Gardła

Ameryka dziś głosuje. Nie podejmę się próby przewidzenia, kto wygra wybory prezydenckie – sondaże są bowiem zbyt wyrównane. Jutro rano będziemy wiedzieli więcej, ale już dziś warto zastanowić się, co wybór konkretnego kandydata może oznaczać dla ukraińskiego wysiłku obronnego.

W potocznym przekonaniu prezydentura Kamali Harris byłaby dla Ukrainy rozwiązaniem dobrym, Donald Trump najczęściej jawi się tu jako „zło absolutne”, niemal sojusznik władimira putina. Tymczasem sytuacja wcale tak czarno-biała być nie musi.

Harris u steru władzy jedynego supermocarstwa to gwarancja polityki kontynuacji – Bidenowskiego „ostrożnego zarządzania eskalacją”, tak, by rosji nie pozwolić wygrać, ale też by nie doprowadzić do jej gwałtownego upadku. W praktyce przekłada się to na pokaźne, ale mimo wszystko ograniczone dostawy sprzętu wojskowego i wszelkiej maści militarnych usług. Cel tych działań w wymiarze politycznym zdefiniowany jest jako niedopuszczenie do upadku Ukrainy, zachowanie jej podmiotowości i integralności. W porównaniu z pierwotnymi deklaracjami – z wiosny 2022 roku – mamy tu do czynienia z wyraźną redukcją „ambicji”, wszak Waszyngtonowi nie zależy już na ukraińskim zwycięstwie rozumianym jako odzyskanie wszystkich utraconych po 2014 roku ziem. Oficjalnie nikt tego jeszcze nie przyznał, ale jasnym jest, że Biały Dom Bidena (i Harris jako wiceprezydentki) taki zamiar uważa za nieosiągalny.

Pewne nadzieje w kontekście Ukrainy i prezydentury Harris rodzi demokratyczny kandydat na wiceprezydenta. Tim Walz ma za sobą wieloletnią służbę wojskową (w Gwardii Narodowej), można więc założyć, że inaczej postrzega sprawy militarne niż jego cywilni współpracownicy. Część komentatorów zakłada wprost, że z takim bagażem Walz może się ujawnić bardziej jako „jastrząb” niż „gołąb” – i że dzięki tym dyspozycjom „podkręci” zachowawczą politykę Stanów. Gdy Harris przedstawiła go jako swojego zastępcę, mainstreamowe media za oceanem dopatrywały się w tym przyszłego podziału ról. Zgodnie z nim, pani prezydent miałaby zajmować się kwestiami ekonomicznymi i społecznymi, tę część polityki USA, która dotyczy spraw wojskowych i wojennych, cedując na Walzu.

Czy rzeczywiście tak będzie, być może niebawem się przekonamy.

Ale nadzieje związane z korzystnymi dla Ukrainy posunięciami Waszyngtonu upatrywane są również w Trumpie. A ściślej, w cechach jego charakteru. Z jednej strony republikański lider gotów jest – tak przynajmniej deklaruje – iść po trupie Ukrainy; za wszelką cenę zakończyć wojnę, nawet jeśli oznaczałoby to szerokie korzyści i koncesje dla Moskwy. Z drugiej jednak nie raz już dowiódł swojej nieprzewidywalności i tego, że podejmuje kluczowe decyzje pod wpływem gwałtownych emocji. W tym scenariuszu oszukany/wystawiony przez putina Trump „przestawia wajchę” i śle do Ukrainy znacznie więcej pomocy, niż miało to miejsce dotychczas. Co musiałoby wydarzyć się „po drodze”? Ano rosyjski przywódca mógłby odrzucić ofertę Trumpa lub zrobić coś, co Amerykaninowi uniemożliwiłoby przedstawienie pokoju jako osobistego sukcesu. De facto więc mamy tu założenie, że górę wzięłyby negatywne cechy charakteru obu polityków – ich przerośnięte ego i ambicje.

Jest w takich oczekiwaniach sporo naiwności, ale zbyt długo obserwuję świat wielkiej polityki, by wykluczyć czynnik emocjonalny. Moje zastrzeżenia co do realności tego scenariusza – oraz skutków ewentualnego „podkręcenia” w wykonaniu Walza – wynikają z czego innego. Dostrzegam mianowicie istnienie „wąskich gardeł”, które nie znikną nawet jeśli za oceanem pojawiłaby się wola polityczna, by zaangażować się w pomoc dla Ukrainy w znacznie większym zakresie.

—–

By wyjaśnić, co mam na myśli, przyjrzyjmy się… czołgom Abrams i ich producentowi, fabryce w Limie w stanie Ohio.

Do tej pory powstało około 10 tys. tych pancernych kolosów, co czwarty nadal pełni służbę w siłach zbrojnych USA. Pierwsze Abramsy pojawiły się w jednostkach na początku lat 80., ostatnie wozy zjechały z taśm produkcyjnych w połowie lat 90. Od tego momentu „Lima” nie wytwarza fabrycznie nowych czołgów, skupiając się na modernizacji już istniejących egzemplarzy (pojawiły się zapowiedzi powrotu do produkcji nowych „skorup”, ale to nadal pieśń przyszłości). Bazą dla tych działań jest niemal 6 tys. Abramsów (a wedle niektórych źródeł „tylko” 4 tys.) o różnym stopniu zdekompletowania, w minionych dekadach wycofanych z linii i składowanych w magazynach.

Obie liczby przemawiają do wyobraźni i sprawiają, że postrzegamy pancerne zasoby USA jako niemalże niewyczerpalne. Widzimy w nich polisę, która bez większych problemów mogłaby objąć także Ukrainę. Wszak już kilkaset maszyn – 300-500 – definitywnie zmieniłoby pole bitwy na Wschodzie, tak bardzo górują możliwościami nad rosyjskimi/sowieckimi odpowiednikami.

Tyle że „udrożnienie” starej „skorupy” zajmuje kilkanaście miesięcy. Obecnie; przed wybuchem pełnoskalowej wojny w Ukrainie, gdy amerykański przemysł zbrojeniowy pracował na ćwierć gwizdka, były to nawet dwa lata. Można ów proces skrócić do pół roku, pod warunkiem, że wytypowane do „apgrejdu” egzemplarze będą w dobrej kondycji, a zakres przewidzianych modernizacji i modyfikacji nie będzie duży. Czyli że będziemy mieli do czynienia z bieda-Abramsami – i tak lepszymi od rosyjskich tanków, ale już bez wielu istotnych przewag. Bez wchodzenia w zbędne techniczne szczegóły – takie właśnie maszyny trafiły do Ukrainy w zeszłym roku. To nie tylko ich symboliczna liczba (31 sztuk…), ale też wytrzebione możliwości odpowiadają za brak „efektu wow” na froncie.

Wróćmy do „Limy” – fabryka do niedawna była w stanie „produkować” około 150 Abramsów rocznie, obecne moce pozwalają na remont i modernizację 250 egzemplarzy. Tyle właśnie czołgów – w najnowszej, a więc wymagającej najwięcej zabiegów konfiguracji – zamówiła Polska. Pierwsze maszyny z tego pakietu dotrą nad Wisłę za kilka tygodni, generalne kontrakt ma zostać zrealizowany do końca 2026 roku. Równolegle amerykańska fabryka będzie pracować nad zamówieniem z Australii (75 wozów), no i nade wszystko nad zleceniami na rzecz sił zbrojnych USA.

Gdzie tu „wcisnąć udrażnianie” Abramsów na potrzeby armii ukraińskiej, w liczbie, która nie byłaby symboliczna i dawała szansę na przełom na froncie? Ano właśnie…

Podwojenie mocy produkcyjnych rozwiązałoby problem, ale Amerykanie na razie tego nie przewidują. A i tak proces przygotowania i rozbudowy zaplecza technicznego zająłby co najmniej kilkanaście miesięcy.

A te same uwarunkowania cyklu produkcyjnego i modernizacyjnego dotyczą także innej „super broni” (której obecność w większej liczbie znacząco poprawiłaby możliwości Ukrainy) – samolotów F-16. Ich też „stoi na pustyni” mnóstwo, ale co z tego, skoro żaden nie nadaje się do natychmiastowego wdrożenia do służby? A w tym przypadku mamy jeszcze dodatkowy kłopot w postaci długotrwałego szkolenia personelu – tak latającego, jak i technicznego.

Do czego zmierzam? Ano do tego, że żadna wolta w USA nie przełoży się na gwałtowny wzrost pomocy. Decyzje, by zapewnić Ukrainie dostęp do dużej liczby „poważnego” uzbrojenia należało podejmować w 2022 i 2023 roku. Ten czas, niestety, zmarnowano.

A więc cudu nie będzie, nawet jeśli w Ameryce nowego/starego prezydenta zechcą „mocniej wejść w temat Ukrainy”.

Ale pewnie nie zechcą i w najlepszym razie utrzymane zostaną realia kroplówki.

Które i tak – w połączeniu z ukraińską determinacją – są dla rosjan zabójcze, dodam na pocieszenie. Spójrzmy na zestawienie z załączonej grafiki. Udokumentowane rosyjskie straty sprzętowe za październik br. to m.in. 78 czołgów i 276 wozów bojowych. A mowa o wizualnie potwierdzonych ubytkach, realne są bez wątpienia większe (nie każdy spalony czołg został sfotografowany/ujęty w materiale filmowym, do którego dostęp mają niezależni analitycy, w tym przypadku z projektu WarSpotting.net). No i te październikowe straty nie są wyjątkowe – nieznacznie odbiegają od statystyk z wcześniejszych miesięcy. Co przywodzi do wniosku, że roczna produkcja rosyjskiego przemysłu (200 czołgów i około 500 wozów) nie starcza nawet na kwartał działań wojennych przy ich obecnej intensywności. A „renta po ZSRR” topnieje – większość magazynów z sowieckimi czołgami świeci dziś pustkami. Warto, by kolejny amerykański prezydent miał świadomość tej i rozlicznych innych rosyjskich słabości. Byłoby wyjątkową przewrotnością i złośliwością losu przymuszać Ukrainę, by poddała się woli tak poharatanego przeciwnika…

Dziękuję za lekturę! I zapewniam Was, że niezależnie od wyniku wyborów – i tego, jak wpłyną na sytuację Ukrainy – będę kontynuował mój raport. Tak długo, jak długo będziecie nim zainteresowani. Co wymaga Waszego wsparcia, o które niezmiennie proszę – stosowne przyciski do moich kont na Patronite i Buycoffeeto znajdziecie poniżej:

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Tomaszowi Krajewskiemu, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Joannie Marciniak, Jakubowi Wojtakajtisowi, Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi i Arkowi Drygasowi. A także: Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Piotrowi Rucińskiemu, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Marcinowi Gonetowi, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze i Marcinowi Barszczewskiemu.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia: Adamowi Andrzejowi Jaworskiemu, Wojtkowi Leśniakowi, Konradowi Rutkowskiemu, Euzebiuszowi Wąskiemu i Jakubowi Łysiakowi.

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

(Nie)pomocni?

Chciałbym dziś wrócić do kwestii przekłamań na temat amerykańskiej pomocy wojskowej dla Ukrainy. Aparat dezinformacyjny Kremla pracuje na tym odcinku pełną parą, ale niedorzeczności kolportują również wszelkiej maści użyteczni idioci. Tym samym gruntuje się przekonanie o niecnych intencjach donatorów Ukrainy oraz rzekomo ograniczonym i de facto nieistotnym charakterze wsparcia. Którego realnie jest „dużo mniej”.

Zacznijmy od pozornie odległych analogii – w dalszej części tekstu będą one pomocne dla zrozumienia istoty rzeczy.

No więc załóżmy, że chcemy kupić samochód. Przywiązani do marki, parametrów czy walorów estetycznych, planujemy obecnego pięciolatka zastąpić nowym egzemplarzem tego samego modelu. Ma być „nieśmigany” i z udoskonaleniami, ale ten sam. Fabrycznie nowy wóz kosztuje 80 tys., za dotychczasowy dostalibyśmy 35 tys. – lecz nie dostaniemy nic, bo nie wystawiamy auta, tylko przekazujemy je w formie darowizny bliskiej osobie. Przekazaliśmy, jedziemy po nowy. Na fakturze salon wypisuje nam 80 tys., bo na taką sumę opiewała transakcja. Nie zmienia to faktu, że przy okazji operacji „wymiana samochodu” w obiegu znalazły się dobra o skumulowanej wartości 115 tys. Nikt jednak jednorazowo tych 115 tys. nie wydał i nie dostał.

Pójdźmy dalej – tym razem jesteśmy członkami sportowego teamu w niespecjalnie dotowanej i dochodowej dyscyplinie. Pojawia się biznesmen z walizką pieniędzy, mamy za co budować formę i rywalizować w zawodach. Kondycja, umiejętności, wyniki – oto nasz niezaprzeczalny zysk. Zyskuje też donator – przekazane nam pieniądze, za sprawą odpisów podatkowych, pozwalają mu na korzystniejsze rozliczenie ze skarbówką. Ba, nasze sukcesy dają mu wymierny efekt marketingowy. Relacja zespół-biznesmen nie ma zatem charytatywnej natury, patrząc z perspektywy tego drugiego, jest też zręcznym sposobem na optymalizację kosztów („skoro już muszę wydać, to niech mi to przyniesie jakąś dodatkową wartość”). Pięknoduch – żyjący w świecie fantazji, gdzie zasobni z odruchu serca wspierają potrzebujących – mógłby się na taki układ oburzyć. No ale my, team, stąpamy po ziemi – chcemy robić to, co kochamy i guzik nas obchodzą intencje sponsora; byle ten działał legalnie.

A teraz do sedna.

Nie jest prawdą, że Amerykanie podwójnie księgują i tym sposobem „sztucznie pompują” wsparcie dla Ukrainy. Że najpierw podają wartość wysyłanego sprzętu – dajmy na to dziesięciu antyrakiet systemu Patriot – a następnie dodają do tego koszty pozyskania nowych dziesięciu pocisków, wynikające z konieczności uzupełnienia stanów magazynowych. Trzymając się pierwszej z analogii – nie jest tak, że po stronie „wsparcie” zapisują 35 tys. plus 80 tys. Te 115 tys. rzeczywiście oznaczałoby sztuczne pompowanie pomocy.

Jeśli Amerykanie konstruują pakiet w oparciu o zasoby magazynowe, wyceniają koszt jego odtworzenia. Wracając na grunt analogii, byłoby to 80 tys. potrzebne do kupna nowego auta. 35 tysiącom daleko do 80 – jasna sprawa, ale nie ma tu kuglarskiej sztuczki. Samochód będący przedmiotem darowizny nie znika, trafia do obdarowanego. Z uwagi na szeroko pojętą amortyzację nie ma już wartości 80 tys., ale to wciąż użyteczne narzędzie. Porzućmy analogię na rzecz wspomnianych Patriotów – te dziesięć kilku-kilkunastoletnich antyrakiet, jakkolwiek o nieco gorszych parametrach i obarczone większym ryzykiem zawodności, nadal pozostaje bardzo groźną bronią. Użytecznym, a w ukraińskim kontekście wręcz niezbędnym narzędziem. Oczywiście że dla Ukraińców lepiej byłoby, gdyby otrzymali fabrycznie nowe pociski, ale darowanemu koniowi w pysk się nie zagląda. I tak otrzymują sprzęt lepszy od tego, co mają sami i czym dysponuje przeciwnik.

No i nowy często nie istnieje jako realna alternatywa. Wróćmy na moment do samochodowej analogii. Wystawowe auta to nie jest opcja dla miażdżącej większości klientów – na indywidualnie skonfigurowany wóz zwykle trzeba czekać kilka miesięcy. A co w sytuacji, gdy czterech kółek potrzebujemy od zaraz? Na wczoraj?

Ukraina nie może sobie pozwolić na czekanie – amunicji i uzbrojenia potrzebuje od ręki. Tymczasem procesy produkcyjne wielu współczesnych systemów obronnych są zwykle czasochłonne. To przede wszystkim dlatego najobszerniejszą pozycję w amerykańskim programie pomocowym dla Ukrainy – 23 mld dol. – stanowi koszt uzupełnienia ubytków w arsenale US Army. Wyciągnięcie zmagazynowanych armat i wysłanie ich na Wschód to kwestia dni-tygodni – a nie miesięcy. Gdyby wszystko, co otrzymała i otrzyma ukraińska armia miało być fabrycznie nowe, zapewne nie byłoby komu tych świeżutkich luf wysyłać – bo w międzyczasie ruskie zrobiłyby swoje (ta prawidłowość rozciąga się na całą zachodnią pomoc, nie tylko amerykańską).

Innymi słowy, „używki” to konieczność.

Konieczne jest również ich zastąpienie – jeśli o zasobach magazynowych myśli się na poważnie (generalnie myśli się na poważnie o państwie, jego możliwościach i powinnościach). No a nie da się kupić nowego w cenie używanego – chcą więc Amerykanie czy nie, muszą w ten sposób rozliczać pomoc dla Kijowa.

Pomoc, która w przypadku zadeklarowanych niedawno niemal 61 mld dol. wcale nie jest darowizną – mógłby zauważyć ktoś. Fakt, istotną część tego wsparcia zapisano jako bardzo nisko oprocentowaną pożyczkę. To był ukłon w stronę przeciwników dalszego wspierania Ukrainy, zasiadających w amerykańskim kongresie (których zresztą on nie przekonał – republikanie i tak w większości byli przeciwni uchwaleniu „ukraińskiej” ustawy). Tyle że uchwała o pomocy dla Kijowa przewiduje możliwość umorzenia zobowiązań (w kolejnych dwóch latach podatkowych), do czego uprawnienia nadano prezydentowi. No i pożyczki udzielono na poczet środków pochodzących z przyszłej konfiskaty zamrożonych na Zachodzie rosyjskich aktywów; gdyby do niej doszło, to rosjanie sfinansowaliby część amerykańskiej pomocy, co częściowo tłumaczy wzmożenie kremlowskiej propagandy, starającej się zdezawuować waszyngtońską inicjatywę.

Co do zasady zaś, miażdżąca większość zachodniej pomocy dla Ukrainy ma charakter bezzwrotny.

Wróćmy do kwestii uzbrojenia – ze wspomnianych 61 mld, 14 mld dol. ma zostać przeznaczone na zakup fabrycznie nowego sprzętu i amunicji dla ukraińskiej armii. Nie wszystko dostępne jest od ręki, a i mająca nastąpić wczesnym latem sytuacja „wstępnego wysycenia” ZSU (amerykańską bronią) pozwoli na komfort odroczonych dostaw. Zastrzeżenie ustawodawcy, że zakupy mają być realizowane w USA, okazało się wodą na młyn dla kremlowskich propagandystów i użytecznych idiotów. Bo „Ukraina nie zobaczy ani centa z tych pieniędzy, wszystkie zostaną w Stanach i posłużą za pakiet stymulujący dla amerykańskiej zbrojeniówki”. Cóż… Pozwólcie, że zapytam: a Ukraina to potrzebuje dolarów czy zionących precyzyjnym ogniem luf?

Idźmy dalej – tak się jakoś składa, że to Stany Zjednoczone posiadają największy i najbardziej efektywny przemysł zbrojeniowy na świecie. To tam – w miażdżącej większości – wytwarzana jest najdoskonalsza broń, której walory mogą mieć decydujący wpływ na przebieg walk. Gdzie więc kupować, jak nie tam?

Oczywiście, korzystniejsza z perspektywy Ukrainy sytuacja wyglądałaby tak: pieniądze trafiałby nad Dniepr, do tamtejszej zbrojeniówki, tworząc efekt „dwa w jednym”. Przemysł miałby zlecenia (ludzie pracę), wojsko zaś sprzęt. Tyle że Ukraina nie ma możliwości efektywnej absorpcji środków – nie ma technologii, doświadczenia, nade wszystko zaś komfortu odległego zaplecza. Bo nawet gdyby doszło do przeniesienia linii produkcyjnych zza oceanu na Wschód, naiwnością byłoby założyć, że rosjanie nie wzięliby nowopowstałych fabryk na celownik. Wzięliby i z szaleńczą wściekłością próbowaliby je zniszczyć. Po co mnożyć koszty i ryzyka?

W Stanach jest drogo – ale nie drożej niż w Europie, którą wskazuje się niekiedy jako alternatywę dla zakupów na rzecz Ukrainy. No i u licha – pozwólcie, że teraz sięgnę po drugą z analogii – dlaczego sponsor miałby dotować innych przedsiębiorców? Dlaczego nasz team miałby nie grać w jego butach, na jego sprzęcie, w jego obiekcie, skoro swoich nie ma i nie może zrobić? Są inne alternatywy, fakt, ale prawem donatora jest domagać się od nas, byśmy ćwiczyli i rywalizowali w tym, co nam dostarczy. A że przy tej okazji zarobi? Dzięki bogu za taki zbieg okoliczności.

Dzięki bogu, że pocisk, który Dmytro pośle na ruskie głowy, daje pracę Michaelowi z Pensylwanii, a jego szefowi powiększa premię. Z perspektywy Dmytra najważniejsze jest to, że ma czym strzelać. Motywacje towarzystwa zza oceanu nie mają dla niego znaczenia.

Ale one są kluczowe – twierdzą co poniektórzy – wskazując chęć zarobku amerykańskiej zbrojeniówki (czy szerzej, zachodniej), jako rzeczywisty powód, dla którego toczy się ta wojna. Taka narracja szczególnie popularna jest w środowiskach lewicowych (bo „kapitalistyczna chęć zarobku to zarodek wszelkiego zła”) – co jako lewicowiec obserwuję z narastającym zgorszeniem. Bo czy naprawdę ktoś wierzy, że ukraińskie pragnienie wolności jest produktem zachodniego sektora zbrojeniowego? Że tenże pchnął rosjan do barbarzyńskiej wojny z Ukrainą? Gdzie w tej narracji miejsce na tysiącletnie (!) ukraińskie poczucie etnicznej odrębności, gdzie przestrzeń na rosyjskie silnie zakorzenione – i starsze niż zachodnia wspólnota – chore rojenia o własnej wyjątkowości i cywilizacyjnej misji (na przykład konsolidacji słowiańszczyzny)? Nie jestem naiwniakiem, widzę sprzężenie zwrotne – wiem, że zmagania na Wschodzie to także okazja do zarobku dla amerykańskich (i nie tylko) koncernów zbrojeniowych. Ale do diaska, nie róbmy k… z logiki – moskale wyjdą z Ukrainy i skończy się wojna, czy Michael i jego szef tego chcą, czy nie.

Naprawdę problemem jest „kapitalistyczna żądza zysku”, a rozwiązaniem „zaprzestanie dotowania zbrojeniówki”? Pozbawiona zachodniego wsparcia Ukraina padnie łupem rosjan – i rzeczywiście wojna się wówczas skończy. Tylko jak? Ano legitymizacją przemocy jako sposobu osiągania politycznych celów. Nie wierzę, że za takim myśleniem stoją lewicowe idee, ale że lewicowość jest jedynie pretekstem, sposobem na zamaskowanie rusofilskiej narracji, już jestem w stanie uwierzyć.

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

A gdybyście chcieli nabyć moją najnowszą książkę pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. ilustracja bez związku z treścią tekstu, za to silnie związana z dzisiejszą datą. 79 lat temu zakończyła się II wojna światowa w Europie, a Ukraina jakiś czas temu dołączyła do cywilizowanych krajów, które obchodzą tę rocznicę 8, nie 9 maja. „Pokonaliśmy nazizm, pokonamy i raszyzm” głosi napis na grafice, przygotowanej przez ukraiński odpowiednik IPN. Niech się spełni!