Kar(m)a

Chciałbym jeszcze wrócić do przedwczorajszego ataku ukraińskich dronów na lotnisko rosyjskiego 334. Pułku Lotnictwa Transportowego, stacjonującego w Pskowie. Medialne doniesienia fiksują się na samolotach Ił-76MD, przeznaczonych do wsparcia elitarnej 76. Dywizji Desantowo-Szturmowej, tymczasem bezzałogowce uderzyły także w obiekty koszarowe w sąsiedztwie. Należą one do 2. Samodzielnej Brygady Specjalnego Przeznaczenia (Specnazu), która częściowo operuje teraz w Ukrainie. W kraju pozostają jednak istotne elementy brygady, szkolone i zgrywane przed wysyłką na front. A może należałoby napisać „pozostawały”? Moskwa milczy na temat skutków uderzenia w koszary, co niespecjalnie dziwi, jeśli prawdą jest, że poległo i zostało rannych kilkudziesięciu żołnierzy, przede wszystkim szkoleniowców. Tak twierdzi moje dobre źródło w ukraińskiej armii. Tropiąc ów wątek, przekopałem się przez lokalne rosyjskie fora. Sporo tam najróżniejszych plotek (na przykład o masie karetek wysłanych do koszar), ale niestety, nie znalazłem nic wartościowego.

Ukraiński atak na Psków nastąpił w kilku (co najmniej trzech) falach, użyto w nim – wedle różnych źródeł – od 21 do 40 dronów kamikadze. Co ciekawe, maszynom towarzyszył przynajmniej jeden bezzałogowiec rozpoznawczy – efekty jego pracy, w postaci multimediów ilustrujących uderzenie w iła-76, opublikował właśnie ukraiński wywiad wojskowy. Możliwe zatem, że Ukraińcy koordynowali atak, na bieżąco sterując bezpilotnikami. Że nie było to typowe jak dotąd uderzenie „na pamięć” – przeprowadzone w oparciu o zaprogramowane przed misją dane lokalizacyjne. W tej sytuacji warto zapytać, co stało się z dronem obserwacyjnym i w jakim trybie pracował? Przesyłał dane „na żywo”, wrócił do operatora? Pamiętajmy, że Psków jest oddalony od granicy z Ukrainą o 700 km. Nie wiemy nic o ukraińskich dronach, które byłyby w stanie pokonać ów dystans dwa razy, możliwe więc, że przynajmniej maszyna rozpoznawcza startowała z terytorium rosji. Co nie byłoby niczym nadzwyczajnym, bo niektóre ataki na Moskwę wykonywane są z wykorzystaniem krótkodystansowych bezpilotników, które MUSZĄ (nie ma innej opcji) być wysyłane przez grupy dywersyjne.

Co do iłów – z ogólnodostępnych materiałów z obserwacji satelitarnej wynika, że dwie maszyny zostały doszczętnie zniszczone. Trudno jednak określić zakres uszkodzeń dwóch pozostałych, do utraty których przyznała się Moskwa. Nie ma danych potwierdzających najbardziej optymistyczny scenariusz, mówiący o zniszczeniu i uszkodzeniu sześciu iłów-76. Ale dwa „trupy” i dwa poharatane iljuszyny to i tak niezły wynik. Jeden Ił-76MD kosztuje 50 mln dolarów, jednej nocy poszedł zatem z dymem majątek o wartości grubo ponad 100 „baniek”. A rosjanie produkują „siedemdziesiątki-szóstki” w symbolicznym zakresie. I są one coraz gorszej jakości, o czym świadczą problemy z wdrożeniami samolotów wyprodukowanych po 2012 roku. Mało wybredna w tym zakresie rosyjska armia regularnie odsyła nowe maszyny do producenta, kwestionując wydajność kluczowych systemów (zwykle dotyczy to silników).

Co nie zmienia faktu, że iły-76 stanowią istotny element machiny wojennej federacji. To m.in. one budowały mit „drugiej armii świata”, zdolnej w kilka godzin przerzucić elitarne oddziały na odległość tysięcy kilometrów. Spektakularne pożary iłów mają więc istotne znaczenie symboliczne, będąc zarazem – w mojej ocenie – przykładem wyrafinowanej operacji Psy-Ops, przeprowadzonej przez ukraiński wywiad.

Ale po kolei – zacznijmy od „wracającej karmy” i wróćmy do początku pełnoskalowej inwazji. 24 lutego 2022 roku rosjanie wysadzili na podkijowskim lotnisku w Hostomelu desant śmigłowcowy. Ponad 200 spadochroniarzy z 45. Samodzielnej Brygady Specjalnego Przeznaczenia miało przejąć port lotniczy, by umożliwić lądowanie samolotów transportowych z ciężkim sprzętem i posiłkami. Tak wzmocniona grupa pomaszerowałby na pobliski Kijów z zadaniem zajęcia kluczowych obiektów w mieście. Wsparciem dla niej byłyby jednostki zmechanizowane, pchnięte ku ukraińskiej stolicy lądem. Utrata Kijowa miał być niczym dekapitacja – złamać wolę walki Ukraińców. Jak wiemy, nic z tego nie wyszło – spadochroniarze natknęli się na zacięty opór, lotnisko pozostało pod kontrolą ogniową ukraińskiej artylerii.

Wielu obserwatorów uważa, że gdyby sprawy potoczyły się inaczej, rosjanie dopięli swego i w efekcie zajęli rządowe dzielnice Kijowa, wojna zakończyłaby się ich zwycięstwem. Nie potrafię tego wykluczyć.

Szczęśliwie rosyjskiemu dowództwu – nawykłemu do ryzykownych operacji (to skutek tak osobistej odwagi, jak i pogardy dla życia podwładnych) – w tym konkretnym przypadku zabrakło „ikry”. Są dwie wersje zdarzeń – wedle jednej, kilkanaście (zwykle mówi się o 16) iłów-76, niosących na pokładach żołnierzy 76. DDSz, było już w powietrzu, w drodze do Hostomela. Wedle innej, samoloty znajdowały się jeszcze na pskowskim lotnisku, gdy przyszedł rozkaz odwołujący drugą część desantu. Skala ukraińskiego oporu przytłoczyła nie tylko będących w bojowym kontakcie spadochroniarzy, ale i ich dowódców w odległym i bezpiecznym sztabie. Lądowanie pod ogniem zapewne byłoby piekielnie niebezpieczne, ale nie niewykonalne. Zwłaszcza że na tamtym etapie wojny rosjanie mogli pokusić się o „wyczyszczenie nieba” nad obszarem operacji, w dalszej kolejności stwarzając sobie możliwość obezwładnienia obrońców Hostomela i ich artylerii.

Nie zostało to zrobione. Żołnierze 76. DDSz dotarli samolotami do białoruskiego Homla i dopiero stamtąd – na kołach i nogach – pod Kijów. O wiele, wiele za późno. Jest więc atak na Psków i zniszczenie iłów odroczoną karą za błędy z początków inwazji.

Karą precyzyjnie adresowaną, bo „przekopanie” zaplecza 76. DDSz to ciąg dalszy porachunków Ukraińców z tą jednostką. W oczach obrońców niesławną, odpowiedzialną bowiem – obok innych oddziałów – za mordy w Buczy, Irpieniu i Borodziance (które przeczą potocznej tezie, że za bestialstwem stała wojskowa hołota, a elita nie splamiła się krwią cywilów). Większość spadochroniarzy z tamtego okresu już nie żyje – 76. DDSz przeszła proces odtworzenia – niemniej w warstwie symbolicznej to wciąż to samo zło.

Którego pognębienie ma również konkretny cel operacyjny. Żołnierze Wehrmachtu służący na froncie wschodnim nieczęsto jeździli na urlopy do Rzeszy. Poza kwestiami techniczno-logistycznymi, chodziło też o morale. Zadbanie o to, by żołnierz nie zyskał przekonania, że w ojczyźnie źle się dzieje, że na rodzinne miasto regularnie spadają alianckie bomby (o co troszczyła się również wojskowa cenzura). Słusznie obawiano się dezercji i spadku motywacji.

Kilkanaście dni temu żołnierzy 76. DDSz w pośpiechu przerzucono na front zaporoski, gdzie mają zniwelować skutki ukraińskiego wyłamania. Uda im się czy nie (oby nie!), świadomość, że nad „domem” latają bezkarnie ukraińskie drony, na części żołnierzy może wywrzeć efekt mrożący.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Publicznie dostępne zdjęcia przedstawiające skutki ataku na Psków. Kolaż za WarNews.pl

Mordor

„Czy Amerykanie mają źródła osobowe w rosyjskich centralach wojskowych?”, pytał Piotra Niemczyka, byłego wiceszefa UOP dziennikarz Tygodnika „Przegląd”. „Na pewno jakieś mają, ale tym się nie pochwalą. Wiemy więc niewiele, ale możemy się domyślać. Popatrzmy np. na historię lotniska w Hostomelu. Tam miała zacząć się wojna, miał wylądować rosyjski desant i zająć obiekty rządowe, telewizję, parlament. Wokół Kijowa jest sześć lotnisk, a Ukraińcy nie mieli wystarczających sił, by wszystkich pilnować. Ale Hostomela pilnowali. Jeżeli mieli przygotowane siły do obrony tego lotniska, to znaczy, że prawidłowo wytypowali miejsce, gdzie desant nastąpi. Wiedzieli to. Prawdopodobnie na podstawie informacji wywiadowczych”, usłyszał w odpowiedzi.

Rozmowa została opublikowana na początku sierpnia, dwa tygodnie później „Washington Post” wypuścił doskonały tekst pt.: „Droga ku wojnie”, rekonstruujący zdarzenia, jakie miały miejsce od późnego lata 2021 roku, aż po pierwsze chwile rosyjskiej inwazji. Dziennikarze rozmawiali z przedstawicielami dyplomacji i służb specjalnych, przede wszystkim z USA, ale też z innych zachodnich krajów. No i z Ukrainy. Kreml spotkań z reporterami odmówił, co w sumie nie dziwi, zważywszy na fakt, że tekst po całości obnaża cyniczną grę rosji, której władze tylko udawały, że chciałyby rozwiązań dyplomatycznych. Moskwa parła ku wojnie, wbrew swoim intencjom – i to jest istota tego tekstu – pozostając niemal całkowicie transparentna dla amerykańskiego wywiadu. Waszyngton wiedział, co się dzieje, czerpiąc informacje zarówno z samych szczytów rosyjskiej władzy, jak i z poziomu pojedynczych oddziałów skoncentrowanych przy granicy z Ukrainą.

Ta przejrzystość rosji to absolutny fenomen w dziejach zakulisowych rozgrywek. Temat warty oddzielnego postu, dziś bowiem chciałbym się skupić na czym innym.

„(…) 12 stycznia Burns (dyrektor CIA William Burns – dop. MO) spotkał się w Kijowie z Zełenskim i przedstawił szczerą ocenę sytuacji. Obraz wywiadowczy wyklarował się do tego stopnia, że było już oczywiste, iż Rosja planowała uderzyć na Kijów i zdekapitować rząd centralny. Stany Zjednoczone znały kluczowe elementy planowanej bitwy: Rosja zamierzała desantować swoje siły na lotnisku w Hostomelu, na przedmieściach stolicy, gdzie pasy startowe mogły pomieścić ogromne transportowce przewożące żołnierzy i broń. Tam miał się rozpocząć atak na Kijów”, czytamy we wspomnianym tekście w „Washington Post”.

Dyplomacja USA dawała rosjanom do zrozumienia, że zna ich zamiary (oczywiście, bez szczegółów, ale w takiej sytuacji należy założyć, że przeciwnik wie dużo). Ukraińcy przerzucili pod Hostomel część swoich sił, co nie mogło ujść uwadze rosyjskiemu rozpoznaniu. A mimo to rankiem 24 lutego elitarne oddziały wojsk powietrznodesantowych (WDW) rzucono do walki o lotnisko. Ukraińcy zgotowali desantnikom krwawą łaźnię – dziesiątkując tym samym elitę rosyjskiej armii. Operacja, która miała dowieść kunsztu atakujących, skończyła się spektakularną klapą. Niewykluczone, że przesądziła o porażce rosjan na tym etapie wojny. A przecież wcale tak być nie musiało. Istnieje dość przesłanek, by sądzić, że komuś na Kremlu powinny zapalić się wszystkie czerwone lampki. W obliczu podejrzenia infiltracji plany inwazji należało skorygować, tymczasem – wiele na to wskazuje – rosjanie albo tego nie zrobili, albo postanowili zagrać va banque. Zdaje się, że wojsku nie dano możliwości wyboru. „(…) Wywiad USA ustalił, że plany wojenne Kremla nie trafiały do dowódców na polu bitwy, którzy mieli je zrealizować. Oficerowie nie znali rozkazów. Żołnierze pojawiali się na granicy, nie rozumiejąc, że idą na wojnę. Niektórzy analitycy rządu USA byli zdezorientowani tym brakiem komunikacji w rosyjskim wojsku”, piszą autorzy „Drogi ku wojnie”.

Gdy rozkazy już dotarły, skończyło się, jak skończyło. „(…) Przedstawiciele zachodnich wywiadów – patrząc wstecz na to, co okazało się chaotycznym atakiem na Kijów – przyznają, że przecenili skuteczność rosyjskiego wojska. ‘Założyliśmy, że zaatakują kraj w taki sam sposób, w jaki my byśmy to zrobili’ – powiedział jeden z brytyjskich urzędników”, cytuje „Washington Post”.

A teraz do sedna.

W weekend ze stanowiskiem wiceministra obrony federacji rosyjskiej pożegnał się odpowiedzialny za logistykę gen. Dmitrij Bułhakow. Zastąpił go gen. Michaił Mizincew, znany jako „Rzeźnik Mariupola”. Trudno powiedzieć, czy Mizincew spełni się na nowej posadzie, w każdym razie jego poprzednik poleciał za nieumiejętnie przeprowadzoną mobilizację. Po trzech dniach widać, że chaos mobilizacyjny trwa w najlepsze, a Bułhakow został rzucony na pożarcie w roli kozła ofiarnego.

Jest bowiem tak źle, że nawet w kraju, w którym kanały komunikacji zostały mocno ograniczone i poddane ostrej cenzurze, nie sposób ukryć toczącego się dramatu.

Oto kilka jego aktów (w oparciu o ogólnodostępne filmiki):

– „Armia rosyjska daje mundur i uzbrojenie, a resztę musicie załatwić sobie sami: śpiwór, matę turystyczną, podstawowe medykamenty, opaskę uciskową. Tę ostatnia znajdziecie w apteczce samochodowej. W torebce dziewczyny z kolei będą damskie podpaski i tampony. Bierzcie, bo przydadzą się wam do butów, gdy zamokną, i do zatykania ran postrzałowych”, mówi świeżo przybyłym poborowym rosyjska pani sierżant.

– Z tym uzbrojeniem bywa kłopot, bo do rąk żołnierzy trafiają pordzewiałe (źle przechowywane), rozklekotane kałasze. „Po co ci karabin, jesteś czołgistą”, relacjonuje słowa magazyniera świeżo obdarzony sprzętem żołnierz. A na zdjęciach wykonanych na węźle kolejowym w Irkucku oglądamy eszelon z 60-letnimi ciężarówkami, jadącymi na front. „Siła rdzy”, drwią internauci.

– Od czasu ogłoszenia częściowej mobilizacji z Rosji wyjechało ponad 261 tys. osób, podaje „Nowaja Gazieta”, powołując się na źródła w administracji putina. Jak dodaje, rosyjskie władze rozważają zamknięcie granic. Opublikowane dziś zdjęcia satelitarne pokazują sznury samochodów i nieprzebrane tłumy rosjan przy przejściach granicznych z Gruzją i Mongolią; exodus trwa w najlepsze.

– W obwodzie swierdłowskim na Uralu na wojnę z Ukrainą zmobilizowano 59-letniego chirurga. Lekarz Wiktor Djaczok nie widzi na jedno oko, ma problemy ze słuchem i cierpi na raka skóry. Choroby mężczyzny czynią go niezdolnym do służby, ale komisja wojskowa to zignorowała. „Sztuka jest sztuka”, cytat z „Krola” sam ciśnie się na usta.

– Osoby, które zmobilizowano w Rosji na wojnę z Ukrainą omyłkowo, mają wrócić do domów, oświadczył Ajsen Nikołajew, przywódca leżącej na wschodzie Syberii Jakucji. Dodał, że dotyczy to np. wielodzietnych ojców. „Są przypadki mobilizacji obywateli, którzy nie powinni być wcielani do wojska. Na przykład przypadki wezwań wielodzietnych ojców, którzy mają czworo i więcej dzieci poniżej 16. roku życia”, napisał na Telegramie. „Wszyscy, którzy zostali zmobilizowani przez pomyłkę, powinni wrócić. Te działania już się zaczęły”, zaznaczył.

– „A ja mobilizacji przeprowadzał nie będę”, zapewnia Razman Kadyrow. „Czeczenia wypełniła plan poboru w 254 procentach”, wylicza.

– W sąsiednim Dagestanie zaczęły się siłowe przepychanki, po tym, jak tysiące ludzi – przede wszystkim kobiet – wyszło protestować przeciw mobilizacji. Protest się rozkręca, a ktoś tam w federalnej administracji wpadł na pomysł, by do jego zduszenia posłać Rosgwardię z Czeczenii. Jak się Czeczeni z Dagestańczykami wezmą za łby, to Kaukaz znów zapłonie – zdaje się, że tego scenariusza nie wzięto pod uwagę (a może wzięto?).

– Wczoraj w komisji poborowej w Ust-Ilimsku 25-letni Rusłan Zinin zastrzelił dowódcę wojenkomatu. „Wolę iść do więzienia niż na wojnę”, przyznał tuż po zatrzymaniu.

– W sieci co rusz pojawiają się kolejne filmiki, z których wynika, że docierający do jednostek poborowi zwykle są zalani w sztok. Wódka ma tu funkcjonalny charakter; na trzeźwo chłopcy pewnie by tak chętnie nie pakowali się do koszar. „Zabawa się skończyła, od teraz jesteście żołnierzami!”, drze się na potężnie skacowanych mężczyzn jakiś podoficer. Ot, sedno całej sytuacji.

– Na innym filmiku widzimy budynek koszarowy wytrzebiony z wszystkich instalacji. Wygląda to jak obiekt w rozbiórce albo budynek przeznaczony do generalnego remontu. „Tak nas zakwaterowali”, śmieje się mężczyzna, autor materiału.

– Uśmiecha się gen. Walery Załużny, dowódca naczelny Ukraińskich Sił Zbrojny. „Zniszczyliśmy zawodową armię rosyjską, zniszczymy i tę z poboru”, zapowiada.

– Proces niszczenia już się zaczął. Wbrew twierdzeniom putina i szojgu, nowo powołani żołnierze nie przechodzą żadnych szkoleń przygotowawczych/zgrywających. Od razu wysyłani są na front jako uzupełnienie wykrwawionych oddziałów. W ostatnich dniach rosyjskie straty wzrosły 2-3-krotnie i sięgają 500-600 zabitych dziennie. To już nie jest wojna, to zbiorowe samobójstwo.

Przykładów obnażających prawdziwe oblicze mobilizacji jest oczywiście co niemiara – bez trudu je znajdziecie. Pozwoliłem sobie wymienić kilka, by tym sposobem zilustrować wnioski, o jakich mówią rozmówcy „Washington Post”. A jakie należy rozciągnąć nie tylko na wydarzenia już historyczne, ale i na to, co dzieje się obecnie, i co jeszcze się wydarzy. Na armię rosyjską nie wolno patrzeć tak, jak na armie zachodnie. A na rosję tak, jak na inne kraje. To odmienny świat, odmienna filozofia funkcjonowania. Istny Mordor – obdarty z humanitaryzmu, choć funkcjonalnie niewydolny, to silny masą. Pchany bezwzględnością dowództwa i władzy – do czasu aż rozpieprzy się na jakimś murze. Oby ten ukraiński nie skruszał.

—–

Nz. Zwycięstwo „Z”eków? Na tak postawione pytanie może być tylko jedna odpowiedź…/fot. Sztab Generalny Ukraińskich Sił Zbrojnych

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to