„Anałogi”

Kilka dni temu Kijów zaatakowała rosyjska Wunderwaffe – rzekomo „niezestrzeliwalne” pociski hipersoniczne Cyrkon. Wstępne doniesienia mówiły o sześciu rakietach, potem okazało się, że były trzy. Dwa z nich zostały przez kijowską obronę przeciwlotniczą strącone.

W swoim arsenale  moskale mają kilka rodzajów pocisków hipersonicznych – dotąd słyszeliśmy głównie o kindżałach. Te – w przeciwieństwie do cyrkonów wystrzeliwanych przez okręty bądź wyrzutnie naziemne – zrzucane są z samolotów. Pędzą równie szybko, stały się więc dla rosyjskiej propagandy kolejnym „anałogiem-w-miru-niet” – systemem broni niemającym odpowiednika w świecie. Owa fraza zawsze pada w takim kontekście bądź w taki sposób, by nie pozostawić złudzeń, że chodzi o najlepsze uzbrojenie na planecie. Kindżałami straszono Zachód przed pełnoskalową wojną w Ukrainie – przerzucając samoloty-nośniki (MiG-i-31) do obwodu królewieckiego – w realiach konfliktu na Wschodzie miały one „wchodzić jak w masło” w ukraińskie instalacje obronne i infrastrukturę krytyczną. I wchodziły – aż na teatrze działań wojennych pojawiły się amerykańskie wyrzutnie Patriot, radzące sobie i z kindżałami, i z cyrkonami.

Co warto podkreślić – Ukraińcy nie dostali najnowszych wytworów zbrojeniówki zza oceanu. Przekazane im systemy prezentują poziom z przełomu wieków, są zatem znacząco starsze niż rosyjskie „cuda”.

—–

W maju 2023 roku Moskwa wysłała do Londynu i Paryża ostre noty, domagając się odstąpienia od pomysłu dostarczenia Ukrainie pocisków manewrujących Storm Shadow (SCALP wedle nomenklatury francuskiej). U podłoża tej interwencji leżał autentyczny lęk rosjan. Storm shadowy lecą na odległość 300 km i przeznaczone są do rażenia punktów dowodzenia, centrów logistycznych, baz lotniczych oraz elementów krytycznej infrastruktury. Wiosną 2022 roku pojawienie się na ukraińskim froncie amerykańskich wyrzutni Himars najpierw zdemolowało rosyjską logistykę, a później solidnie ją pokomplikowało, gdyż zmusiło rosjan do odsunięcia składów na odległość 100 km od linii frontu. Wejście do akcji brytyjsko-francuskich rakiet oznaczałoby nie tylko kolejne dotkliwe zniszczenia, ale i następny kłopotliwy w konsekwencjach odskok baz logistycznych i centrów dowodzenia.

Stanowcze „prośby” Moskwy zignorowano, a pociski – którymi Ukraińcy zaczęli regularnie ostrzeliwać instalacje militarne na okupowanym Krymie – szybko dowiodły słabości innej rosyjskiej cudownej broni. Jakiej?

Przez dekady wśród zachodnich militarnych analityków panowało przekonanie, że Moskwa ma doskonałą obronę przeciwlotniczą. Sądzono wręcz, że stolica imperium jest najlepiej chronionym od zagrożeń „z góry” miastem świata. W ostatnich latach najważniejszy element tego „parasola” stanowił system S-400. „Triumf” jak go nazwali rosjanie, by podkreślić domniemane cechy tej broni.

Krymu, podobnie jak Moskwy, bronią baterie S-400 – bronią tak, że storm shadowy już wielokrotnie raziły rosyjskie bazy, niszcząc m.in. kilka zacumowanych okrętów, w tym niezwykle cenną jednostkę podwodną (w momencie trafienia znajdującą się w suchym doku).

Ukraińska destrukcja na półwyspie realizowana jest również przy użyciu bezzałogowców, to bezzałogowce wielokrotnie docierały i spadały na cele w Moskwie. Stołeczne S-400 – zaprojektowane do rażenia większych i szybszych obiektów – są wobec nich bezradne.

—–

Czołg T-14 Armata jest w wielu obszarach nowatorską koncepcją. Gdyby powstał na Zachodzie, zapewne stanowiłby groźną i już dopracowaną broń. Używaną w skali może nie masowej, ale z pewnością też nie symbolicznej. Lecz T-14 to dziecko rosyjskiej zbrojeniówki, trawionej koszmarną korupcją, technologiczną i intelektualną zapaścią. Dość wspomnieć, że w 2015 roku zapowiedziano dostarczenie 2,3 tys. Armat w ciągu kolejnych sześciu lat, ale już dwa lata później zrewidowano tę liczbę do 100 sztuk. A ostatecznie i tak stanęło na z 20- paru czołgach – egzemplarzach prototypowych i przedseryjnych – które do dziś opuściły mury fabryki w Niżnym Tagile. Po ponad dwóch dekadach prac konstrukcyjnych i dziewięciu latach od stworzenia pierwszego pojazdu.

Armata ma poważne problemy z układem napędowym – rosyjscy inżynierowie nie potrafią stworzyć dla niej nowoczesnego silnika. A to nie jedyny problem „rosyjskiej” konstrukcji. Celowo dałem tu cudzysłów, bo chodzi o optoelektronikę – rosjanie nie byli w stanie wyprodukować własnej, korzystali więc z francuskich rozwiązań. Początkowo omijali sankcje (wprowadzone po aneksji Krymu), ale z czasem pozyskiwanie podzespołów stało się niemożliwe. Podobnie jak produkcja odpowiedniej jakości zamienników.

Tymczasem czołg z nawet najlepszym pancerzem (a ten w Armacie chyba jest topowy), jeśli pozostanie „ślepy” czy „krótkowidzący”, na pole bitwy się nie nadaje. Zdaje się, że rosjanie mają tego świadomość, bo mimo buńczucznych zapowiedzi propagandy, dotąd Armaty nie pojawiły się w Ukrainie. Ostatnio przedstawiciele resortu obrony stwierdzili wręcz, że czołg jest „za drogi”, by używać go w „specjalnej operacji wojskowej”. Fakt, 50-letnie T-62 są znacznie tańsze. No i nadal jest ich dużo, w przeciwieństwie do modelu T-14, który dorobił się złośliwej przeróbki nazwy – z Armaty na Atrapę.

—–

Su-57 miał być rosyjską odpowiedzią na amerykańskie samoloty stealth – „niewidzialne”, jak zwykło się pisać o nich w niefachowej prasie. Obniżona wykrywalność w wydaniu rosyjskim to przekrój radarowy czynny 5 tys. razy większy od tego, jakim może się pochwalić amerykański F-22 (pozycjonowany przez rosjan jako konkurent Suchoja). Raptora można rzeczywiście nie dostrzec na radarze, a Su-57 świeci jak maszyny starszej generacji, nieprojektowane z zamysłem „niewidzialności”.

Konstruktorzy Su-57 także bili głową w ścianę w kwestii silnika – ponoć udało im się ten problem rozwiązać. Tak czy inaczej, po 22 latach od uruchomienia programu i czternastu, jakie minęły od oblatania pierwszego prototypu, rosyjskie siły powietrzne mają najwyżej dwa tuziny tych „super-maszyn”. Wedle moskiewskich źródeł, Su-57 zostały użyte do atakowania celów w Ukrainie, ale strzelały rakietami znad terytorium rosji, poza zasięgiem ukraińskiej OPL. Znamienna ostrożność…

W bój wysłano za to inne „anałogi-w-miru-niet” – ciężkie bojowe wozy wsparcia Terminator. Z założenia miały one współdziałać z czołgami i piechotą podczas walk w terenie zurbanizowanym. W prawdziwej wojnie okazały się za ciężkie, za mało manewrowe i niewłaściwie uzbrojone. Po tym, jak Ukraińcy zniszczyli jeden z wozów, reszta (3-4 sztuki) zostały szybko wycofane, a rosyjska propaganda przestała się nimi chełpić.

—–

Nie zmienia to faktu, że  rosjanie mają nad Ukraińcami rozmaite przewagi techniczne. Dysponują strategicznym lotnictwem bombowym, które pozwala na rażenie głębokiego ukraińskiego zaplecza. Wystrzeliwane z bombowców pociski manewrujące latają na odległość do 2-2,5 tys. km, co pozwala samolotom na zachowanie bezpiecznego dystansu i niemal pełnej bezkarności (niemal, bowiem bazujące na lotniskach Tu-95 były już celem ataków dalekosiężnych ukraińskich dronów kamikadze).

Mają rosjanie przyzwoite śmigłowce szturmowe Ka-52. Operując poza zasięgiem ręcznych wyrzutni rakietowych, wyposażone w kierowane pociski przeciwpancerne kamowy stanowią poważne zagrożenie dla ukraińskich czołgów i bewupów, także zachodnich typów. Co prawda wszędzie tam, gdzie Ukraińcy podciągają klasyczne zestawy OPL, cudowne właściwości Ka-52 znikają, a one same spadają, ale obrońcy mają tu mocno ograniczone zasoby.

Kolejnym rodzajem broni, który definiuje rosyjską skuteczność, są miny. A ściślej – pola minowe (należałoby napisać „ponadnormatywne”), za którymi skryli się rosjanie na zajętych terenach.

No i mają moskale drony, zapuszczające się do 40-50 km w głąb ukraińskiego terytorium. Ostatnio – jak już pisałem – wyjątkowo często i z sukcesami w niszczeniu najcenniejszych ukraińskich zasobów. W czym rosjanom pomaga fakt, że zabezpieczyli pracę dronów rozpoznawczych. Od zawsze górowali nad przeciwnikiem w zakresie środków walki radio-elektronicznej (WRE), teraz tę przewagę powiększyli. Jeśli Ukraińcy nie przebiją się przez ten „bąbel”, skazani będą na stopniowe wytracanie „rodowych sreber” (wyrzutni Himars, radarów, zachodniej artylerii itp.).

W tej wyliczance nie może zabraknąć bomb szybujących – w ostatnich tygodniach to one zadają ukraińskim oddziałom największe straty. W marcu br. rosjanie zrzucili trzy tysiące (!) FAB-ów, o wagomiarze od pół do półtora tony. Każda z takich bomb – starych, sowieckich konstrukcji, doposażonych w skrzydła i moduł sterujący – może zabić nawet kilkudziesięciu żołnierzy. W rosyjskim arsenale są też bomby trzytonowe – ich użycie to kwestia czasu, zwłaszcza że putinowska generalicja dużo sobie po FAB-ach obiecuje. Mają mianowicie wyrąbywać wyłomy w ukraińskich liniach obronnych, co przy masowym wykorzystaniu nie wydaje się nierealne. A czemu może zapobiec wyłącznie wypędzenie rosyjskiego lotnictwa taktycznego ze strefy przyfrontowej. Bez zachodnich systemów OPL (jak Patriot) i F-16 w powietrzu to zadanie niewykonalne…

Konkludując, rosyjskie atuty nie są żadną Wunderwaffe i w dużej mierze stanowią „rentę po ZSRR”. Nawet wspomniany na wstępie Cyrkon – dotąd szerzej nieznany i niezbadany – okazuje się być ulepszoną wersją pocisku Oniks, opracowanego jeszcze w czasach Związku Sowieckiego. Takie są wstępne wyniki badań wraków rakiet, 25 marca zestrzelonych nad Kijowem. Swoistym dziedzictwem Sowietu jest też bezceremonialne traktowanie własnych żołnierzy. Po prawdzie to właśnie ta ludzka masa i jej właściwości – zwłaszcza liczebność i karność na granicy bezwoli – stanowią najbardziej „cudowną” z rosyjskich broni.

—–

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Michałowi Strzelcowi, Joannie Marciniak, Andrzejowi Kardasiowi, Arkowi Drygasowi, Jakubowi Łysiakowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu i Monice Rani. A także: Mateuszowi Borysewiczowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu,Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Maciejowi Ziajorowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu i Mateuszowi Jasinie.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich dwóch tygodni: Michałowi Baszyńskiemu, Grzegorzowi Lenzkowskiemu, Adamowi Andrzejowi Jaworskiemu, Czytelnikowi posługującemu się nickiem TGR, Katarzynie Milewskiej, Łukaszowi Podsiadle, Adamowi Halupowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Stefanowi Zatorskiemu, Markowi Bąkowi i Arkadiuszowi Żmudzińskiemu.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały, także ostatnia książka.

A skoro o niej mowa – gdybyście chcieli nabyć „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Paradny T-14 Armata/fot. Wikimedia Commons

Istotne fragmenty tego tekstu znalazły się w linkowanym materiale, który opublikowałem w portalu Interia.pl

Rak

Ta noc w Ukrainie nie należała do spokojnych – rosjanie przeprowadzili potężny atak rakietowo-dronowy. Celem nie był znakomicie broniony Kijów, ale – po raz pierwszy od wielu miesięcy – obiekty infrastruktury energetycznej.

Łącznie za cel obrano co najmniej 15 takich instalacji, w tym Dnieprzańską Elektrownię Wodną (DEW) w Zaporożu (pokrywającą 10 proc. zapotrzebowania Ukrainy na energię elektryczną) i drugą największą w kraju elektrociepłownię TEC-5 w Charkowie. Rakiety uderzyły też w obiekty w Krzywym Rogu, Chmielnickim, w obwodach winnickim i iwano-frankiwskim.

Gdy piszę te słowa, w wielu miejscach w Ukrainie brakuje prądu.

Na szczęście nie doszło do przerwania tamy DEW, co oznaczałoby kolejną gigantyczną katastrofę. Obiekt nie jest w najlepszym stanie technicznym – co stwierdzono na długo przed pełnoskalową inwazją – ale z drugiej strony należy pamiętać, że projektowano go tak, by przetrwał uderzenie małej głowicy jądrowej.

Wedle źródeł ukraińskich, rosjanie użyli do ataku ponad 150 pocisków manewrujących, rakiet balistycznych i dronów kamikadze. Obrońcy raportują zestrzelenie 92 z nich, w tym niemal wszystkich szahidów i pocisków manewrujących. Niestety, przebiły się hipersoniczne kindżały – siedem sztuk – oraz balistyczne iskandery (12) i S-300/400 (22). Na kindżały Ukraińcy mają odpowiedni bat – wyrzutnie Patriot – ale te zaangażowane są do obrony stolicy. O zestrzeliwaniu rakiet balistycznych, które atakowały przede wszystkim przygraniczny Charków, nie było mowy – dystans, jaki mają do pokonania pociski, jest na tyle krótki, że uniemożliwia efektywną reakcję ukraińskiej OPL.

—–

Dzisiejszy atak jest drugim – po wczorajszym, wymierzonym w Kijów – w którym użyto bombowców strategicznych Tu-95; to one wystrzeliły pociski manewrujące. Trzy dni temu pisałem, że Tupolewy od dłuższego czasu nie pojawiają się na teatrze działań, zatem teraz należy stwierdzić, że po 44 dniach nieobecności wróciły do akcji. Czy na dłużej? To zależy od tego, z czym mieliśmy dziś do czynienia.

Mogła to być zemsta za ukraińskie ataki na rosyjskie rafinerie. Operacja jednorazowa (choć nie da się wykluczyć, że nawet w takim scenariuszu będzie miała kilka odsłon), nastawiona na wywołanie efektu mrożącego czy (ujmując rzecz z perspektywy rosyjskiej) „otrzeźwienia” – coś w stylu „jeśli nie przestaniecie atakować naszych rafinerii, zniszczymy wam elektrownie”.

Ale nie da się wykluczyć, że rosjanie zaczęli właśnie kolejną kampanię wymierzoną w ukraińską energetykę, na wzór tej z zimy 2022 i 2023 roku. Dlaczego dopiero teraz? Moim zdaniem dwie możliwe odpowiedzi zasługują na uwagę.

Po pierwsze, moskale świadomie przeczekali Ukraińców, ich obronę powietrzną. Dziś może ona mniej niż jeszcze kilka miesięcy temu – i nie chodzi tylko o utracone „po drodze” wyrzutnie i radary. W debacie publicznej poświęconej Ukrainie nagminnie podnosi się kwestię pocisków artyleryjskich, ich braku; o identycznej sytuacji dotyczącej antyrakiet mówi się już znacznie mniej. Tymczasem o ile amunicja artyleryjska ma kluczowe znaczenie dla zapewniania trwałości linii obronnych, o tyle jej odpowiednik przeciwlotniczy jest absolutnie niezbędny dla zachowania dobrej kondycji zaplecza. Tak w wymiarze technicznym – gdy idzie o rozmaite instalacje – jak i czysto ludzkim, dotyczącym morale społeczeństwa. Zapasy najcenniejszych zachodnich antyrakiet szybko się kurczą, tych posowieckich zresztą również. A widoków na znaczące uzupełnienia nie ma. Agresorzy doskonale zdają sobie z tego sprawę. Ograniczonymi atakami z ostatnich tygodni zmusili Ukraińców do dalszego „wystrzeliwania się” i pogłębiania deficytów. Przy tej okazji odnowili gotowość bojową (części) bombowców i mimo trudności wynikłych z sankcji, powiększyli zapas rakiet i pocisków manewrujących. Dziś są gotowi uderzyć mocniej w słabszego przeciwnika.

Drugie z wyjaśnień zakłada, że odnawianie możliwości flotylli bombowców i ciułanie rakiet nie odbywało się przy okazji, a było bezpośrednim powodem odroczenia kampanii.

W obu przypadkach fakt, iż po drodze „stracono” zimę – a więc korzyść w postaci większej dotkliwości dla ukraińskich cywilów pozbawionych prądu i ogrzewania – może być skalkulowanym kosztem odroczenia. Ale może też być stanem pożądanym przez rosjan. „Wyrazem dobrej woli”, jak w opowiastce o Stalinie, który mógł złorzeczące na niego dziecko zabić, a tylko dał mu klapsa. Od dłuższego czasu z terytoriów okupowanych nie napływają masowo informacje o rosyjskim bestialstwie, ba, jest coraz więcej doniesień o malejącej opresyjności reżimu. Przypadek? Dowód na większą „szczelność” informacyjną? Być może, ale nie da się też wykluczyć, że mamy do czynienia ze zmianą filozofii postępowania. Niekoniecznie humanitaryzmem, raczej kuglarsko-bandycką ofertą typu „będę bił mniej, jeśli przestaniesz stawiać opór”.

—–

A propos bicia – prawdopodobnie Ukraińcy dostali też w plecy od swoich. „Financial Times” donosi, że Stany Zjednoczone naciskają na Ukrainę, by wstrzymała ataki z użyciem dronów na rafinerie w rosji. Wedle Waszyngtonu, ataki powodują wzrost cen ropy, co bardzo źle odbierane jest przez zwykłych Amerykanów. A mamy w USA rok wyborczy…

Nie wiem, na ile wiarygodne są doniesienia FT, ale co do zasady to solidna redakcja. Faktem jest, że w 2024 roku ceny ropy wzrosły o 15 proc., do 85 dol. za baryłkę. Wiem też, że wbrew potocznym wyobrażeniom popularnym w Polsce, Amerykanie nie różnią się od wyborców z innych krajów – i głosują portfelem. Pogorszenie własnych finansów kojarząc z polityką rządu, co istotnie, może stanowić zagrożenie dla reelekcji Joe Bidena.

Z dostępnych danych wynika, że dotąd zaatakowano 11 rosyjskich rafinerii, odpowiedzialnych za produkcję 126 mln ton paliw i smarów. Teoretycznie rosjanie mogą wyprodukować rocznie 300 mln ton tych produktów, ale realnie jest tego o kilkadziesiąt mln ton mniej, bo nie da się utrzymać w ciągłym ruchu wszystkich przedsiębiorstw. Porażone przez Ukraińców rafinerie pracują dalej, choć w mocno ograniczonym zakresie. Problem jest na tyle poważny, że rosja na pół roku zawiesiła sprzedaż paliwa za granicę. Moskwa ma ogromne rezerwy – w tej chwili to ponad 350 mln ton – więc sama federacja szybko „nie wyschnie”. Lecz jeśli Ukraińcy nie odpuszczą, przedłużający się brak rosyjskich paliw może doprowadzić do poważniejszych zawirowań w światowej gospodarce.

Co przywodzi mnie do refleksji, że rosja jest niczym rak, który zajął takie obszary, że usunięcie trefnych komórek wiąże się z ogromnym ryzykiem śmierci dla całego organizmu. Radykalne terapie istnieją, ale lekarze, niestety, wolą nie ryzykować.

Ps. W maju zeszłego roku sporo mówiło się o odkryciu naukowców z Uniwersytetu Stanforda. Mniejsza już o diabelnie skompilowane szczegóły, rzecz sprowadza się do ustalenia, że komórki rakowe można zmienić w komórki zwalczające raka. W kontekście analogii brzmi to obiecująco…

—–

Szanowni, choć współpracuję z kilkoma redakcjami, piszę głównie dzięki wsparciu Czytelników. Tradycyjnie więc polecam Waszej uwadze moje konto na buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

…lub profil na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Nz. Dnieprzańska Elektrownia Wodna tuż po ataku/fot. DEW

PS. Przypominam o możliwości nabycia mojej ostatniej książki pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” w specjalnej edycji z autografem – wystarczy kliknąć w ten link.

Kilka dni temu rozmawiałem o wojnie w Ukrainie, „Alfabecie…”, prorosyjskiej narracji w Polsce z Bożydarem Pająkiem – zapraszam Was do odsłuchania tej rozmowy.

Dostawcy

Strzelanie z moździerza nie wydaje się skomplikowane. Ot, wystarczy wsunąć pocisk do rury. Moździerz to broń ładowana od góry, zatem po wpuszczaniu granatu do lufy, osuwa się on i uderza spłonką w iglicę. Tak powstaje płomień, który zapala proch znajdujący się w ładunku zasadniczym pocisku. Następnie zapalają się ładunki dodatkowe, a wytworzone ciśnienie gazów wyrzuca granat z lufy. Czy coś może pójść nie tak?

Ano może, o czym regularnie przekonują się rosyjscy artylerzyści.

Kilkanaście dni temu do sieci wypłynął filmik ilustrujący jedną ze zmór armii putina. Kadr otwierający przedstawia załadunek wspomnianego granatu. Oczekujemy na wystrzał, ten nie następuje. Dwóch żołnierzy z obsługi chwyta moździerz, przechylają lufę, felerny pocisk spada na ziemię. I tak trzy razy, poprzedzone wcześniejszymi próbami, bo odłożonych na plandekę niewypałów widzimy dużo więcej. Materiał wieńczy konkluzja, wedle której północnokoreańska amunicja jest do niczego. „Takim gównem musimy tu walczyć”, skarży się jeden z udostępniających filmik blogerów militarnych.

—–

Pod koniec lata 2022 roku amerykańskie media donosiły, że Moskwa chciałaby kupować amunicję artyleryjską w Korei Północnej i Iranie. Wtedy ów ruch wydawał się niezrozumiały. Przed 24 lutego 2022 roku rosyjskie zasoby amunicji artyleryjskiej szacowano na co najmniej 15 mln sztuk, moce produkcyjne na 1,5 mln rocznie*. „Wystarczyłoby nie tylko na Ukrainę”, przewidywali analitycy, którzy nie docenili niekompetencji i taktycznej impotencji rosjan.

Generałowie putina już wiosną 2022 roku dali sobie spokój z wojną na zachodnią modłę – której nie potrafili prowadzić – i wrócili do sowieckich wzorców. „Walec artyleryjski” – wypluwający dziennie nawet 60 tys. pocisków – miał złamać ukraińską obronę. Nie złamał, a gdy jesienią 2022 roku na front zaczęły docierać pociski z głębokich magazynów w rosji, duża ich część – z uwagi na wieloletnie składowanie w fatalnych warunkach – do niczego się nie nadawała. Wielomilionowy zapas okazał się pozornym bogactwem, stąd konieczność zwrócenia się do sojuszników federacji.

Tyle że sojusznicy, przynajmniej ci koreańscy, wysłali rosji jeszcze gorszej jakości produkt.

Jak dotąd rosjanie otrzymali od Koreańczyków co najmniej milion pocisków artyleryjskich. Niezależny portal Moscow Times podaje, że z powodu fatalnej jakości prochu, „kim-amunicję” stosuje się tylko w sytuacjach, gdy „precyzja pocisku, a nawet samo wystrzelenie go z lufy mają najmniejsze znaczenie” dla działań bojowych. Innymi słowy, gdy strzela się „dla huku” i wypełniania norm. Zwłaszcza że realny zasięg pocisków z Korei jest niemal dwa razy mniejszy niż w przypadku amunicji produkowanej w rosji.

Warto też wspomnieć o innym „darze” Kim Dzong Una – rakietach balistycznych krótkiego zasięgu. Kilka tygodni temu rosjanie ostrzelali nimi Charków. Nie wiemy nic o niewypałach, ale sądząc po miejscach upadku rakiet (mocno przypadkowych), ich precyzja pozostawia wiele do życzenia. Niestety, mówimy o broni wykorzystywanej do rażenia obiektów znajdujących na obszarach zurbanizowanych, co oznacza, że choć felerna, i tak robi krzywdę – głównie cywilom…

Właśnie w takim celu, w tym przypadku zupełnie świadomie, moskale posługują się systemem uzbrojenia od innego sojusznika – Iranu. Ale drony Szahid przeznaczone są nie tylko do atakowania budynków mieszkalnych i terroryzowania ludności cywilnej. Wysyłane nad Ukrainę falami – po kilkanaście-kilkadziesiąt sztuk – mają też absorbować uwagę i środki ukraińskiej obrony przeciwlotniczej, „zmęczyć ją” przed uderzeniami z użyciem pocisków manewrujących.

Dodajmy do tego zestawienia komercyjne drony, masowo kupowane przez rosjan w Chinach, następnie przerabiane do celów wojskowych (zwykle poprzez dodanie ładunku wybuchowego). Tak zyskujemy pełen ogląd prorosyjskiej osi zła, choć gwoli rzetelności warto zauważyć, że chińskie bezpilotowce kupują też Ukraińcy (i proukraińscy wolontariusze), Pekin zaś formalnie nie udziela Moskwie wsparcia militarnego.

—–

Ale rosja czerpie także z innych źródeł – jawnie jej nieprzychylnych. W czerwcu 2022 roku pojawiły się doniesienia o zachodnich komponentach znalezionych m.in. w radiostacjach, dronach, czołgach, systemach OPL oraz pozostałościach pocisków manewrujących. Większość z nich pochodziła z USA, więc tamtejsza FBI wszczęła dochodzenie, by ustalić, czy części trafiły do rosji przed 2014 rokiem – kiedy zaczęto wprowadzać na Moskwę pierwsze sankcje – czy po tej dacie, zwłaszcza po wybuchu pełnoskalowej wojny. Nie znamy dokładnych ustaleń śledztwa, wiemy jednak, że jego efektem były rekomendacje dotyczące uszczelnienia reżimu sankcyjnego.

Przypomnijmy, począwszy od aneksji Krymu i Donbasu, na federację nałożono prawie 18 tys. ograniczeń. Tym samym rosja stała się najbardziej dotkniętym sankcjami krajem na świecie. Kierunek działań jak najbardziej zasadny, szczególnie w obszarze technologii wojskowych. Powiedzieć, że rosjanie „nie potrafią” w miniaturyzację układów elektronicznych, to jakby nic nie rzec. A problemem wciąż pozostaje niska kultura pracy i wykonania, co przy delikatnych produktach mści się znacznie szybciej niż przy topornych urządzeniach mechanicznych. Gdy w 2022 roku ukraińscy inżynierowie zbadali szczątki rakiet Ch-101, ich oczom ukazała się elektronika z lat 70.

Jaka konkretnie? O tym przeczytacie w dalszej części tekstu. Opublikowałem go w portalu Interia.pl – oto aktywny link.

[*] Milion pocisków nowych i 500 tys. uzyskanych po regeneracji starej amunicji.

Nz. Trafiony szahidem hotel „Alfa” w Kijowie/fot. własne

Paliwo

Na szybciutko, bo praca nad książką wzywa (ale i tak wrzucę dziś wieczorem, najdalej jutro rano większy materiał).

Zakończył się kolejny duży rosyjski atak rakietowy na ukraińskie miasta. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze, Ukraińcy raportują zestrzelenie wszystkich 10 użytych przez rosjan hipersonicznych pocisków rakietowych Kindżał. Można mieć zastrzeżenia co do jakości ukraińskiej sprawozdawczości, ale w przypadku kindżałów Ukraińcy dokładają wszelkich starań, by udokumentować swoje sukcesy. Poza kwestiami typowo propagandowymi, może to mieć związek z tym, że z hipersonikami walczą amerykańskie patrioty, a rzetelna ocena skuteczności własnych systemów leży w interesie USA. Dodajmy przy tym, że kindżałowe anałogi-w-miru-niet mierzą się ze starszymi generacjami patriotów; tyle w kwestii rzekomej niezawodności raszystowskiej superbroni.

Druga sprawa ma związek z działaniami podjętymi w Polsce. Najpierw zacytuję komunikat Dowództwa Operacyjnego: „Informujemy, że obserwowana jest intensywna aktywność lotnictwa dalekiego zasięgu Federacji Rosyjskiej, która związana jest z wykonywaniem uderzeń na terytorium Ukrainy. W celu zapewnienia bezpieczeństwa polskiej przestrzeni powietrznej aktywowano dwie pary myśliwców F-16 oraz sojuszniczy tankowiec powietrzny. Około godziny 5.45 wystartowała amerykańska para stacjonującą w bazie w Łasku, a około godz. 6.15 polska para z bazy w Krzesinach”.

Po co podnoszono F-16? Poza show of force, chodzi o bardzo pragmatyczny cel – rozpoznanie. Wykorzystanie radarów efów szesnastych do śledzenia ewentualnych zbłąkanych rakiet. Także ich zestrzelenia, gdyby zaszła taka konieczność (i doszło do wzrokowej identyfikacji celu).

A po co tankowiec? Po to, by samoloty maksymalnie długo przebywały w powietrzu. Nawet podczas pobierania paliwa, radary efów pozostają aktywne.

Tankowce są zatem niezbędnym elementem takich akcji – w gruncie rzeczy rutynowych, gdy za miedzą toczy się pełnoskalowy konflikt. Dziś nad Polskę przyleciał tankowiec z Wielkiej Brytanii. Udało się to spiąć w czasie (działania par myśliwskich i tankera), co nie zmienia faktu, że byłoby dużo prościej, gdyby maszyna tego typu stacjonowała w Polsce. Najlepiej była polska, czy należała m.in. do Polski. Niestety, Antoni Macierewicz – będąc ministrem obrony narodowej – wypisał nas z programu MRTT Fleet (ang. Multinational Multi-Role Tanker Transport), wielonarodowej flotylli tankowców/transportowców. Własnych samolotów też nie kupiliśmy, bo pieniądze na ten cel zostały przeznaczone na maszyny dla vipów.

A vipowska salonka paliwa nie poda.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Tanker podczas podawania paliwa/fot. Airbus

Napinka

Mimo upokarzającej kampanii w Ukrainie, jej bolesnych politycznych i ekonomicznych reperkusji, putinowska rosja nadal próbuje stworzyć wrażenie, że jest supermocarstwem. Że stać ją, i ma ku temu środki, na adekwatne reagowanie w globalnej rozgrywce światowych graczy. Efekty są… śmieszno-straszne czy wręcz żałosne.

Nim powiodę Was ku tej konkluzji, rzućmy okiem na Morze Czerwone. Operuje tam amerykański niszczyciel USS Carney z V Floty Stanów Zjednoczonych. Tylko 19 października 2023 roku okręt ów zniszczył cztery pociski manewrujące i 15 dronów wystrzelonych z Jemenu na Izrael. Szyici z terrorystycznej organizacji Huti jasno opowiedzieli się po stronie Hamasu i od kilku dni usiłują wesprzeć go z oddali. Amerykanie, którzy mają wobec Żydów zobowiązania sojusznicze, neutralizują zagrożenie z tego kierunku. Temu służy obecność USS Carney i innych jednostek na północnym akwenie Morza Czerwonego.

W tym samym celu – by zneutralizować ewentualne ataki na Izrael innych arabskich czy szerzej, muzułmańskich państw lub organizacji – Waszyngton pchnął na wschód Morza Śródziemnego dwie grupy lotniskowcowe, wchodzące w skład VI Floty. Tak ogromnej koncentracji amerykańskich sił morskich na Bliskim Wschodzie nie było od wielu lat. USA, odkąd uniezależniły się od bliskowschodniej ropy, mocno ograniczyły obecność wojskową w regionie. Świat już do tego przywykł, a tu nagle taka demonstracja…

Uaktywniła ona władimira putina. „Na moje polecenie rosyjskie siły powietrzne i kosmiczne rozpoczynają stałe patrolowanie w neutralnej strefie przestrzeni powietrznej nad Morzem Czarnym. A nasze samoloty MiG-31K są uzbrojone w kompleksy Kindżał”, odgrażał się wojenny zbrodniarz z Kremla na konferencji prasowej z 18 października br. Zapewniał przy tym, że nie miał wyjścia, że to wina Stanów Zjednoczonych, które „ściągnęły dwie grupy lotniskowców na Morze Śródziemne”. „To nie jest groźba, ale będziemy sprawować kontrolę wizualną, za pomocą broni, nad tym, co dzieje się na Morzu Śródziemnym”, dodał. Ze zdjęć satelitarnych wynika, że na Krym przebazowano cztery samoloty MiG-31K. Stacjonują one na lotnisko Belebek i rzeczywiście przenoszą kindżały.

Hipersoniczne Ch-47M2 zaprojektowano do niszczenia grup lotniskowcowych – przy założeniu, że przeznaczone do tego celu kindżały będą przenosić głowice jądrowe (gwarantujące odpowiednią siłę eksplozji). Rakiety mają zasięg dwóch tysięcy kilometrów, przenoszące je migi dysponują radarem, który „widzi” na odległość ponad 300 km. Operując wyłącznie nad Morzem Czarnym rosyjskie maszyny mogą zaobserwować niewielką część aktywności (i to tylko lotniczej) amerykański floty. Pamiętajmy jednak, że MiG-31 dostosowano do bieżącej wymiany danych z rozpoznania satelitarnego, de facto więc mogą „widzieć” więcej i czysto teoretycznie stanowią zagrożenie dla lotniskowców US Navy. Teoretycznie, bowiem nie ma jasności, czy przebazowane na Krym maszyny noszą kindżały z głowicami jądrowymi. Ponadto Ch-47M2 – wbrew twierdzeniom rosyjskiej propagandy – wcale nie okazał się cudowną bronią. Mimo iż pędzi toto z prędkością ponad 10 tys. km/h, w ostatniej fazie lotu i tak mocno zwalnia, wystawiając się na łup obrony przeciwlotniczej. W maju br. Ukraińcy udowodnili, że kindżały można zestrzeliwać. Co więcej, uczynili to przy użyciu starszych generacji wyrzutni i pocisków Patriot. Obrona przeciwlotnicza amerykańskich grup lotniskowcowych ma tymczasem znacznie większe możliwości.

Problemem są też same migi. Najmłodsze maszyny tego typu liczą sobie 28 lat. Dla samolotów bojowych to taki wiek średni, pod warunkiem, że przechodzą regularne remonty i modernizacje. Tymczasem po zakończeniu produkcji seryjnej MiG-ów-31 w 1994 roku, rosyjski przemysł zaprzestał wytwarzania wielu kluczowych elementów samolotu, które umożliwiałyby ich długofalową i sensowną eksploatację. W efekcie rosjanom pozostała w służbie niecała setka maszyn, drugie tyle, formalnie w rezerwie, faktycznie służy za rezerwuar części zamiennych. Z tych latających zaledwie kilkanaście to maszyny w wersji K, przystosowane do przenoszenia kindżałów. A wszystkie nominalnie sprawne „trzydziestki-jedynki” co rusz trapią mniej lub bardziej poważne usterki (zwłaszcza silników). Tylko w minionym roku na ich skutek moskale utracili w wypadkach aż cztery MiG-i-31. Tak wynika z oficjalnych danych, a przecież poważnych zdarzeń lotniczych mogło być – i zapewne było – znacznie więcej. Jest zatem MiG-31 „dobrem rzadkim”, a zarazem kłopotliwym, obarczonym wymogiem bardzo oszczędnej eksploatacji.

Tak jak kłopotliwa jest dla rosjan aktywność ukraińskiego lotnictwa i sił specjalnych, które wielokrotnie już udowodniły, że atakowanie infrastruktury wojskowej na Krymie leży w ich zasięgu. Że rosyjska OPL bywa w obliczu tych uderzeń często po prostu bezradna. MiG-i-31 na Krymie to dla Ukraińców wyborny cel, naiwnością byłoby zakładać, że nie spróbują ich zniszczyć. Zwłaszcza że „trzydziestki-jedynki” od początku inwazji terroryzują Ukrainę, wykonując naloty przy użyciu kindżałów wystrzeliwanych znad terytorium Białorusi. Kijów nie chce atakować rosyjskich baz w kraju łukaszenki, dlatego załogi MiG-ów-31 stacjonujące pod Mińskiem mogą czuć się bezpiecznie. W przypadku okupowanego Krymu sytuacja wygląda zupełnie inaczej.

Mało tego, teoretyczne, ale mimo wszystko jakieś tam zagrożenie dla własnej floty, może skłonić Waszyngton do pomocy Kijowowi w zaplanowaniu i przeprowadzeniu akcji zniszczenia migów.

Z czego putin musi sobie zdawać sprawę. A mimo to – wszystkich tych ewidentnych słabości i ryzyk – zdecydował się ogłosić światu, że jego lotnictwo rozpoczyna długotrwałe patrole „trzydziestek jedynek”. Boję się obstawiać, co nastąpi szybciej – czy kolejny wypadek miga czy ukraiński atak na ich bazę.

Tyle z tego napinania mięśni.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Michałowi Strzelcowi, Andrzejowi Kardasiowi i Jakubowi Wojtakajtisowi. A także: Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Kazimierzowi Mitlenerowi, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Radosławowi Dębcowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Marcinowi Pędziorowi i Sławkowi Polakowi.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Jackowi Madejowi, Łukaszowi Podsiadle, Arkadiuszowi Żmudzińskiemu, Andrzejowi Panufikowi, Jakubowi Szeptunowi i Grzegorzowi Zgnilcowi.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Niszczyciel USS Carney w akcji/fot. US Navy