Ukraińskiej i Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, a centrum kraju, 1 stycznia 1948 roku, traci status strefy okupacyjnej, zmieniając się w Nadwiślańską Socjalistyczną Republikę Radziecką ze stolicą w Łodzi.

—–

Początkowo aparat władzy opiera się na Białorusinach i Ukraińcach, którzy przed wojną byli obywatelami II RP. Z czasem jego szeregi zasila coraz więcej Polaków, skuszonych przywilejami czy po prostu – przekonanych o beznadziejności form bezpośredniego oporu i pragnących jakoś poukładać sobie życie.

W kraju trwa tymczasem szaleńcza industrializacja. Fatalne warunki pracy i wyśrubowane normy nie zmieniają faktu, że w porównaniu z niemiecką okupacją Polakom żyje się lepiej. Mimo stalinowskiego terroru, który z biegiem lat staje się coraz bardziej selektywny, obywatele NSRR zaczynają adaptować się do nowych warunków w myśl hasła: „przeżyliśmy potop szwedzki, przeżyjemy i sowiecki”. Ponieważ wiąże się to z możliwością awansu, wielu młodych wstępuje w szeregi Konsomołu, a starsi do Wszechzwiązkowej Partii Komunistycznej (bolszewików) (od 1952 roku Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego).

Gdy w 1953 roku umiera Stalin, jego następca Nikita Chruszczow, w nagrodę za postawę „polskich obywateli radzieckich” włącza w granice NSRR tereny Śląska, Wielkopolski i Pomorza Zachodniego, odebrane wcześniej Niemcom. Przy tej okazji dochodzi do wielkich protestów w Berlinie, bowiem wcześniej Stalin obiecał te ziemie niedawno powstałej NRD. Protestujących berlińczyków pacyfikują radzieckie czołgi, a władze NSRR organizują gigantyczną akcję osiedleńczą na zachodnich rubieżach republiki.

I co dalej? Te same tendencje odśrodkowe, które w rzeczywistości, w latach 80., doprowadziły do rozpadu ZSRR, a w latach 90. powaliły na kolana rosję, w naszym scenariuszu, za sprawą Polaków, ujawniają się nieco wcześniej. Imperium trzeszczy już na początku lat 70. I na nic zdaje się przywrócenie Polsce, w 1976 roku, statusu samodzielnego formalnie państwa (ze stolicą znów w Warszawie). Gigantyczny ruch związkowy, nad którym Moskwa nie ma już takiej kontroli, szybko nabiera cech nacjonalistycznych i niepodległościowych. Kreml grozi czołgami, ale przykład znad Wisły rozlewa się po całym ZSRR. Koniec lat 70. i początek 80. upływa pod znakiem brutalnych pacyfikacji manifestacji, których uczestnicy nie domagają się już lepszych warunków pracy, ale przede wszystkim niezależności. Tbilisi, Wilno, Kijów, Warszawa… (ta ostatnia również zajeżdżona czołgami z czerwoną gwiazdą, gdyż armia radziecka nadal pozostaje w Polsce).

Brutalny terror kończy się w 1982 roku, wraz ze śmiercią twardogłowego Jurija Andropowa. Jego zgon  uruchamia lawinę protestów w krajach satelickich, które do tej pory wolały siedzieć cicho. Wolnych wyborów domagają się Czesi, Węgrzy, Rumuni. Nowy przywódca Związku Radzieckiego, Konstanty Czernienko, wie, że tego procesu zatrzymać się nie da…

—–

Podobało się? Mam nadzieję! Będzie mi miło, jeśli zechcecie wesprzeć mnie w dalszym pisaniu – twardych analiz, raportów, reportaży, a od czasu do czasu takich rozrywkowych form. „Wsparciowe” przyciski znajdziecie poniżej:

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Joannie Marciniak, Jakubowi Wojtakajtisowi, Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi i Arkowi Drygasowi. A także: Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Piotrowi Rucińskiemu, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Marcinowi Gonetowi, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze i Marcinowi Barszczewskiemu.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia: Czytelnikowi Adamowi, Michałowi Wacławowi, Kasi Byłów, Czytelnikowi o pseudonimie Miazo, Gabrielowi Tańskiemu i Rafałowi Stadlerowi.

Szanowni, to dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, „Międzyrzecze. Cena przetrwania” i „(Dez)informacji” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Polscy żołnierze pod Lenino/fot. domena publiczna