Zagrożenia

Nim zaczęła się pełnoskalowa inwazja, większość analityków przewidywało, że siły powietrzne federacji rosyjskiej szybko uporają się z ukraińskim odpowiednikiem. I że generalnie niebo nad Ukrainą będzie pod kontrolą rosjan. Okazało się, że to mrzonki, że agresorzy – mimo wielkiej przewagi liczebnej – nie potrafią wywalczyć panowania w powietrzu. Dziś niewiele się zmieniło – rosyjscy piloci owszem, od kilku miesięcy względnie swobodnie operują w strefie przyfrontowej, ale nad rejony walk, a już zwłaszcza w głąb Ukrainy, boją się zapuszczać. Jak ta taktyczna impotencja wpłynie na możliwości zwalczania ukraińskich F-16? Czy armia putina ma jakieś inne asy w rękawie? Czego najbardziej muszą się obawiać Ukraińcy?

Ukraina nie jest „wdzięcznym” obszarem dla rosyjskiej awiacji głównie z powodu dużego nasycenia środkami obrony przeciwlotniczej (OPL). Zarówno „ciężkimi” wyrzutniami rakietowymi, które bronią głownie miast (nade wszystko zaś Kijowa), jaki i masą przenośnych, ręcznych zestawów przeznaczonych do rażenia celów na krótkie dystanse (w tej kategorii świetnie sprawdza się polski Piorun).

Lecz to nie wyjaśnia w pełni słabości rosjan – nie mniej istotnym powodem jest kiepskie wyszkolenie pilotów.

—–

To skutek wielu zmiennych: od technicznych po mentalne. rosjanie potrafią konstruować przyzwoite samoloty bojowe, lecz jakość ich wykonania zwykle pozostaje relatywnie niska (swego czasu Algierczycy zwrócili Moskwie całą partię MiG-ów-29, bo „rozlatywały się na stojąco”; a podobnych historii było więcej). Wpływa to na parametry eksploatacyjne – wypadkowość, usterkowość, generalnie na ograniczoną dostępność sprawnych maszyn. Tym niższą, gdy weźmie się pod uwagę kiepską kulturę techniczną obsługi w jednostkach wojskowych. Uproszczając, mimo nominalnego „bogactwa”, przez całe dziesięciolecia rosyjscy piloci nie mieli czym latać.

Jak to się ma do nachalnej propagandy czasów putina, przekonującej swoich i świat, że siły powietrzne rosji pozostają w wysokiej gotowości? Ano tak, jak w przypadku całej narracji o „drugiej armii świata” – to kit. Sporo latali wybrańcy, co nie zawsze miało związek z kompetencjami, a często oznaczało premiowanie wyższych rangą dowódców czy wręcz „znajomych królika” – wojskowych z mocnych „plecami”. Jeśli zastanawia was, dlaczego w pierwszej fazie wojny – gdy rosjanie jeszcze próbowali narzucić Ukraińcom warunki w powietrzu – zginęło tak wielu pułkowników rosyjskiego lotnictwa, to macie odpowiedź: bo tylko oni potrafili w miarę dobrze latać. Resztę szkolono w minimalnym zakresie, „chodzenia po sznurku” (wystartuj-przeleć-wyląduj); na filmikach propagandowych jakoś to wyglądało, realny bój przyniósł bolesną weryfikację.

Dodajmy do tego koszmarną korupcję i jej efekty – modernizacje maszyn na papierze, zakupy paliwa lotniczego na niby, remonty infrastruktury lotniskowej realizowane na zasadzie „to się zamaluje” – i mamy w miarę pełny obraz „drugiego lotnictwa świata”.

—–

Czy wojna coś w tym zakresie zmieniła? I tak, i nie.

rosjanie stracili w działaniach bojowych ponad setkę myśliwców i bombowców – o kilkanaście więcej niż Ukraińcy (strony podają wyższe szacunki, lecz w podsumowaniu warto bazować na danych potwierdzonych materiałem zdjęciowym i/lub filmowym). W tym czasie przemysł dostarczył armii nieco ponad 50 fabrycznie nowych maszyn. Mamy więc do czynienia z niedostatecznym kompensowaniem ubytków, które – co istotne – są znacząco większe, bo 50-60 samolotów w skali roku trafia na złom z uwagi na zużycie. Nominalnie rosyjskie lotnictwo ma tysiąc trzysta samolotów, wobec Ukrainy używa 300 i wiele wskazuje, że jest to bliskie szczytowym możliwościom.

Jeśli idzie o personel, najlepsi piloci sprzed 2022 roku już zginęli, choć w ich miejsce pojawili się inni, z bojowym doświadczeniem. Czy jest ich wielu? Nie. Propaganda zapewnia, że do jednostek trafiają kolejne roczniki adeptów szkół lotniczych, ale rosjanie nadal uskuteczniają „kult asa”. Wciąż nieproporcjonalnie dużo nalotu przypada na pojedynczych lotników, choć ich dobór ma teraz większy związek z kompetencjami. Tę tendencję wzmocniły deklaracje sojuszników Kijowa, że Ukraina otrzyma myśliwce F-16 – wizja zachodniego sprzętu u przeciwników w przekonaniu rosjan wręcz narzuca konieczność posiadania grupy „lotniczych wirtuozów”.

Ale czy taka grupa rzeczywiście istnieje (w sensie: czy ma wirtuozerskie kompetencje)? Dotychczasowy „urobek” rosyjskich pilotów nie jest imponujący – miażdżącą większość ukraińskich samolotów zniszczono na ziemi, przy użyciu rakiet, dronów i pocisków manewrujących, część spadła na skutek działania OPL. W walce powietrznej, bezdyskusyjnie, rosjanom udało się strącić… dwa samoloty wroga (i co najmniej jeden śmigłowiec). Ukraińcom żadnego, co potwierdza, że dotychczasowy przebieg wojny „nie premiuje” asów powietrznych.

A gdyby miało się to zmienić, czy rosjanie dysponują odpowiedniki środkami technicznymi?

—–

Oddajmy głos dr Michałowi Piekarskiemu, analitykowi, ekspertowi ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wrocławskiego.

– Teoretycznie najpoważniejszym zagrożeniem dla ukraińskich efów są samoloty myśliwskie Su-35 i MiG-31, przenoszące pociski R-77 oraz R-37 – mówi Piekarski. – Zwłaszcza te drugie o zasięgu sięgającym ponad 200 kilometrów, można nimi bowiem próbować zestrzelić F-16 spoza zasięgu jego własnych rakiet.

rosjanie używali R-37 przeciwko ukraińskim samolotom sowieckiej proweniencji, przypisując sobie kilka strąceń. Większości nie zweryfikowano.

Warto też zauważyć – co podpowiada mój rozmówca – że tak duże zasięgi są do uzyskania wobec celów dobrze widocznych na radarach.

– Mam na myśli samoloty wczesnego ostrzegania czy bombowce strategiczne – precyzuje dr Piekarski. – Wobec mniejszych i do tego zwrotnych F-16 realne zasięgi, jak i prawdopodobieństwo trafienia, mogą być mniejsze.

Nie wolno przy tym zapominać, że rosjanie stracili bezpowrotnie już dwa bardzo cenne samoloty wczesnego ostrzegania A-50 (a trzeci, czyli łącznie jedna trzecia flotylli, został poważnie uszkodzony). Zatem ich możliwości śledzenia sytuacji w powietrzu są ograniczone.

– MiG-31 ma mocny radar i można próbować użyć kilku maszyn jako częściowego substytutu samolotu wczesnego ostrzegania – dodaje analityk. I ostrzega, że rosjanie będą polować na F-16 choćby ze względów propagandowych. Zaraz jednak dodaje:

– Nie wiemy, co dokładnie zmieniano w F-16 dla Ukrainy. Na zdjęciach widać pylony z urządzeniami do walki radioelektronicznej. Komponując pakiet wyposażenia tych maszyn, zapewne wzięto pod uwagę zagrożenia ze strony rosyjskich środków rażenia. Środków, które po dwóch latach bojowego użycia, Zachód ma znacznie lepiej rozpoznane. Było wiele okazji, by zbadać charakterystyki emisji i przygotować metody przeciwdziałania.

rosjanie aż takim komfortem cieszyć się nie mogą (choć po omacku nie chodzą – F-16 jest w służbie ponad cztery dekady; dosiadający go piloci z rosjanami nie walczyli, ale z sowieckimi samolotami już owszem).

—–

Od „premiery” ukraińskich F-16 minęło już kilka dni, jak dotąd samoloty nie zostały użyte bojowo – a przynajmniej nie ma na ten temat wiarygodnych informacji. Niewykluczone, że myśliwce wróciły do Rumunii, gdzie trwają intensywne szkolenia ukraińskich załóg i personelu technicznego (Ukraińcy szkolą się też w Danii i USA). Taki krok byłby racjonalnym zważywszy na fakt, że Kijów otrzymał na razie symboliczną liczbę maszyn – na pewno dwie (to widzieliśmy), mówi się, że 4-6, niektóre źródła podają, że dziesięć. Przypomnijmy, sojusznicy obiecali Ukrainie 79 myśliwców (które dotrą do końca przyszłego roku), a realne potrzeby szacuje się na poziomie 120 samolotów.

Tak czy inaczej, anonsowana garstka niczego nie zmieni i jakkolwiek efekt propagandowy „inauguracji” był i jest istotny, żal byłoby go zaprzepaścić pochopnymi działaniami. Bo na efy czaić się będą nie tylko rosyjscy piloci, ale też OPL.

Ukraińcy udowodnili już, że „niemające odpowiedników w świecie” (rzekomo tak dobre…) systemy S-400 można stosunkowo łatwo pokonać rakietami ATACMS i rojami dronów. Ale lotnictwo załogowe Ukrainy zostało przez te systemy (i starsze S-300) nie raz poturbowane. Specjaliści ostrzegają, że gorsze od zachodnich odpowiedników radary S-400 da się „podrasować” – bez wchodzenia w zbędne szczegóły, wystarczy podwoić ich liczbę w obszarze działania pojedynczego dywizjonu. Wtedy „czterysetki” i dla efów mogą okazać się śmiertelnie niebezpieczne (oczywiście, ten kij ma dwa końce – więcej radarów to też ryzyko dotkliwszych strat, gdy stanowiska S-400 zostaną namierzone i zaatakowane przez przeciwnika).

—–

Lecz po prawdzie największe zagrożenie czyha na ukraińskie F-16 na ziemi.

Nim wybuchła pełnoskalowa wojna, Ukraińcy rozśrodkowali lotnictwo. Samoloty przeniesiono z miejsc stałej dyslokacji do tymczasowych baz. W efekcie rosyjskie rakiety „waliły po pustym”, a w najlepszym razie niszczyły skorupy od dawna nieużywanych maszyn.

W czasach sowieckich w Ukrainie – przewidzianej jako zaplecze przyszłej wojny z NATO – zbudowano mnóstwo mniejszych lotnisk, co istotne, wyposażonych w schrono-hangary. Oczywiście, rosjanie znają te lokalizacje, ale ich zwiad satelitarnych – z powodu niedostatecznej liczby sprawnych urządzeń „ślepy na jedno oko i głuchy na jedno ucho” – nie był i nie jest w stanie upilnować wszystkich. A wraz z obietnicą dostawy F-16 w Ukrainie zaczęto masowo budować drogowe odcinki lotniskowe, co tylko zwiększa mobilność tamtejszego lotnictwa.

rosjanie znaleźli protezę – rzucili nad Ukrainę drony rozpoznawcze. Na początku roku – gdy nasiliły się tego rodzaju działania – rosyjskie bezzałogowce wdzierały się nawet na 200 km w  głąb terytorium przeciwnika. Lokalizowały cele – także samoloty – które następnie rażono przy użyciu rakiet Iskander. Ukraińcy zdawali się bezsilni, ale w ostatnim czasie nauczyli się zwalczać rosyjskie maszyny przy użyciu własnych dronów.

No ale nie da się w pełni wyeliminować żadnego zagrożenia – jakieś rozpoznawcze bezpilotniki rosjan i tak będą się przebijać. Wróg dysponuje dodatkowo wywiadem agenturalnym, ma inne środki rozpoznania radio-elektronicznego – dlatego należy go zwodzić także w inny sposób. Do tego celu posłużą Ukraińcom kadłuby starych F-16, których kilkadziesiąt trafiło już nad Dniepr (ze Stanów Zjednoczonych), by pełnić role wabików. rosjanie będą je zgłaszać jako „pełnowartościowe” trafienia – taki będzie prawdziwy obraz części ich sukcesów. Jednak nie miejmy złudzeń – w pełni sprawne efy też padną ich ofiarą. Bo w ostatecznym rozrachunku to „tylko” bardzo dobre samoloty, ale żadna z nich Wunderwaffe.

—–

Dziękuję za lekturę! Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Joannie Marciniak. A także: Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Rucińskiemu, Annie Sierańskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Arturowi Żakowi.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia: Arkadiuszowi Wiśniewskiemu, Czytelnikowi Markowi, Czytelnikowi o nicku Fieloryb Nieryba, Tomaszowi Jakubowskiemu, Michałowi Baszyńskiemu i Łukaszowi Podsiadle.

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także książki.

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Ukraińskie F-16/fot. Kancelaria Prezydenta Ukrainy

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach portalu Interia.pl

Oddech

Dziś króciutko, bo piszę zamówiony tekst dla zaprzyjaźnionej redakcji, a i dopadła mnie konieczność prac technicznych na blogu.

„Czy i Pan odnosi wrażenie, że armia ukraińska odzyskała oddech?”, pyta mnie jeden z Czytelników.

Rozejrzałem się, poczytałem, popytałem i muszę przyznać, że są podstawy do oszczędnego optymizmu. Ukraińcy łomocą rosyjskie zaplecze aż miło, dokonując zmasowanych uderzeń dronowych na rafinerie i lotniska. Tu już nie chodzi o kilka-kilkanaście jednorazowo użytych maszyn, ale o napady z wykorzystaniem setki bezpilotników. Jeśli idzie o cele stricte militarne, najbardziej obrywa się Krymowi, ostrzeliwanemu także za pomocą ATACMS-ów. Kilka cennych samolotów – w tym dwa od dawna nieprodukowane, a więc niezastępowalne MiG-i-31 – kilka wyrzutni i radar systemu S-400, skład rakiet lotniczych, trałowiec i nowiusieńka korweta (trafiona w porcie) – oto ukraińskie trofea z ostatnich sześciu dni. Przydatność półwyspu dla rosyjskiej armii i marynarki staje się coraz mniejsza, obecność coraz bardziej problematyczna.

Po zapleczu frontu hulają Himarsy o wydłużonym zasięgu – od początku maja porażono nimi co najmniej siedem rosyjskich dowództwo (od pułkowych wzwyż), w wyniku czego zginęło m.in. kilkunastu wyższych rangą oficerów, w tym jeden generał. Trafiono też kilkadziesiąt innych celów – magazynów, warsztatów naprawczych, składów amunicji, miejsc koncentracji wojsk. Ukraińcom najwyraźniej nie brakuje już dalekonośnej precyzyjnej amunicji, co dotyczy także lotniczych pocisków manewrujących Storm Shadow/SCALP. To ich użyto dziś w kolejnym ataku na Ługańsk, który jest dla rosjan ważnym centrum logistycznym i koszarowym.

Sytuacja pod Charkowem ma wszelkie cechy „zmierzającej do opanowania” – jeśli rosjanie nie doślą w to miejsce posiłków, Ukraińcy w ciągu kilku najbliższych dni wyczyszczą przygraniczny pas.

Czy doślą? Chyba nie bardzo jest kogo – patrząc generalnie, rosjanie jeszcze usiłują przeć, zwłaszcza w obwodzie donieckim, ale wzrastająca aktywność ukraińskiej artylerii topi kolejne szturmy w morzu krwi. Jednostki frontowe agresora są coraz bardziej zmęczone, w wielu drastycznie spadła liczba wspierającej piechotę „techniki”. Determinacja generałów wciąż pozostaje wysoka, oparta na chęci wykorzystania relatywnej słabości przeciwnika, ale możliwości są coraz mniejsze. Maj ma wszelkie szanse stać się miesiącem, w którym rosyjskie straty osiągną poziom 40 tys. wyeliminowanych z walki. Dotychczas oscylowały one w okolicach 20-30 tys., a więc bieżąca rekrutacja pozwalała w pełni uzupełniać ubytki. Teraz ruskie najpewniej będą „na minusie”.

Ale „na minusie” „jadą” też Ukraińcy. Podpisany kilka tygodni temu dekret mobilizacyjny ledwie wszedł w życie. Nowi rekruci w większej liczbie dopiero pojawiają się w koszarach, tymczasem w szeregach walczy co najmniej 30 tys. żołnierzy służących od dwóch do trzech lat. To ludzie na skraju wyczerpania, wymagający pilnego zwolnienia ze służby. A zarazem – jako weterani i najbardziej doświadczeni – są armii zwyczajnie niezbędni. Kolejne niemal ćwierć miliona wojskowych jest w niewiele lepszej sytuacji, mając za sobą co najmniej roczny pobyt w wojsku; istotna większość tej grupy spędziła na froncie sześć miesięcy i więcej, co oznacza, że również jest poważnie „zużyta”.

Więc owszem – za sprawą dużych dostaw amunicji i broni – ukraińskie wojsko „łapie oddech”, ale miejmy świadomość, w jakiej kondycji jest ów „biegacz”.

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

A gdybyście chcieli nabyć moją najnowszą książkę pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. fragment SCALP-a użytego dziś do ataku na Ługańsk/fot. anonimowe rosyjskie źródło

Napinka

Mimo upokarzającej kampanii w Ukrainie, jej bolesnych politycznych i ekonomicznych reperkusji, putinowska rosja nadal próbuje stworzyć wrażenie, że jest supermocarstwem. Że stać ją, i ma ku temu środki, na adekwatne reagowanie w globalnej rozgrywce światowych graczy. Efekty są… śmieszno-straszne czy wręcz żałosne.

Nim powiodę Was ku tej konkluzji, rzućmy okiem na Morze Czerwone. Operuje tam amerykański niszczyciel USS Carney z V Floty Stanów Zjednoczonych. Tylko 19 października 2023 roku okręt ów zniszczył cztery pociski manewrujące i 15 dronów wystrzelonych z Jemenu na Izrael. Szyici z terrorystycznej organizacji Huti jasno opowiedzieli się po stronie Hamasu i od kilku dni usiłują wesprzeć go z oddali. Amerykanie, którzy mają wobec Żydów zobowiązania sojusznicze, neutralizują zagrożenie z tego kierunku. Temu służy obecność USS Carney i innych jednostek na północnym akwenie Morza Czerwonego.

W tym samym celu – by zneutralizować ewentualne ataki na Izrael innych arabskich czy szerzej, muzułmańskich państw lub organizacji – Waszyngton pchnął na wschód Morza Śródziemnego dwie grupy lotniskowcowe, wchodzące w skład VI Floty. Tak ogromnej koncentracji amerykańskich sił morskich na Bliskim Wschodzie nie było od wielu lat. USA, odkąd uniezależniły się od bliskowschodniej ropy, mocno ograniczyły obecność wojskową w regionie. Świat już do tego przywykł, a tu nagle taka demonstracja…

Uaktywniła ona władimira putina. „Na moje polecenie rosyjskie siły powietrzne i kosmiczne rozpoczynają stałe patrolowanie w neutralnej strefie przestrzeni powietrznej nad Morzem Czarnym. A nasze samoloty MiG-31K są uzbrojone w kompleksy Kindżał”, odgrażał się wojenny zbrodniarz z Kremla na konferencji prasowej z 18 października br. Zapewniał przy tym, że nie miał wyjścia, że to wina Stanów Zjednoczonych, które „ściągnęły dwie grupy lotniskowców na Morze Śródziemne”. „To nie jest groźba, ale będziemy sprawować kontrolę wizualną, za pomocą broni, nad tym, co dzieje się na Morzu Śródziemnym”, dodał. Ze zdjęć satelitarnych wynika, że na Krym przebazowano cztery samoloty MiG-31K. Stacjonują one na lotnisko Belebek i rzeczywiście przenoszą kindżały.

Hipersoniczne Ch-47M2 zaprojektowano do niszczenia grup lotniskowcowych – przy założeniu, że przeznaczone do tego celu kindżały będą przenosić głowice jądrowe (gwarantujące odpowiednią siłę eksplozji). Rakiety mają zasięg dwóch tysięcy kilometrów, przenoszące je migi dysponują radarem, który „widzi” na odległość ponad 300 km. Operując wyłącznie nad Morzem Czarnym rosyjskie maszyny mogą zaobserwować niewielką część aktywności (i to tylko lotniczej) amerykański floty. Pamiętajmy jednak, że MiG-31 dostosowano do bieżącej wymiany danych z rozpoznania satelitarnego, de facto więc mogą „widzieć” więcej i czysto teoretycznie stanowią zagrożenie dla lotniskowców US Navy. Teoretycznie, bowiem nie ma jasności, czy przebazowane na Krym maszyny noszą kindżały z głowicami jądrowymi. Ponadto Ch-47M2 – wbrew twierdzeniom rosyjskiej propagandy – wcale nie okazał się cudowną bronią. Mimo iż pędzi toto z prędkością ponad 10 tys. km/h, w ostatniej fazie lotu i tak mocno zwalnia, wystawiając się na łup obrony przeciwlotniczej. W maju br. Ukraińcy udowodnili, że kindżały można zestrzeliwać. Co więcej, uczynili to przy użyciu starszych generacji wyrzutni i pocisków Patriot. Obrona przeciwlotnicza amerykańskich grup lotniskowcowych ma tymczasem znacznie większe możliwości.

Problemem są też same migi. Najmłodsze maszyny tego typu liczą sobie 28 lat. Dla samolotów bojowych to taki wiek średni, pod warunkiem, że przechodzą regularne remonty i modernizacje. Tymczasem po zakończeniu produkcji seryjnej MiG-ów-31 w 1994 roku, rosyjski przemysł zaprzestał wytwarzania wielu kluczowych elementów samolotu, które umożliwiałyby ich długofalową i sensowną eksploatację. W efekcie rosjanom pozostała w służbie niecała setka maszyn, drugie tyle, formalnie w rezerwie, faktycznie służy za rezerwuar części zamiennych. Z tych latających zaledwie kilkanaście to maszyny w wersji K, przystosowane do przenoszenia kindżałów. A wszystkie nominalnie sprawne „trzydziestki-jedynki” co rusz trapią mniej lub bardziej poważne usterki (zwłaszcza silników). Tylko w minionym roku na ich skutek moskale utracili w wypadkach aż cztery MiG-i-31. Tak wynika z oficjalnych danych, a przecież poważnych zdarzeń lotniczych mogło być – i zapewne było – znacznie więcej. Jest zatem MiG-31 „dobrem rzadkim”, a zarazem kłopotliwym, obarczonym wymogiem bardzo oszczędnej eksploatacji.

Tak jak kłopotliwa jest dla rosjan aktywność ukraińskiego lotnictwa i sił specjalnych, które wielokrotnie już udowodniły, że atakowanie infrastruktury wojskowej na Krymie leży w ich zasięgu. Że rosyjska OPL bywa w obliczu tych uderzeń często po prostu bezradna. MiG-i-31 na Krymie to dla Ukraińców wyborny cel, naiwnością byłoby zakładać, że nie spróbują ich zniszczyć. Zwłaszcza że „trzydziestki-jedynki” od początku inwazji terroryzują Ukrainę, wykonując naloty przy użyciu kindżałów wystrzeliwanych znad terytorium Białorusi. Kijów nie chce atakować rosyjskich baz w kraju łukaszenki, dlatego załogi MiG-ów-31 stacjonujące pod Mińskiem mogą czuć się bezpiecznie. W przypadku okupowanego Krymu sytuacja wygląda zupełnie inaczej.

Mało tego, teoretyczne, ale mimo wszystko jakieś tam zagrożenie dla własnej floty, może skłonić Waszyngton do pomocy Kijowowi w zaplanowaniu i przeprowadzeniu akcji zniszczenia migów.

Z czego putin musi sobie zdawać sprawę. A mimo to – wszystkich tych ewidentnych słabości i ryzyk – zdecydował się ogłosić światu, że jego lotnictwo rozpoczyna długotrwałe patrole „trzydziestek jedynek”. Boję się obstawiać, co nastąpi szybciej – czy kolejny wypadek miga czy ukraiński atak na ich bazę.

Tyle z tego napinania mięśni.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Michałowi Strzelcowi, Andrzejowi Kardasiowi i Jakubowi Wojtakajtisowi. A także: Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Kazimierzowi Mitlenerowi, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Radosławowi Dębcowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Marcinowi Pędziorowi i Sławkowi Polakowi.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Jackowi Madejowi, Łukaszowi Podsiadle, Arkadiuszowi Żmudzińskiemu, Andrzejowi Panufikowi, Jakubowi Szeptunowi i Grzegorzowi Zgnilcowi.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Niszczyciel USS Carney w akcji/fot. US Navy

Kontynuacja

Dziś króciutko, bo cisną terminy, a książka sama się nie napisze.

Wypływają kolejne informacje dotyczące wczorajszego ataku na Sewastopol. Wiemy już – potwierdzają to Ukraińcy – że do uderzenia na stocznię marynarki wojennej wykorzystano lotnicze pociski manewrujące Storm Shadow/SCALP. Godzinę przed atakiem rosyjskie radary dalekiego zasięgu wykryły start pięciu ukraińskich bombowców taktycznych Su-24. Maszyny wzniosły się w powietrze z lotniska w Starokonstantynowie w obwodzie chmielnickim (w zachodniej części kraju). Cztery z nich poleciały w kierunku na Mikołajów, jedna obrała kurs na Odesę, skąd wleciała nad Wężową Wyspę. Zatem salwa dziesięciu rakiet dotarła nad cele z północy i północnego zachodu.

Źródła rosyjskie podają, że zestrzelono siedem nadlatujących pocisków – jedną z rakiet miał strącić poderwany w powietrze myśliwiec przechwytujący MiG-31.

Z dostępnych zdjęć wynika, że zniszczenia na okręcie desantowym „Mińsk” wykluczają remont i przywrócenie jednostki do służby. Desantowiec prawdopodobnie złamał się na pół. Nieznana pozostaje skala uszkodzeń okrętu podwodnego „Rostów nad Donem”. Ze zdjęć satelitarnych można wywnioskować, że suchy dok, w którym jednostka przebywała, w dużej mierze został objęty pożarem. Widać też, że na naprawiany okręt przewrócił się pobliski dźwig. Nie wiem, jakie mogą być skutki takiego uderzenia, ale miejmy świadomość, że kadłuby okrętów podwodnych przystosowane są do znoszenia dużych naprężeń, będących skutkiem ciśnienia wody. W najkorzystniejszym dla rosjan scenariuszu „Rostów nad Donem” nadaje się do poważnego remontu – w rosyjskich warunkach nawet kilkuletniego. Wczoraj podałem, że flota czarnomorska dysponuje sześcioma jednostkami podwodnymi – analiza dostępnych danych wymusza korektę. Po rozpoczęciu inwazji w 2022 roku tylko cztery jednostki klasy Kilo wychodziły w morze i brały udział w ostrzałach rakietowych Ukrainy. Utrata jednego z nich to redukcja potencjału o 25 proc. Pojedynczy Kilo jest w stanie jednorazowo przenosić i wystrzelić cztery pociski manewrujące Kalibr.

Nie wiem, ile rosjanom zajmie usunięcie wraków i oczyszczenie doków – to pewnie robota na co najmniej kilkanaście dni. Dużo więcej czasu potrzeba na odbudowę technicznego zaplecza doków (dźwigów, warsztatów, magazynów, zgromadzonego w nim sprzętu), co oznacza dodatkowe problemy logistyczne. Baza w Noworosyjsku nie posiada na tyle głębokich i długich doków, by zapewnić możliwość remontu jednostek floty czarnomorskiej. W tym zakresie flota „wisi” na Sewastopolu. Będą się więc rosjanie śpieszyć, ale czy Ukraińcy staną z boku z założonymi rękoma?

No chyba nie. Dziś w nocy znów zaatakowali rosyjskie instalacje wojskowe na okupowanym półwyspie, w pobliżu miasta Eupatoria. I tak jak wczoraj, uderzenie miało charakter kombinowany. Najpierw nad Krymem pojawiły się drony-kamikadze – rosjanie twierdzą, że zestrzelili wszystkie 11 maszyn. Dalszy przebieg wydarzeń przeczy tak wysokiej skuteczności; już wyjaśniam dlaczego. Ukraińcy przyznają, że drony miały wyeliminować radar współpracujący z baterią systemu S-400. Oślepienie rosjan pozwoliłoby zaatakować same wyrzutnie przy użyciu pocisków Neptun. „Wystrzeliliśmy dwa neptuny, skutecznie wykonały zadanie”, zapewniają ukraińskie źródła. Na zarejestrowanych przez mieszkańców Krymu filmikach widać potężny wybuch i serię eksplozji wtórnych – w mojej ocenie, wygląda to jak skutek trafienia co najmniej jednej wyrzutni S-400 (i samozapłon amunicji). Poczynienie takich szkód nie byłoby niemożliwe, ale na pewno mocno utrudnione, gdyby wcześniej nie wyeliminowano z walki radaru.

Czekamy na dalsze wieści i zdjęcia satelitarne.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Screen z filmu z zarejestrowaną eksplozją na przedmieściach Eupatorii.

„Radar”

W środę tuż po 14.00, zaalarmowany doniesieniami z Ukrainy, napisałem na Twitterze: „ruskie poderwały aż 12 Тu-95МS. Za około 2h będą w strefie zrzutu rakiet i wtedy się okaże, czy to straszak czy wstęp do kolejnego ataku rakietowego. Tak czy inaczej, TT chyba za szybko odtrąbił uziemienie flotylli Тu-95 na skutek zużycia”. Około 17.00 (czasu ukraińskiego; w Polsce była wówczas 16.00) osiem rosyjskich bombowców wystrzeliło znad Morza Kaspijskiego 36 pocisków manewrujących Ch-101/Ch-555. Co się stało z czterema pozostałymi maszynami? Zawróciły do bazy – najprawdopodobniej wystartowały dla „zmyły” (by sugerować, że atak będzie liczniejszy), choć nie da się wykluczyć awarii (rosjanie z oczywistych powodów o takich sprawach nie informują).

Ukraińska obrona przeciwlotnicza zgłosiła zniszczenie 33 pocisków Ch-101/Ch-555. Tego dnia „zdjęto” jeszcze trzy z czterech kalibrów, posłanych około godziny 13.00 (czasu ukraińskiego) z morza. Wieczorem zaś przeciwnik użył czterech hipersonicznych kindżałów – wystrzelonych przez samoloty MiG-31 – tych jednak nie udało się strącić.

Była więc środa dniem, w którym rosjanie przeprowadzili kombinowany atak rakietowy, jeden z największych w tym roku. Co istotne, pociski Ch-101/Ch-555, które wleciały nad Ukrainę od południowego wschodu, nieustannie zmieniały kierunek lotu. Ich skomplikowane trajektorie miały rzecz jasna zmylić ukraińską OPL, co niespecjalnie się udało. O jednej z tajemnic tego sukcesu napiszę w dalszej części tekstu. Najpierw mniej optymistyczne podsumowanie środowego ataku – wspomniane kindżały dosięgły zaplanowanych celów, którymi były dwa lotniska sił powietrznych Ukrainy. Nie wiem, czy rosjanom udało się zniszczyć jakieś maszyny; z pewnością polowali na Su-24, które przenoszą storm shadowy.

Druga kwestia dotyczy bombowców Tu-95 – zasygnalizowałem ją już we wpisie na TT. Część analityków od pewnego czasu donosiła o problemach rosjan z bombowcami, będącymi elementem sił strategicznych federacji. Tupolewy – zaprojektowane i przeznaczone do przenoszenia głowic jądrowych – można również wykorzystać do konwencjonalnych ataków, co rosjanie czynią regularnie od początku pełnoskalowej inwazji. Intensywność, ale i wiek maszyn sprawiły, że Tu-95 zaczęły masowo niedomagać. Tak przynajmniej twierdzili twitterowi komentatorzy. Gwoli uczciwości, sam kilka miesięcy temu pisałem o kłopotach Tu-95, choć daleko mi było do twierdzeń o całkowitym uziemieniu flotylli. Na wyposażeniu rosyjskiej awiacji jest około 70 Tupolewów (w dwóch wersjach), brakuje rzetelnych informacji o tym, ile maszyn pozostaje w stanie lotnym. Z uwagi na ich charakter (broń jądrowa to polisa ubezpieczeniowa rosji), naiwnym byłoby założenie, że rosjanie mają zaledwie kilkanaście sprawnych samolotów. To, że jest ich więcej, potwierdza jednorazowe użycie dwunastu Tu-95 – moskale raczej nie wykorzystaliby tuzina bombowców do ataku na Ukrainę, gdyby w zapasie nie mieli kilkunastu innych maszyn, gotowych do realizacji zasadniczej misji, związanej z nuklearnym odstraszaniem i ewentualną odpowiedzią. Ale…

Ale liczba rakiet odpalonych z ostatecznie ośmiu Tu-95 nie powala. „Tutki” zdolne są do przenoszenia ośmiu pocisków tego typu, co dałoby łączna salwę 64 Ch-101/Ch-555. 36 sztuk to znacznie mniej – z jakiegoś powodu wykorzystane do ataku bombowce przenosiły po cztery-pięć rakiet (choć nie da się wykluczyć, że któryś niósł nawet osiem, a inny jedną; potencjalnych kombinacji jest tu sporo, co nie zmienia faktu, że wykorzystano mniej niż 60 proc. możliwości). Oczywiście, może to mieć związek z niedostateczną liczbą posiadanych przez rosjan rakiet, ale może również częściowo potwierdzać doniesienia o kłopotach z nośnikami. Samoloty w tym zakresie niespecjalnie różnią się od ludzi – dźwiganie ciężarów wprost przekłada się na zmęczenie/zużycie konstrukcji. A dodajmy – tupolewy już od wielu miesięcy dźwigają poniżej możliwości, zwykle przenosząc po dwie-trzy rakiety. Tym niemniej latają i lata ich całkiem sporo.

Lecz ze skutecznością bywa różnie. Jako się rzekło, w tym konkretnym przypadku OPL zniszczyła 33 z 36 rakiet. Środa była w Ukrainie pogodna, a więc i widoczność przyzwoita. Co podkreślam, bo choć to przeciwlotnicy strzelali do pocisków – i to im podziękował prezydent Zełenski – za sukcesem stali również zwykli Ukraińcy. 530 konkretnych obywateli, użytkowników aplikacji ePPo, którzy tego dnia zrobili z niej właściwy użytek. W piękne letnie popołudnie nisko lecące rakiety dostrzegło zapewne tysiące ludzi, ale nie wszyscy mieli dość pomyślunku, refleksu, woli i wreszcie technicznych możliwości, by pomóc w namierzeniu i zestrzeleniu intruzów. A do tego celu służy właśnie ePPo.

ePPo jest jak wiele innych aplikacji dostępnych na smartfony – darmowa i łatwa po pobrania, choć wymaga autoryzacji (celem sprawdzenia, czy użytkownik to obywatel Ukrainy). Apka przesyła informacje o zaobserwowanych celach powietrznych, takich jak pocisk manewrujący czy dron-kamikadze. Wystarczy ją otworzyć i skierować smartfona w stronę obiektu. Następnie trzeba wybrać ikonę określającą, jaki obiekt zaobserwowaliśmy: bezzałogowiec, rakietę, śmigłowiec czy samolot. Całą procedurę kończy naciśnięcie czerwonego przycisku.

Wycelowanie smartfonem w obiekt pozwala namierzyć koordynaty, jednocześnie jest sposobem na weryfikację zgłoszenia. ePPo jest połączone z systemem obrony przeciwlotniczej Ukrainy, dzięki czemu koordynaty od razu trafiają do jej bazy danych. Dalej działają algorytmy sztucznej inteligencji. W ciągu 2-4 sekund dane z ePPo zostają przetworzone – z uwzględnieniem zarejestrowanych współrzędnych wyliczone zostają prędkości i tory lotów, najbardziej prawdopodobne kierunki ruchu. Zwizualizowane dane trafiają do jednostek OPL, uzupełniając informacje z radarów (które części nisko lecących pocisków nie widzą, bądź widzą z przerwami), tym samym znacząco poprawiając świadomość sytuacyjną przeciwlotników. Potem wystarczy już „tylko” zestrzelić intruza.

ePPo działa od jesieni zeszłego roku, jest na bieżąco udoskonalana i pomogła zestrzelić dziesiątki obiektów. Apkę pobrały setki tysięcy Ukraińców, tworząc coś, co można określić mianem „obywatelskiego radaru”, dając zarazem kolejny dowód zaangażowania zwykłych ludzi w walkę z najeźdźcą.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -