Felon

Dziś w nocy wysłany przez rosjan dron Szahid uderzył w Arkę – sarkofag osłaniający zniszczony blok nr 4 Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Eksplozja i pożar uszkodziły dach konstrukcji (na wysokości 87 metrów), na szczęście służby ratunkowe szybko dotarły na miejsce i opanowały sytuację.

Poziom promieniowania pozostaje stabilny, w wyniku ataku i akcji gaśniczej nikt nie odniósł obrażeń.

Ale mrożące krew w żyłach informacje poszły w świat – i chyba o to właśnie rosjanom chodziło.

—–

Przenieśmy się na moment do Indii. A konkretnie do bazy tamtejszych sił powietrznych w Bangalore, gdzie właśnie odbywają się targi zbrojeniowe Aero India 2025. Wśród wystawców prezentują się m.in. Stany Zjednoczone i rosja. Co jest o tyle ciekawe, że oba kraje proponują Indiom swoje najnowsze samoloty. To w takich okolicznościach po raz pierwszy stanęły naprzeciw siebie – dosłownie – amerykański F-35 i rosyjski Su-57. Przez media przedstawiani jako konkurenci w kategorii samolotów 5. generacji, wykonanych w technologii stealth.

Diabeł jednak tkwi w szczegółach – do czego wrócę niebawem.

—–

Najpierw bowiem poświęćmy chwilę dimie miedwiediewowi, byłem rosyjskiemu prezydentowi, obecnie wiceprzewodniczącemu rady bezpieczeństwa federacji rosyjskiej. Otóż stwierdził on wczoraj, że USA się urealniły i w końcu zaakceptowały, że we współczesnym świecie nie ma „głównego państwa”. Że dyplomacja jest ważniejsza niż wrogość, bo „rosji nie da się pokonać”. Te wynurzenia były reakcją na rozmowę Trump-putin i dobrze wpisywały się w generalnie triumfalny ton rosyjskiej propagandy, który pokrótce można by opisać tak: „przetrwaliśmy i znowu się nas boją i się z nami liczą”.

—–

Wracamy do Indii. Nie doszło tam do pojedynku – symulowanej walki w powietrzu czy serii konkurencji, w których zmierzyłyby się F-35 i Su-57 – ale rosyjska propaganda i tak uznała, że ich maszyna jest lepsza. Na dowód informując, że koncern Suchoja właśnie pozyskał pierwszego zagranicznego klienta – Algierię, gdzie pierwsze maszyny dotrą jeszcze w 2025 roku.

Tak na marginesie warto wspomnieć, że 20 lat temu ta sama Algieria odesłała rosji całą partię MiG-ów-29, uznając, że poziom ich wykonania jest skandalicznie niski i niebezpieczny dla pilotów; niechciane samoloty trafiły ostatecznie do rosyjskich sił powietrznych.

No ale jako się rzekło, Felon (kodowa nazwa Suchoja w nomenklaturze NATO) jest lepszy od ef-trzydziestki-piątki. Amen.

A teraz te szczegóły, poprzedzone odrobiną historii. Su-57 rzeczywiście miał być rosyjską odpowiedzią na amerykańskie samoloty stealth – „niewidzialne”, jak zwykło się pisać o nich w niefachowej prasie. Nie tyle F-35, co starszych F-22 Raptor (których w Indiach nie wystawiono, bo Amerykanie już ich nie produkują, pozostając jedynym użytkownikiem). Obniżona wykrywalność w wydaniu rosyjskim to przekrój radarowy czynny 5 tys. razy większy od tego, jakim może się pochwalić F-22. Raptora można rzeczywiście nie dostrzec na radarze, a Su-57 świeci jak maszyny starszej generacji, nieprojektowane z zamysłem „niewidzialności”.

Su-57 zostały już kilka razy użyte do atakowania celów w Ukrainie, ale strzelały rakietami znad terytorium rosji, poza zasięgiem ukraińskiej OPL. Poza zasięgiem rakiet – wyraźnie to doprecyzujmy – nie radarów, które bez trudu rejestrowały loty „niewidzialnych” maszyn.

Konstruktorzy Su-57 bili głową w ścianę także w kwestii silnika – ponoć udało im się ten problem rozwiązać. Tak czy inaczej, po 23 latach od uruchomienia programu i piętnastu, jakie minęły od oblatania pierwszego prototypu, rosyjskie siły powietrzne mają najwyżej dwa tuziny tych „super-maszyn”.

Ale do Indii nie poleciała żadna z nich.

Co w takim razie posłano na Aero India 2025? Maszynę o numerze bocznym 054, czyli prototyp testowy T-50-4, który wszedł do służby w 2012 roku! Jeszcze raz to podkreślę – w Indiach nie stanął w szranki seryjnie produkowany myśliwiec, a jego prototyp.

—–

Szahid, który przywalił dziś w Arkę, prototypem nie był. Irańskich dronów rosjanie używają prawie trzy lata, ich produkcję, także licencyjną w rosji, można uznać za masową. A samą broń, przy świadomości, że to prymitywne urządzenie, za dopracowaną.

Szahidy wykorzystywane są przede wszystkim do uderzeń w obiekty niemilitarne – to narzędzie, które ma terroryzować ludność cywilną. Atak na Czarnobyl wpisuje się w tę logikę zastraszania, ale winduję ją na znacznie wyższy poziom. Atomowy.

Kreml regularnie sięga po szantaż jądrowy, ale zwykle ma to postać groźby użycia głowic jądrowych. Dziwne ruchy wokół elektrowni też się zdarzają – rosyjska okupacja zaporoskiej siłowni pełna jest niebezpiecznych incydentów. Te zaś nasilają się  w specyficznych okolicznościach – Kreml sięga po atom zawsze, gdy pali mu się koło dupy, gdy idzie nie po myśli.

—–

Zupełnie nie po myśli idzie wdrażanie Su-57 – seryjnie produkowane maszyny (kilka sztuk rocznie…) są tak kiepskiej jakości, że więcej czasu spędzają w naprawach i w serwisie niż w służbie. To dlatego do Indii poleciał testowy – co w rosyjskich warunkach oznacza, że wykonany solidniej – 12-latek.

No ale propaganda i tak ma używane. I tak tworzy alternatywną rzeczywistość „lepszego Su-57”.

Pijaczek miedwiedwiew też taką tworzy (ba, on może nawet w nią wierzyć) – rzeczywistość, w której rosja to równorzędny partner USA.

A w prawdziwy świecie rosja sięga po prymitywny atomowy szantaż, by poprawić swoją pozycję negocjacyjną. By wykazać determinację. Błyskotliwych i spektakularnych operacji wojskowych – jakich moglibyśmy się spodziewać po imperium – zrealizować nie może; ten rodzaj presji jest poza zasięgiem armii moskali. Zostaje bieda-broń i działania godne terrorystów.

Panie Trump, miej pan świadomość, że putin to nie pańska liga. Pan latasz F-35, tamten gołodupiec Felonem.

—–

Szanowni, jak wielokrotnie podkreślam, moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa… – w sklepie na Patronite pojawiły się kolejne książki – powieści, które napisałem i wydałem „w czasach afgańskich”, reportaż z tamtego okresu oraz książka political/war fiction, dziejąca się w realiach pandemii i rosyjskiej agresji militarnej na Polskę. Polecam lektury – by je nabyć, przejdźcie na stronę pod tym linkiem.

Nz. uszkodzony sarkofag w Czarnobylu/fot. DSNS

Beczka

Z danych Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem (ang. SIPRI) wynika, że w 2018 r. świat przeznaczył na obronność 1,82 bln dol., rok później – 1,91 bln. Minionego lata przewidywano, że wywołane pandemią spowolnienie gospodarcze przełoży się także na wydatki wojskowe. Ba, niektórzy wieszczyli wręcz gwałtowne załamanie się wyścigu zbrojeń. Tymczasem w 2020 r. narody świata wydały na utrzymanie, modernizację i rozwój sił zbrojnych 1,98 bln dol. Bieżący rok najpewniej zakończy się kolejnym rekordowym wynikiem, rzędu 2,1-2,2 bln dol.

Ponad jedną trzecią zeszłorocznych środków należy zapisać na konto Stanów Zjednoczonych, które od dekad królują w zestawieniu SIPRI. Rosja znalazła się na czwartym miejscu (62 mld dol.), ustępując pola Chinom (252 mld dol.) oraz Indiom (72 mld dol.). W sumie rządy krajów dalekowschodniej Azji wydały 500 mld dol. na cele militarne. Dodajmy, że siły zgromadzone w tym rejonie kuli ziemskiej „przejadły” niemal dziesiątą część budżetu Pentagonu i jedną czwartą pieniędzy rosyjskiego ministerstwa obrony. Odległa Azja przywodzi zatem skojarzenie z beczką prochu.

Przez długi czas była nią Europa, tragicznie doświadczona oboma konfliktami światowymi, a później zimnowojenną rywalizacją. Dziś udział europejskich potęg w wydatkach zbrojeniowych nie jest już tak znaczący. W pierwszej dziesiątce za 2020 r. mamy bowiem Wielką Brytanię (59 mld, 5. pozycja), Niemcy (52,8 mld, 7. pozycja) i Francję (52,7 mld, 8. pozycja). Top 10 zamykają Japonia (49,1 mld) i Korea Południowa (45,7 mld), co dodatkowo uwidacznia przesunięcie militarnego punktu ciężkości świata na Daleki Wschód.

Dla porządku odnotujmy, że na miejscu szóstym uplasowała się Arabia Saudyjska (57,5 mld), Polsce zaś przypisano pozycję nr 19 (13 mld).

Japonia odchodzi od pacyfizmu

Za militaryzację regionu odpowiada przede wszystkim ekspansywna polityka Chińskiej Republiki Ludowej. I choć to Chiny rozkręciły spiralę zbrojeń, dziś same stały się ich zakładnikiem. W relacji jeden na jednego ChRL – mocarstwo atomowe – jest w stanie narzucić swoją wolę każdemu z państw Dalekiego Wschodu. Jednak w obliczu sojuszy – pozornie nawet egzotycznych – jej potęga militarna nie robi już takiego wrażenia. Pekin więc „ucieka do przodu” – rozbudowuje armię, lotnictwo i flotę – zwłaszcza że próbę „wygrania” Pacyfiku odebrano w Waszyngtonie jako chęć zaszkodzenia interesom USA. Chińskie zbrojenia muszą zatem odpowiadać nie tylko regionalnym, ale i globalnym wyzwaniom, a ich rozmach mobilizuje sąsiadów, którzy boją się za bardzo zostać w tyle. Za przykład niech posłuży Japonia. Kraj Kwitnącej Wiśni dysponuje obecnie jedną z najpotężniejszych marynarek wojennych świata. W jej skład wchodzą m.in. cztery niszczyciele śmigłowcowe. De facto są to okręty, które po niewielkich modyfikacjach mogą pełnić role lotniskowców – najbardziej ofensywnych jednostek morskich. Po II wojnie światowej Tokio zmuszono do rezygnacji z takich okrętów, ale kraj już dawno zszedł ze ścieżki narzuconego wówczas pacyfizmu. Modernizacja niszczycieli typu Izumo – tak, by mogły przyjmować morską odmianę samolotów F-35 – to jedno z zadań postawionych japońskiemu ministerstwu obrony na bieżący rok.

Rząd w Tokio zamierza wydać w 2021 r. 52 mld dol. na własne siły zbrojne (formalnie nie są one nawet armią, której posiadania zabrania japońska konstytucja). Budżet uwzględnia środki na zakup kolejnych F-35 – zarówno w wersji morskiej, jak i lądowej. W sumie Japonia nabędzie 147 „efów”, stając się jednym z największych użytkowników tych maszyn. Obecny rok budżetowy zwieńczy wprowadzenie do służby w Morskich Siłach Samoobrony kolejnego, 22-ego okrętu podwodnego. Gros środków przeznaczonych zostanie na prace badawczo-rozwojowe – m.in. nad pociskami manewrującymi dalekiego zasięgu, zdolnymi razić cele w Korei Północnej i… Chinach. Japońscy inżynierowie mają się pochylić nad projektami nowych rakiet przeciwokrętowych oraz myśliwca 6. generacji. Pierwsze dwa rodzaje broni winny znaleźć się na wyposażeniu w drugiej połowie dekady.

Ambicje na miarę lotniskowca

Po przeciwnej stronie mapy mamy Indie – z ich arsenałem jądrowym i liczącą 1,3 mln żołnierzy armią. W tym roku Delhi nie ogłosiło jeszcze znaczących kontraktów militarnych. Wiadomo, że trwają zakupy amunicji, której rezerwy pozwolą na jednoczesne prowadzenie wojen na dwóch frontach – pakistańskim i chińskim – przez co najmniej 15 dni. Dotychczasowe zapasy wystarczały na 10 dni intensywnych zmagań – zwiększenie zdolności to wydatek rzędu 6,8 mld dol., w całości przewidziany na bieżący rok. Sporo, ale mówimy o wojsku wyposażonym m.in. w 3,5 tys. czołgów, 1,2 tys. samolotów, ponad 600 śmigłowców i 170 okrętów. W minionym roku Indie zakupiły we Francji 36 samolotów bojowych Rafale, zobowiązano też własny przemysł do dostarczenia 83 lekkich myśliwców Tejas. Trwa intensywna modernizacja obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, do służby wchodzą kolejne okręty podwodne (budowane na francuskiej licencji jednostki typu Scorpène). Jeszcze w tym roku stocznię opuści lotniskowiec INS Vikrant. Tym samym Delhi będzie dysponować dwoma „pływającymi lotniskami” (Vikrant dołączy do poradzieckiego INS Vikramaditya). Marynarka naciska na budowę trzeciego lotniskowca i choć nie zostało to jeszcze przesądzone, przyszły okręt już otrzymał nazwę – Vishal.

I właśnie z tych lotniczo-morskich poczynań i planów najprościej wyczytać skalę ambicji Indii. Delhi nie zamierza grać drugorzędnej roli na „własnym” oceanie. Pech chciał, że stanowi on „wrota do Chin”, że nie sposób pominąć go na drodze, jaką pokonują statki z chińską banderą, przewożące strategiczne towary z Afryki. Nieuchronność indyjsko-chińskiej konfrontacji, w połączeniu z rosnącym potencjałem Japonii oraz innego „tradycyjnego” wroga Pekinu – Korei Południowej – stawiają w bardzo niekorzystnej sytuacji Tajwan. Zdaniem władz w Pekinie, wyspa wciąż jest częścią kontynentalnych Chin, zbuntowaną prowincją, którą należy „przywrócić do macierzy”. O dobrowolnym scaleniu nie ma mowy, a na siłowe rozwiązanie może Pekinowi zabraknąć czasu. Takie obawy wyraża część chińskich wojskowych, kreśląc przed władzami partii wizje wojny w stylu „Chiny kontra reszta regionu”. W tej perspektywie zajęcie Tajwanu musi nastąpić w odpowiednim „okienku startowym” – kiedy wspólny potencjał wrogów nie przewyższa możliwości ChRL.

Azjatyckie Sarajewo

Sprawy nie ułatwia sam Tajwan, od lat przeznaczając istotną część budżetu na siły zbrojne. W tym roku ma to być ponad 15 mld dol. Co prawda Tajpej nie udało się przekonać Waszyngtonu do zgody na zakup F-35, ale siły zbrojne wyspy otrzymają w najbliższych latach 66 sztuk najnowszych wersji efów szesnastych. Zmodernizowanych ma zostać również 140 F-16 starszych odmian – wszystkie do 2023 r. Trwają intensywne zakupy systemów rakietowych – obrony nadbrzeżnej i przeciwlotniczej. Tajwańska doktryna zakłada trzymanie wroga na dystans – zatopienie okrętów osłony i desantu nim dotrą w pobliże plaż. W razie zdobycia przyczółków, „czerwoni Chińczycy” napotkają ścianę ognia. Tworzyć ją mają amerykańskie czołgi i wyrzutnie przeciwpancerne, wyrzutnie rakietowe typu Himars, rakiety ziemia-ziemia i powietrze-ziemia. Na całe to wyposażenie tylko w ubiegłym roku podpisano w Stanach umowy na niemal 12 mld dol., płatnych do końca dekady.

Niezależnie od wysiłków Tajwańczyków i rosnącej potęgi pozostałych graczy z regionu, to ryzyko wojny z USA jest głównym powodem, który powstrzymuje Chiny przed inwazją na wyspę. Trudno ocenić, na ile aktywnie Waszyngton zaangażowałby się w jej obronę – sygnały płynące ostatnio z Białego Domu i Pentagonu każą Pekinowi zakładać pełnoskalową kampanię lotniczo-morską, z zaangażowaniem istotnych elementów sił lądowych. A takich zmagań Chiny by w tej chwili nie wygrały. Tak dochodzimy do kolejnego zapętlenia azjatyckiego wyścigu zbrojeń – czegoś na wzór obiektywnej konieczności dla chińskiej „ucieczki do przodu”. I znów – o jej skali najlepiej świadczy budowa morskiego potencjału. Marynarka wojenna ChRL już dziś jest najliczniejszą formacją tego typu na świecie. Nadal jednak ustępuje drugiej co do liczebności US Navy jeśli idzie o wielkość flotylli lotniskowców. Chińczycy mają w służbie dwie jednostki (w tym jedną poradziecką); obie o parametrach znacznie gorszych niż amerykańskie odpowiedniki. Ale na oczach całego świata – dosłownie, za sprawą zdjęć satelitarnych – w imponującym tempie buduje się trzeci, tym razem już „pełnokrwisty” okręt. Trzy kolejne mają powstać do 2035 r.

Czy wówczas „na bank” wybuchnie amerykańsko-chińska wojna? Niekoniecznie, Stany bowiem wciąż będą posiadały dwukrotną przewagę w lotniskowcach (11:6). Tak naprawdę z większą obawą należy spoglądać w najbliższą przyszłość. Daleki Wschód to region z nieuregulowanymi sporami granicznymi (Indie-Pakistan, Indie-Chiny, Chiny-Wietnam, Japonia-Rosja), nasycony bronią jądrową i konwencjonalną – tą ostatnią w skali przypominającej Europę tuż przed 1914 rokiem. Z Państwem Środka łakomie spoglądającym nie tylko na szlaki morskie wiodące do Afryki, ale także na zasoby naturalne Syberii. I z Kim Dzonk Unem, szalonym satrapą, który trzyma „pod parą” co najmniej kilka taktycznych głowic jądrowych. Wreszcie, z piratami dziesiątkującymi żeglugę na granicy Oceanu Indyjskiego i Pacyfiku. W tej beczce prochu nietrudno o iskrę, wznieconą niekoniecznie z intencją wywołania wielkiej wojny. Ale w skutkach przypominającą zamach w Sarajewie.

—–

Nz. Marynarze chińskiej floty/fot. domena publiczna

Tekst opublikowałem w Tygodniku Przegląd, 29/2021

Postaw mi kawę na buycoffee.to