A pamiętacie o Mariupolu, bestialsko zamordowanym mieście? Za chwilę miną dwa lata, kiedy rosjanie zatknęli swoją trójkolorową szmatę na ruinach Azowstalu, ostatniej reduty tej nadmorskiej metropolii.
Tyle się po drodze wydarzyło…
Sam niekiedy łapię się na wrażeniu, że los Mariupola to jakaś odległa prehistoria. Takie postrzeganie nie ujmuje skali dramatu, ale sprzyja przekonaniu o braku związków z teraźniejszością. A przecież one istnieją – ludzie, którzy wydostali się z palonego miasta nadal żyją, a rosyjska zbrodnia wciąż nie została osądzona i ukarana.
Mariupol to żywa rana. Źle, że się przytrafiła, ale skoro już tak się stało, niech pozostanie żywą z jednego prostego powodu – byśmy wiedzieli, po co to wszystko i dlaczego. Używam określenia „my”, mając na myśli nie tylko zachodnie społeczeństwa, ale i część Ukraińców; wszystkich, którzy coraz bardziej cierpią na brak motywacji do wspierania Ukrainy i walki z ruskim mirem.
Mariupol nie może się powtórzyć – w Ukrainie i gdziekolwiek indziej – a droga do tego wiedzie przez wykrwawienie rosyjskiego barbarzyńcy. Mogłaby wieść przez jego pokojową przemianę, tylko czy to w ogóle możliwe? Jak na razie nic na to nie wskazuje.
Pozostaje więc nieść pamięć o mariupolskiej zbrodni, gdzie się da i ile się da.
Kilka dni temu przeczytałem pamiętnik Nadii Suchorukowej, ukraińskiej dziennikarki, która spędziła w Mariupolu trzy pierwsze tygodnie oblężenia. Osoby mocno w tematyce ukraińskiej zakorzenione, zapewne kojarzą Nadię – z jej wpisów w mediach społecznościowych, gdzie póki mogła, i gdy znów mogła, relacjonowała codzienność mordowanego miasta.
Pamiętnik wysłał mi znajomy Nadii, również mariupolanin; Andrzej przetłumaczył tekst na polski i poprosił o opinię, czy rzecz nadaje się do wydania w Polsce. Mój boże, co za pytanie…
Lapidarny styl i perspektywa podwórka, mieszkania, a na końcu piwnicy; nie, to nie jest epickie dzieło, pełne strzelanin, walki wręcz, technikaliów i statystyk. To intymne świadectwo postępującej zagłady, spisane przez osobę pozbawioną sprawstwa i bezbronną wobec „wielkiej historii”. A zarazem obdarzoną darem obserwacji i wspaniałym literackim talentem. To SIĘ czyta.
Czyta wbitym w fotel. Lektura jak żywo przypomina relacje cywilnych mieszkańców powstańczej Warszawy; widać wspólnotę losu, widać, że nazistów zastąpili raszyści, że to jedno i to samo zło.
O którym nie wolno zapomnieć.
Zarekomendowałem tekst swojemu wydawcy, zobaczymy, co z tego wyjdzie.
A Wy rzućcie okiem na ten fragment – to jeden z wielu, który mnie wywalił z kapci.
„(…) Ta cisza jest jak czarna, lepka ciecz. Zalewa wszystko dookoła, głównie wieczorem i w nocy. Wokół jest beznadziejnie ciemno, wydaje się, że wszyscy gdzieś się zaczaili. Nie wierzę, że nasi sąsiedzi śpią w tym czasie. Cisza nie jest senna, jest zabójcza. Leżę w łóżku i bezmyślnie wpatruję się w ciemne okno naprzeciwko. Czekam, aż się zacznie, aż nadleci pocisk.
Pośród tej ciszy Angie ma atak epilepsji.
Najpierw słyszę dziwny dźwięk na dole, przy łóżku. Zapalam knot i widzę, że jej głowa jest odchylona do tyłu, a łapy drżą. Ósmy dzień wojny, komunikacja telefonicznej już nie ma. Nie mam też leków dla Angie, więc po prostu siedzę na podłodze obok, głaszczę ją po łbie, po brzuchu, mówię, że jest najlepsza, najpiękniejsza, że bardzo ją kochamy, namawiam, żeby się nie bała. I w myślach proszę strzelających: „Nie teraz, błagam. Jeszcze nie zaczynajcie”. Podczas każdego ostrzału wychodzimy z Angie do przedsionka, ale w tej chwili to niemożliwe. Psina wije się z bólu.
A jednak te bydlęta zaczynają strzelać jak zwykle. Planu raszystowskich ostrzałów już się nauczyliśmy. Nie pozwalają nam zasnąć ani jednej nocy! Dłubią niczym szalony dzięcioł, który chce przebić ściany naszego domu.
Razem z mamą wyciągamy Angie na kocu do wspólnego korytarza. Potem biegam po trzęsącym się mieszkaniu i łapię kota. Josik nie znosi wyjścia na korytarz. Chowa się pod łóżkiem, a ja wyciągam go stamtąd za łapy. (…).
Tej nocy siedzę przy Angie na korytarzu. Atak trwa u niej ponad półtorej godziny. Tamci cały czas strzelają, potem słychać huk samolotu. Mam to w nosie. Tulę psa i nie marzę o końcu bombardowania, ale o tym, żeby Angie poczuła się lepiej.
Wredni raszystowscy dranie, nie będę nikogo przeklinać, ale niech wasze piekło będzie takie, jak ta noc we wspólnym korytarzu przy Alei Pokoju (…)”.
Nz. inny, bardziej retrospektywny fragment. Mnóstwo grozy i gorzkiego dowcipu…