Nadzieja

Jak wygląda sytuacja w obwodzie kurskim? Jak, w ramach noworocznych podsumowań, można oceniać ukraińską wyprawę do rosji? Jakie są dalsze perspektywy rozwoju wydarzeń w tym regionie? Zapraszam do lektury raportu.

Pierwszego dnia nowego roku satelitarny system monitoringu FIRMS nie odnotował pożarów w obwodzie kurskim. Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że 1 stycznia nie toczyły się w tym regionie poważne walki. Mogło co prawda dojść do intensywnej wymiany ognia z broni ręcznej, ale działania artylerii i lotnictwa, zwykle skutkujące lokalnymi ogniskami pożarów, z jakichś powodów zostały zawieszone. Niewykluczone, że z uwagi na świąteczny okres mieliśmy do czynienia z nieformalnym zawieszeniem broni.

Ale możliwy jest też inny scenariusz.

Tuż przed końcem roku w rosyjskiej sferze mil-blogerskiej pojawiły się informacje o wycofaniu z kurskiego odcinka frontu 155. i 810. brygady sił zbrojnych federacji. Zwłaszcza druga jednostka została poważnie wykrwawiona w dotychczasowych walkach. Wedle doniesień mil-blogerów, między październikiem a połową grudnia ub.r., „810-ta” straciła niemal tysiąc żołnierzy.

Ubytki na tym samym poziomie – jak wynika z danych Departamentu Obrony USA – miał w ciągu ostatnich kilkunastu dni ponieść kontyngent północnokoreański operujący w obwodzie kurskim. Zdaniem prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, straty Koreańczyków były trzy razy wyższe niż wynikałoby z szacunków Amerykanów. Niezależnie od tego, czy mówimy o tysiącu czy o trzech tysiącach wyeliminowanych z walki żołnierzy, w przypadku 11-tysięcznego zgrupowania są to znaczące ubytki, kwalifikujące część oddziałów do wycofania celem odtworzenia zdolności bojowych.

Wspomniane rosyjskie brygady (155 i 810), obok północnokoreańskich formacji z 11 Korpusu Armijnego, stanowiły dotąd czołówkę sił przeznaczonych do rekonkwisty okupowanego przez Ukraińców obszaru. Być może więc notowany wraz z początkiem 2025 roku brak zwiększonej aktywności bojowej wynikał z procesu rotacji. Tak czy inaczej, rosja weszła w nowy rok z „niezałatwionym problemem” obwodu kurskiego, Ukraina z nadzieją, że przynajmniej część zdobyczy uda się „dowieźć” do zawieszenia broni i uczynić przedmiotem wymiany „ziemia za ziemię”.

Tyle „bieżączki”, a teraz komentarz bardziej ogólny.

Siły zbrojne rosji nie odniosły w 2024 roku strategicznego zwycięstwa w Ukrainie. Prowadzona od października 2023 roku ofensywa nie doprowadziła do załamania się frontu, rosjanie zdobyli kilka miasteczek i kilkadziesiąt wiosek, punktowo (w Donbasie) przesunęli się o 30 km, ale za cenę 430 tys. zabitych i rannych. W tym samym czasie Ukraińcy przenieśli działania zbrojne na obszar rosji właściwej.

W obwodzie kurskim ogniskują się procesy typowe dla całości konfliktu na Wschodzie. Z jednej strony mamy buńczuczną propagandę Moskwy, zwiastującą rychłe pognębienie armii ukraińskiej, z drugiej, relatywną słabość obu stron, niezdolnych do wyprowadzenia szybkich, decydujących ciosów. Zmieniający się stan posiadania – „na dziś” Ukraińcy kontrolują około 600 km kw. obwodu, w szczytowym okresie było to ponad 1000 km – jest efektem „młotkowania”, jak w potocznym języku wojskowym mówi się o walkach pozycyjnych, nastawionych na stopniowe wymęczenie przeciwnika. Brak taktycznego i operacyjnego kunsztu widać zwłaszcza w sposobie, w jaki rosyjskie dowództwo wykorzystuje oddziały koreańskie. Wojskowi Kim Dzong Una rzucani są do kolejnych „mięsnych szturmów”, których jedynym efektem – jeśli idzie o korzyści dla strony atakującej – jest zużywanie przez Ukraińców środków bojowych oraz zużycie (fizyczne i psychiczne) broniących się żołnierzy.

Wbrew obawom części opinii publicznych, ukraińska wyprawa na obwód kurski nie doprowadziła do eskalacji działań zbrojnych. Nie zrealizował się najgorszy ze scenariuszy – użycia przez rosję, w odwecie, broni jądrowej. Utrata kontroli nad własnym terytorium mogłaby być dla Kremla poważnym problemem. W oczach obywateli federacji odebrać władzy atut sprawczości, obnażyć jej słabość, zniszczy wizerunek imperialnej siły państwa – wszystko, na czym osadza się legitymizacja reżimu. Do takich procesów w jakiejś istotnej skali nie doszło, co można uznać za sukces rosyjskiej propagandy, która stale umniejsza znaczenie ukraińskiej operacji.

O nieużyciu broni jądrowej decydują też czynniki obiektywne. W obwodzie kurskim mamy do czynienia z symbolicznym naruszeniem rosyjskiej integralności – tymczasowym (co podkreślają sami Ukraińcy) i mikroskopijnym biorąc pod uwagę rozległość federacji. To raczej prztyczek niż bolesny cios, użycie w takiej sytuacji broni jądrowej byłoby działaniem nieadekwatnym i tak też postrzegają sprawy w Moskwie.

Taki stan rzeczy nie zmienia faktu, że rosjanie muszą się „kurskiego wyłomu” pozbyć jak najszybciej i na własnych zasadach. Ma to znacznie w kontekście ewentualnych negocjacji pokojowych. W interesie Kremla jest rozmawianie z pozycji siły, tymczasem ukraińska okupacja nawet skrawka rosji uczyni moskiewskich negocjatorów petentami (co rzecz jasna dotyczy tylko części podejmowanych w trakcie rozmów ustaleń). Stąd przewidywana dalsza presja na okupujące obwód oddziały sił zbrojnych Ukrainy.

—–

Pozostając na gruncie podsumowań – oto udokumentowane straty sprzętowe obu stron konfliktu, poniesione między 24 lutego 2022 a 31 grudnia 2024 roku. Realne ubytki są bez wątpienia wyższe, w zgodnej ocenie analityków co najmniej o jedną trzecią/oprac. Oryx

—–

Szanowni, jak wielokrotnie podkreślam, moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. W grudniu nie udało mi się „spiąć” projektu, ufam, że w styczniu będzie lepiej. Będzie? Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Z góry dziękuję za udostępnianie linka z postem!

Podsumowanie

„Własna broń jądrowa albo członkostwo w NATO” – to fałszywa alternatywa. Ukraina może mieć odpowiednie gwarancje bezpieczeństwa pozyskane w inny sposób.

Europo-i-polskocentryczna wizja konfliktu w Ukrainie to poważny błąd poznawczy, któremu masowo ulegamy, oceniając postępowanie Stanów Zjednoczonych.

Inny błąd poznawczy sprowadza się do tego, że dostrzegamy słabnącą Ukrainę, a nie widzimy coraz bardziej słaniającej się rosji.

Czy operacja kurska się powiodła?

O co dziś dziś toczy się wojna w Ukrainie – jakie są rosyjskie i ukraińskie cele na najbliższe miesiące?

O tym wszystkim, i o wielu innych kwestiach, mówię w wywiadzie udzielonym Podkastowi Dezinformacyjnemu. Odcinek nosi tytuł „Wojna na wyczerpanie”, jest dostępny na kilku platformach, oto linki do dwóch najpopularniejszych – na Spotify oraz w YouTubie.

Wybaczcie, że brzmię jak ze studni (to moja wina; zepsułem mikrofon), ale da się tego słuchać bez szkody na zdrowiu. Co więcej, sądzę, że warto, bo zrobiło nam się z tego wywiadu „gęste” podsumowanie sytuacji Ukrainy, okraszone kilkoma predykcjami.

A zatem dziś Ogdowski w wersji słuchanej, nie pisanej. Zapraszam!

—–

Dziękuję za uwagę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszej pracy, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Osoby zainteresowane nabyciem moją najnowszej książki pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Zdjęcie ilustracyjne, fot. SzG ZSU

Obawy

Dziś chciałbym napisać o „Wojnie nuklearnej”, niedawno wydanej książce Annie Jacobsen. Autorka to zasłużona, nagrodzona m.in. Pulitzerem, amerykańska dziennikarka; absolutny top tamtejszego świata mediów. Jej rozmówcy zaś – politycy, wojskowi i naukowcy, głównie z USA, ale też z innych krajów – to osoby z pnia establishmentu. Co podkreślam, by uzmysłowić Wam, że „Wojna…” ilustruje obawy ludzi, którzy mają „insajderskie” spojrzenie na kwestie użycia broni jądrowej. A wysłuchał ich ktoś o solidnym warsztacie i sprawdzonej rzetelności.

Czytelnicy nie muszą się obawiać – nie zamierzam ze szczegółami opisywać zawartości książki. Istotę oddaje podtytuł: „Możliwy scenariusz”; jest to więc quasi-relacja z pierwszych kilkudziesięciu minut po wystrzeleniu pocisku nuklearnego. W oparciu o informacje rozmówców i dostępne dokumenty autorka rekonstruuje proces decyzyjny, skutkujący wejściem USA i federacji rosyjskiej w jądrową konfrontację, oraz przybliża technologiczne/techniczne właściwości arsenałów. Nade wszystko jednak opisuje – czyniąc to z przerażającą skrupulatnością – fizyczne, biologiczne i chemiczne skutki atomowych eksplozji. Skóra cierpnie i ma cierpnąć. „Poza uderzeniem asteroidy jest tylko jeden scenariusz, który może położyć kres naszej cywilizacji w zaledwie kilka godzin: wojna nuklearna”, czytamy we wstępie. I to jest zasadnicze przesłanie książki.

Z przesłań cząstkowych wynika m.in. że eksplozja tylko jednej głowicy jądrowej – umieszczonej w kosmosie, 500 km nad terytorium USA – wywołałaby koszmarny blackout na obszarze całego kraju. Że uderzenie pocisku międzykontynentalnego o odpowiedniej mocy zniszczyłoby Waszyngton; nihil novi, podobnie jak świadomość, że taki atak mógłby mieć efekt dekapitacyjny, bo zginęłaby większość przedstawicieli amerykańskich władz. Rzecz w tym, że odpowiednimi możliwościami – zarówno „kosmicznymi”, jak i „międzykontynentalnymi” – już dziś dysponuje Korea Północna. I że Stany – choć posiadają rozmaite systemy obronne – mogłyby sobie nawet z takim pojedynczym zagrożeniem nie poradzić. A stąd prosta droga do zagłady.

Inna cząstkowa konkluzja jest bowiem taka, że w odpowiedzi USA unicestwiłyby Koreę. Tyle że część amerykańskich rakiet musiałby lecieć nad rosją. Jak zinterpretowaliby ów akt rosjanie? Idźmy dalej – putinowska propaganda chwali się możliwościami arsenału nuklearnego, kładąc nacisk na jego niezawodność. Tymczasem system Tundra – składający się z satelitów wczesnego ostrzegania – jest dalece niedoskonały. Niedowidzący, na poły ślepy; mniejsza o szczegóły techniczne, dość napisać, że odpalenie kilkudziesięciu rakiet na Koreę mógłby zinterpretować jako start kilkuset pocisków. Zamiar ograniczonej riposty urósłby wówczas do intencji przeprowadzenia ataku totalnego, którego celem nie mógłby być nikt inny poza rosją. Jak zareagowałyby rosyjskie władze?

Na okoliczność takich pomyłek jeszcze podczas zimnej wojny Amerykanie i sowieci ustanowili gorące linie. By w razie potrzeby szybko nawiązać kontakt i wyprowadzić drugą stronę z błędu. Ale by taka procedura zadziałała, linie muszą być czynne. Po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie relacje między USA a rosją zepsuły się na tyle, że rosjanie miesiącami ignorowali amerykańskie prośby o kontakty na najwyższych szczeblach – to po pierwsze. Po drugie, skuteczność gorącej linii opiera się na bazowym, minimalnym zaufaniu; jedni muszą uwierzyć drugim, że ci w nich nie wystrzelili/nie wystrzelą. A jeśli po tamtej stronie słuchawki znajduje się paranoik lub co gorsza, cały sztab ludzi do cna nieufnych?

Tymczasem głównodowodzący – w obu przypadkach – ma zaledwie 6 minut na podjęcie decyzji, czy i w jaki sposób wyprowadzić nuklearny cios.

„6 minut” – Jacobsen podkreśla to kilka razy. Z jej książki wyziewa wręcz strach, że tego czasu jest tak mało. A presja tak gigantyczna. Istota tego lęku sprowadza się do wątpliwości czy po drugiej stronie będzie z kim rozmawiać, czy w ogóle uda się nawiązać kontakt. Jeśli się nie uda, albo tamci nie uwierzą, zacznie się armagedon. Bo raz wysłanych pocisków cofnąć nie sposób. I nie mają one opcji samozniszczenia, bo możliwość zdalnego przerwania lotu niesie ryzyko wrogiego przejęcia. Część rakiet uda się zestrzelić, ale w sekwencji: „rosjanie myślą, że lecą na nich setki pocisków, wysyłają więc cały swój aktywny tysiąc, na co Amerykanie wystrzeliwują własny tysiąc”, w przestrzeni mamy taką ilość amunicji, że nawet po przerzedzeniu jej przez OPL to, co doleci, wywoła potworne zniszczenia. Jakie? Jacobsen kreśli ponury scenariusz – by poznać jego szczegóły, odsyłam do lektury. Na użytek tego tekstu napiszę, że autorka nie wierzy w opcję ograniczonej wojny atomowej. W jej ocenie, cechy arsenału jądrowego i dyspozycje decydentów przesądzą o nieodwracalnej eskalacji, której skutkiem będzie totalna wojna nuklearna.

I jako się rzekło na wstępie: opowieść Jacobsen zostawia z przekonaniem, że w ten sposób myśli istotna część amerykańskiego establishmentu. Nie trzeba nam książki, by znaleźć potwierdzenie tej tezy – wystarczy posłuchać Joe Bidena i przedstawicieli jego administracji. Przeanalizować pod tym kątem politykę USA wobec napadniętej przez rosję Ukrainy. Bez trudu usłyszymy i dostrzeżemy amerykańską wstrzemięźliwość, której źródłem jest przekonanie o konieczności uniknięcia eskalacji. Niedoprowadzenia do sytuacji, w której wojna nabierze cech konfliktu nuklearnego.

Moim zdaniem, ten strach nasilił się po puczu prigożyna, który z całą mocną obnażył słabość systemu władzy w rosji. To wtedy Amerykanie się przestraszyli, że pod drugiej stronie gorącej linii może nie być komu podnieść słuchawki. Albo będzie to zbój i paranoik, przy którym putin uchodzi za racjonalnego gościa. To w popuczowej refleksji odnajdziemy powody dyskretnej początkowo wolty Stanów Zjednoczonych w odniesieniu do idei wspierania Ukrainy. Przejścia z pozycji „jesteśmy z wami aż do ostatecznego zwycięstwa”, na stanowisko „pomożemy wam zachować niepodległość i integralność”. „Kroplówka” materiałowo-techniczna i zakazy dotyczące używania zaawansowanych systemów broni na terenie rosji to praktyczne skutki takiego podejścia.

Jest nim również sceptycyzm, z jakim przyjęto na Zachodzie „plan zwycięstwa” Wołodymyra Zełenskiego. NATO, zwłaszcza USA, ma wszelkie środki i narzędzia, by zaakceptować i wdrożyć ukraiński plan zwycięstwa. Gospodarczo i militarnie góruje nad rosją po wielokroć – poza jednym aspektem, gdzie siły są wyrównane. Albo mogą takie być, ale sprawdzić to można na jeden sposób – wszczynając wojnę. Jądrową. Bo o arsenał jądrowy rosji chodzi. I jego percepcję na Zachodzie, o której pisze Annie Jacobsen. Póki ta przesiąknięta lękiem percepcja się nie zmieni, póty USA nie pomogą Ukrainie bardziej niż do tej pory – o czym więcej piszę w felietonie dla „Polski Zbrojnej”, który znajdziecie pod tym linkiem.

—–

Na dziś to wszystko. Dziękuję za lekturę i udostępnienia. Pamiętajcie proszę, że piszę głównie dzięki Wam – i jak kania dżdżu potrzebuję Waszych subskrypcji i „kaw”. Kapie ostatnio; symbolicznie i nie na tyle, bym ze spokojem planował kolejne działania. Pomożecie? Stosowne przyciski znajdziecie poniżej:

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Okładka „Wojny…”/fot. własne

Asymetrie

Świat przeszedł do porządku dziennego nad „inicjatywą pokojową” Victora Orbana. Potwierdziło się, że nikt z zainteresowanych nie potrzebuje Węgier jako pośrednika w rozmowach, które zakończyłyby wojnę w Ukrainie. Nie zmienia to faktu, że węgierskiego premiera wiodła trafna ocena sytuacji, gdy po wizycie w Moskwie i Kijowie wybrał się też do Pekinu. Chiny łączy dziś z rosją specyficzna więź, mocno ograniczająca podmiotowość federacji. Jeśli Chińczycy uznają, że czas wygasić konflikt na Wschodzie, putin niewiele będzie miał do powiedzenia.

Kremlowska propaganda staje na głowie, by relacje z Chinami przedstawić w pozytywnym świetle. Harmonia i partnerstwo – oto rzekome składowe tych stosunków. Tymczasem najsilniejsze spoiwo łączące oba kraje to… nieufność. Historycznie mocno ugruntowana.

—–

Mało kto pamięta, że w marcu 1969 roku Moskwa i Pekin skoczyły sobie do gardeł. Poszło o wyspę Damanskij (dziś Zhenbao), położoną w nurcie granicznej rzeki Ussuri. Zważywszy na terytorialną rozległość obu państw, powód wszczęcia wojny wydawał się absurdalny – tyle że był to pretekst. Oba reżimy już wcześniej rywalizowały o palmę pierwszeństwa w komunistycznym świecie, co długo sprowadzało się do wzajemnych oskarżeń o „rewizjonizm” i „odchylenia”. Jednak w lipcu 1964 roku Mao Zedong zgłosił pretensje terytorialne wobec ZSRR, żądając zwrotu Kraju Nadmorskiego i Władywostoku. A dwa lata później w Chińskiej Republice Ludowej wybuchła rewolucja kulturalna, głosząca prymat maoizmu i uznająca sowiecką odmianę komunizmu za wrogie zjawisko. Gorący konflikt wisiał na włosku.

Kilkunastodniowe potyczki o przerośniętą łachę wygrali sowieci, choć ostatecznie i tak sporny teren trafił do Chińczyków. Wojna z 1969 roku miała także inne odsłony – 13 sierpnia w Żałanoszkol (na terenie Kazachskiej SRR), granicę przekroczyło ponad 300 chińskich żołnierzy. Po godzinnej potyczce Chińczycy wycofali się, ponosząc bardzo ciężkie straty. Tego dnia na Kremlu rozważano atomowy atak na chińskie instalacje jądrowe – na szczęście pomysł upadł. 11 września 1969 roku, po uprzednim spotkaniu premierów, obie strony zadecydowały o wygaszeniu działań zbrojnych.

Oto źródła wspomnianej nieufności, przez dekady skutkującej tym, że sowiecko-chińskie, a potem rosyjsko-chińskie pogranicze było jednym z najbardziej zmilitaryzowanych miejsc na świecie. I pozostaje takim do dziś – mimo iż po komunizmie nie ma już śladu.

—–

Pekin łakomym wzrokiem spogląda na zasoby naturalne zauralskiej rosji. I nie odwołał roszczeń wobec dalekowschodnich terytoriów federacji. Zarazem pragmatyczni Azjaci nie myślą o klasycznym podboju. Dziś – po blamażu w Ukrainie – jasnym jest, że wojsko putina to kolos na glinianych nogach. W konwencjonalnym starciu chińska armia zapewne poradziłaby sobie z takim przeciwnikiem. Ale rosjanie dysponują bronią jądrową – tak naprawdę teraz to ich jedyna polisa, tak w relacjach z „przyjaciółmi”, jak i z wrogami.

Pekin wie, że rosji „strach tykać”, zwłaszcza że sam jest „atomowym średniakiem”. Chińczycy mają dziś ledwie 400 głowic jądrowych, kilkanaście razy mniej niż rosjanie (i Amerykanie). Z danych Departamentu Obrony USA wynika, że do 2027 roku zamierzają mieć 700, a trzy lata później posiadać już tysiąc pocisków. Służby wywiadowcze donoszą o trwających w ChRL pracach, w wyniku których do końca przyszłego roku powstanie 300 nowych silosów rakietowych. Państwo Środka zamierza skończyć z „atomową asymetrią” i najpewniej nic go przed tym nie powstrzyma.

Nie oznacza to, że Chiny szykują się do zbrojnej konfrontacji z rosją – nie ma takiej potrzeby. Chińczycy są przekonani, że muszą przygotować się do innego starcia, ale o tym w dalszej części tekstu. Jeśli idzie o federację, Azjaci wybrali drogę ekonomicznego uzależnienia, w czym sami rosjanie – atakując Ukrainę i skazując się na zachodnie sankcje – wybitnie im pomogli. To temat na oddzielny tekst, na potrzeby tego dość stwierdzić, że rosyjska gospodarka jest dziś na chińskiej kroplówce. Bez eksportu kopalin oraz importu obłożonej sankcjami technologii (szczególnie podwójnego, cywilnego-wojskowego zastosowania), padłby rosyjski budżet, a przemysł zbrojeniowy nie miałby czym produkować (na przykład zabrakłoby mu precyzyjnych obrabiarek). W tym wymiarze chińskie wsparcie jest warunkiem niezbędnym dla dalszego prowadzenia przez rosję wojny z Ukrainą, a więc czynnikiem, który ma moc wygaszenia konfliktu.

—–

Tylko czy Chińczycy chcieliby ów konflikt wygasić? Na pewno pragną jeszcze słabszej rosji, zwasalizowanej w stopniu, który uczyni federację ekonomiczną kolonią Chin. Dalsze wykrwawianie putinowskiej armii i gospodarki jest w tym ujęciu Pekinowi na rękę.

Czy na Kremlu tego nie widzą? Widzą, ale los kraju dla elit rosyjskiej władzy nie jest tożsamy z ich własnym losem. Póki Xi Jinping nie ma ambicji zmiany reżimu i wtrącania się do jego wewnętrznej polityki, póty „młodsza siostra rosja” będzie akceptować dominację „starszego brata” z Chin. Póki na zewnątrz (wobec świata) i do wewnątrz (dla „swoich”) uda się utrzymać mit podmiotowości, sprawczości i imperialności federacji, póty jej nominalny „car” nie będzie protestował. Po prawdzie, nie bardzo ma też możliwość, bo zapędził się w kozi róg. Zostały mu tylko Chiny i gra na chińskich warunkach, bo Zachodu już do siebie nie przekona, a samotnie przegra z Ukrainą i skarze się na gniew ludu rosyjskiego, który słabej władzy nie toleruje (bo się jej nie boi, a to głównie ze strachu płynie w rosji legitymizacja dla rządzących).

Wracając do chińskich intencji – w interesie Pekinu jest zatem rosja uwikłana w wojnę. Nie-silna zwycięstwem, a zarazem nie-słaba porażką, wszak i w Chinach boją się tego, czego obawiają się w Stanach Zjednoczonych – zanarchizowanego kraju z tysiącami głowic jądrowych. To paradoks tej wojny – wspólnota interesów USA i ChRL sprowadzająca się do konieczności zachowania rosji w „jako-takiej” kondycji. W efekcie oba kraje w sposób ograniczony wspierają własnych sojuszników. W przypadku USA wspieranym jest napadnięta i na wielu płaszczyznach słabsza od swojego przeciwnika Ukraina – niestety…

—–

Nie bez powodu przywołałem Amerykę, to na niej bowiem koncentruje się główna uwaga Chińczyków. To do wojny z USA – najsilniejszym militarnie i ekonomicznie krajem świata – szykuje się druga w obu kategoriach, lecz aspirująca na szczyt ChRL. Temu nade wszystko służy rozbudowa arsenału jądrowego – przy 400 głowicach i wysokiej skuteczności amerykańskiej obrony przeciwlotniczej zapewne tylko kilkanaście, może „małe” kilkadziesiąt pocisków dotarłoby do celów. Co nie oznaczałoby nokautującego uderzenia. Im salwa liczniejsza, tym szanse na taki sukces wyższe.

Jednak broń A to ostateczny argument, stąd istotny wysiłek Chińczyków wkładany w rozbudowę sił konwencjonalnych. Przede wszystkim we flotę, bo to Pacyfik najpewniej stałby się/stanie polem chińsko-amerykańskiej bitwy. Marynarka ChRL już dziś jest najliczniejszą formacją tego typu, lecz nadal ustępuje drugiej co do wielkości US Navy jeśli idzie o lotniskowce. Chińczycy mają w służbie dwie jednostki (w tym jedną poradziecką); obie o parametrach znacznie gorszych niż amerykańskie odpowiedniki. Na oczach całego świata – dosłownie, za sprawą zdjęć satelitarnych – w imponującym tempie buduje się trzeci, tym razem już „pełnokrwisty” okręt. Trzy kolejne mają powstać do 2035 roku. Dalszych planów Pekinu nie znamy, ale nawet za te 11 lat przewaga Amerykanów w najważniejszej kategorii okrętów pozostanie miażdżąca – Stany dysponują obecnie 11 (super)lotniskowcami i w kolejnym ćwierćwieczu nic się w tym zakresie ma nie zmienić.

Chińczycy nie przyśpieszą czasu, a realia asymetrii niejako zmuszają ich do angażowania się w „zastępcze wojny” z USA. I tak właśnie postrzegają konflikt w Ukrainie. Im bardziej absorbuje on uwagę Waszyngtonu, drenuje jego środki finansowe i arsenał, tym lepiej. Z tego powodu wątpię, by próby dogadania się putina z Trumpem (jako ewentualnym prezydentem) zyskały akceptację Pekinu. Oczywiście, wszystko ma swoją cenę, a polityka potrafi zaskakiwać, ale warto mieć z tyłu głowy także ten pesymistyczny scenariusz. Że Chińczycy będą grać na przeciągnięcie wschodnioeuropejskiego konfliktu. Ba, że będą szukać kolejnych pól „zastępczych konfrontacji” ze Stanami Zjednoczonymi, by powoli, ale konsekwentnie spuszczać parę z amerykańskiego kotła.

A Chiny potrafią w długotrwałość i konsekwencję – jako zorganizowane państwo istnieją od ponad dwóch tysięcy lat…

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, to dzięki Wam w istotnej mierze powstają moje materiały, także książki.

A skoro o nich mowa – jakiś czas temu obiecałem, że pojawi się sposobność zakupu „Międzyrzecza”, w wersji z autografem i pozdrowieniami. No i proszę – powieść jest już w ofercie na moim koncie na Patronite. To nie jest nowa pozycja – wydałem ją w 2019 roku – ale trzy lata później mnóstwo zawartych w niej treści okazało się proroczych. Jeśli napiszę, że wiedziałem, że armia rosyjska to papierowy kolos, to skłamię. Ale jeśli przyznam, że domyślałem się rosyjskich słabości i dałem temu wyraz w książce – będzie to najprawdziwsza prawda.

No więc zachęcam do zakupu! Powieść znajdziecie pod tym linkiem. Cały czas w sprzedaży znajduje się też moja najnowsza książka pt.: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, dostępna tu.

Nz. ilustracyjnym szkoła w jednej z miejscowości w obwodzie charkowskim. W zrujnowanym przez rosjan budynku, na ocalałej tablicy, ktoś napisał: „Zło musi zostać ukarane”. Musi – i oby było…/fot. własne

Ten tekst opublikowałem pierwotnie w portalu Interia.pl

Najeżeni

Sztokholmski Międzynarodowy Instytut Badań nad Pokojem (SIPRI) nie ma dobrych wiadomości i alarmuje, że po raz pierwszy od 1991 r. możliwy jest wzrost potencjału nuklearnego na świecie. A przecież już to, co obecnie znajduje się w silosach i magazynach, wystarczyłoby do wielokrotnego zniszczenia naszej cywilizacji. 90% światowego potencjału atomowego posiadają Rosja i USA (odpowiednio 6 tys. i 5,4 tys. głowic), reszta wyjątkowo śmiercionośnej broni zalega w arsenałach Wielkiej Brytanii, Francji, Chin, Indii, Pakistanu, Izraela i Korei Północnej. „Mamy wyraźne oznaki, że redukcje przeprowadzane od zakończenia zimnej wojny, właśnie dobiegły końca”, mówi Hans Kristensen z Programu Broni Masowego Rażenia SIPRI. Łączna liczba pocisków nuklearnych zmalała w ciągu minionego roku o niespełna 400 sztuk (do 12,7 tys.), a proces ten wynikał przede wszystkim z konieczności utylizacji najstarszych głowic. „Państwa posiadające broń jądrową zwiększają lub modernizują arsenały, a większość zaostrza retorykę nuklearną i rolę, jaką broń atomowa odgrywa w ich strategiach”, konkluduje Wilfred Wan, dyrektor Programu.

Strach tykać…

Inwazja Rosji na Ukrainę i wsparcie wojskowe Zachodu dla Kijowa zwiększyły napięcia wśród państw posiadających głowice. „Ryzyko użycia tego rodzaju broni jest największe od dziesięcioleci”, twierdzą analitycy SIPRI. Dodać należy, iż marne rosyjskie postępy w Ukrainie i ujawniona przy tej okazji kiepska kondycja konwencjonalnych sił zbrojnych Federacji, zwiększają jeszcze jedno ryzyko. Moskwa chroni się dziś za nuklearną tarczą, bez której inaczej wyglądałaby współpraca NATO z napadniętym krajem. Ryzyko atomowej eskalacji i ponawiany co rusz jądrowy szantaż Kremla, powściągają zachodnich przywódców przed otwartą konfrontacją, która zakończyłaby się niechybną klęską Rosji. Dla innych państw – zwłaszcza bandyckich reżimów – jest oczywiste, że tylko atomowy argument zapewni im bezpieczeństwo. Można więc założyć, że zwiększą wysiłki mające na celu pozyskanie takiej broni. Pouczający jest tu także przykład Korei Północnej, której „strach tykać”, bo skutki dla całego regionu mogą być dramatyczne.

W tym kontekście łatwiej zrozumieć decyzję Chin, posiadających stosunkowo skromny zasób 350 głowic jądrowych. Z danych pozyskanych przez Departament Obrony USA wynika, że Pekin planuje podwoić arsenał do 2027 r., a trzy lata później dysponować już tysiącem pocisków. Służby wywiadowcze donoszą o trwających w ChRL pracach budowlanych, w wyniku których powstanie około 300 nowych silosów rakietowych. Tym wysiłkom – oraz sytuacji we wschodniej Europie – z niepokojem przyglądają się w Tokio. Kilka tygodni temu ministerstwo obrony Japonii, w dorocznym raporcie znanym jako „Biała Księga Obronna”, wyraziło „głębokie zaniepokojenie agresywnymi działaniami Chin i Rosji”. Efekt? Japoński rząd nie ustanowił maksymalnego pułapu wydatków na obronność w kolejnym roku fiskalnym (co czyniono w projektach budżetu w poprzednich latach, by tym sposobem unikać niekontrolowanego wzrostu długu publicznego). W bieżącym roku fiskalnym nakłady Japonii na wojsko zaplanowano na poziomie 5,4 bln jenów, co odpowiada kwocie 40 mld dol. Dla porównania, tegoroczny budżet polskiego MON ma równowartość 13,7 mld dol.

Trzech prowodyrów

A kolejne będą tylko wyższe, gdyż Polska planuje podnieść wydatki zbrojeniowe do 3% PKB już w 2023 r (w 2020 było to 2,1%). Jak zauważa sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg, Sojusz przechodzi obecnie „największą przebudowę obrony zbiorowej i odstraszania od czasów zimnej wojny”. Statystki mogą się tu wydawać nieco mylące, bo zaledwie 9 z 29 obecnych członków Paktu (posiadających siły zbrojne), łoży na armie ustalony w 2014 r. pułap 2% PKB. Poza Polską są to: Grecja (3,76%), USA (3,47%), Litwa (2,36%), Estonia (2,34%), Wielka Brytania (2,12%), Łotwa (2,10%), Chorwacja (2,03%) i Słowacja (2,00%) – co znamienne, w większości państwa Europy Środkowo-Wschodniej. Rumunia i Francja, które osiągnęły już dwuprocentowy cel, w 2022 r. spadły nieznacznie poniżej tego progu. Stawkę zamykają więksi i zasobniejsi członkowie NATO – Niemcy, Kanada, Włochy i Hiszpania. Ale w liczbach rzeczywistych budżety wojskowe tych krajów i tak pozostają imponujące (np.: Berlin w 2021 r. przeznaczył na cele obronne 56 mld euro), no i nie bez znaczenia są podjęte niedawno zobowiązania do odnowienia potencjału wojskowego, zaniedbanego przez ostatnie 30 lat. Najdalej w tym zakresie idą Niemcy, przeznaczając na armię dodatkową kwotę (poza bieżącymi budżetami) 100 mld euro w zaledwie pięć lat.

Dramatyczne wzrosty dotyczą także innych krajów. Kazachstan na kolejny rok zwiększa budżet wojskowy o 900 mln dol. – do kwoty 1,7 mld dol. (mamy więc do czynienia z więcej niż podwojeniem wydatków!). Jednocześnie kraj – dotąd blisko związany z Moskwą – zacieśnia stosunki z ChRL z jednej strony, i krajami NATO z drugiej. Powodem takiej wolty są ambicje geopolityczne Władimira Putina, obnażone po całości wraz z napaścią na Ukrainę. Działania Rosji są zatem impulsem do zbrojeń nie tylko w obszarze euro-atlantyckim – gdzie sprawy przyśpieszyły po aneksji Krymu w 2014 r. – ale też w centralnej Azji. Trzeba jednak podkreślić, że odpowiedzialność za remilitaryzację świata rozkłada się i na inne podmioty. Rosja istotnie, od 2000 r. począwszy wydawała wiele, próbując odzyskać status supermocarstwa. Ponad dekadę temu była jednym z nielicznych krajów, które nie obcięły wydatków na wojsko w następstwie kryzysu z 2008 r. W 2021 r., gdy gromadziła żołnierzy wzdłuż ukraińskiej granicy, nakłady na obronność sięgnęły 65,9 mld dol., czyli 4,1% PKB. Ale to Chiny od 30 lat napędzają indo-pacyficzny wyścig zbrojeń. Niezwykle spektakularne są także wzrosty wydatków militarnych USA po 11 września 2001 r.

Ktoś straci, ktoś zarobi

Według SIPRI, w ciągu dekady (licząc od początku 2012 do końca 2021 r.), światowe wydatki na zbrojenia wzrosły o 12%. Rok do roku (2020-21) powiększyły się o nieznaczne 0,7%, lecz i tak pierwszy raz w historii przekroczyły 2 bln dol. (dokładnie było to 2,11 bln dol.). W 1989 r. globalne wydatki na cele wojskowe zamknęły się w kwocie 1,7 bln dol., a 10 lat później wyniosły „tylko” 1,2 bln dol. To właśnie wtedy – po „biednym” 1999 r. – ma swój początek trend wzrostowy dotyczący zbrojeń. Wśród państw wydających najwięcej na wojsko w 2021 r. znalazły się USA – 801 mld dol. (38% udziału w światowych wydatkach), Chiny – 293 mld dol. (14%), Indie – 76,6 mld dol. (3,6%), Wielka Brytania – 68,4 mld dol. (3,2%) i Rosja – 65,9 mld dol. (3,1%). Zastrzec należy, że chińskie i rosyjskie dane są oficjalnymi – rzeczywiste nakłady bez wątpienia były większe. Nie zapominajmy również o innej sile nabywczej dolara w krajach Zachodu i u pozostałych liderów (w Chinach czy Rosji za miliard dolarów można kupić więcej niż w Stanach). Zdaniem analityków, koszty rosyjskiej inwazji na Ukrainę oraz wywołane przez nią militarne wzmożenie sprawią, że tegoroczne wydatki zbrojeniowe przekroczą pułap 2,3 bln dol.

Ktoś straci – bo wojna to śmierć i zniszczenie – ale ktoś też zarobi. Według SIPRI, w latach 2017–2021 największymi eksporterami uzbrojenia były USA z 39-procentowym udziałem w światowym rynku. Kolejne miejsca zajmowała Rosja (19%), Francja (11%), Chiny (4,6%) i Niemcy (4,5%). Amerykańska broń trafiała do 103 państw; w wielu z nich koncerny z USA zdominowały miejscowe rynki. Rosja eksportowała broń do Indii, Egiptu, Chin, Algierii, Wietnamu, Iraku, Kazachstanu i Białorusi. Chiny zyskały status wiodących dostawców w Pakistanie, Bangladeszu i Mjanmie. W gronie największych importerów znalazły się Indie (11% udziału w globalny imporcie), Arabia Saudyjską (11%), Egipt (5,7%), Australia (5,4%) i Chiny (4,8%). Stany zajęły 13. miejsce, Rosji zabrakło w pierwszej czterdziestce – oba państwa mają bowiem rozwinięte przemysły zbrojeniowe i pozostają w dużej mierze samowystarczalne. Jest jednak pewne „ale” – w czym kryje się też odpowiedź na pytanie o źródła przewagi amerykańskiej zbrojeniówki. Oferuje ona broń drogą, lecz niezawodną, znacząco lepszą od rosyjskich i chińskich odpowiedników. Hojnie dofinansowana, szybko opracowuje i wdraża kolejne systemy. Chińczycy wciąż takiej wydajności nie osiągnęli, Rosjanie zmagają się z technologicznym zapóźnieniem – dlatego ich broń pozostaje głównie ofertą dla biednych. Ci drudzy mają teraz dodatkowy kłopot – odcięto ich od zachodnich komponentów, a ciężkie straty w Ukrainie zmuszają do skupienia wysiłków na odbudowie własnej armii. Chiny już ostrzą sobie zęby na porzucone przez Rosję rynki…

—–

Nz. Eksplozja głowicy jądrowej/fot. Departament obrony USA

Tekst opublikowałem w Tygodniku Przegląd, 34/2022

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to