Letarg

Jutro dojdzie do rozmowy telefonicznej donalda trumpa i putina – potwierdzili to przedstawiciele obu stron. Głównym tematem ma być ukraińsko-amerykańska propozycja 30-dniowego zawieszania broni. Co z tego wyniknie?

Moskwa nie odrzuca idei rozejmu, ale stawia zaporowe warunki odnośnie przyszłego porozumienia pokojowego. Przypomniał je dziś rano, w propagandowej Izwiestii, aleksandr gruszko, wiceminister spraw zagranicznych rosji.

– NATO wykluczy możliwość członkostwa Ukrainy w Sojuszu, a kraj ten pozostanie neutralny – wyliczał, dodając, że nie może też być mowy o wojskowej misji pokojowej. Jego zdaniem, dopuszczalne byłoby wysłanie nad Dniepr „nieuzbrojonych obserwatorów”, ale dopiero po wypracowaniu porozumienia pokojowego.

Co na to Kijów?

Minister spraw zagranicznych Ukrainy Andrij Sybiha, w wywiadzie dla RBC Ukraine, wskazał ukraińskie „czerwone linie”.

– Po pierwsze, integralność terytorialna i suwerenność Ukrainy. Nigdy nie uznamy okupowanych terytoriów – mówił. – Po drugie, żadna obca siła nie ma prawa weta wobec decyzji narodu ukraińskiego dotyczących członkostwa w sojuszach, takich jak Unia Europejska czy NATO. Po trzecie, nie może być żadnych ograniczeń dotyczących zdolności obronnych Ukrainy, siły naszej armii i naszych możliwości.

Wróćmy na moment do rosjan i dodajmy dla porządku, że Kreml oczekuje również przekazania kontroli nad niezdobytymi obszarami w obwodzie chersońskim, zaporoskim i donieckim; te żądania formułowane są od dawna, ostatnio powtórzył je siergiej ławrow.

Co zaś się tyczy ukraińskiego „nie” dotyczącego okupowanych terytoriów – pozwólcie, że uszczegółowię. Nie chodzi tu o zakłamywanie rzeczywistości i „niedostrzeganie” faktu, że rosjanie kontrolują jedną piątą Ukrainy. Idzie o to, że Kijów nie zamierza zrzec się prawa do tych obszarów, co wcale nie wyklucza umowy pokojowej. Po prostu, musiałaby ona zawierać formułę o tymczasowym statusie prawnym rosyjskich zdobyczy, do uregulowania w przyszłości, w odrębnych porozumieniach. Na co Moskwa zgodzić się nie chce.

Bo rosja de facto oczekuje ukraińskiej kapitulacji. Łaskawie żąda tylko części terytorium, ale też powojennej Ukrainy jako słabego i samotnego państwa. Ciekawe dlaczego…?

Ukraińcy wiedzą dlaczego – i nie godzą się na rozbrojenie armii.

Ewentualny 30-dniowy rozejm niczego w tej układance nie zmieni. Przyda się obu wymęczonym armiom, które będą miały czas na odpoczynek i przegrupowanie – a potem znów rzucą się na siebie. Jeśli Amerykanie na poważnie traktują rolę mediatorów – myślą o czymś więcej niż krótkotrwałe zawieszenie broni – musieliby przede wszystkim docisnąć Moskwę. Trudno bowiem oczekiwać od Ukraińców, by wyrzekli się elementarnego prawa do samoobrony. Na razie wiemy, że administracji trumpa dociskanie rosjan nie wychodzi (mniejsza już o przyczyny). Wiemy też, że presja na Ukrainę – jakkolwiek silna – niespecjalnie podziałała; Kijów gotów byłby walczyć dalej bez wsparcia USA, zwłaszcza przy zwiększonej pomocy Europy, która z kolei, wszystko na to wskazuje, na dobre budzi się z pacyfistycznego letargu.

Czy obudzą się też Stany – i przypomną sobie, czym są i ile mogą?

—–

Moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – zapraszam Was do sklepu Patronite, gdzie możecie nabyć moje tytuły w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę (wkrótce uzupełnioną o wyprzedane pozycje) znajdziecie pod tym linkiem.

Nz. Ukraiński żołnierz podczas szkolenia, zdjęcie ilustracyjne/fot. SzG ZSU

Obrzydliwca

Spotkanie Zełenski-trump, komentarz na szybko. Dostrzegam trzy warstwy tego wydarzenia, zacznę od emocjonalnej.

To było obrzydliwe zagranie ze strony amerykańskiego prezydenta. Coś jak pastwienie się nad ofiarą gwałtu – że sprowokowała, że nadal prowokuje, ba, że jest na tyle bezczelna, by dochodzić swoich praw przed sądem. „Nam się to nie podoba. Winnaś być bardziej uległa, skromna, pogodzić się z tym, co Cię spotkało”. Przyzwoici mężczyźni tak nie mówią, przyzwoici mężczyźni leją za takie teksty w ryj. Na studiach uczono mnie interpretacji mowy ciała, dostrzegłem więc, z jakim trudem Zełenski powstrzymywał się, by nie dać pomarańczowemu w ryj.

Dołożył mu inaczej, co pozwala nam przejść do drugiej warstwy – retorycznej. „Gdyby nie nasz sprzęt, wojna skończyłaby się w dwa tygodnie”, rzekł w pewnym momencie trump. „Tak, wiem, putin mówił, że w trzy dni”, odparł na to Zełenski. Rasowy idiota jest na tyle głupi, że nie dostrzega swojej głupoty. Nie sądzę, by trump przyznał – nawet przed samym sobą – że został w tym momencie, jak to zwykło się u nas mówić, zaorany. Ale został; to była wybitna riposta, która ofiarę emocjonalną czyni zwycięzcą retorycznym.

Tyle że nie emocje i nie retoryka są tu najważniejsze. Tak dochodzimy do trzeciej warstwy – polityki realnej.

Moim zdaniem, dzisiejsze przedstawienie ma posłużyć trumpowi za wymówkę. Pisałem o tym szerzej w tekście dla portalu Interia.pl – oto link. „Ukraina nie chce pokoju, nie jest na to gotowa”, amerykański prezydent mówi to już wprost. Usprawiedliwia się przed tymi, którzy go wybrali – że nie dotrzymał obietnicy szybkiego zakończenia wojny. Nie dotrzymał, bo jest kiepskim negocjatorem i ruscy wodzą go za nos, no ale do tego się nie przyzna. Lepiej zwalić winę na Zełenskiego.

Tyle że to wcale nie musi być „koniec świata”. Rozumiem i po części podzielam emocjonalne powody do lamentu, ale na boga, niech przemówią fakty. A na to potrzeba jeszcze trochę czasu.

Możliwości są dwie. Zła, czyli taka, kiedy USA wycofają wsparcie dla Ukrainy. Ale jest i lepsza – w ramach której Ameryka wciąż będzie Ukraińców wspierać. Paradoksalnie teraz może to być nawet łatwiejsze, wszak trump „udowodnił” już, że szybki pokój nie jest możliwy.

Poczekajmy kilka dni, by mieć w tej materii jasność.

—–

Moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – w sklepie na Patronite pojawiły się kolejne książki – powieści, które napisałem i wydałem „w czasach afgańskich”, reportaż z tamtego okresu oraz książka political/war fiction, dziejąca się w realiach pandemii i rosyjskiej agresji militarnej na Polskę. Polecam lektury – by je nabyć, przejdźcie na stronę pod tym linkiem.

Nz. Wpis trumpa, którym zaznacza brak gotowości Zełenskiego do negocjacji.

Kije…

Z buńczucznych zapowiedzi Donalda Trumpa – że zakończy wojnę w Ukrainie w dobę po zwycięskich wyborach – nic nie wyszło. Kampanijna gadka na użytek wewnętrzny brutalnie zderzyła się z realiami międzynarodowej polityki. Prezydent-elekt nie wydaje się tym specjalnie zrażony. Spuścił nieco z tonu, ale wciąż deklaruje szybkie działanie – teraz ma to być 30 dni potrzebnych na wygaszenie konfliktu, liczonych od momentu objęcia funkcji 47. prezydenta USA.

Problem w tym, że Moskwa nie chce rozmawiać. Nie że w ogóle, ale w terminarzu nakreślonym przez Trumpa. Ukraińcy też nie wierzą, by w miesiąc udało się załatwić sprawę. No i wciąż mają nadzieję, że nowy prezydent USA nie zgodzi się na układ, który w oczach opinii publicznych uczyni go tym słabszym. Spodziewają się polityki „wymuszenia pokoju siłą”. Wymuszenia na rosji, rzecz jasna.

Jakie są tu opcje?

Jesienią 2022 roku administracja Joe Bidena zagroziła Moskwie, że siły zbrojne USA zniszczą rosyjską armię w Ukrainie, jeśli Kreml zdecyduje się na użycie broni jądrowej (co wówczas, w obliczu koszmarnych klęsk na froncie, rosjanie rozważali). Tak jak wtedy, tak i obecnie potencjał USA pozwoliłby na zadanie rosji dotkliwego ciosu bez sięgania po „atomówki”. Teraz byłoby to nawet łatwiejsze, zważywszy na postępującą degradację techniczną rosyjskiej armii. Innymi słowy, w zasięgu Trumpa stoi potężny kij – prezydent nie musi go używać, wystarczy, by nim pogroził. Ale czy ma dość charyzmy, by zagrać z rosjanami tak ostro i va banque? Szczerze wątpię.

Inny sposób na „wymuszenie pokoju siłą” to rozbudowa potencjału ukraińskiej armii. Dziś liczy ona ponad 900 tys. żołnierzy. Sporo, zważywszy na fakt, że kontyngent rosyjski w Ukrainie to 600 tys. ludzi, a łącznie w konflikt zaangażowanych jest 800 tys. rosjan. Problem w tym, że sprzętu przyzwoitej jakości starcza dla połowy personelu ZSU. Reszta służy w „gołych” brygadach o nikłej wartości. Uzbrojenie zza oceanu by to zmieniło, ale… Pozwólcie, że jeszcze raz przywołam wyliczenia Ołeksandra Kowalenko, ukraińskiego analityka militarnego. Wynika z nich, że każdym stu tysiącom żołnierzy należałoby przydzielić 1,4 tys. czołgów, cztery tysiące wozów bojowych i półtora tysiąca sztuk artylerii. Taka siła zdziałałaby „cuda”, lecz jej uruchomienie to wymagające zadanie nawet dla USA. Zajęłoby dużo (dużo-dużo) więcej niż 30 dni, a sama groźba dozbrojenia Ukraińców pewnie by tu nie wystarczyła.

—–

To może presja ekonomiczna? Trudno oprzeć się wrażeniu, że kwestia ponownego dopuszczenia rosji do pełnej wymiany gospodarczej jest dla Kremla kluczowa – rosyjska gospodarka bowiem ledwie dyszy. Problem w tym, że gdyby na to pozwolić, federacja w ciągu kilku-kilkunastu lat odbudowałaby zdolności zdegradowanej armii. A wówczas los sąsiadów rosji – nie tylko Ukrainy – znów byłby zagrożony. Zachód, a więc i USA, musi tę okoliczność brać pod uwagę. Obrazowo rzecz ujmując, grać z Moskwą tak, by ta nie zmieniła podarowanej marchewki w kij.

Czym jest ta marchewka? Trzystoma miliardami dolarów zamrożonych aktywów rosyjskiego banku centralnego, które „leżą” na Zachodzie. Te 300 „dużych baniek” to znacznie więcej niż Moskwa wydała dotąd na wojnę w Ukrainie (na co poszło 200 mld dol.), dość, by – patrząc z perspektywy interesów putina i reżimu – zapewnić rosji w miarę miękkie lądowanie po wojennej zawierusze.

No więc gdyby zagrozić Moskwie przepadkiem tego majątku? Przymiarki czyni już teraz administracja Bidena, starają się przekonać europejskich sojuszników do przeniesienia owych 300 miliardów na konto powiernicze, które zostałoby odmrożone wyłącznie w ramach porozumienia o przerwaniu wojny rosji z Ukrainą. Moskwa dostałaby czytelny sygnał: „Jeśli chcecie odzyskać pieniądze, musicie przyjść i rozmawiać”.

Jak wynika z informacji CNN, inicjatywa ta została skonsultowana z otoczeniem Trumpa i nim samym. Według źródeł redakcji, Trump poparł taką strategię, przekonany, że szybko doprowadzi ona rosjan do stołu negocjacyjnego. Kto wie, może nawet w 30 dni…

Problem? Jeden; 280 mld aktywów spoczywa w europejskich instytucjach finansowych, tylko 20 mld pozostaje w bankach z siedzibą w USA. Tymczasem sojusznicy Waszyngtonu nadal mają wątpliwości co do legalności takiego rozwiązania. Owszem, zgodzili się już na wykorzystanie na rzecz Ukrainy odsetek od zamrożonych rosyjskich inwestycji, ale bazowego majątku tykać nie chcą. Czy Trump ich do tego przekona? Czy w ogóle będzie mu się chciało angażować w tę grę?

—–

Szanowni, jak wielokrotnie podkreślam, moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

Osoby zainteresowane nabyciem mojej ostatniej pt.: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. Rozbudowa potencjału armii ukraińskiej to sensowna opcja, ale długotrwała. Zdjęcie ilustracyjne/fot. SzG ZSU

Asymetrie

Świat przeszedł do porządku dziennego nad „inicjatywą pokojową” Victora Orbana. Potwierdziło się, że nikt z zainteresowanych nie potrzebuje Węgier jako pośrednika w rozmowach, które zakończyłyby wojnę w Ukrainie. Nie zmienia to faktu, że węgierskiego premiera wiodła trafna ocena sytuacji, gdy po wizycie w Moskwie i Kijowie wybrał się też do Pekinu. Chiny łączy dziś z rosją specyficzna więź, mocno ograniczająca podmiotowość federacji. Jeśli Chińczycy uznają, że czas wygasić konflikt na Wschodzie, putin niewiele będzie miał do powiedzenia.

Kremlowska propaganda staje na głowie, by relacje z Chinami przedstawić w pozytywnym świetle. Harmonia i partnerstwo – oto rzekome składowe tych stosunków. Tymczasem najsilniejsze spoiwo łączące oba kraje to… nieufność. Historycznie mocno ugruntowana.

—–

Mało kto pamięta, że w marcu 1969 roku Moskwa i Pekin skoczyły sobie do gardeł. Poszło o wyspę Damanskij (dziś Zhenbao), położoną w nurcie granicznej rzeki Ussuri. Zważywszy na terytorialną rozległość obu państw, powód wszczęcia wojny wydawał się absurdalny – tyle że był to pretekst. Oba reżimy już wcześniej rywalizowały o palmę pierwszeństwa w komunistycznym świecie, co długo sprowadzało się do wzajemnych oskarżeń o „rewizjonizm” i „odchylenia”. Jednak w lipcu 1964 roku Mao Zedong zgłosił pretensje terytorialne wobec ZSRR, żądając zwrotu Kraju Nadmorskiego i Władywostoku. A dwa lata później w Chińskiej Republice Ludowej wybuchła rewolucja kulturalna, głosząca prymat maoizmu i uznająca sowiecką odmianę komunizmu za wrogie zjawisko. Gorący konflikt wisiał na włosku.

Kilkunastodniowe potyczki o przerośniętą łachę wygrali sowieci, choć ostatecznie i tak sporny teren trafił do Chińczyków. Wojna z 1969 roku miała także inne odsłony – 13 sierpnia w Żałanoszkol (na terenie Kazachskiej SRR), granicę przekroczyło ponad 300 chińskich żołnierzy. Po godzinnej potyczce Chińczycy wycofali się, ponosząc bardzo ciężkie straty. Tego dnia na Kremlu rozważano atomowy atak na chińskie instalacje jądrowe – na szczęście pomysł upadł. 11 września 1969 roku, po uprzednim spotkaniu premierów, obie strony zadecydowały o wygaszeniu działań zbrojnych.

Oto źródła wspomnianej nieufności, przez dekady skutkującej tym, że sowiecko-chińskie, a potem rosyjsko-chińskie pogranicze było jednym z najbardziej zmilitaryzowanych miejsc na świecie. I pozostaje takim do dziś – mimo iż po komunizmie nie ma już śladu.

—–

Pekin łakomym wzrokiem spogląda na zasoby naturalne zauralskiej rosji. I nie odwołał roszczeń wobec dalekowschodnich terytoriów federacji. Zarazem pragmatyczni Azjaci nie myślą o klasycznym podboju. Dziś – po blamażu w Ukrainie – jasnym jest, że wojsko putina to kolos na glinianych nogach. W konwencjonalnym starciu chińska armia zapewne poradziłaby sobie z takim przeciwnikiem. Ale rosjanie dysponują bronią jądrową – tak naprawdę teraz to ich jedyna polisa, tak w relacjach z „przyjaciółmi”, jak i z wrogami.

Pekin wie, że rosji „strach tykać”, zwłaszcza że sam jest „atomowym średniakiem”. Chińczycy mają dziś ledwie 400 głowic jądrowych, kilkanaście razy mniej niż rosjanie (i Amerykanie). Z danych Departamentu Obrony USA wynika, że do 2027 roku zamierzają mieć 700, a trzy lata później posiadać już tysiąc pocisków. Służby wywiadowcze donoszą o trwających w ChRL pracach, w wyniku których do końca przyszłego roku powstanie 300 nowych silosów rakietowych. Państwo Środka zamierza skończyć z „atomową asymetrią” i najpewniej nic go przed tym nie powstrzyma.

Nie oznacza to, że Chiny szykują się do zbrojnej konfrontacji z rosją – nie ma takiej potrzeby. Chińczycy są przekonani, że muszą przygotować się do innego starcia, ale o tym w dalszej części tekstu. Jeśli idzie o federację, Azjaci wybrali drogę ekonomicznego uzależnienia, w czym sami rosjanie – atakując Ukrainę i skazując się na zachodnie sankcje – wybitnie im pomogli. To temat na oddzielny tekst, na potrzeby tego dość stwierdzić, że rosyjska gospodarka jest dziś na chińskiej kroplówce. Bez eksportu kopalin oraz importu obłożonej sankcjami technologii (szczególnie podwójnego, cywilnego-wojskowego zastosowania), padłby rosyjski budżet, a przemysł zbrojeniowy nie miałby czym produkować (na przykład zabrakłoby mu precyzyjnych obrabiarek). W tym wymiarze chińskie wsparcie jest warunkiem niezbędnym dla dalszego prowadzenia przez rosję wojny z Ukrainą, a więc czynnikiem, który ma moc wygaszenia konfliktu.

—–

Tylko czy Chińczycy chcieliby ów konflikt wygasić? Na pewno pragną jeszcze słabszej rosji, zwasalizowanej w stopniu, który uczyni federację ekonomiczną kolonią Chin. Dalsze wykrwawianie putinowskiej armii i gospodarki jest w tym ujęciu Pekinowi na rękę.

Czy na Kremlu tego nie widzą? Widzą, ale los kraju dla elit rosyjskiej władzy nie jest tożsamy z ich własnym losem. Póki Xi Jinping nie ma ambicji zmiany reżimu i wtrącania się do jego wewnętrznej polityki, póty „młodsza siostra rosja” będzie akceptować dominację „starszego brata” z Chin. Póki na zewnątrz (wobec świata) i do wewnątrz (dla „swoich”) uda się utrzymać mit podmiotowości, sprawczości i imperialności federacji, póty jej nominalny „car” nie będzie protestował. Po prawdzie, nie bardzo ma też możliwość, bo zapędził się w kozi róg. Zostały mu tylko Chiny i gra na chińskich warunkach, bo Zachodu już do siebie nie przekona, a samotnie przegra z Ukrainą i skarze się na gniew ludu rosyjskiego, który słabej władzy nie toleruje (bo się jej nie boi, a to głównie ze strachu płynie w rosji legitymizacja dla rządzących).

Wracając do chińskich intencji – w interesie Pekinu jest zatem rosja uwikłana w wojnę. Nie-silna zwycięstwem, a zarazem nie-słaba porażką, wszak i w Chinach boją się tego, czego obawiają się w Stanach Zjednoczonych – zanarchizowanego kraju z tysiącami głowic jądrowych. To paradoks tej wojny – wspólnota interesów USA i ChRL sprowadzająca się do konieczności zachowania rosji w „jako-takiej” kondycji. W efekcie oba kraje w sposób ograniczony wspierają własnych sojuszników. W przypadku USA wspieranym jest napadnięta i na wielu płaszczyznach słabsza od swojego przeciwnika Ukraina – niestety…

—–

Nie bez powodu przywołałem Amerykę, to na niej bowiem koncentruje się główna uwaga Chińczyków. To do wojny z USA – najsilniejszym militarnie i ekonomicznie krajem świata – szykuje się druga w obu kategoriach, lecz aspirująca na szczyt ChRL. Temu nade wszystko służy rozbudowa arsenału jądrowego – przy 400 głowicach i wysokiej skuteczności amerykańskiej obrony przeciwlotniczej zapewne tylko kilkanaście, może „małe” kilkadziesiąt pocisków dotarłoby do celów. Co nie oznaczałoby nokautującego uderzenia. Im salwa liczniejsza, tym szanse na taki sukces wyższe.

Jednak broń A to ostateczny argument, stąd istotny wysiłek Chińczyków wkładany w rozbudowę sił konwencjonalnych. Przede wszystkim we flotę, bo to Pacyfik najpewniej stałby się/stanie polem chińsko-amerykańskiej bitwy. Marynarka ChRL już dziś jest najliczniejszą formacją tego typu, lecz nadal ustępuje drugiej co do wielkości US Navy jeśli idzie o lotniskowce. Chińczycy mają w służbie dwie jednostki (w tym jedną poradziecką); obie o parametrach znacznie gorszych niż amerykańskie odpowiedniki. Na oczach całego świata – dosłownie, za sprawą zdjęć satelitarnych – w imponującym tempie buduje się trzeci, tym razem już „pełnokrwisty” okręt. Trzy kolejne mają powstać do 2035 roku. Dalszych planów Pekinu nie znamy, ale nawet za te 11 lat przewaga Amerykanów w najważniejszej kategorii okrętów pozostanie miażdżąca – Stany dysponują obecnie 11 (super)lotniskowcami i w kolejnym ćwierćwieczu nic się w tym zakresie ma nie zmienić.

Chińczycy nie przyśpieszą czasu, a realia asymetrii niejako zmuszają ich do angażowania się w „zastępcze wojny” z USA. I tak właśnie postrzegają konflikt w Ukrainie. Im bardziej absorbuje on uwagę Waszyngtonu, drenuje jego środki finansowe i arsenał, tym lepiej. Z tego powodu wątpię, by próby dogadania się putina z Trumpem (jako ewentualnym prezydentem) zyskały akceptację Pekinu. Oczywiście, wszystko ma swoją cenę, a polityka potrafi zaskakiwać, ale warto mieć z tyłu głowy także ten pesymistyczny scenariusz. Że Chińczycy będą grać na przeciągnięcie wschodnioeuropejskiego konfliktu. Ba, że będą szukać kolejnych pól „zastępczych konfrontacji” ze Stanami Zjednoczonymi, by powoli, ale konsekwentnie spuszczać parę z amerykańskiego kotła.

A Chiny potrafią w długotrwałość i konsekwencję – jako zorganizowane państwo istnieją od ponad dwóch tysięcy lat…

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, to dzięki Wam w istotnej mierze powstają moje materiały, także książki.

A skoro o nich mowa – jakiś czas temu obiecałem, że pojawi się sposobność zakupu „Międzyrzecza”, w wersji z autografem i pozdrowieniami. No i proszę – powieść jest już w ofercie na moim koncie na Patronite. To nie jest nowa pozycja – wydałem ją w 2019 roku – ale trzy lata później mnóstwo zawartych w niej treści okazało się proroczych. Jeśli napiszę, że wiedziałem, że armia rosyjska to papierowy kolos, to skłamię. Ale jeśli przyznam, że domyślałem się rosyjskich słabości i dałem temu wyraz w książce – będzie to najprawdziwsza prawda.

No więc zachęcam do zakupu! Powieść znajdziecie pod tym linkiem. Cały czas w sprzedaży znajduje się też moja najnowsza książka pt.: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, dostępna tu.

Nz. ilustracyjnym szkoła w jednej z miejscowości w obwodzie charkowskim. W zrujnowanym przez rosjan budynku, na ocalałej tablicy, ktoś napisał: „Zło musi zostać ukarane”. Musi – i oby było…/fot. własne

Ten tekst opublikowałem pierwotnie w portalu Interia.pl