Hekatomba?

I Moskwa, i Kijów konsekwentnie nie informują o stratach, jakie poniosły ich armie podczas działań wojennych. Niewiedza w tym zakresie – jeśli dotyka własnych społeczeństw – może mieć negatywne skutki. Kilka dni temu zwrócił na to uwagę były prokurator generalny Ukrainy Jurij Łucenko. Sam do niedawna walczył na froncie, więc także z perspektywy weterana przygląda się debatom na temat konieczności powołania pod broń kolejnych 500 tys. osób. Jego zdaniem, tylu właśnie żołnierzy ukraińskich zostało do tej pory zabitych lub rannych. „Dane dotyczące ofiar powinny zostać podane do publicznej wiadomości, aby uzmysłowić ukraińskiemu społeczeństwu powagę sytuacji. Pomogłoby to zrozumieć, dlaczego armia potrzebuje dużej liczby nowych rekrutów”, twierdzi Łucenko.

Poznałem go w styczniu 2023 roku w Bachmucie. Wagnerowcy byli wtedy kilka kilometrów od miasta, ich artyleria biła na potęgę, a Łucenko przewidywał, że Bachmut stanie się wkrótce areną bardzo ciężkich walk.

– Zginie wielu naszych – mówił. – Jak w Siewierodoniecku, gdzie mieliśmy 10 tys. poległych.

Zaskoczyła mnie ta liczba. Oficjalnych danych nie było, ale w tych „pół-oficjalnych” – podawanych off-the-record i/lub z zachowaniem anonimowości źródeł – ukraińscy urzędnicy i wojskowi przyznawali się do strat o dwie trzecie niższych.

Nie miałem wtedy, nie mam i dziś wiedzy, która pozwoliłaby mi z całą stanowczością zakwestionować dane podawane przez Łucenkę. Chciałbym tylko zauważyć, że owe pół miliona, to najwyższy szacunek, jaki pojawił się dotąd po ukraińskiej stronie. I nie odbiega on dramatycznie od tego, co na temat ubytków osobowych armii ukraińskiej twierdzą rosjanie. Wedle oficjalnych raportów Moskwy, Ukraina straciła 600 tys. rannych i zabitych żołnierzy.

—–

Oficjalne raporty Kijowa mówią z kolei o 370 tysiącach „wyeliminowanych” rosjan (w dalszej części tekstu zajmę się znaczeniem tego słowa). Gdyby dać wiarę doniesieniom obu stron, mielibyśmy już milion wojskowych ofiar konfliktu. Dla porządku dodam, że gdy zaczynała się inwazja, rosjanie rzucili do walki 170-190 tys. żołnierzy, Ukraina miała wtedy pod bronią ćwierć miliona osób.

W publicystyce i analizach poświęconych tej wojnie, poza Ukrainą i rosją raczej nie wykorzystuje się danych obu stron. Zwykle sięga się po szacunki amerykańskich służb specjalnych, co jakiś czas ujawniane mediom. Amerykanie istotnie mają sporo źródeł i mechanizmów weryfikacji danych, włącznie z wysoko postawioną agenturą w rosyjskiej i ukraińskiej armii i administracji. Dysponują najpotężniejszym wywiadem elektronicznym na świecie, pozwalającym przeglądać i podsłuchiwać kanały komunikacyjne i bazy danych najmniejszych jednostek wojskowych oraz wszystkich instytucji (w tym organizacji i firm) zaangażowanych w wojenne wysiłki. Także w ewakuację rannych czy wywózkę zabitych i ich późniejsze pochówki. Te narzędzia przydają Amerykanom dużej wiarygodności, choć należy pamiętać, po czyjej stronie opowiada się Waszyngton.

W połowie listopada ub.r. USA oszacowały straty Ukrainy w wojnie z rosją na co najmniej 70 tys. zabitych i 120 tys. rannych żołnierzy. W tym samym czasie zakładano ubytki rosji na 120 tys. poległych i 180 tys. rannych. Grudzień 2023 roku był czasem bardzo intensywnych walk, należy zatem założyć, że i w tym zestawieniu każdej ze stron „przybyło” co najmniej kilkanaście tysięcy ofiar.

—–

Kwestia strat jest jednym z istotniejszych elementów wojny informacyjnej/propagandowej. Jej odpowiednia prezentacja służy podtrzymaniu wyobrażenia o skuteczności, bohaterstwie i determinacji armii, wpisując się w proces budowania morale. Zwykle ma to postać umniejszania własnych ubytków i „podkręcania” danych dotyczących przeciwnika.

Ale w historii wojen mieliśmy też do czynienia z sytuacją, w której to straty własne zostały zawyżone. Tak postąpili Sowieci po II wojnie światowej – po pierwsze, by jeszcze bardziej podkreślić skalę poświecenia „narodów radzieckich w wojnie z faszyzmem”, po drugie, by „statystyki się zgadzały”. Rzeczywiste straty ZSRR, poniesione na skutek konfliktu z Niemcami, nie pokrywały się z rozmiarami powojennego ubytku ludności. Wedle różnych relacji, sowieckim statystykom brakowało od kilku do kilkunastu milionów ludzi. Co się z nimi stało, skoro nie zabili ich Niemcy (nie zginęli/nie urodzili się w efekcie brutalnej hitlerowskiej okupacji)? Odpowiedzią była barbarzyńska polityka Józefa Stalina z lat 30. XX w. – wielki głód, masowe prześladowania, czystka w armii. Sytuacje, o których wszyscy wiedzieli, ale nikt nie mógł mówić. A już w żadnym razie oficjalnie raportować. I tak „przyklepano” nazistom co najmniej kilka milionów dodatkowych ofiar, z których jedną trzecią stanowili żołnierze.

O czy wspominam, bo choć fałszowanie wojennej sprawozdawczości to praktyka ponadnarodowa, na Wschodzie mają w tym zakresie wybitne osiągnięcia. W konfliktach z ostatnich dekad – w Afganistanie, Czeczenii, Gruzji, Donbasie, Syrii – i przy okazji zaangażowania wagnerowców w Libii, rosjanie nagminnie zaniżali swoje straty. Dla przykładu, Moskwa przyznała się do około 10 tys. poległych w Afganistanie żołnierzy, gdy realnie straciła ich trzy razy tyle. Po kompromitującej porażce w syryjskim Dajr az-Zaur – gdzie w lutym 2018 roku żołdacy z Grupy Wagnera zostali „zmieleni” przez amerykańskie lotnictwo – Kreml wspomniał o czterech poległych. W oparciu o dane z rozpoznania lotniczego, siły USA uznały, że zginęło co najmniej 200 najemników.

—–

W praktykę fałszowania wpisuje się też brak oficjalnej wykładni, kim dla Ukraińców są „wyeliminowani”.

O czym więcej w dalszej części tekstu, który opublikowałem w portalu Interia.pl – link znajdziecie tu.

—–

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Michałowi Strzelcowi, Joannie Marciniak, Andrzejowi Kardasiowi i Irinie Wolańskiej. A także: Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Maciejowi Ziajorowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Sławkowi Polakowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu i Jakubowi Dziegińskiemu.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Mirosławowi Gajowemu, Łukaszowi Podsiadle, Tomaszowi Jakubowskiemu, Michałowi Baszyńskiemu, Tomaszowi Szewcowi i Joannie Marciniak.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Jurij Łucenko w Bachmucie, styczeń 2023 roku/fot. własne

„Moje”

Czasem pytają mnie, skąd moje emocjonalne zaangażowanie, z jakim relacjonuję wojnę w Ukrainie. Ano wynika ono także z poczucia straty.

Nie będę pisał o stratach najbardziej intymnych, ale rosjanie stworzyli dziś pretekst, by wspomnieć o innych. Raszyści zniszczyły już „moją” stancję w Mariupolu, rozpieprzyli „mój” hotel w Siewierodoniecku, a teraz zerkam w komunikator i czytam wiadomość od kumpla, z którym w 2015 roku pracowałem w Donbasie. „Nasza pizzeria”, pisze Michał i załącza link do zdjęcia. No więc rozpierdolili także „moją” pizzerię – w Kramatorsku. Zabijając cztery osoby (w tym niemowlę), ponad 40 raniąc.

Ps. Akcja ratunkowa na gruzowisku trwała całą noc. Liczba zabitych wzrosła do 9, rannych do 60…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Idioci

Sporo się działo przez ostatnie dni w Ukrainie. Raszyści już po raz 2137. domykali kocioł w Bachmucie („rosyjski pierścień okrążenia coraz bliższy zatrzaśnięcia się” – donosił w sobotę mój „ulubiony” prorosyjski aktywista medialny). Naziści z moskowii rzeczywiście – znów za cenę gigantycznych strat – zdobyli trochę terenu, ale nim zdołali się nacieszyć, wyszło ukraińskie kontruderzenie. Stan na wczoraj – „druga armia świata” biła się o market ogrodniczy na obrzeżach Bachmutu. Miasto zaś wciąż się trzyma, choć sytuacja obrońców łatwa nie jest. Co istotne, rosjanie tak wściekle usiłują zdobyć miejscowość, że moje słowa (i obserwacje) sprzed kilku tygodni straciły na aktualności. Widziałem wówczas Bachmut dotknięty wojną, lecz nie – jak mówili niektórzy – kompletnie zniszczony. Obecnie poważnie zdewastowane są już nie tylko przedmieścia, ale i zasadnicza zabudowa. Jeśli Ukraińcy nie odstąpią, a ruscy dalej obsesyjnie będą dążyć do zajęcia tej nieszczęsnej mieściny, czeka ją los Siewierodoniecka.

O czym nie piszę z przyganą w stronę Ukraińców, bo dobrze rozumiem ideę uporczywej obrony, angażującej siły i środki nieprzyjaciela. Nieprzyjaciela, który wykrwawia się w tempie nieznanym jeszcze w tej wojnie. Wedle oficjalnych ukraińskich statystyk, na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy zginęło i zostało rannych 50 tys. rosyjskich żołnierzy – połowę tego, co w czasie pierwszych dziesięciu miesięcy inwazji (symboliczny próg 150-tysięcznych strat zostanie dziś przekroczony). W ocenie amerykańskich i brytyjskich służby wywiadowczych, w grudniu zeszłego roku straty agresorów doszły do 180 tys. zabitych i rannych, obecnie wynoszą 220 tys. – te statystki cechuje niższa dynamika przyrostu, ale w liczbach bezwzględnych i tak mówimy o koszmarnej przeróbce „armatniego mięsa”.

A nie tylko o uszczuplanie potencjału chodzi. Ukraińska dalekonośna artyleria rakietowa oraz drony wzięły się za rosyjskie zaplecze na południowym odcinku frontu. Zaatakowane zostały m.in. rosyjskie składy i miejsca dyslokacji wojsk w Mariupolu. Ponieważ mówimy o granicy zasięgu dotychczas używanych rakiet systemu Himars, pojawiły się przypuszczenia, że Ukraińcy dostali „coś z długim lontem” – na przykład amunicję GLSDB. Nie potrafię zweryfikować tej informacji, choć nie wydaje mi się prawdziwa. Do końca zeszłego roku zapasy GLSDB były szczątkowe, Amerykanie dopiero produkują pociski obiecane Ukrainie. Dlatego bardziej prawdopodobne wydają mi się drony, no i „tradycyjne” himarsy, które w połączeniu z ukraińską zuchwałością (strzelaniem pod samym nosem rosjan), przynoszą odpowiednie efekty. O czym wspominam, bo gdy kilka(naście) tygodni temu spekulowaliśmy na temat ukraińskiej kontrofensywy na południu, wydawało się, że próba rozcięcia rosyjskiego pasa biegnącego wzdłuż Morza Azowskiego nastąpi mniej więcej w jego środku, na wysokości Melitopolu. A może jednak celem będzie położony na wschodnim skraju pasa Mariupol? Miasto-widmo, lecz o gigantycznym znaczeniu propagandowym. W tym ujęciu uporczywa obrona Bachmutu to także „zmyła”/zasłona dymna. Dywaguję, wszak zaskakuje mnie ukraińska aktywność na południu.

A może to część szerszego planu wytrzebienia rosyjskiej logistyki wzdłuż całego frontu, z konieczności realizowanego fragment po fragmencie?

Pozostając zaś przy ukraińskich dronach – od kilku dni polują one w Doniecku i okolicy (czyli na bliskim zapleczu frontu). Atakowane są nie tylko cele wojskowe, ale i posterunki policji oraz obiekty zajmowane przez tamtejszą administrację. Nasilenie tych działań posłużyło rosyjskiej propagandzie do wysunięcia oskarżeń, że Ukraińcy „postępują niehumanitarnie”. Jak? Atakując – już nie dronami, a himarsem – załogi pogotowia i straży pożarnej, wysłane z misją ratunkową do wcześniej trafionego obiektu. Czemu miałoby służyć porażenie wartą 150 tys. dol. rakietą karetki i wozu strażackiego? Obniżeniu morale rosjan i separatystów, poprzez udowodnienie im, że „nikt nie może czuć się bezpieczny”. W tym celu Ukraińcy nagrali swój atak, a materiały zdjęciowe opublikowali w sieci. Brzmi sensownie? Użytecznych idiotów przekonuje, choć filmu nikt na oczy nie widział, a marnej jakości screeny – publikowane przez (pro)rosyjskie konta – aż biją po oczach manipulacją.

I skoro jesteśmy na gruncie oferty propagandowej dla idiotów. Oczywiście, wspaniała armia radziecka, tfu!, rosyjska, już zniszczyła pierwszego z przekazanych Ukrainie Leopardów. Co istotne, miała to być maszyna pochodząca z zasobów Wojska Polskiego, a wedle niektórych rodzimych skarpetkosceptyków, z mieszaną polsko-ukraińską załogą. Na dowód zaprezentowano zdjęcie charakterystycznej płyty nadsilnikowej, spoczywającej obok wraku jakiegoś pojazdu. „Leopard zniszczony przez Rosjan. (…) Dwa tygodnie i z tych czołgów na Ukrainie nic nie zostanie”, ekscytuje się rodzimy miłośnik ruskiego miru. Zdjęcie jest prawdziwe, tyle że zrobiono je 5 lat temu w Syrii. I przedstawia tureckiego Leoparda zniszczonego przez kurdyjskich bojowników. No ale tym bezrozumne ameby i wyrachowani manipulatorzy niespecjalnie się przejmują. Grunt, by ktoś jeszcze im uwierzył…

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Łaskawość

Kilka dni temu donosiłem, że Bachmut – wbrew pojawiającym się w mediach informacjom – wcale nie jest zrujnowany. Pokiereszowany przez artylerię owszem, ale nie zrównany z ziemią. „I sam pan widzi, jak kłamliwe są opinie na temat rosjan (zapis z małej litery pochodzi ode mnie – dop. MO). Ich rzekomego bestialstwa, o którym i pan tyle pisze. Pojechał pan na Ukrainę i przejrzał na oczy”, czytam w wiadomości nadesłanej przez jednego z tych, co to „wyłączyli telewizor i włączyli myślenie” (sądząc po krótkim na riserczu, jaki pozwoliłem sobie wykonać).

No cóż, złapano mnie ze spuszczonymi portkami…

Żart. Rosyjskie bestialstwo jest wielokrotnie dowiedzionym faktem, którego w żaden sposób nie zamierzam tu dyskutować (tak jak nie chce mi się rozmawiać z płaskoziemcami). Mord odbywający się nie tylko na ludziach i przyrodzie, ale i na materii – jest takim samym faktem. Zilustrowałem go również własnymi zdjęciami ze wschodu. Chętnie uzupełnię obraz dodatkowymi fotografiami – by lepiej pokazać, na czym polega rosyjskie „oszczędzanie Bachmutu”.

Oszczędzanie, które nie dzieje się bez powodu. Wiosną i latem rosjanie bez skrupułów niszczyli atakowane miasta, zanim jeszcze doszło do walk ulicznych – o czym najlepiej świadczą losy Mariupola i Siewierodoniecka. Wtedy jednak nie zakładano, że wojna przeciągnie się do zimy i że tak dramatycznie zmieni się jej charakter. Infrastruktura Bachmutu jest najeźdźcom potrzeba do przezimowania i odpoczynku (przed nami jeszcze dwie-trzecie zimy, a i wiosna w Ukrainie potrafi dać w kość). Budynek mieszkalny zabezpiecza przed kiepską pogodą, nade wszystko jednak – szczególnie wielopiętrowy z solidną piwnicą – lepiej niż okop czy ziemianka chroni przed dronami przystosowanymi do przenoszenia niewielkich ładunków wybuchowych. Dzięki cichym silnikom (i kanonadzie…), atakują one z zaskoczenia, z niskiej wysokości, precyzyjnie rażąc nawet pojedynczych żołnierzy. rosjanie stracili w ten sposób tysiące ludzi. Ukraińcy zresztą też, choć to oni są pionierami takiego wykorzystania „zabawkowych” bezpilotowców i mają na tym polu większe sukcesy.

„Z największym strachem patrzy się w górę, czy nie ma ptaszyny, która za chwilę wsadzi nam granat do okopu”, pisał w listopadzie ub.r. właściciel profilu na Telegramie, uczestnik „operacji specjalnej”. Na początku grudnia umilkł, więc niewykluczone, że i on padł ofiarą jakiejś drapieżnej „pticy”.

Oto jedno z najgłębszych źródeł rosyjskiej łaskawości.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Konieczności

Dziś nad ranem miał miejsce kolejny rosyjski atak rakietowy na ukraińskie miasta. Prawdopodobnie ostatni w tym roku, będący jednak zapowiedzią kontynuacji terrorystycznej kampanii w 2023 roku. Co jak już wczoraj zauważyłem, wpłynie istotnie na działania sił zbrojnych Ukrainy. Ochrona ludności i kluczowej infrastruktury przed uderzeniami z powietrza jest i pozostanie priorytetowym zadaniem, które armia będzie realizować na dwa sposoby – pasywnie i aktywnie. Przy czym owa pasywność jest umowna, chodzi bowiem o dalszą rozbudowę obrony przeciwlotniczej/przeciwrakietowej, by w docelowej konfiguracji ograniczyć do minimum liczbę osiągających cele rosyjskich pocisków. W tej kwestii piłeczka leży przede wszystkim po stronie Zachodu jako dostawcy odpowiednich systemów.

Wymiar aktywny to ukraińskie działania nakierowane na paraliż rosyjskich zdolności do przeprowadzania ataków rakietowych.

Kilka dni temu doszło do drugiego uderzenia dronów na bazę bombowców strategicznych w Engels. Ukraińskie maszyny znów przedarły się 700 km w głąb rosji, co dowodzi, jak dziurawa jest rosyjska OPL i jej system wczesnego ostrzegania. Wedle oficjalnych zapewnień rosjan, w nalocie zginęły trzy osoby (major i dwóch starszych poruczników), rażone odłamkami dronów kamikadze. Bo tak jak poprzednio, rosyjskie MON twierdzi, że maszyny nie trafiły w żaden z samolotów, a zostały zestrzelone nad lotniskiem (co samo w sobie i tak jest kompromitujące, bo jakim cudem dotarły tak daleko, nad TAKĄ bazę, KOLEJNY raz?). Pech chciał, że odłamki spadły akurat na budynek zajmowany przez personel bazy. „Taaaaa…”, mawia zwykle w takich momentach mój dobry kolega. Nie wierzę rosjanom za grosz i jestem pewien, że skoro przyznali się do trzech zabitych (wczoraj opublikowano nawet zdjęcia z ich pogrzebu), to trupów musi być znacznie więcej. Sądzę też, że ukraiński dron nie znalazł się przypadkiem nad domkiem dla obsługi i pilotów. Uważam, że był to – obok stojących na płycie bombowców – jeden z celów. Ukraińcy – poza niszczeniem techniki (w tym nalocie uszkodzonych miało zostać aż pięć Tu-95) – zabrali się za niszczenie „siły żywej”. To racjonalny krok, biorąc pod uwagę, jak kosztowny i długotrwały jest proces wyszkolenia załóg i personelu pomocniczego. W sumie całe rosyjskie lotnictwo strategiczne to około 80 maszyn (Tu-95 i Tu-160), liczbę tę należy podwoić, jeśli za samoloty tej kategorii uznamy Tu-22M. W stanie lotnym jest pewnie połowa tego, kondycja lotnictwa federacji raczej nie pozwala na pełne zdublowanie załóg. Zatem każda zniszczona i uszkodzona maszyna, każdy trwale lub na dłużej wyeliminowany ze służby pilot czy nawigator, to poważne ciosy w potencjał rosji. I Ukraińcy będą je zadawać. Niewykluczone, że w 2023 roku będziemy świadkami działań dywersyjnych zmierzających do eliminacji elity rosyjskiego personelu lotniczego – że panowie ci będą wybuchać w swoich samochodach, przyjmować szkodliwe dawki ołowiu pod domem, bądź umierać w tajemniczych okolicznościach.

Umierać będą też marynarze floty czarnomorskiej i ich okręty. Część ataków na ukraińskie miasta jest bowiem realizowana z morza. Ukraińcy dysponują zarówno rakietami przeciwokrętowymi, jak i dronami morskimi – oba rodzaje broni wykazały się już wysoką skutecznością. Po utracie „Moskwy” rosjanie trzymają się z dala od ukraińskiego wybrzeża, ale okręty będzie można dopaść w miejscach bazowania (na Krymie i w Kraju Krasnodarskim). Co stanie się łatwiejsze po kolejnych ukraińskich zwycięstwach na lądzie – o czym szerzej za chwilę. Kalibry wycelowane w ukraińskie miasta startują również z pokładów okrętów rozlokowanych na Morzu Kaspijskim – tam żadna ukraińska broń ich nie dosięgnie. Ale wszystkie rosyjskie bazy, także morskie, od miesięcy trapione są dziwnymi pożarami – jeśli miałbym stawiać pieniądze, to postawiłbym je na wysokie prawdopodobieństwo podobnych wypadków, które ograniczą zdolność kaspijskiej filii floty czarnomorskiej.

Za pewne uznaję również akty dywersyjne w rosyjskich fabrykach produkujących rakiety i pociski balistyczne. Że to niemożliwe, bo mowa o obiektach najwyższej rangi? Wolne żarty. Ukraińcy wsadzili ruskim piłkę do kosza, „wizytując” bazę bombowców strategicznych stanowiących element nuklearnej triady. Jeśli rosjanie nie potrafią upilnować takiego miejsca, ogień może im wybuchnąć a choćby i na Kremlu.

Tyle (wybaczcie skrótowość), jeśli idzie o priorytety wynikłe z rosyjskiej kampanii rakietowej.

Wojna jednak toczyć się będzie nade wszystko na lądzie. Już dziś obiecujące wieści dochodzą z obwodu ługańskiego, z okolic miejscowości Swatowo i Kreminna. Przełamanie rosyjskiej obrony w tym miejscu pozwoli na odbicie Siewierodoniecka, co przyniesie ogromne korzyści symboliczne/propagandowe. Lecz w wymiarze operacyjnym nie o Siewierodonieck chodzi, a o oskrzydlenie Doniecka – temu ma służyć wyzwolenie ługańszczyzny. Donieck jest nie do wzięcia frontalnym szturmem; przez ostatnie siedem lat zachodnie, północne i południowe rubieże miasta zostały dobrze przygotowane do obrony. Do „stolicy” dawnej DRL trzeba więc pchać się od tyłu, czyli wschodu, co będzie możliwe po uprzednim zajęciu obwodu ługańskiego. Wejście głębiej w obszar ługańszczyzny oznacza również, że w zasięgu ukraińskich Himarsów znajdzie się lotnisko w Millerowie na terenie rosji, skąd operują samoloty wykorzystywane do bezpośredniego wsparcia rosyjskich oddziałów na froncie. A całkowite wyzwolenie obwodu przyprawi o drżenie rosyjskich generałów, dowodzących „specjalną operacją wojskową” z Rostowa nad Donem, ich „centr” bowiem także załapie się na zasięg wysokoprecyzyjnych pocisków rakietowych.

Nim rozstrzygnie się sytuacja z Donieckiem, będziemy świadkami ukraińskiego kontruderzenia z okolic Zaporoża w kierunku Morza Azowskiego. Mówi się o nim już o dawna i na tyle często, że łatwo uznać je za publicystyczny artefakt czy element ukraińskiej maskirówki. „Przecież rosjanie też patrzą na mapy”, czytam opinie sceptyków. No patrzą. I im również wychodzi, że rozcięcie lądowego pasa łączącego Krym z rosją najłatwiej przeprowadzić na wysokości Melitopola. Przemawiają za tym: szerokość korytarza, dogodne warunki terenowe oraz fakt, że w Melitopolu istnieje ukraińskie podziemie. rosjanie zatem umacniają miasto, usiłują wyłapać partyzantów, ściągają posiłki i trzymają rezerwy w Berdiańsku i Mariupolu. Inni słowy, łatwo skóry nie sprzedadzą, co winno dać Ukraińcom do myślenia. Tyle że Ukraińcy… innego wyjścia nie mają. Nie są w stanie stworzyć odpowiedniej presji na całej długości korytarza ciągnącego się od Donbasu po wschodni brzeg Dniepru, spychać ruskich ku morzu na froncie o długości ponad 300 km. Szczupłość sił wymaga koncentracji na wybranym fragmencie. Przymus wynika też z korzyści – rozcięcie korytarza mocno utrudni dalsze funkcjonowanie rosyjskich oddziałów zgromadzonych u ujścia Dniepru – zostaną one odcięte od sił głównych, mających za plecami rosję, i skazane na zaopatrzenie z Krymu. A szlaki logistyczne z półwyspu znajdują się pod kontrolą ukraińskiej artylerii. Co więcej, Krym nie ma naturalnego połączenia lądowego z rosją – stanowi je Most Krymski, którego przepustowość po październikowym ataku pozostaje ograniczona. I którego przyszłość jest już przesądzona – w mojej ocenie, most zostanie w ciągu najbliższych kilku-kilkunastu tygodni wyłączony z użycia. Próba generalna już się odbyła (a przykład bazy Engels pokazuje, jak kiepsko rosjanie uczą się na błędach i jak bardzo nie potrafią zabezpieczyć kluczowych obiektów).

Zaopatrywanie garnizonu krymskiego i oddziałów rozlokowanych na północ od półwyspu (przy założeniu, że te drugie w międzyczasie się nie podadzą, bądź nie wycofają, jak to miało miejsce na przyczółku chersońskim) spocznie wówczas na barkach lotnictwa i floty. Czy rosyjska logistyka poradzi sobie z takim wyzwaniem? Z pewnością będzie pod silną presją. Prawdę powiedziawszy, nie spodziewam się rychłego ukraińskiego uderzenia na Krym – gen. Załużny dysponuje zbyt szczupłymi siłami, by decydować się na lądową operację na półwyspie. Moim zdaniem, w najbliższych miesiącach Ukraińcy poprzestaną na izolacji tamtejszego garnizonu, czemu będą towarzyszyć próby paraliżowania dostaw przy użyciu dronów morskich i lotniczych (atakujących okręty i lotniska). Jeśli wachlarz możliwości ukraińskiej armii powiększą zachodnie samoloty i precyzyjne pociski rakietowe dalekiego zasięgu, Krym będzie „pozamiatany” bez konieczności krwawych walk.

A co na to wszystko rosjanie? Oni również nie będą mieli wyjścia i wiosną rozpoczną kolejną wielką ofensywę – na północy. Ale o tym w kolejnej części tekstu.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -