Klaskanie

Pociąg, którym jechałem dziś z Krakowa do Warszawy, miał 110 minut spóźnienia (to niewiele mniej niż wynosi cała podróż na tym odcinku składem klasy IC). Nie będę dworował sobie z PKP, z jej legendarnej niegdyś niepunktualności. Bardzo dużo podróżuję pociągami i w ostatnich latach kolej przyzwyczaiła mnie do dobrego standardu obsługi. Obejmuje on nie tylko świetne pociągi, wyszykowane dworce, ale także przyzwoitą punktualność.

No więc szit hepens, jak mawiał Forrest Gump. W tym przypadku miała to być awaria systemu sterowania siecią. Jakaś grubsza, wnioskując po informacjach, które ukazały się na dużych portalach.

O czym podróżni dyskutowali, a w zasięgu mojego ucha dominowała opinia, że to wina ruskich. „Kolejny atak hackerski”, zgodnie uznano, złorzecząc na skarpetkosceptycznych.

Czy rzeczywiście stali za tym rosjanie – nie wiem. Wspominam o tych reakcjach, bo to nie pierwszy raz, kiedy za jakieś problemy obwiniamy ruSSkich; regularnie spotykam się z takim podejściem do sprawy. Sądzę, że jest ono powszechne, a bierze się ze świadomości relacji polsko-rosyjskich. Najogólniej rzecz ujmując wiemy, że neosowiet to nasz wróg, że prowadzi wobec nas wojnę hybrydową, której częścią są ataki na cyfrową infrastrukturę.

„Tyle wygrać”, pomyślałem sobie, wszak od lat robię co w mojej mocy, by Polaków w zakresie zagrożeń ze Wschodu uświadamiać.

Ale szybko przyszła gorzka konstatacja. Bo niezależnie od tego, co myślimy i mówimy o rosji i rosjanach, jako społeczeństwo coraz powszechniej wspieramy działania, które docelowo służą skarpetkosceptykom. Nawet jeśli w krótkim planie mogą się wydawać korzystne dla nas, Polaków. Gdyby nie społeczne przyzwolenie dla takich działań, żaden mentzen, żaden nawrocki czy jakikolwiek inny polityk (także rządzącej koalicji), nie miałby przestrzeni na inicjatywy i opinie, które rujnują nasze relacje z Ukrainą. I osłabiają ukraiński wysiłek obronny. To, co zrobił wczoraj prezydent – komplikując finansowanie ukraińskich starlinków – jest sabotowaniem działań ZSU (o kwestiach społecznych nie wspominam, bo to temat na odrębny wpis). I co? I nic; nawrocki ma obowiązek dbać o „polski portfel”, czytam. Jakby wspieranie Ukrainy nie było dbaniem nie tylko o finanse, ale nade wszystko o egzystencjalne podstawy trwania Polski i Polaków.

Kurwa, niby widzimy zagrożenie, ale jak trzeba podjąć nieznaczny w sumie wysiłek, to udajemy, że ta maczuga nie wisi nad nami.

Durnie kopią nam grób, a my przyklaskujemy, ciesząc się, że będziemy mieli nowy, wygodny kompostownik. Będziemy, tyle że sami w nim zgnijemy…

Zdjęcie luźne, z pociągu. Jak to ja – złość i rozczarowanie zapiłem kawą…

Ps. Parafrazując hasło z serwetki: bycie Polakiem bywa podróżą z niesmakiem. Ehhh…

Starlinki

W latach 2022-24 Polska wydała niemal 323 mln złotych na Starlinki dla Ukrainy. Ta kwota obejmuje również koszty abonamentu. Na bieżący rok nie są planowane kolejne zakupy urządzeń, a szacowany koszt abonamentu ma wynieść ponad 77 mln złotych – wynika z danych opublikowanych przez resort cyfryzacji.

Pieniądze na ten cel pochodzą z Funduszu Pomocy na rzecz Ukrainy, utworzonego przez polskie władze po 24 lutego 2022 roku. W ramach jego działalności do tej pory Ukraina otrzymała 24,5 tys. terminali. Kolejne 5,1 tys. urządzeń zostało udostępnione przez inne podmioty z Polski. Rząd RP opłaca abonament za wszystkie urządzenia.

Koszt jednego abonamentu za system Starlink to 528,9 zł miesięcznie, a abonamentu specjalnego 1383,75 zł brutto.

Starlinki to produkt przedsiębiorstwa SpaceX, będącego własnością multimiliardera Elona Muska. Istotą systemu są małe satelity umieszczone na niskiej orbicie Ziemi. Według danych udostępnionych przez SpaceX pod koniec lutego br., na orbitę wyniesiono 7946 satelitów, 6751 jest aktywnych. Do połączenia z nimi wykorzystuje się przenośne terminale o walizkowych wymiarach.

Pierwotnie Starlinki miały zapewniać szerokopasmowe usługi internetowe w trudno dostępnych miejscach globu, gdzie nikt nie pokusił się o położenie kabli światłowodowych. Dziś największym użytkownikiem systemu jest Ukraina, zwłaszcza na obszarach, gdzie doszło do zniszczenia infrastruktury telekomunikacyjnej (m.in. masztów i światłowodów). Z przenośnego Internetu korzysta ukraińska administracja i cywile, jednak to zastosowanie wojskowe jest najpowszechniejsze. Strlinki służą do wymiany danych między jednostkami. Pozwalają na przykład na przesyłanie koordynatów od operatorów dronów do artylerzystów.

Starlinki stały się również przedmiotem gry nerwów między Ukrainą a Stanami Zjednoczonymi. Na początku marca br. Elon Musk napisał na portalu X, którego także jest właścicielem, że gdyby wyłączył system Starlink, front by się załamał, a Ukraina przegrałaby wojnę. Musk jest obecnie wpływowym przedstawicielem administracji prezydenta trumpa, te słowa odebrano więc jako szantaż, który miał zmusić Kijów do zaakceptowania warunków negocjowanej wówczas umowy surowcowej. Właściciel SpaceX zarzekał się, że nie miał takich intencji, ukraińska armia deklarowała zaś, że jakoś sobie poradzi, gdyby doszło do odłączenia. I zwracała uwagę, że w obwodzie kurskim – na obszarze rosji właściwej – Starlinki nigdy nie działały, co nie zatrzymało ukraińskiego uderzenia. Trudno ocenić, czy rzeczywiście tak by było, wiadomo jednak, że Kijów na poważnie szuka alternatywy dla starlinków. Najbardziej zaawansowanym systemem dysponuje francusko-brytyjski operator Eutelsat.

—–

Szanowni, zapraszam Was do sklepu Patronite, gdzie możecie nabyć moje książki w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

Tekst, w obszerniejszej wersji, opublikowałem w portalu „Polska Zbrojna” – oto link do tego materiału.

Dezynwoltura

Od kilkunastu godzin, po doniesieniach Reutersa, dużo mówi się na temat wyłączenia Starlinków. Według źródeł agencji, tym właśnie grożą Amerykanie Ukraińcom, jeśli ci nie podpiszą umowy na eksploatację złóż naturalnych.

Kolejna wersja tej umowy – zakładającej bardzo daleko idące koncesje – została ponoć odrzucona przez Kijów. Jeśli rzeczywiście do tego doszło, następnym krokiem może być realizacja amerykańskiej groźby.

W tym miejscu warto zaznaczyć, że istotnie większą część Starlinków używanych w Ukrainie kupiła i przekazała na Wschód Polska. I to nasz rząd płaci abonament za internet satelitarny dla Ukrainy.

„Nie wyobrażam sobie, że ktoś może zdecydować się na zerwanie umowy biznesowej za usługę komercyjną, której stroną jest Polska”, pisze (na X-ie) Krzysztof Gawkowski, minister cyfryzacji w rządzie RP.

Biorąc pod uwagę, z jaką dezynwolturą do prawa podchodzą Tramp i Musk, ja bym sobie jednak taki scenariusz wyobraził. I wyciągnął konsekwencje, lobbując za zakazem używania technologii Space X na obszarze Unii Europejskiej.

Co z Ukraińcami, jeśli Waszyngton spełni groźbę, nie oglądając się na prawno-finansowe, międzynarodowe skutki? To oczywiście dobra mina do złej gry, ale coś na rzeczy jest – armia zapewnia, że mimo wielkich trudności da sobie radę. I zwraca uwagę, że w obwodzie kurskim – czyli na obszarze rosji właściwej – Starlinki nie działają. I nigdy nie działały, co nie zatrzymało ukraińskiego uderzenia i nie uniemożliwia obrony zajętych pozycji.

Nz. miałem okazję korzystać ze Starlinka na Chersońszczyźnie. W maleńkiej wioseczce było to jedyne „okno na świat” (pamiętajmy wszak, że technologia ta wykorzystywana jest także cywilnie)/fot. z archiwum bezkamuflazu.pl

—–

Szanowni, w sklepie na Patronite pojawiły się kolejne książki – powieści, które napisałem i wydałem „w czasach afgańskich”, reportaż z tamtego okresu oraz książka political/war fiction, dziejąca się w realiach pandemii i rosyjskiej agresji militarnej na Polskę. Polecam lektury – by je nabyć, przejdźcie na stronę pod tym linkiem.

Zasoby

„Gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze”, brzmi stare porzekadło. Zgodnie z kanonem wiedzy potocznej, można je zastosować do wyjaśnienia niemal każdej sytuacji wykreowanej przez ludzi. Czy także wojny? W rzeczy samej, na co znajdziemy mnóstwo twardych dowodów, poddanych rzetelnej falsyfikacji. Czy dotyczy to także konfliktu toczonego na Wschodzie? Przyjrzyjmy się faktom i liczbom.

„Tony ‘białego złota’. Ukraina ma coś, czym wpłynie na Trumpa?”, krzyczy nagłówek jednego z portali. Wybrałem akurat ten tytuł, ale bez trudu wskazałbym dziesiątki innych, utrzymanych w podobnym tonie, z identycznym przesłaniem. Takim mianowicie, że złoża litu mogą uratować Ukrainę, gwarantując jej dalsze wsparcie USA. A zarazem, że były jednym ze źródeł dzisiejszych kłopotów tego kraju. Dość zacytować „Gazetę Wyborczą”, która latem 2022 roku obwieściła, że putin: „zaatakował, gdy Ukraina wystawiła na aukcję licencje na lit, tytan, kobalt, tantal i złoto”.

Zostawmy na razie inne cenne złoża i skupmy się na licie. Czy rzeczywiście jest to atut – a w zasygnalizowanym ujęciu także i przekleństwo – Ukrainy?

Nasz sąsiad ma u siebie cztery zidentyfikowane złoża, z których jedno znajduje się na obszarze okupowanym (na Zaporożu), a drugie w obwodzie donieckim, w rejonie, gdzie toczą się walki. Pozostałe zasoby ulokowane są w środkowej Ukrainie, po zachodniej stronie Dniepru – a więc w bezpiecznym miejscu.

O jakich konkretnie „skarbach” mówimy? O 500 tys. ton „białego złota”, niezbędnego m.in. do produkcji baterii elektrycznych. To więcej niż złoża hiszpańskie (300 tys. ton), ale mniej niż czeskie (1,3 mln ton). W porównaniu z Boliwią (21 mln ton) czy Argentyną (19 mln ton) to wręcz „resztówka”. No i, z uwagi na głębokie położenie, ukraiński lit jest znacznie trudniejszy do wydobycia.

Dodajmy, że obecna cena surowca utrzymuje się na poziomie 50 tys. dol., co pozwala oszacować bieżącą wartość złóż w Ukrainie na 25 mld dol. Dużo? I tak, i nie. Na pewno za mało, by wszczynać i prowadzić wojnę, na którą obie strony wydają ponad 200 mld dol. rocznie. Konkludując tę część rozważań: putin zapewne nie po to ruszył na Ukrainę, Trumpa nie zanęci taka wartość.

Tyle że to nie wszystko. Jak podaje serwis Money.pl – cytując dane polskiego Związku Przedsiębiorców i Pracodawców – w Ukrainie występuje 21 z 34 pierwiastków krytycznych, zidentyfikowanych w ten sposób przez Unię Europejską. Mówimy o takich surowcach jak antymon, beryl, kobalt czy tytan. A „skarbów” jest znacznie więcej, o czym przeczytacie w tekście, który opublikowałem w „Polsce Zbrojnej” – oto link do tego materiału.

Kończąc zaś ten wpis – negocjatorzy ze Stanów Zjednoczonych mieli postawić Ukrainie warunek dotyczący umowy na dostęp do ukraińskich zasobów naturalnych. Jak donosi Agencja Reutera, Amerykanie zagrozili, że jeśli nie uda się osiągnąć porozumienia w tej sprawie, system Starlink zostanie „natychmiast odcięty” (co oznacza oślepienie i ogłuszenie ZSU). Szczegółów nie znamy, wiemy jedynie, że USA chciałyby wyłączności na eksploatację istotnej części ukraińskich „skarbów”. Taktyka negocjacyjna iście bandycka, z drugiej strony, poważne zaangażowanie gospodarcze Amerykanów w Ukrainie siłą rzeczy przyniesie też solidniejsze gwarancje bezpieczeństwa.

Jako się rzekło – te zasoby to atut i przekleństwo…

—–

Szanowni, w sklepie na Patronite pojawiły się kolejne książki – powieści, które napisałem i wydałem „w czasach afgańskich”, reportaż z tamtego okresu oraz książka political/war fiction, dziejąca się w realiach pandemii i rosyjskiej agresji militarnej na Polskę. Polecam lektury – by je nabyć, przejdźcie na stronę pod tym linkiem.

Rozgrywający

Nadal nie ma jasności, jak Donald Trump i jego administracja zamierzają zakończyć wojnę w Ukrainie. Wciąż jednak wydaje się, iż jest to jeden z priorytetów polityki zagranicznej USA. Bez cienia wątpliwości można za to stwierdzić, że Waszyngton posiada wszelkie niezbędne środki, by doprowadzić do wygaszenia konfliktu. Zmusić do zaprzestania walk nie tylko Ukrainę, ale i rosję, oba państwa są bowiem jak wyczerpani bokserzy – zbyt zawzięci, by zejść z ringu, za słabi, by postawić się sędziemu.

Kilka dni temu pisałem o powszechnym „utylizowaniu kalek”, czyli o wyprawianiu na front rannych rosjan. Choć o kulach i w temblakach, zdaniem lekarzy wciąż wystarczająco sprawnych, by wrócić do oddziałów. Kremlowi dramatycznie kurczą się finansowe rezerwy, co niejako wymusza konieczność maksymalnego wykorzystania już dostępnych zasobów ludzkich.

Donosiłem także o „mięsnych szturmach” z udziałem północnych Koreańczyków. Rzucanych do kolejnych ataków bez wsparcia artylerii, czołgów i wozów bojowych, co uznałem za marnowanie potencjału wysoko zmotywowanych azjatyckich żołnierzy. Ale generałowie putina podobny los gotują także rosyjskim podwładnym, zmuszając ich do improwizowania – używania motocykli i przerobionych cywilnych pojazdów. Trup ściele się gęsto, ale i Ukraińcy przy tej okazji się zużywają. No i innej drogi nie ma, bo radzieckie rezerwy sprzętowe są na wykończeniu, a nowej broni przemysł produkuje w dalece niewystarczających ilościach.

A na horyzoncie czai się widmo nieefektywności kolejnych gałęzi gospodarki. Ukraińska kampania dronowa, wymierzona w rosyjskie rafinerie, długotrwale obniżyła możliwości produkcyjne połowy zakładów (dwóch trzecich rafinerii położonych w europejskiej części rosji). A będzie gorzej – Kijów dostał „zielone światło” z Waszyngtonu na atakowanie celów w głębi federacji przy użyciu broni „made in USA”. Jeśli w ukraińskim arsenale pojawią się amerykańskie lotnicze pociski manewrujące – dla których platformę stanowią samoloty F-16 – szybkość i precyzja ataków znacząco wzrosną. Wzrosnąć ma presja ekonomiczna Stanów wymierzona w rosję. Zapowiedź dealu z arabskimi potentatami naftowymi – którego efektem byłoby obniżenie cen ropy – wywołała na Kremlu zrozumiałą wściekłość. Wysiłek wojenny rosjan w istotnej mierze finansowany jest ze sprzedaży kopalin. A Keith Kellogg, specjalny wysłannik Trumpa do spraw Ukrainy mówi publicznie o dodatkowych sankcjach gospodarczych, którymi można by obłożyć federację.

—–

Presja na Ukrainę to dla USA jeszcze łatwiejsze zadanie.

Jakkolwiek można sobie wyobrazić, że Europa w większym stopniu niż do tej pory „dźwignie” finansową pomoc dla Kijowa, o tyle trudno pisać takie scenariusze w odniesieniu do wsparcia materialnego. Ostatnie dni przyniosły w tym zakresie pouczającą historię.

Na przełomie stycznia i lutego amerykańskie wojsko przetransportowało z Izraela do Polski około 90 pocisków Patriot. Następnie amunicja trafiła do Ukrainy, rzutem na taśmę odtwarzając bieżący zapas antyrakiet. Pociski pochodziły z magazynów armii izraelskiej, która cały system Patriot – łącznie osiem baterii – wycofała już ze służby (zastępując go własnym uzbrojeniem). Kijów zabiega o pozyskanie eks-izraelskich wyrzutni i radarów. Ukraina ma siedem baterii Patriot, potrzebuje ponad 20. Dostawy z Izraela pozwoliłyby na podwojenie potencjału i zbudowanie parasola dla większości kraju. Rzecz w tym, że mówimy o broni amerykańskiej. Nie ma znaczenia, kto ją kupił i pozostaje formalnym właścicielem, podobnie jak nieistotne jest to, że część komponentów produkowana jest poza Stanami (rakiety buduje na przykład także Japonia). Ostateczna decyzja co do sposobu wykorzystania Patriotów i tak pozostaje w gestii Amerykanów.

Europa dysponuje porównywalnymi systemami, ale do tej pory zdołała wygospodarować na rzecz Ukrainy dwie baterie. Cztery pozostałe z europejskich dostaw to… amerykańskie Patrioty (trzy jednostki z Niemiec, jedna z Rumunii).

Równie ograniczone są europejskie możliwości dotyczące broni pancernej. Kontynentalni sojusznicy Ukrainy mają jeszcze trochę posowieckich czołgów (najwięcej Polska), ale „nawis” nowocześniejszych zachodnich konstrukcji w zasadzie został zużyty. Tymczasem po wyczerpujących walkach z ubiegłego roku ukraińskie siły zbrojnie zaczynają odczuwać krytyczny brak broni pancernej. I znów, tylko USA mają odpowiedni zapas – samych czołgów i mocy produkcyjnych, potrzebnych do „wyszykowania” zmagazynowanych maszyn – by w miarę szybko (w miarę…) wysłać do Ukrainy niesymboliczną partię Abramsów.

Ukraińcom brakuje też bojowych wozów piechoty. Europejskie konstrukcje (jak choćby nasz Rosomak) nie zawodzą na polu bitwy, ale dużo i szybko tego rodzaju sprzętu mogą dostarczyć tylko Amerykanie. Idzie przede wszystkim o Bradleye, które z uwagi na trakcję gąsienicową lepiej niż pojazdy kołowe sprawdzają się w ukraińskich warunkach terenowych.

I można by tak długo wymieniać kolejne rodzaje potrzebnego uzbrojenia – dość stwierdzić, że bez USA ani rusz. A tyczy się to także bardziej „miękkich” form wojskowego wsparcia. Bez starlinków nie sposób wyobrazić sobie wymiany informacji między ukraińskimi jednostkami. Teoretycznie dałoby się zastąpić terminale SpaceX nowoczesnymi europejskimi systemami komunikacyjnymi, tyle że to wymagałoby czasu. A więc okresowej „ślepoty” i „głuchoty” niemal całej armii. W tym kontekście nieco zatrważający jest fakt, że palec nad przyciskiem „on-off” trzyma nieprzewidywalny amerykański „wiceprezydent” Elon Musk…

—–

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Maciejowi Szulcowi, Joannie Marciniak, Jakubowi Wojtakajtisowi, Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Tomaszowi Krajewskiemu, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu i Monice Rani. A także: Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Adamowi Cybowiczowi, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Bognie Gałek, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Marcinowi Gonetowi, Pawłowi Krawczykowi, Joannie Siarze, Aleksandrowi Stępieniowi, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Piotrowi Rucińskiemu, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie i Grzegorzowi Dąbrowskiemu.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia: Łukaszowi Podsiadle i Hannie Fronczak.

Szanowni, to dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – osoby zainteresowane nabyciem mojej ostatniej pt.: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. Zniszczony samochód osobowy, wykorzystany przez rosyjskich żołnierzy w ataku na ukraińskie pozycje. Można by rzec – kołowy transporter opancerzony, godny „drugiej armii świata”. No ale, „jak się nie ma, co się lubi…” /fot. ZSU

Rozszerzoną wersję tego tekstu opublikowałem w portalu Interia.pl – oto link.