Bieda-armia

Ministerstwo obrony rosji nie podaje danych na temat własnych strat w Ukrainie. Możliwa jest jednak analiza danych z otwartych źródeł, jak profile społecznościowe wojskowych i ich krewnych czy wzmianki w lokalnych i regionalnych mediach (na przykład o pogrzebach). W taki sposób (m.in.) do stycznia 2024 roku dziennikarzom portalu Mediazona i rosyjskiego serwisu BBC udało się ustalić tożsamość ponad 42 tys. poległych żołnierzy putinowskiej armii. Z Moskwy, której mieszkańcy to niemal 9 proc. populacji kraju, pochodził nieco ponad jeden procent ofiar (1,2). Podobnie miały się sprawy z Petersburgiem – petersburżanie to prawie 4 proc. wszystkich rosjan i zaledwie 1,2 proc. zabitych w spec-operacji. Z kolei odsetek poległych, którzy wywodzili się z azjatyckiego Czelabińska, to 2,8 proc., gdy w mieście mieszka 0,8 proc. obywateli federacji. Co ciekawe, prawie jedną piątą zidentyfikowanych zabitych (7,8 tys.), stanowili zwerbowani do wojska więźniowie.

Mamy więc kolejny dowód na to, że armia najeźdźców to głównie wykolejeńcy i przedstawiciele zabiedzonej rosyjskiej prowincji – jej europejskich enklaw i azjatyckiego interioru. Na przykład mieszkańcy Buriacji, gdzie w 2022 roku przyzwoita pensja pozostawała na poziomie 20 tys. rubli, co odpowiadało tysiącu pięciuset złotych. Przy podobnych do naszych cenach żywności i usług komunalnych.

Armia tymczasem od zawsze płaciła kilka razy tyle, a gdy zaczęła się „specjalna operacja wojskowa” – nawet dziesięć razy więcej. I oczywiście frontowy „przemiał” w wielu przypadkach zniweczył marzenia o stabilnym życiu na państwowym wikcie, ale patrząc szerzej, śmierć żołnierzy nie musi oznaczać materialnej katastrofy dla członków ich rodzin. Pamiętacie historię białej łady?

Latem 2022 roku telewizja rossija 1 nadała reportaż poświęcony rodzicom aleksieja małowa, zabitego w Ukrainie rosyjskiego żołnierza. 31-letni małow, przed wojną mieszkaniec wsi w obwodzie saratowskim, zginął na początku inwazji. Pośmiertnie przyznano mu medal za odwagę, a jego żyjącym rodzicom „pogrzebowe”. W materiale państwo ci z dumą opowiadali o synu i o otrzymanym zasiłku, za który kupili m.in. nowiutką ładę. Białą, bo o takiej marzył aleksiej – usłyszeliśmy z ust jego ojca. „W pierwszą podróż nowym autem rodzice wybrali się na cmentarz, do syna”, mówił narrator. Przesłanie reportażu było jednoznaczne – nie ma dziecka, ale jest samochód. No i reszta pokaźnego odszkodowania, w przeliczeniu niemal milion złotych.

Materiał, jakkolwiek kuriozalny, wpisywał się w cały szereg działań rosyjskiej propagandy skierowanej do „swoich”. Przekaz sprowadzający się do stwierdzenia: „niezależnie od okoliczności udział członka rodziny w spec-operacji wam się opłaci”, trudno uznać za subtelny, a czy był skuteczny? Wiosną i latem 2022 roku rosyjskie media regularnie informowały o przypadkach donosów na synów (mężów, ojców), którzy „uchylali się od służby wojskowej w ważne dla kraju dni”, a mówiąc wprost, nie chcieli dać sobie i bliskim szansy na zarobek i „odkucie się”. Jedne redakcje czyniły to triumfalnie, inne w tonie bardziej ponurym, dostrzegając niszczące dla relacji międzyludzkich skutki presji, wywieranej na siebie przez członków rosyjskich rodzin.

Skądinąd to znamienne zjawisko – owa kampania medialna, mająca na celu pozyskanie ochotników do służby w Ukrainie, oraz powody, dla których ją uruchomiono. Choć MON oferował ogromne jak na rosyjskie standardy pieniądze, chętnych wciąż było za mało. Armia musiała sięgać po niestandardowe rozwiązania, na przykład proponować więźniom skracanie wyroków, a niesolidnym kredytobiorcom czy alimenciarzom (i generalnie osobom w trudnej sytuacji życiowej) pomoc w uregulowaniu należności. Równolegle, w mediach i na ulicach, prowadzono zakrojoną na szeroką skalę akcję odwołującą się do wartości patriotycznych i propaństwowych, lecz i tak to zachęty finansowe pozostały istotą rekrutacji.

Mieliśmy zatem do czynienia z porażką putinowskiego reżimu, który w warstwie retorycznej tak często odwoływał się do idei nacjonalistycznych, a w praktyce zmierzył się ze społeczną obojętnością na górnolotne hasła i odezwy. Potencjalny rosyjski rekrut deklaratywnie wspierał politykę państwa, lecz ani myślał nadstawiać za nią głowy. To dlatego konieczny okazał się przymusowy pobór, czyli tzw. częściowa mobilizacja, która do końca 2023 roku objęła ponad milion osób. Też skądinąd głównie biednych, których nie stać (było) na ucieczkę z kraju czy wykupienie się z rąk urzędników wojenkomitetów – co według najświeższych danych kosztuje od 10 do 25 tys. dolarów.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Michałowi Strzelcowi, Joannie Marciniak, Andrzejowi Kardasiowi i Irinie Wolańskiej. A także: Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Maciejowi Ziajorowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Sławkowi Polakowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu i Jakubowi Dziegińskiemu.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich dwóch tygodni: Monice Blauth, Łukaszowi Podsiadle, Tomaszowi Jakubowskiemu, Sławomirowi Trzeciakowi i Karolowi Woźniakowi.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. ilustracyjnym zniszczona samobieżna haubica Goździk (typ mocno przestarzałej dziś bieda-broni, używany przez obie strony konfliktu)/fot. własne

Klincz

Mamy dziś siedemsetny dzień „specjalnej operacji wojskowej”. I właśnie zaczął się ostatni miesiąc drugiego roku pełnoskalowej wojny na Wschodzie. Agresorzy właśnie zakończyli rozmieszczanie dodatkowych zestawów rakietowych S-300 – w obwodzie leningradzkim, na północy rosji. Mają one zapewnić obronę przeciwlotniczą skupionym wokół Petersburga obiektom przemysłowym i infrastrukturze krytycznej. W nocy z 21 na 22 stycznia br. ukraińskie drony zaatakowały terminal LNG w Ust-Łudze (110 km od stolicy obwodu). Było to pierwsze uderzenie w tym rejonie, dotąd – z uwagi na odległość od granic Ukrainy – uchodzącym za bezpieczny.

Ukraińskie drony przedarły się do obwodu nad Białorusią. Skróciły drogę, lecz i tak musiały pokonać ponad 900 km. Zyskanie przez Ukraińców możliwości precyzyjnego rażenia na tak dużym dystansie oznacza, że wojna weszła w kolejną fazę, jakże odległą od buńczucznych zapowiedzi kremlowskiej propagandy z 24 lutego 2022 roku. „Trzy dni i Kijów nasz!”, twierdzili wówczas rosjanie. Kijowa jak nie mieli, tak nie mają, za to muszą troszczyć się o arcyważny dla nich Petersburg. I przełykać przy tym kolejną gorzką pigułę, bo to oni sami wydrenowali białoruską OPL, kosztem armii łukaszenki wetując własne straty na froncie.

—–

A i front dostarcza moskalom niemałych trosk. Nie doszło do załamania się ukraińskiej obrony na skutek zużycia armii w operacji zaporoskiej i ustania amerykańskiej pomocy wojskowej. Inicjatywa nadal jest po rosyjskiej stronie, ale atakującym „brakuje pary”. Ewidentnie kuleje logistyka, do tego stopnia, że na wielu odcinkach styku wojsk rosjanie nie mają wystarczającej ilości amunicji, żywności i wody. W takich miejscach tylko relatywna słabość Ukraińców decyduje o statyczności działań.

Kampania powietrzna skupiona jest na celach wojskowych, ale Moskwa nie chwali się sukcesami (a gdyby takie były, z pewnością trąbiłaby o nich głośno). Głośno jest za to o tej części działań wymierzonych w cywilów. Rakiety i drony spadające na ukraińskie miasta od końca grudnia ub.r. zabiły kilkadziesiąt osób, kilkaset raniły. Jakkolwiek wywołuje to w Ukraińcach żałobę, o utracie woli oporu społeczeństwa nie ma mowy.

Na razie nie ma też mowy o wznowieniu amerykańskiej pomocy, lecz i tu moskale nie mogą świętować. Europa bowiem „spięła pośladki” – Ukraina zyskuje kolejne deklaracje pomocy, tylko w grudniu Kijów otrzymał od partnerów wsparcie w wysokości 15 mld euro.

W takich okolicznościach wojna weszła w tryb „na przeczekanie”. Wielu analityków jest zdania, że pozostanie w nim przez cały 2024 rok.

—–

Czy rzeczywiście innej opcji nie ma?

Wszystko, co wiemy o rosyjskiej armii po 24 lutego 2022 roku, skłania do wniosku, że nie jest ona w stanie przeprowadzić rozległej operacji zaczepnej, która miałaby rozstrzygający charakter. Doniesienia o rychło mającej nastąpić, wielkiej rosyjskiej ofensywie, można więc włożyć między bajki. Nie wyklucza to jednak scenariusza lokalnych ataków, kanalizujących uwagę i zasoby Ukraińców, poza tym realizowanych z zamysłem osiągnięcia korzyści propagandowych. Możemy być pewni, że ewentualny upadek broniącej się od dziewięciu lat (!) Awdijiwki, zostanie przez Kreml ograny niczym wiktoria berlińska z 1945 roku.

Zarazem rosjanom nie sprzyja kondycja ich własnej gospodarki. Wbrew twierdzeniom propagandy, sankcje działają – ograniczony dostęp do rozległego wachlarza niezbędnych półproduktów i urządzeń sprawia, że produkcja zbrojeniowa nie rośnie od lata 2023 roku. W efekcie armia rosyjska w coraz większym zakresie strzela podłej jakości amunicją z Korei Północnej. Nowego fabrycznie sprzętu jest w linii jak na lekarstwo, wojsko wciąż korzysta z renty po ZSRR. Pozwala to odtwarzać gotowość bojową w oparciu o wyciągany z magazynów demobil, ale o budowaniu nowej jakości nie ma mowy. Zwiększenie nakładów na obronność – które pozwoliłoby na zbudowanie przynajmniej dużej przewagi ilościowej – również nie wchodzi w grę. Wojsko i aparat bezpieczeństwa już teraz pochłaniają 40 proc. oficjalnego budżetu, wedle nieoficjalnych danych, 6 na 10 rządowych rubli idzie na podtrzymanie wojennego wysiłku.

Trudno nazwać taką sytuację komfortową, co nie zmienia faktu, że Ukraina ma gorzej. W czym Kreml widzi swoją szansę, zakładając, że rosja wytrzyma więcej i dłużej.

—–

W Kijowie nie są ślepi i dobrze wiedzą, kogo premiuje obecny klincz. Ale realnych sposobów na jego przerwanie nie ma. Nie ziści się skrajnie optymistyczny scenariusz – rysowany przez niektórych obserwatorów konfliktu – zgodnie z którym Ukraina ponowi latem, tym razem zwycięską kontrofensywę. Armia ukraińska nie jest i w najbliższych miesiącach nie będzie zdolna – podobnie jak rosyjska – do poważniejszych operacji zaczepnych. I wcale nie chodzi o problemy z mobilizacją i odtwarzaniem stanów osobowych (tu, zakładam, Ukraińcy sobie poradzą, bo to wyłącznie ich wewnętrzny problem). A o co?

Odpowiedź w dalszej części tekstu. Opublikowałem go w portalu Interia.pl – oto aktywny link.

—–

Szanowni, jako się rzekło, książka jest już u Wydawcy. W „Posłowiu” tymczasem zawarłem  następujący fragment: „(…) chciałbym podziękować wszystkim, którzy mają swój wkład w powstanie tej książki. Dziękuję Patronom i 'Kawoszom’, którzy wspierali i wspierają mnie finansowo, za pośrednictwem serwisów Patronite i Buycoffee.to. Dziękuję Społeczności, jaka zgromadziła się wokół mojego blogu i profilu na Facebooku – za uznanie, krytykę i przede wszystkim za rzeczowe dyskusje. (…) Ufam, że było warto”.

Nz. Ofiary wczorajszego ataku rakietowego na Charków. „Rakiety i drony spadające na ukraińskie miasta od końca grudnia ub.r. zabiły kilkadziesiąt osób, kilkaset raniły. Jakkolwiek wywołuje to w Ukraińcach żałobę, o utracie woli oporu społeczeństwa nie ma mowy”/fot. Prokuratura Regionalna w Charkowie

Głównodowodzący

Biuro prezydenta Ukrainy ujawniło po południu, że Wołodymyr Zełenski znów pojawił się na froncie. Tym razem w Bachmucie, o który trwają obecnie ciężkie walki. Wizyta odbyła się dziś rano, prezydent spotkał się z żołnierzami, kilkunastu z nich wręczył odznaczenia. Do ceremonii doszło w jakimś dużym fabrycznym obiekcie (sądząc po udostępnionych fotografiach), co może być – choć nie musi – istotną wskazówką. Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu godzin Ukraińcom udało się wyprzeć rosjan z miasta – tym samym atakujący utracili to, co z tak wielkim trudem zdobywali przez miniony miesiąc. Jedyne rosyjskie pozycje, które oparły się ukraińskim kontratakom, znajdowały się w części przemysłowej. Tak przynajmniej było jeszcze w niedzielę. Czyżby i stamtąd ruskich już wykurzono?

Oczywiście, spotkanie z żołnierzami mogło zostać zaaranżowane gdzie indziej – nie bezpośrednio pod nosem rosjan, ale kilka kilometrów od ich najdalej wysuniętych pozycji. Byłoby to zresztą zgodne z wojennym BHP. Wizyta głównodowodzącego to ważny element podtrzymywania morale, ale też nie powinna być przedsięwzięciem samobójczym. Nie rozstrzygam, jak to wyglądało w Bachmucie, ale wolałbym, by prezydentowi nie pozwalano pakować się za blisko. Front to linia styku wojsk, ale i bezpośrednie zaplecze, nieco bezpieczniejsze i dające większą gwarancję zakończonej powodzeniem ewakuacji – gdyby do takiej dojść musiało.

Pytacie mnie – jak on się tam dostaje? Nie wiem – mogę tylko spekulować, opierając się o własną znajomość Ukrainy, świadomość tamtejszych dystansów (w Polsce zwykle nie zdajemy sobie sprawy, jak rozległy jest to kraj), czy analizę treści codziennych wystąpień Zełenskiego. Te ostatnie zawsze zawierają odniesienia do bieżących wydarzeń, co sugeruje, że nie nagrywa się ich z wyprzedzeniem. Jeśli zatem wieczorem prezydent jest w Kijowie, był w nim poprzedniego wieczoru, to oznacza, że miał dobę na podróż 800 km w jedną stronę. Z przyczyn oczywistych nie lata prezydenckim odrzutowcem (choćby dlatego, że ten wymaga odpowiedniej obsługi i lotniska), pociąg to opcja zbyt czasochłonna i niebezpieczna (skład narażony jest na atak z powietrza, dywersję, na nieplanowany długotrwały postój – generujący kolejne zagrożenia – będący efektem np. braku prądu czy uszkodzenia sieci trakcyjnej). Trudno też, przy zachowaniu minimum warunków bezpieczeństwa, odbyć taką podróż skrycie. Z tego samego powodu wykluczam transport samochodowy, tym bardziej, że w Ukrainie mamy do czynienia z niskiej jakości infrastrukturą drogową.

Zostają więc śmigłowce. Niskie przeloty, niewykluczone, że podzielone na odcinki, odbywające się przy stałym, bieżącym wsparciu natowskich systemów rozpoznania lotniczego, co pozwala informować załogi (maszyny prezydenckiej i co najmniej jednej towarzyszącej) o ewentualnych zagrożeniach w czasie (niemal) rzeczywistym. Kilka godzin w jedną stronę (pod osłoną nocy; większość wizyt prezydenta ma miejsce w godzinach porannych), kilka w drugą. Zresztą, niewykluczone, że Zełenski nie wraca tego samego dnia do stolicy. Tła dla nagrań można generować komputerowo, a i miejsca, w których zatrzymuje się prezydent, wcale nie muszą odbiegać wizualnie od wnętrz znanych z budynku administracji w Kijowie. By poczynić jakieś rozstrzygnięcia w tej kwestii, musielibyśmy mieć dostęp do kalendarza Wołodymyra Zełenskiego i skonfrontować jego podróże z listą spotkań ponad wszelką wątpliwość odbytych w stolicy.

Niezależnie od tych dylematów, faktem jest, że ukraiński prezydent nie cierpi na brak odwagi. W przeciwieństwie do rosyjskich przywódców (o czym zawsze donoszę z dziką satysfakcją). Dziś dla przykładu rypła się sprawa z niedawną podróżą ministra obrony rosji, który miał osobiście zapoznać się z sytuacją na froncie. Propagandową ustawkę z siergiejem szojgu w roli głównej zdemaskowano z pomocą samych rosjan – i oficjalnych zdjęć udostępnionych przez ministerstwo obrony. Ich zawartość pozwoliła na dokładną geolokalizację miejsca, nad którym przelatywał śmigłowcem szojgu. Linie okopów, wedle opisów znajdujące się w rejonie „specjalnej operacji wojskowej” – czujnie oglądane przez ministra z okna maszyny – okazały się być umiejscowione w rejonie Armiańska na Krymie, ponad 80 km od najbliższych pozycji wojsk ukraińskich.

Jeszcze większa szopka towarzyszyła wczorajszej wizycie putina w Mińsku. Najpierw narobiły ruskie tłoku, wysyłając w powietrze kilka rządowych maszyn – każda z nich mogła przewozić głównego lokatora Kremla. Ostatecznie zaś putin wyruszył na spotkanie z Łukaszenką z Petersburga, nie z Moskwy. A nad Białorusią jego samolot otrzymał silną eskortę – wszak wiadomo, całkiem nieopodal czaiły się natowskie myśliwce…

Nabijam się rzecz jasna, choć samą wizytę traktuję już zupełnie poważnie. Ale temu poświęcę kolejny wpis.

Ps. Jak donosi „New York Times” (a za nim polskie media), moskiewscy notable „ograniczyli swoje wizyty na froncie” po tym, jak wojska ukraińskie wiosną br. ostrzelały sztab rosyjski w Izjumie. Ukraińcy ustalili wówczas, że znajdował się tam gen. walerij gierasimow. Zamierzali zabić szefa sztabu rosyjskiej armii, ale ten opuścił ostrzelany obiekt tuż przed atakiem. Atakiem, który NYT określił mianem „zamachu”. O czym wspominam, bo strasznie mnie takie nazewnictwo zirytowało. Zamachu bowiem mogą dokonać terroryści, bojówki, mafie. Atak rakietowy na rosyjskie stanowisko dowodzenia przeprowadziła regularna armia, podczas regularnych działań zbrojnych. Generałowie też na wojnach giną. Rosyjscy jakoś częściej, ale nie ma w tym terroryzmu, a zwykły (neo)sowiecki bardak.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Wołodymyr Zełenski w Bachmucie/fot. Administracja Prezydenta Ukrainy

B-52

Poleciał wczoraj putin do Kaliningradu. Obecność führera na odebranej Niemcom prowincji, w rosyjskiej eksklawie pośród unijnych ziem, na „lotniskowcu” rus-armii, w rocznicę wybuchu wojny, w czasie trwania kolejnej, która jest również starciem Zachodu z rosją, nie była li tylko zwykłą wizytą głowy państwa. Chciał car w starym stylu pogrozić, ponapinać mięśnie. Gdyby mógł, dałby się sfotografować podczas wizyty w pułku Iskanderów, ale skądinąd wiadomo, że rakietowe jednostki już dawno temu przerzucono na Białoruś – gdy okazało się, że to, co pierwotnie zadysponowano „na Ukrainę”, nie wystarcza. Kolejne baterie Iskanderów też Ukraińców nie złamały, a wystrzelawszy zapasy, czekają teraz na dostawy. Które może przyjdą, a raczej nie, bo przemysłowi brakuje (zachodnich) komponentów do produkcji.

Ptaszki ćwierkają, że miał putler w zamian pojawić się na lotnisku, gdzie stacjonują MiG-i-31. O których przybyciu do obwodu rozpisywały się dwa tygodnie temu rosyjskie media, hurrapatriotycznie zaznaczając, że myśliwce przenoszą hipersoniczne pociski Kindżał. I że teraz to dopiero NATO narobi w majtki. No więc nie narobiło, o czym później. Najpierw jednak o putinie, który ostatecznie na żadnym lotnisku się nie pojawił. Chyba prawdą jest, że unika on od jakiegoś czasu otwartych przestrzeni; ostatni raz widać go było w takim miejscu 9 maja, z okazji dnia pabiedy. Stanęło więc na tym, że putin w Kaliningradzie spotkał się ze szkolną młodzieżą. W jakiej to piwnicy było, nie wiadomo.

Wiadomo za to, że NATO postanowiło zrobić show of force co się zowie. I dziś koło południa trzy B-52 przefrunęły sobie nad państwami nadbałtyckimi, momentami ledwie 50 km od sowieckiej granicy. W rygorach wojennej sztuki to taniec na nosie, wyraz pogardy dla możliwości kacapskiego lotnictwa i obrony przeciwlotniczej. Oj musiało się gotować w orczych centrach dowodzenia, gdy „anioły zagłady” muskały skrzydłami ukochany przez wodza Petersburg, a później ten sam „rzut beretem” dzielił je od Kaliningradu. Nie wiem, co niosły boeingi, ale pamiętajmy, że to bombowce strategiczne. W czasach sprzed 1989 roku ich pojawienie się w okolicy wieszczyło drugą część (po pierwszej fazie rakietowego ataku) atomowego armagedonu. Tym ważniejsze zatem jest to, co wydarzyło się później – dwie maszyny poleciały w stronę Szwecji, a potem na zachód (do Wielkiej Brytanii), jedna zaś usiadła w Polsce, w Powidzu. Po raz pierwszy w historii na polskiej ziemi wylądował legendarny B-52.

O czym donoszę Wam w nieco piąteczkowym stylu, choć wciąż jak najbardziej na serio.

—–

Nz. B-52 w Powidzu/fot. MON

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to