Twierdza

Czas pozbyć się złudzeń i przyjąć do wiadomości, że Ukraina nie zostanie członkiem NATO – nie w ciągu najbliższych kilku, a może nawet kilkunastu lat. I nie chodzi tylko o opór Węgier czy Słowacji – nie chcą tego także Stany Zjednoczone i Niemcy. Nie będzie też europejskich sił pokojowych w Donbasie, amerykańskie bataliony nie zostaną rozlokowane na Zaporożu. Zachód, choć hojnie Ukrainę wspiera, nie zdecyduje się na bezpośrednie zaangażowanie militarne. Dla Kijowa oznacza to jedno: przyszłe bezpieczeństwo musi być zbudowane w oparciu o własną siłę.

Idźmy dalej i wskażmy drugą istotną zmienną, determinującą przyszłość Ukrainy. Najnowsza historia relacji rosyjsko-ukraińskich pokazała jedno: obietnice Moskwy są bezwartościowe. Od memorandum w Budapeszcie po niezliczone zawieszenia broni, rosja złamała każde przyrzeczenie o nieagresji. Naiwnością byłoby zakładać, że po ewentualnym wygaszeniu walk na Wschodzie byłoby inaczej; bezpieczniej przyjąć, że Kreml będzie czyhał na okazję, by znów uderzyć na sąsiada.

Zdolność do kontruderzenia

„Ukraina powinna dysponować własną bronią atomową!”, przekonują domorośli stratedzy. Co do sedna argumentacji trudno odmówić im racji – odstraszanie nuklearne jest najskuteczniejszym gwarantem pokoju. Lecz realnie patrząc Ukraina nie ma dziś możliwości powrotu do statusu państwa nuklearnego. Ani politycznie (żaden z liczących się sojuszników na to nie pozwoli), ani technologicznie i finansowo. A więc zostaje Ukraińcom konwencjonalna armia, a ta – by skutecznie pełnić rolę straszaka – musi być zdolna do błyskawicznego zadania nieakceptowalnych strat agresorowi. To nie tylko kwestia sprzętu, ale i doktryny, morale, logistyki czy także mocy przemysłowych.

Jak zatem powinno wyglądać to wojsko? Zacznijmy od komponentu lądowego. Zdaniem części analityków, winien on liczyć co najmniej 25 w pełni rozwiniętych brygad, przede wszystkim zmechanizowanych i pancernych, co dałoby około 120 tys. żołnierzy gotowych do walki. W mojej ocenie to za mało. Ukraina potrzebuje 50 takich jednostek, oczywiście z pełnym zapleczem logistycznym, artyleryjskim i rozpoznawczym. Dlaczego aż tyle? Jest niemal pewnym, że nawet gdy skończy się wojna, rosja nie rozpuści istotnej części swojej armii do domu. Analizując rosyjskie plany i strukturę organizacyjną, z dużym prawdopodobieństwem można uznać, że Moskwa zamierza utrzymywać na terenach okupowanych i w bliskim sąsiedztwie Ukrainy ponad 300-tysięczny kontyngent. Nie bez znaczenia jest też zdolność rosji do szybkiej mobilizacji rezerw i znacznie większy od ukraińskiego zasób mobilizacyjny. Rzecz jasna Ukraina nie musi równoważyć tych sił w relacji jeden do jednego – wystarczy zbudować przewagę jakościową – ale to nadal oznacza konieczność posiadania ćwierćmilionowych wojsk lądowych. Zdolnych zarówno do obrony, jak i do kontruderzenia, co wymaga nie tylko wysokich zdolności manewrowych, ale też rezerw operacyjnych; rosja musi się bać szybkiego przeniesienia walk na jej terytorium, to istotny czynnik odstraszający.

Stany osobowe to jedno, drugie – sprzęt. Jaki? Każda brygada powinna być wyposażona w nowoczesne czołgi (Leopard 2A6, M1A2 Abrams), bojowe wozy piechoty (CV90, Bradley), artylerię precyzyjną (Krab, Caesar, Bohdana, Himars) oraz systemy rozpoznania i walki radio-elektronicznej. Plus oczywiście drony taktyczne, jako broń bezpośredniego wsparcia.

Niska kultura techniczna

Rozważając przyszłość relacji rosyjsko-ukraińskich trzeba przyjąć założenie, że federacja nie zrezygnuje z ataków rakietowych i dronowych. I nie chodzi mi wyłącznie o oczywisty dla pełnoskalowych działań wojennych aspekt, ale także o strategię uderzeń nękających, ponawianych co jakiś czas mimo formalnego zawieszenia broni. Po to choćby, by Ukraina nie stanęła zbyt szybko na nogi. Stąd konieczność posiadania przez Kijów wielowarstwowej obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, nie punktowej, jak ma to miejsce obecnie, a obejmującej znacznie większe połacie kraju. O czym konkretnie mówimy? O systemach krótkiego zasięgu typu Piorun, Stinger, Gepard, przeznaczonych do osłony jednostek liniowych oraz pojedynczych elementów infrastruktury. O systemach NASAMS i IRIS-T przewidzianych do obrony miast i obiektów strategicznych oraz o zestawach średniego zasięgu, takich jak Patriot i SAMP/T, skutecznych w neutralizacji rakiet balistycznych i lotnictwa. Jeśli idzie o dwa ostatnie rodzaje uzbrojenia, musi to być co najmniej po kilkanaście baterii.

Ukraina powinna też rozwijać własne systemy antydronowe i radarowe.

Kluczem do skutecznego odstraszania są także odpowiednio wyposażone siły powietrzne. Według rzecznika ukraińskiego lotnictwa Jurija Ignata, kraj potrzebuje co najmniej 200 samolotów bojowych różnych typów. Ktoś mógłby zauważyć, że rosja będzie ich miała pięć razy więcej. Zgoda, lecz pamiętajmy, że parytet ilościowy nie ma tu większego znaczenia. rosyjskie konstrukcje ustępują zachodnim, a wskaźniki ich sprawności są znacząco gorsze, co jest konsekwencją niskiej kultury technicznej rosjan (zarówno na etapie produkcji, jak i użytkowania). Innymi słowy, owe 200 samolotów to nie jest parametr niedoszacowany.

„Długie ręce” Ukrainy

Ukraińcy już użytkują około 50 F-16 i Mirage 2000, wykorzystując je do walki z pociskami manewrującymi i bezzałogowcami typu Szahed oraz do misji wsparcia wojsk lądowych. Te działania wymiernie wspierają operację obronną, ale nie przekładają się na posiadanie przewagi w powietrzu – ukraińska flotylla jest na to po prostu za mała. Myśląc o jej rozbudowie musimy pamiętać, że obecnie posiadane maszyny maja już swoje lata i są intensywnie eksploatowane, zatem w przyszłości nie wystarczy dosłać Ukraińcom kolejnych 150 maszyn.

Idźmy dalej – podobnie jak w przypadku wojsk lądowych, także siły powietrzne powinny być zdolne do prowadzenia operacji ofensywnych – nie tylko niszczenia przeciwnika w rejonie konfliktu, ale też do ataków na głębokie zaplecze logistyczne. Nie mam tu na myśli rajdów w głąb rosji, a możliwość używania precyzyjnej broni lotniczej dalekiego zasięgu, na przykład podwieszanych pod F-16 rakiety JASSM o zasięgu 1000 km.

Generalnie Ukraina winna mieć „długie ręce”, rozumiane jako zdolność do ataków na kluczowe obiekty rosyjskiej infrastruktury, co z uwagi na rozległość rosji oznacza konieczność posiadania pokaźnego arsenału rakietowego. Fakt, iż nad Dnieprem intensywnie pracują nad takimi projektami, długofalowo znosi konieczność zaopatrywania ukraińskiej armii zachodnimi konstrukcjami (choć „na dziś” jest to konieczne).

Wracając zaś do lotnictwa – obok załogowego, konieczna jest rozbudowa komponentu bezzałogowego – zarówno bojowego, jak i rozpoznawczego – obejmującego takie maszyny jak Bayraktar TB2, RQ-20 Puma i własne konstrukcje ukraińskie. Całość sił powietrznych musi zachować dotychczasową zdolność do operowania z rozproszonych, często zaimprowizowanych lotnisk, co przekłada się na konieczność posiadania mobilnych systemów wsparcia i centrów dowodzenia.

Cyberbezpieczeństwo też jest ważne

Jeśli idzie o morze, Ukraina nie zbuduje klasycznej floty – taki projekt, z konieczności realizowany niemal od zera, były zbyt kosztowny i za bardzo rozłożony w czasie. Kraj może jednak dalej rozwijać flotyllę dronów morskich, pozyskiwać i budować własne systemy przeciwokrętowe (Harpoon, Neptune), rozbudowywać arsenał min morskich (do rozstawiania których wystarczą małe, stosunkowo tanie okręty). Kontrola nad Morzem Czarnym nie musi oznaczać dominacji – wystarczy, jak ma to miejsce obecnie, zdolność do trzymania Rosjan z dala od ukraińskiego brzegu.

Każda armia potrzebuje oczu i uszu, co na poziomie strategicznym sprowadza się do posiadania satelitów. W tym zakresie Ukraina nie posiądzie własnych zdolności, ale te mają jej sojusznicy (przede wszystkim Stany Zjednoczone i Francja). Zatem o jakości rozpoznania przesądzi w przyszłości charakter relacji politycznych – dbanie o nie jest dla Kijowa równie ważne, jak budowanie fizycznego potencjału.

Współczesne konflikty toczą się także w cyberprzestrzeni. Wymiar ściśle informacyjny (wojna propagandowa) to jedno, drugie to przekładające się na realia fizyczne cyberbezpieczeństwo kluczowych elementów infrastruktury krytycznej. Elektrowni nie trzeba niszczyć bombami czy rakietami, można je zahackować. W Ukrainie pracuje ponad 200 tys. wykwalifikowanych informatyków, jest więc na kim i na czym budować zdolności w tym zakresie, zarówno defensywne, jak i ofensywne.

Ważne jest też morale

Dziś ponad 40 procent broni i amunicji, jakie trafiają na front, pochodzi z ukraińskich zakładów i manufaktur. W niektórych obszarach produkcji wojskowej odnotowano 35-krotny wzrost wydajności w porównaniu z 2022 rokiem. Udział własny w produkcji zbrojeniowej daje luksus niezależności – od widzi mi się dostawców i nieprzewidywalności łańcuchów dostaw (pamiętamy, jak pandemia sparaliżowała przemysły w Europie; nie było w tym niczyjej złej woli, były za to konsekwencje rozproszonej wcześniej produkcji). Zatem kolejnym kluczem do skutecznego odstraszania jest dalsza rozbudowa własnej bazy przemysłowej.

Lecz produkcja to ledwie wstęp – warunkiem koniecznym militarnego sukcesu, w tym skutecznego odstraszania, jest posiadanie sprawnej logistyki. Niezależnie od tego, jak wyszkolona i wyposażona będzie armia, pozbawiona na czas amunicji, paliwa, jedzenia i zaplecza medycznego, w najlepszym razie nie zwycięży, w najgorszym poniesie porażkę. A więc Ukrainie potrzebne są również duże projekty infrastrukturalne – drogowe, kolejowe, związane z koniecznością budowy różnego rodzaju magazynów, centrów dystrybucji itp. Ktoś mógłby zauważyć, że przecież kraj jakoś sobie w tym zakresie radzi. Znając jakość ukraińskich dróg, zwłaszcza na wschodzie, poprzestanę na stwierdzeniu, że mogłoby być lepiej. I że owo lepiej z pewnością wpłynęłoby na sytuację na froncie.

Ale ów „twardy” wymiar to nie wszystko. W wojnie od zawsze liczą się morale, jakość dowodzenie, o skuteczności armii przesądza też poziom wyszkolenia. Ukraina nadal nie najlepiej radzi sobie z rotacją personelu i budowaniem rezerw. Zbyt wielu ludzi walczy zbyt długo; gros żołnierzy jest nadmiernie eksploatowanych. Tymczasem w realiach „zimnej wojny” z rosją przez lata trzeba będzie utrzymywać w gotowości liczne siły zbrojne – tego nie da się zrobić selektywnym poborem, z zastosowaniem wyłączeń dla całych grup społecznych. Ukraina musi wreszcie zbudować armię obywatelską z prawdziwego zdarzenia. W kontekście jakości „oczywistą oczywistością” jest kontynuowanie współpracy szkoleniowej z NATO. Mniej oczywiste, a istotne, jest też zmierzenie się ze społecznymi skutkami prowadzonych dotąd działań wojennych. Weterani i ich rodziny nie mogą poczuć się porzuceni – bo to zaproszenie do niepokojów i „podcinacz” motywacji dla służby krajowi. Wsparcie psychologiczne i medyczne: systemy rehabilitacji, pomoc dla rodzin, programy reintegracji; tego typu inicjatywy są równie istotne jak budowanie potencjału armii.

Ukraina nie dźwignie wymienionych wyzwań sama – w czym ujawnia się rola jej sojuszników. I nie chodzi tylko o „prosty” transfer uzbrojenia i „zwykłe” finansowanie wysiłków zbrojeniowych; tu trzeba czegoś więcej.

Czego? O tym przeczytacie w dalszej części tekstu, który opublikowałem w portalu TVP.Info – oto link do tego materiału.

—–

A gdybyście chcieli wesprzeć mój ukraiński raport, polecam się poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Czytelnikowi o nicku Zajcef Fizzlewick, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Joannie Marciniak, Jakubowi Wojtakajtisowi, Andrzejowi Kardasiowi, Tomaszowi Krajewskiemu i Magdalenie Kaczmarek. A także: Juliuszowi i Elżbiecie Wolny, Piotrowi Rucińskiemu, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Bognie Gałek, Krzysztofowi Krysikowi, Mateuszowi Piecuchowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Jarosławowi Terefenko, Marcinowi Gonetowi, Pawłowi Krawczykowi, Joannie Siarze, Aleksandrowi Stępieniowi, Marcinowi Barszczewskiemu, Dinarze Budziak, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Habeli i Annie Sierańskiej.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego miesiąca: Dariuszowi Wołosiańskiemu, Adamowi Halupowi, Jarkowi Uścińskiemu, Monice Kalisz, Katarzynie Kulpie, Joannie Syrewicz, Edycie Miturze, Marianowi Sztukowskiemu i Jackowi Romańskiemu.

Szanowni, to dzięki Wam powstają także moje książki! W sklepie Patronite możecie nabyć je w wersji z autografem i pozdrowieniami. Szeroka oferta pod tym linkiem.

Nz. Ukraińska piechota wyposażona w amerykański ciężki karabin maszynowy/fot. SzG ZSU

(Nie)bezpieczny

Reuters donosi, że armia ukraińska rozpoczęła aktywne działania w kolejnym rosyjskim obwodzie – biełgorodzkim. Problem w tym – co sama agencja przyznaje – że źródła informacji są wyłącznie rosyjskie. Ukraińcy – jak miało to już miejsce w początkach operacji kurskiej (i znów się dzieje) – uparcie milczą. Odczyty z FIRMS-a potwierdzają jednak spore ogniska pożarów w dwóch przygranicznych miejscowościach – w Niechotiejewce i Szebiekinie.

Tę pierwszą miało zaatakować 200, drugą 300 ukraińskich żołnierzy – podają lokalne rosyjskie władze. Te same, które kilkanaście dni temu również donosiły o dużym ukraińskim uderzeniu, którego nie było.

Co skrywają panika i szum informacyjny? Czy to początek kolejnej ukraińskiej operacji na wzór tej prowadzonej w sąsiednim obwodzie kurskim? Tam także zaczęło się od ataku ledwie 300 wojskowych, a obecnie mówimy o działaniach angażujących kilkanaście tysięcy ludzi. Które – choć w reżimie izolacji informacyjnej – nadal się toczą, czemu wciąż towarzyszy ukraińskie powodzenie.

Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale zakładam, że sytuacja wyklaruje się do końca dnia.

—–

Pozostając na gruncie rozważań o sytuacji przygranicznej, spójrzmy bardziej na zachód. Media już od wielu dni alarmują, że Białoruś koncentruje wojska przy granicy z Ukrainą. Dla niektórych jest to asumpt dla najczarniejszych scenariuszy, zgodnie z którymi łukaszenko lada moment włączy swój kraj do wojny (de facto już to uczynił, ale tu chodzi o bezpośredni udział). Grozy sytuacji dodaje oświadczenie ukraińskiego MSZ, które wezwało Mińsk do wycofania wojsk z granicy. Część komentatorów – zwłaszcza tych lubujących się w straszeniu – atak armii białoruskiej na Ukrainę postrzega w kategoriach konieczności: w tym ujęciu putin nie ma wyjścia i dla odciągnięcia Ukraińców z obwodu kurskiego zamierza sięgnąć po aktywa swego wasala.

Brzmi to nawet sensownie, do chwili, gdy uświadomimy sobie, że wspomniana koncentracja obejmuje… mniej niż półtoratysięczny kontyngent, wyposażony w kilkadziesiąt wozów bojowych, wsparty kilkoma śmigłowcami i samolotami. Siły symboliczne, niezdolne do czegoś więcej niż ograniczona akcja dywersyjna. Której i tak Mińsk podejmował nie będzie, o czym szerzej w dalszej części tekstu.

Skoro to „hałas o nic”, po co włączają się weń Ukraińcy? Ano Kijów najwyraźniej postanowił skorzystać z pretekstu, jakim są przygraniczne ćwiczenia armii białoruskiej – i uderza w najwyższe tony, chcąc wymusić werbalną reakcję łukaszenki. Zaprzeczenia białoruskiego dyktatora, jego deklaracje o chęci zachowania pokoju – nie raz już powtarzane – irytują putina. Kremlowski zbrodniarz chciałby w Mińsku bezwzględnie lojalnego sługi, a nie wasala z tendencją do lawirowania. Oświadczenie MSZ Ukrainy to zatem kolejna „szpila” wbita w relacje między przywódcami Białorusi i rosji, a nie wyraz rzeczywistych lęków Kijowa.

Ukraina bowiem nie musi obawiać się północnego sąsiada. Ten zaś Ukrainy – owszem.

—–

Dyktator z Mińska jest dziś w potrzasku. Z jednej strony ciśnie go Kreml, oczekując większego zaangażowania w działania przeciw Ukrainie. Z drugiej strony jest Zachód, którego przedstawiciele nie pozostawiają złudzeń, że otwarta agresja spotka się z bolesną ripostą (Białoruś jest dziś beneficjentem systemu sankcyjnego, zbudowanego przeciw rosji, pozostając „niedomkniętą bramą” do importu/eksportu z i do federacji). Są wreszcie Ukraińcy, dużo lepiej przygotowani do przyjęcia intruzów z północy niż zimą 2022 roku. No i ma łukaszenko nie lada kłopot z własnym społeczeństwem, które pchać się do tej wojny nie zamierza. Kolejowi partyzanci, którzy wiosną 2022 roku sparaliżowali zaopatrzenie dla rosjan, siedzą dziś w więzieniach, podobnie jak wielu opozycyjnych aktywistów. Wystarczy jednak iskra, by znów rozpalić ogień społecznych protestów. Wojsko na froncie, rozruchy na tyłach – nie takie reżimy jak białoruski waliły się w podobnych okolicznościach. Zwłaszcza że wojsko – i tu ostatni, choć nie najmniej ważny powód do zmartwień dla mińskiego satrapy – też bić się nie chce. Zaradzić temu miały czystki, rosyjski nadzór nad armią, ale ostatecznie to zwykły żołnierz trafiłby do strefy walk, a nie rosyjscy czy wierni watażce generałowie.

W mojej ocenie łukaszenko będzie więc lawirował, co czyni umiejętnie od początku pełnoskalowej inwazji. Z jednej strony, w wymiarze retorycznym/propagandowym, pozostanie wiernym sojusznikiem putina. Ba, zapewne nie omieszka od czasu do czasu podkręcać atmosfery – sugerować, że już zaraz pośle armię do bitwy. Lecz za kulisami samozwańczy prezydent poprzestanie na tym, co do tej pory – na słaniu do zachodnich stolic (i Kijowa) zapewnień, że to tylko gra o zachowanie resztek białoruskiej niezależności i że tak naprawdę nie zamierza przekroczyć czerwonej linii.

Oczywiście putin ślepy nie jest i „czyta” łukaszenkę. Ale sam ma mocno związane ręce. Może grozić inkorporacją (i utrąceniem mniejszego satrapy), licząc na efekt mrożący, lecz dalej posunąć się nie może. Armia rosyjska nie jest obecnie w stanie wziąć Białorusi w twardą okupację. Zresztą, gdyby spróbowała, mogłoby się okazać, że armia białoruska jednak zamierza walczyć – czynnik motywacji do obrony przed agresją trudno przecenić; to, jak jest ważny, widzimy na przykładzie morale ukraińskiego wojska. Pozostaje więc putinowi manewrować z wykorzystaniem kija (gróźb) i marchewki (wsparcia dla reżimu łukaszenki) i wyciągać z tego „białoruskiego słoika” tyle konfitur, ile się da. I tak jest tego sporo – Białoruś pozostaje zapleczem dla rosyjskich wojsk w Ukrainie, buforem między rosją a NATO, przede wszystkim jednak wymusza na Kijowie szereg absorbujących zasoby działań. Budowa fortyfikacji wzdłuż granicy, konieczność utrzymywania relatywnie licznych sił wokół stolicy i w północno-zachodniej części kraju – to wszystko obniża efektywność ukraińskich działań wojennych na wschodzie.

Wróćmy do „czytania” łukaszenki – putin chyba już pogodził się z faktem, że Mińsk nie pójdzie mu tak całkiem na rękę. Tym tłumaczę drenaż białoruskich składów amunicyjnych i sprzętowych, jakiego dopuszcza się rosja. Ostatnio objął on sprzęt z liniowych (!) białoruskich jednostek, które musiały oddać rosjanom własne czołgi i wozy bojowe. To oczywiście świadczy o fatalnej sytuacji rosyjskiego zaplecza, ale każe też przyjąć, że gdyby istniały realne plany użycia bojowego oddziałów białoruskich, nie pozbawiano by ich narzędzi walki (Białoruś nie jest Ukrainą, która po ZSRR odziedziczyła ogromne nadwyżki uzbrojenia, nie jest też państwem, które jakoś szczególnie dbało o modernizację; oddanie moskalom nawet kilkudziesięciu czołgów oznacza poważny ubytek potencjału).

Załóżmy jednak, że Białoruś wchodzi do wojny „na ostro”. Choćby tylko po to, by dać rosjanom ulgę w Kursku, a więc „na chwilę”. Jestem przekonany, że mielibyśmy do czynienia z masowymi dezercjami i przechodzeniem całych oddziałów na stronę ukraińską. Tam, gdzie Białorusini mimo wszystko podjęliby walkę, czekałyby na nich zaprawione w bojach jednostki ukraińskie. Wynik tych starć byłby łatwy do przewidzenia i skutkował szybkim przeniesienia działań wojennych na terytorium Białorusi. Także rękoma wolnych Białorusinów, bez wątpienia owacyjnie witanych na ojczystej ziemi…

—–

Białoruś – jej status/charakter relacji z rosją – to klucz do przyszłości nie tylko Ukrainy, ale i Polski oraz szerzej, całej Europy środkowo-wschodniej.

Wojna w Ukrainie kiedyś się skończy. Cokolwiek ustalą Moskwa z Kijowem, z nieprzyjazną Białorusią na karku będzie to dla Ukrainy pokój „kulawy”. Wymagający większej mobilizacji zasobów niż w sytuacji, w której Ukraińcom odpadłoby do pilnowania ponad 1000 km granicy. Zrujnowane ukraińskie państwo będzie liczyło każdą hrywnę (i dolara czy euro pomocy), stając na nogi. Trudno w tej chwili ocenić, jaki charakter przybiorą zachodnie gwarancje bezpieczeństwa – idealnie byłoby przyjąć Ukrainę do NATO, ale obecnie bardziej prawdopodobny wydaje się sojusz z częścią członków Paktu. Nim jakikolwiek alians się zmaterializuje, ukraińska niepodległość będzie chroniona tylko przez ukraińską armię. Zapewne niepobitą, być może zwycięską, ale i tak pokiereszowaną.

Tysiąc kilometrów wrogiej granicy mniej dla Ukraińców, to zarazem ponad 400 km nieprzyjaznej granicy mniej dla Polski i ponad 700 dla Litwy i Łotwy. Białoruś niebędąca protektoratem rosji to sytuacja, o której marzyły pokolenia Polaków. Sytuacja, w której rosja zostaje odepchnięta o 500 km, de facto wyrzucona z Europy do Azji. Owszem, Moskwie zostałaby eksklawa w postaci okręgu królewieckiego, ale kompletnie niefunkcjonalna w realiach szerokiego buforu oraz Bałtyku jako „jeziora NATO”.

Brzmi jak political fiction? Fakt, iż „król kartofli” lawiruje, wynika z jego kalkulacji/obawy czy warto się po stronie moskwy tak bardzo angażować. Wizja rozpadu armii i społecznych protestów stopuje łukaszenkę. Stopuje też putina, który chciałby Białorusi w wojnie, ale nie chciałby uruchomić procesów, na skutek których Białoruś by się rosji wymknęła.

I dlatego żadnego ataku z Białorusi nie będzie.

—–

Dziękuję za lekturę! Jeśli tekst Wam się spodobał, udostępniajcie go proszę. Zachęcam też do wspierania mojego blogu (w ubiegłym tygodniu znów coś się zacięło…) – piszę bowiem głównie dzięki Waszym subskrypcjom i „kawom”. Stosowne przyciski znajdziecie poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także książki.

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Żadnych strzałek na mapach rysować nie będziemy, chyba że jako artystyczne wizje…