Bieda-parada

Nie dalej jak w piątek rosyjskie media opublikowały reportaż z wizyty ministra obrony w jednostkach Południowego Okręgu Wojskowego. Inspekcji poddano bazy przechowywania i warsztaty naprawcze, pracujące na rzecz sił ekspedycyjnych w Ukrainie. W takich okolicznościach mogliśmy zobaczyć siergieja szojgu, spacerującego wzdłuż rzędów nowoczesnych czołgów T-90 Proryw i zmodernizowanych T-72. Były też równie liczne T-62, co jest znamienne, dotąd bowiem rosyjska propaganda wstydliwie ukrywała fakt sięgania po wiekowe rodzaje broni. Inna sprawa, że „sześćdziesiątki dwójki” z omawianego reportażu były po modyfikacjach, no i zostały odmalowane – wyglądały więc lepiej niż „szrotowe” egzemplarze widziane dotąd na froncie czy zdobyte przez Ukraińców. Możliwe też, że ruskim przesunął się „próg obciachu” – w końcu na wojnę zaczęli wysyłać już maszyny oznaczone jako T-54/55, o dekadę starsze od T-62. Tak czy inaczej, sprzętu było sporo. „(…) setki czołgów i pojazdów przekazanych przez przemysł czeka już na poligonach przed skierowaniem do jednostek frontowych” – komentował mój ulubiony prorosyjski aktywista medialny.

Zostawmy na chwilę szojgu i przygraniczne bazy. Dziś w Moskwie odbyła się parada z okazji dnia zwycięstwa. To najważniejsze wydarzenie w putinowskiej rosji, które od niemal dwóch dekad realizowało istotną funkcję propagandową. Służyło prężeniu muskułów, pokazaniu, jak wielki, jak nowoczesny i jak zróżnicowany jest arsenał armii rosyjskiej. Pompowanie wielkoruskiego balonika trwało do zeszłego roku, w tym obejrzeliśmy żałosny spektakl, przywodzący do wniosku, że Kremlowi z dawnej potęgi została już tylko broń atomowa. W paradzie wziął udział jeden (dosłownie) czołg – muzealny T-34, do tego pojawiło się trochę wozów opancerzonych, kilkanaście samochodów, kilka zestawów OPL i trzy wyrzutnie rakiet międzykontynentalnych Jars. O tych ostatnich – będących częścią sił strategicznych federacji – narrator komentujący paradę mówił wyjątkowo dużo. Jakby chciał przypomnieć światu, że „my, rosja, mamy atomówki”. Co z nowoczesnymi czy choćby nowymi czołgami? Co z artylerią (ta samobieżna zawsze miała silną reprezentację na Placu Czerwonym)? Co z lotnictwem; przelot samolotów i śmigłowców był dotąd najbardziej efektowną częścią defilady. Nie odbył się już w zeszłym roku, wtedy – jak twierdziła rosyjska propaganda – z powodu trudnych warunków atmosferycznych. Dziś tymczasem pogoda nad Moskwą była idealna… I wreszcie – co z jednostkami liniowymi, których żołnierze w minionych latach dumnie kroczyli wzdłuż murów Kremla? Na zakończonej przed kilkoma godzinami paradzie ich miejsce zajęli uczniowie szkół oficerskich oraz rozbudowana nad miarę wojskowa orkiestra.

„Gdzie się podziała druga armia świata?” – pytają media. Oczywiście, najprostsza odpowiedź zakłada, że „wtoraja armija” przepadła w Ukrainie. I nie chodzi tylko o 220 tys. zabitych i rannych; te straty udało się już załatać mobilizacją. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że front absorbuje 90 proc. rosyjskich wojsk lądowych, nieobecność na paradzie żołnierzy z jednostek bojowych nie powinna dziwić. Fakt, że rosjanie realnie utracili około setki samolotów, czyli mniej niż 10 proc. całości posiadanych sił powietrznych, wcale nie świadczy o dobrej kondycji lotnictwa. Spadło bowiem wiele najwartościowszych maszyn, jeszcze więcej – z uwagi na jakość wykonania – w przyśpieszonym tempie się zużyło. Przede wszystkim jednak wojna obnażyła, jak krótką kołderką dysponują wojska lotnicze federacji, dla których utrata kilkudziesięciu najbardziej doświadczonych pilotów oznacza poważne utrudnienia. Mówiąc wprost, dziś nad Moskwą nie bardzo było komu latać. W tym kontekście warto wspomnieć o wymianie jeńców, do jakiej doszło przed kilkoma dniami. W zamian za trzech oficerów lotnictwa – pojmanych przez Ukraińców na początku wojny – Moskwa oddała Kijowowi 45 żołnierzy ZSU, z których część to znienawidzeni przez moskali azowcy; taką wartość mają dla rosjan doświadczeni dowódcy-piloci. Zasadniczo nic w tym dziwnego, póki nie przypomnimy sobie, że rosja niespecjalnie przejmuje się losem swoich jeńców.

Zakładając, że wizualnie potwierdzone straty to mniej więcej dwie trzecie realnie poniesionych, rosja utraciła dotąd ponad 2,5 tys. czołgów. Przed lutym 2022 roku miała ich w linii nieco ponad 3 tys., mówimy zatem o pancernym pogromie, który mógłby usprawiedliwić dzisiejszą nieobecność kolosów na gąsienicach. Tyle że istotną część tych strat udało się zrekompensować – częściowo produkcją, przede wszystkim zaś wyciąganiem maszyn z głębokich zapasów. Czołgi ze wspomnianego na wstępie reportażu nie wyglądały na atrapy, sam film (i wypuszczone przy okazji zdjęcia) rzeczywiście powstały przed kilkoma dniami. Skoro zatem tanków jest tak dużo, dlaczego zarazem jest ich za mało (za mało, by posłać kilkadziesiąt sztuk do Moskwy)?

Zwolennicy narracji „rosja wam jeszcze pokaże” twierdzą, że dzisiejsza bieda-parada to maskirówka, która ma przekonać wrogów o słabości armii federacji. Ta tymczasem przygotowuje się do zaskakującego uderzenia, które rozniesie ukraiński front. Brzmi to nawet logicznie, ale musiałoby oznaczać, że rosjanie przestali być rosjanami. Że nagle osiągnęli poziom dyskrecji, który pozwala im na działanie z dala od oczu i uszu zachodnich służb i ukraińskiego wywiadu. Sojusznicze agencje do tej pory reagowały z wyprzedzeniem, zawczasu informując o rosyjskich zamiarach. Tak było z samą inwazją, tak było z konkretnymi operacjami już po rozpoczęciu pełnoskalowej agresji. Obecnie żadna ze służb nie podnosi tak dramatycznych alertów.

Wszystko bowiem wskazuje na bardziej prozaiczny powód „słabego machania szabelką”. Moskwa owszem, ma jeszcze czym zrobić krzywdę, ale trzyma te siły „na teatrze” bądź – jak w przypadku wizytowanych przez szojgu jednostek – w pobliżu strefy działań. Czekają one na ukraińskie uderzenie, by możliwie najszybciej próbować mu przeciwdziałać. Czy na te siły składają się „setki Prorywów i zmodernizowanych T-72”? Szczerze wątpię. Przy takim bogactwie udałoby się delegować nieznaczną część wozów do Moskwy, gdzie stawką była „twarz rosyjskiej armii”. Nie delegowano, co może oznaczać, że mamy do czynienia ze zwycięstwem pragmatyzmu (prymatem porządku taktycznego nad propagandowym), co dobrze pokazuje, w jak trudnej sytuacji jest obecnie rosyjska armia. Czas „walenia ściemy” się skończył, nastał czas, w którym wszystkie dostępne zasoby winny iść na realne działania.

Niezależnie od tego, ile tych zasobów zebrali, oby im zabrakło – czego szczerze rosjanom życzę z okazji dnia pabiedy.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Rosyjskie T-90 z jednostki wizytowanej przez ministra szojgu/fot. MO FR

Niepożądany

Jeszcze w nawiązaniu do poprzedniego wpisu.

Dowództwo ukraińskich sił powietrznych nie potwierdza zestrzelenia pocisku hipersonicznego Kindżał, do czego miało dojść 4 maja o 2.40 nad Kijowem. Tym samym zaprzecza doniesieniom uznanych ukraińskich dziennikarzy i ekspertów od wojskowości, co u zewnętrznego obserwatora może wywołać konfuzję. Oczywiście, nawet najlepsi spece, najlepiej poinformowani redaktorzy, mogą się mylić (mylić może się również piszący te słowa), ale i tak trudno oprzeć się wrażeniu, że coś dziwnego wydarzyło się w ukraińskim przekazie z ostatnich godzin. Informacja o zniszczeniu Kindżała – najprawdopodobniej przy użyciu wdrożonego właśnie do obrony stolicy systemu Patriot – nie pojawiłaby się w ukraińskich mediach ot tak. W realiach wojennej cenzury publikację takiego „hitu” z pewnością poprzedziło „zielone światło” z ministerstwa obrony albo innej ważnej instytucji. Wychodzi więc, że ktoś się zreflektował. Z jakichś powodów uznał, że nie czas i miejsce na ujawnianie informacji o incydencie, danych o nowych możliwościach ukraińskiej obrony przeciwlotniczej.

A może chodzi o to, że ów sukces mógłby przynieść niepożądane skutki? Kremlowska propaganda jest obecnie w rozpaczliwej sytuacji – „druga armia świata” nie może zdobyć powiatowego miasteczka, w rosji płoną składy paliw i rafinerie, na polityczno-wojskowej górze toczy się demoralizująca bijatyka lordów wojny (prigożyna, szojgu, gierasimowa). A 9 maja, dzień pabiedy – najważniejsze święto putinowskiej rosji – tuż za progiem. Jak się nie obrócić, dupa zawsze z tyłu, a tu jeszcze Kijów chwali się zestrzeleniem „niezestrzeliwalnej” wunderwaffe. To potencjalnie niebezpieczna sytuacja – analogia ze zbójem przypartym do muru pasuje jak ulał. Bo ów zbój mógłby powiedzieć „nie!”, udowodnić, że jednak dysponuje wunderwaffe, zrobić coś, co da się przedstawić jako sukces.

Nie wiem, ile jednocześnie Kindżałów mogą posłać rosjanie – cztery, sześć, dziesięć? Pewnie nie więcej, bo to kwestia operacyjnej gotowości nośników (samolotów), których za wiele nie mają. Ale dziesięć to i tak sporo, by „przetrenować” obronę przeciwlotniczą ukraińskiej stolicy. Patrioty są świetne, tyle że Ukraińcy nie mają ich za wiele. Mniejsza o liczbę wyrzutni, w pierwszym pakiecie pomocowym znalazło się zaledwie 100 antyrakiet. Oficjalnie, więc możemy założyć, że realnie było ich ze dwa razy więcej. I owszem, sojusznicy dostarczą kolejne, lecz nie dziś czy jutro. I zapewne nie przed tym cholernym 9 maja, który dyszy za plecami rosjan, wymuszając na nich desperackie działania. „Strącacie Kindżały? No to się przekonajmy…”.

Ukraińskie dowództwo widocznie nie chce się przekonywać. Salwa odpierająca atak znacząco uszczupliłaby arsenał, a i tak coś by się przedarło – taka jest „natura” zmasowanych ataków rakietowych.

Idźmy dalej. Choć w doniesieniach ukraińskich mediów wprost sugerowano, że zestrzelenie Kindżała to zasługa Patriotów, wcale tak być nie musiało. Nie dalej jak wczoraj ambasador Ukrainy w Tel-Awiwie Jewhen Korniczuk ujawnił, że Izrael dostarczył i rozmieścił w Kijowie system wczesnego ostrzegania. Jest on obecnie testowany, a pozwala na identyfikację rakiet i pocisków wszelkiego rodzaju oraz przewidzenie, gdzie dokładnie spadną. W oficjalnych doniesieniach nacisk położony jest na korzyści dla ludności – system zawęża zagrożony obszar, oblicza również czas na szukanie schronienia. Nie sposób tego zrobić bez solidnych komputerów balistycznych, których dane można wykorzystać także do aktywnej obrony. Wyliczanie trajektorii to wstęp do zniszczenia nadlatujących rakiet – tak działa słynna izraelska Żelazna Kopuła, której pasywne elementy – jak sądzę – znalazły się właśnie w Kijowie (choć nikt tego tak nie nazywa). Do czego zmierzam? Skoro izraelskie komputery balistyczne wpięto w system stołecznej OPL (a wpiąć musiano, jeśli trwają teksty), zestrzelenie Kindżała niekoniecznie jest zasługą amerykańskiej antyrakiety. Może hipersonika zdjął poczciwy sowiecki S-300, podrasowany możliwościami żydowskiej technologii?

By jeszcze bardziej pokomplikować sprawy – nie ma też jasności, czy na zaprezentowanych przez ukraińskie media zdjęciach widzimy wrak Kindżała czy innego rosyjskiego pocisku, Iskandera. Obie rakiety mają bardzo podobnie wyglądające głowice. Tyle dobrego, że w wymiarze propagandowym niewiele to zmienia. W ocenie rosjan bowiem, Iskander również miał być „niezestrzeliwalny”…

No, to namieszałem Wam trochę tym i poprzednim wpisem – i to w piątek. Wybaczcie, ale czasem tej wojny nie sposób opowiedzieć w klarowny sposób…

PS. (dopisane w sobotę rano): A jednak dowództwo ukraińskich sił powietrznych potwierdza – i zestrzelenie, i Patriota. Moim zdaniem, Ukraińcy uznali, że skoro mleko się rozlało, nie ma co iść w zaparte. Podważać wiarygodności własnej polityki informacyjnej.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. MiG-31 z podwieszonym Kindżałem/fot. domena publiczna

Żywotność

Zrobiłem to zdjęcie trzy miesiące temu. Zwróćcie uwagę na zamieciony chodnik i kostkę brukową bez uszczerbków. Na bujne iglaki i starszą panią na ławeczce. Obserwowałem ją przez chwilę, jak popijała coś z termosu i wystawiała twarz ku słońcu. A potem poszła sobie nieśpiesznym krokiem, krucha, drobniutka, otoczona dźwiękiem huczącej nad miastem artylerii. Przedziwny to był obrazek – smutny, a zarazem kojący. Ten wiek, ten spokój, ta zieleń, ta czystość. I młodzieżowa czerwona czapeczka; wszystko to zlało mi się w coś, co uznałem za kwintesencję żywotności.

Bachmut był wtedy pokiereszowany, ale nie zniszczony. Trzy miesiące wystarczyły rosjanom, żeby zmienić miasto w dymiące gruzy. Ów placyk ze zdjęcia jest dziś pod ich kontrolą. Nie wiem, jak wygląda, ale z pewnością inaczej. Obok stały wysokie wieżowce – na przełomie lutego i marca zaczęła do nich walić rosyjska artyleria. Wszystko co w okolicy poszło pod ogień…

Czasem zastanawiam się, czy babuszka ze zdjęcia przeżyła.

Po tygodniach niepisania o Bachmucie wracam do tematu. Wracam, bo ostatnie ukraińskie oddziały walczą na zachodnich rubieżach miasta. Bachmut musi upaść przed 9 maja – tego oczekuje Kreml, by móc „godnie” obchodzić „dzień pabiedy”, najważniejsze święto w rosji. Ale Kijów również zdaje sobie sprawę z tej symboliki, więc medialne spekulacje wieszczące rychły koniec obrony mogą nie mieć racji bytu. Ukraińcy mogą nas zaskoczyć – co najmniej lokalnym kontratakiem, który pozwoli przedłużyć obronę o kilka-kilkanaście dni. Albo odwrócić uwagę od Bachmutu – mediów, opinii publicznych i rosyjskiej armii…

Warto pozostać czujnym.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -