„Zastrzyk”

Wiosną 2022 roku amerykański sprzęt i amunicja zaczęły płynąć na Wschód znacznie szerszym strumieniem. Na front w Ukrainie trafiły m.in. himarsy, które w ciągu kilkunastu następnych tygodni przetrąciły kręgosłup rosyjskiej logistyce.

Oczywiście, broń dostarczały też inne państwa, w tym Polska, dzięki której znacząco powiększył się park maszynowy ukraińskich wojsk pancernych. Decydujące znaczenie miały jednak precyzyjna artyleria (rakietowa i lufowa) oraz ogromne dostawy broni przeciwpancernej i podręcznych systemów przeciwlotniczych. Te ostatnie pozwalały trzymać rosyjskie lotnictwo z dala od frontu, javeliny i pochodne masakrowały czołgi, a armaty „mięsne szturmy” oraz bliskie zaplecze frontu, w tym pozycje rosyjskiej artylerii. W połączeniu z tym, co zrobiły dalekonośne Himarsy, patrząc z rosyjskiej perspektywy mieliśmy do czynienia z potężnym kryzysem. Wojsko federacji wytraciło najwartościowszy wówczas element ludzki i masę najnowocześniejszego i najlepszego sprzętu. „Walec” – jakim najeźdźcy chcieli zmiażdżyć obrońców – zatrzymał się, a potem ugiął pod ukraińskim kontruderzeniem. Jesienią 2022 roku armia inwazyjna była rozbita, zdemoralizowana, najsłabsza w całej dotychczasowej historii konfliktu.

Patrząc wstecz, był to najlepszy moment dla kolejnego ukraińskiego uderzenia – na Zaporożu. Linia surowikina nie istniała, rosyjska logistyka nadal nie otrząsnęła się po wiosenno-letnim „himarsowaniu”. W szeregach armii ukraińskiej panowało za to doskonałe morale, ludzie palili się do walki. Zabrakło jednak woli przywódców i dowództwa, być może warunkowanej krytyczną oceną możliwości ZSU, a może nieuzasadnioną niewiarą – tego dowiemy się zapewne długo po wojnie. Na dziś owo zaniechanie umieściłbym w kategorii „stracone szanse”.

Była też jesień 2022 roku dobrym momentem dla negocjacji, które Ukraińcy mogliby poprowadzić z pozycji siły. Co piszę bez wiedzy, czy jakiekolwiek działania w tym zakresie zostały wtedy podjęte – po prostu, szacuję „wagę” potencjalnych ukraińskich argumentów wobec rosyjskiej (bez)siły. Dostrzegając zarazem – po obu stronach – poważne przeszkody dla układania się. Dla rosji koniec wojny w tamtym momencie byłby porażką, trudną do „sprzedania” swoim, a więc niebezpieczną dla reżimu. W Ukrainie mało kto wówczas myślał o zawieszeniu broni – w armii i społeczeństwie panował wielki entuzjazm i optymizm co do dalszej przyszłości. Decyzja władz o układaniu się z wrogiem nie zyskałaby zrozumienia i akceptacji (co również zagrażałoby rządzącym).

Dlaczego więc o tym wspominam? Ano mam wrażenie, że historia się powtarza. Znów – jak wiosną 2022 roku – Ukraina jest w przededniu „amerykańskiego zastrzyku”. Znów jego zapowiedź przeraża Moskwę i skłania ją do wzmożonej presji na froncie. Znów zaczyna się wyścig między amerykańską logistyką a rosyjskim „walcem” (tym razem bardziej ludzkim niż artyleryjskim, wszak w odróżnieniu od sytuacji z 2022 roku rosjanom bardziej brakuje armat niż ludzi). Znów Ukraińcy muszą rosyjską furię przetrwać – gen. Kyryło Budanow ocenia, że krytyczne będzie najbliższe półtora miesiąca. I wreszcie znów ilość i jakość nowej broni – nie tylko amerykańskiej, ale też europejskiej – daje nadzieję na…

No właśnie, na co?

Odpowiedź w dużej mierze zależy od tego, czy amerykańska pomoc jest jednorazowa (jednoroczna) czy nie. Czy mówimy o procesie trwałej odbudowy zdolności armii ukraińskiej, co w kolejnym roku mogłoby poskutkować poważniejszymi operacjami zaczepnymi? Czy raczej o zapewnieniu Ukraińcom lepszej pozycji negocjacyjnej za kilka miesięcy, po uprzednim ponownym sprowadzeniu rosyjskiej armii do poziomu XX wieku (zniszczeniu jej najwartościowszych systemów)?

Ukraina ma otrzymać naprawdę groźne „zabawki”, w tym setki pocisków ATACMS. Dotąd dostała około 30 sztuk, z których kilka użyto w październiku zeszłego roku do ataku na lotniska w Ługańsku i Berdiańsku. W obu uderzeniach zniszczono i uszkodzono kilkanaście niezwykle cennych dla rosjan śmigłowców Ka-52. Z kolei w zeszłym tygodniu raptem sześć ATACMS-ów zadało potężne straty rosyjskiej OPL na Krymie – mówimy zatem o broni cechującej się niezwykłą efektywnością.

Ale właśnie – będzie jej (i innych systemów) na tyle, by trwale obezwładnić armię inwazyjną i odzyskać przynajmniej część utraconych terenów czy „tylko” tyle, by znów czasowo pogruchotać rosyjskie wojsko, a moskiewskim decydentom odebrać pewność siebie i skłonić do rozmów o pokoju?

Nie znam odpowiedzi na to pytanie.

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

A gdybyście chcieli nabyć moją najnowszą książkę pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Ukraińska artyleria, zdjęcie ilustracyjne/fot. ZSU

Złodziejstwo

Spałem, zmęczony podróżą, jednak nie na tyle mocno, by przegapić ostrzeżenie kierowcy marszrutki.

– Dojeżdżamy do blok-postu! – krzyknął mężczyzna i zaczął zwalniać.

Westchnąłem. Byliśmy gdzieś między Debalcewem a Donieckiem, na terenie separatystycznej republiki. Kontrola dokumentów w zabitej dechami wiosce nie bardzo mi się uśmiechała. Na ruchliwej donieckiej ulicy wojskowym zwyczajnie brakowało czasu na wnikliwe oględziny dokumentów i rewizje. Tu zaś – kalkulowałem – choćby dla zabicia nudy mogli sobie pozwolić na przetrzymanie pasażerów autobusu. Zwłaszcza Polaków.

– Chłopaki, akredytacje na wierzch – zwróciłem się do kolegów. Michał i Darek dobrze wiedzieli, o co chodzi. Do tej pory kwity z tzw.: Ministerstwa Informacji DRL, podawane razem z paszportem, pozwalał nam uniknąć kłopotów. Lecz nie było pewności, że tak będzie i tym razem. „Chłopcy z batalionu Wostok różnie traktują akredytacje. Rozumiecie, gorąca, kaukaska krew, mogą was poszarpać” – ostrzeżono nas w urzędzie wydającym ów dokument. Niby lojalnie, ale jakoś tak z przekąsem, jakby kobieta wręczająca papier tego szarpania nam życzyła.

Do autobusu wszedł mężczyzna o europejskich rysach twarzy. „Dobrze, że nie Czeczen” – pomyślałem, choć lekko zaniepokoiła mnie rosyjska flaga na rękawie munduru.

– Jesteśmy dziennikarzami z Polski – powiedziałem, podając ruskiemu książeczkę z orłem na okładce.

Znudzona dotąd twarz sierżanta wnet spochmurniała.

– Wasze paszporty! – wysyczał w kierunku chłopaków.

Dokumenty Michała i Darka wylądowały w kieszeni rosjanina. „No to dupa” – pomyślałem. Za oknem trzech żołnierzy o urodzie zakapiorów paliło papierosy i spoglądało groźnie w szyby marszrutki. Miejscowi pasażerowie pokulili się dziwnie w fotelach, choć widać było, że ukradkiem zerkają w naszą stronę. Byłem pewien, że spodziewają się jakiejś draki. Tak zresztą jak i ja, pomny historii sprzed kilku dni. Wówczas to dwóch zagranicznych dziennikarzy dostało solidny łomot podczas przekraczania linii demarkacyjnej („granicy” Ukrainy i DRL). Rebelianci nie dość, że ich pobili, to jeszcze okradli.

Tymczasem podstarzały podoficer kartkował mój paszport.

– Gdzie byliście? – spytał, nie odrywając oczu od jednej z moich afgańskich wiz.

Do Debalcewa pojechaliśmy, by zrobić materiał na temat wracającego do życia miasta, poważnie zniszczonego podczas niedawnych walk.

– Uhmm – rosjanin pokiwał głową, słysząc to wyjaśnienie. – I tak pewnie nakłamiecie – odparł i… oddał mi paszport. Następnie wyjął dokumenty chłopaków, obejrzał ich drugie strony i również zwrócił właścicielom. – Można jechać – obrócił się i ruszył ku wyjściu. Stojąc już w drzwiach, spojrzał w naszą stronę i głosem pełnym wyrzutu rzekł: – Wyjaśnijcie temu swojemu ministrowi, kto tak naprawdę wyzwolił obóz w Auschwitz…

—–

Trzy miesiące wcześniej – w wywiadzie dla radiowej Jedynki – ówczesny szef polskiego MSZ, Grzegorz Schetyna, powiedział:

„(…) to pierwszy front ukraiński i Ukraińcy wyzwalali (Auschwitz). To żołnierze ukraińscy (…) otwierali bramy obozu”.

Wypowiedź miała miejsce w siedemdziesiątą rocznicę wyzwolenia Oświęcimia i wpisywała się w polityczny kontekst początków 2015 roku. Agresywne poczynania rosji w Ukrainie – jakkolwiek nie spotkały się ze zdecydowaną reakcją Unii Europejskiej i NATO – skutkowały szeregiem uciążliwych „prztyczków”, także zadawanych na płaszczyźnie symbolicznej. Słowa Schetyny mocno moskali ubodły, o czym świadczyły dyplomatyczne protesty na najwyższym szczeblu. Ale żal pojawił się także na najniższych poziomach – o czym przekonaliśmy się w Donbasie.

Dekady agresywnej propagandy sprawiły, że rosjanie uwierzyli w mit jedynych zwycięzców II wojny światowej, zwanej przez nich wielką wojną ojczyźnianą. Kłamano na ten temat w czasach ZSRR, kłamano wraz z nastaniem ery putina. Po 2000 roku nawet bardziej – to wtedy ów mit stał się podstawą ideologii państwowej, a 9 maja, dzień zwycięstwa, najważniejszym świętem rosji. Wcześniej były nimi rocznice rewolucyjne i obchody pierwszomajowe (parady wojskowe z okazji pabiedy w czasach sowieckich odbyły się tylko trzy razy – w 1965, 1985 i 1990 roku; standardem stały się dopiero za putina).

Oczywiście, byłby to karkołomny wysiłek – próbować umniejszyć rolę sowietów w pokonaniu III Rzeszy. 90 proc. żołnierzy Wehrmachtu poległo na froncie wschodnim, to tam złamano kręgosłup armii niemieckiej. Ale front zachodni i włoski angażowały – w różnych okresach – od 1,5 do 2,5 mln żołnierzy Hitlera, często z najbardziej elitarnych formacji, nierzadko w momentach, w których na wschodzie ich obecność mogłaby pomieszać sowietom szyki (jak w końcowej fazie operacji „Cytadela” na łuku kurskim, którą zwinięto m.in. po to, by przerzucić część oddziałów do Włoch). Trudno powiedzieć, co osiągnięto by taką masą bitnego wojska, dość zauważyć, że tajne niemiecko-radzieckie rozmowy na temat separatystycznego pokoju trwały do początków 1944 roku.

Odrębna kwestia to alianckie wysiłki zmierzające do osłabienia niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. I choć tutaj efekt był nieoczywisty, faktem jest, że brytyjsko-amerykańska kampania bombowa zmusiła sztabowców Hitlera do zaangażowana istotnej części wojska (armatnich luf i amunicji!) do obrony nieba i kluczowych instalacji. Dodajmy do tego dostawy Lend-Lease, w ramach których do ZSRR wysłano m.in. 427 tys. samochodów, 22 tys. samolotów, 13 tys. czołgów, 9 tys. traktorów, 2 tys. lokomotyw, 11 tys. wagonów. Dostawy 142 tys. ton stali, 13,8 tys. ton niklu i 16,9 tys. ton koncentratu molibdenu pozwoliły sowietom na wyprodukowanie około 45 tys. czołgów i dział samobieżnych (połowy z łącznej produkcji czasów wojny). Dla porównania, od połowy 1941 do połowy 1945 roku produkcja własna ZSRR wyniosła ok. 265,6 tys. samochodów. Produkcja parowozów: w 1940 roku – 914 sztuk, w 1941 roku – 708 sztuk, w 1942 roku – 9 sztuk, w 1943 roku – 43 sztuk, w 1944 roku – 32 sztuk, w 1945 roku – 8 sztuk. Produkcja wagonów towarowych w latach 1942–1945 zamknęła się w liczbie 1087 sztuk [1]. Potraficie wyobrazić sobie marsz armii czerwonej na zachód bez sprawnej i odpowiednio licznej logistyki? Bo ja nie.

No i jeszcze jedna, absolutnie nadrzędna rzecz. Niemiecki obóz koncentracyjny w Auschwitz został wyzwolony 27 stycznia 1945 roku przez żołnierzy armii, w skład której wchodzili przedstawiciele wszystkich narodowości zamieszkujących ZSRR. Z przewagą rosjan, to fakt, ale kolejną najliczniejszą grupę stanowili Ukraińcy. Możemy o tym mówić w kontekście pojedynczego wydarzenia, ale tyczy to całości wojennego wysiłku podjętego przez ZSRR. Próby przywłaszczenia sobie tej zasługi przez rosję i rosjan to ordynarne złodziejstwo.

[1] Dane za: Borys Sokołow: „Prawdy i mity Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 1941-1945”, Wydawnictwo Arkadiusz Wingert, Kraków 2015.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Andrzejowi Kardasiowi i Jakubowi Wojtakajtisowi. A także: Joannie Siarze, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Mateuszowi Jasinie, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Justynie Miodowskiej, Marcinowi Pędziorowi, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu i Aleksandrowi Stępieniowi.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Małgorzacie Król, Piotrowi Kamińskiemu, Łukaszowi Podsiadło i Krzysztofowi Sawickiemu.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Czy jutrzejsza parada w Moskwie okaże się sukcesem rosyjskiej propagandy? Czy rosjanie znów uwierzą, że są potęgą zdolną zawojować świat?/fot. MO FR

Domykanie

– Mrugniemy powieką i Kijów będzie nasz! – deklarował w jednym ze swoich programów Władimir Sołowiow, rzekomy dziennikarz, a faktycznie naczelny kremlowski propagandysta. Działo się to w lutym, kilkanaście dni później armia rosyjska wkroczyła do Ukrainy. Nie wiem, z jaką prędkością mruga powiekami Sołowiow i jego szajka – u reszty ludzi owa czynność zajmuje jedną trzecią sekundy. W ciągu minuty mrugamy zwykle 15-20 razy, co daje ponad milion sześćset tysięcy powtórzeń w okresie 100 dni. Tyle razy ruskie powinny mieć już Kijów, a mają…

Oczywiście, nawet Sołowiow nie traktował literalnie wypowiadanych przez siebie słów. Szło mu o efektowną frazę, jakby określenie „błyskawicznie” brzmiało niedostatecznie dosadnie. Nie zmienia to faktu, że jakby się chłop nie nadął i po jakie słowne gierki nie sięgnął, dziś i tak wyszedłby na durnia. Jak jego kremlowski pryncypał, wybornie podsumowany w komentarzu satyrycznym Tygodnika NIE. „No geniuszu, dziś setny dzień twojej trzydniowej operacji wojskowej”, drwi sobie admin profilu, ilustrując post zdjęciem zafrasowanego Putina. Karma, gamonie…

Żart, żadna karma, a gigantyczny wysiłek ukraińskiej armii i społeczeństwa, wsparty zachodnimi sankcjami, dostawami broni i danych wywiadowczych. To najważniejsze czynniki, które decydują o tym, że rosyjskie wojsko – miast chełpić się szybkim i całkowitym pokonaniem Ukrainy – wykrwawia się dziś w walce o średniej wielkości miasto powiatowe, po uprzedniej kilkukrotnej redukcji celów strategicznych operacji. Bo najpierw kazano mu zająć cały kraj, potem cały wschód i południe, następnie tylko Donbas, a na koniec jedynie dwa z pięciu donbaskich regionów.

No i utrzymać to, co już zdobyte, bo armia przeciwnika ani myśli się poddawać, a na niektórych odcinkach frontu wręcz kontratakuje. Patrząc na sytuację z boku, trudno dziwić się naciskom Kremla na rosyjskie media – by „nie zauważyły” dzisiejszej symbolicznej daty. Skala kompromitacji rosyjskiej armii, wywiadu i władz politycznych jest bowiem porażająca. I wcale nie jest zjawiskiem historycznym, diagnozą dotyczącą początków inwazji. To proces, który trwa – półtora miesiąca bitwy o Donbas pozwoliło Rosjanom przesunąć front w głąb Ukrainy najdalej o 32 km.

Za jaką cenę? Ogromną. O ile w pierwszych tygodniach inwazji podawane przez Ukraińców rosyjskie straty wydawały się być zawyżone, dziś można tym raportom zarzucić… powściągliwość. Nie chodzi mi o dane dotyczące sprzętu (choć należy zauważyć, że dwie trzecie raportowanych przez Ukraińców zniszczeń znajduje potwierdzenie w niezależnych źródłach, oceniających skalę strat na podstawie materiałów zdjęciowych i filmowych). Mówię o statystykach dotyczących ludzi. Wedle dowództwa ukraińskiej armii, do tej pory poległo, zostało rannych, zaginęło i dostało się do niewoli 31 tys. Rosjan. Tymczasem amerykański wywiad szacuje liczbę poległych agresorów na co najmniej 15 tys. (nie licząc najemników), a rannych na ponad 40 tys. Dla przypomnienia – siły inwazyjne 24 lutego liczyły między 170 a 190 tys. ludzi.

Oczywiście, giną też Ukraińcy, przede wszystkim cywile. Oficjalne dane ONZ mówią o niespełna pięciu tysiącach zabitych, ale to tylko absolutnie bezsporne przypadki. Szacuje się, że starty cywilne są 10 razy wyższe; w samym Mariupolu na skutek działań wojennych śmierć poniosło 20 tys. osób. Okupanci jak mogą utrudniają zbieranie danych na zajętych terytoriach, ale masowe groby widać z kosmosu, zaś działalność zespołów wyposażonych w mobilne krematoria rejestrują ukraińscy patrioci – i informacje na ten temat co rusz trafiają na „naszą” stronę. Co zaś się tyczy strat militarnych – w połowie kwietnia Ukraińcy raportowali, że mają trzy tysiące zabitych i 10 tys. rannych żołnierzy. Potem nastała bitwa o Donbas, w efekcie której dzienne ukraińskie straty wzrosły do 60-100 żołnierzy zabitych i nawet pół tysiąca rannych. Daje nam to, licząc średnią, kolejne trzy tysiące sześćset zabitych i ponad 22 tys. rannych. W sumie zatem mówimy o niemal 7 tys. poległych i ponad 30 tys. zranionych i wyeliminowanych z walki ukraińskich wojskowych. Źródła, do których mam dostęp, wskazują, że rannych może być o kilka tysięcy więcej, zaś liczba zabitych dochodzić do 10 tys.

Na 10 tys. – tym razem sztuk pocisków największych kalibrów – szacuje dzienne zapotrzebowanie własnej artylerii najlepiej poinformowane z moich ukraińskich źródeł. Rosjanie strzelają kilkukrotnie „gęściej”, załóżmy, że pięć razy (a to naprawdę ostrożne założenie…) – co daje nam 60 tys. wystrzelonych pocisków armatnich na dobę. Licząc od początku bitwy o Donbas wychodzi 2,7 mln sztuk zużytej amunicji. Nie może zatem dziwić drastyczny wzrost rannych ukraińskich żołnierzy, bo jakkolwiek Rosjanie specjalnie nie celują, to część z tej ogniowej masy i tak spada na pozycje obrońców. W tym kontekście zupełnie naturalną jest zmiana w relacji strat obu stron. Trend zmierzający do zrównania się jest silny nie tylko dlatego, że Rosjanie stosują zasadę artyleryjskiego walca (zgodnie z którą ruszają do natarcia dopiero po solidnym, wielokrotnym pokryciu ogniem linii obronnych nieprzyjaciela). Lokalne ukraińskie kontrataki także potęgują straty – na niekorzyść Ukraińców działa nie tylko samo odkrywanie się (bo nie sposób szturmować skrycie), ale też brak wystarczającej osłony z powietrza. Część kontrataków na południu została przez Rosjan zatrzymana na etapie wyjściowym, gdy ich lotnictwo zauważyło, a następnie przetrzebiło koncentrujące się oddziały ukraińskie.

Przywodzi nas to do wniosku, że nie będzie mowy o jakiejkolwiek większej operacji zaczepnej armii ukraińskiej bez uporządkowania kwestii przewagi w powietrzu. Ukraińskie lotnictwo jest na to zbyt skromne, a rozbudowa jego możliwości… Zdradzę Wam pewien sekret – otóż głęboko wierzę, że Ukraińcy będą latać na efach szesnastych, a może i piętnastych. Ale nie nastąpi to ani dziś, ani jutro, ani nawet pojutrze; to kwestia wielu miesięcy, wspomnicie moje słowa. Lecz obrońcy nie mogą sobie pozwolić na tak długi pat na froncie, więc sposobem na wzmiankowany problem będą zapewne kolejne dostawy posowieckich samolotów „niewiadomego pochodzenia” (patrz bułgarskie „ale to nie nasze samoloty, takie samoloty można kupić w każdym sklepie z samolotami” – w odpowiedzi na doniesienia prasowe o przekazaniu Ukrainie czternastu Su-25) oraz dalsza rozbudowa możliwości obrony przeciwlotniczej, także w oparciu o zachodnie systemy. Już dziś rosyjskie lotnictwo działa zdecydowanie poniżej swoich teoretycznych możliwości, asekurancko i ze słabnącym natężeniem (chyba komuś kończą się resursy i zasoby odpowiednio wyszkolonych pilotów).

Kolejnym wymogiem (dla zwiększenia potencjału ofensywnego armii ukraińskiej) pozostaje rozbudowa artylerii. W tej kwestii sporo się ostatnio wydarzyło, a spośród pozytywnych informacji najważniejsza dotyczy amerykańskiego systemu HIMARS. To wieloprowadnicowe wyrzutnie rakietowe, zdolne razić cele na głębokich tyłach (nawet do 300 km). Mobilne, precyzyjne, o dużej sile rażenia, stanowią śmiertelne zagrożenie nie tylko dla pozycji artylerii wroga, ale też jego lotnisk, baz logistycznych i przede wszystkim centrów dowodzenia. Na ukraińskim froncie, przy odpowiednim nasyceniu – na poziomie 150-200 wyrzutni – zniknie przewaga Rosjan wynikająca z większej liczby artyleryjskich luf (jakość przebije ilość). I choć na razie USA przekazały Ukrainie zaledwie cztery wyrzutnie – na których Ukraińcy już się szkolą – wkrótce nastąpią kolejne dostawy.

Bo i owszem, nie spodziewam się ustania amerykańskiej pomocy. „Zatroskani” (celowo w cudzysłowie) wieszczą zwycięstwo republikanów w wyborach na jesieni tego roku, po których „skończy się Bidenowe rumakowanie, bo Joe nie będzie miał większości”. Pozbawiona jankeskiej kroplówki Ukraina upadnie, Putin dopnie swego – zacierają ręce nie tylko prawackie „kuce”, ale i spora część postkomunistycznej, „genetycznie” rusofilskiej lewicy (nad czym jako lewicowiec pochylę się przy którymś z kolejnych wpisów, bodzie mnie to bowiem strasznie). Na czym opieram przekonanie, że nawet niekorzystne dla demokratów wyniki wyborów uzupełniających nie wpłyną na determinację Waszyngtonu? Administracja Bidena jasno zdefiniowała swoje cele w kontekście wojny Rosji z Ukrainą – idzie w nich o takie wykrwawienie agresora, by nie był w stanie przez najbliższe dziesięciolecia nikomu już zagrozić. Jak na razie istnieje co do tego konsensus między oboma amerykańskimi partiami, a ustawa Lend Lease to swoisty bezpiecznik na okoliczność braku takiej zgody. LL daje prezydentowi ogromną władzę w kwestii decydowania o skali pomocy wojskowej, normalni republikanie poparli nadanie Bidenowi ekstraordynaryjnych uprawnień także z obawy przed ewentualnymi ekscesami trumpistów. Demokraci pomocy dla Ukrainy nie zablokują, a prezydent… a prezydent, człowiek uformowany w czasach zimnej wojny, ma poczucie misji. Biden chce domknąć historię, rozstrzygnąć amerykańsko-sowiecką rywalizację, bo choć w 1991 roku ZSRR upadł, a USA zapewniły sobie dwie dekady supremacji, to jednak putinowska Rosja wróciła na ścieżkę imperialnych ambicji. Ponowne sprowadzenie jej do roli podrzędnego mocarstwa (bo mocarstwem pozostanie z uwagi na broń jądrową) ma być „dziedzictwem Bidena”, jego osobistym wkładem w historię przez wielkie H.

Himarsy będą niezwykle pomocnym narzędziem w pisaniu tej historii. Zwróćcie proszę uwagę na sposób, w jaki „pojawiają się na scenie”. Najpierw Biden mówi, że Ukraina nie dostanie systemów rakietowych zdolnych razić cele w Rosji. Potem Pentagon ogłasza, że jednak Kijów otrzyma takie uzbrojenie, ale bez rakiet przeznaczonych do najdłuższego lotu. Na końcu zaś amerykańska ambasador twierdzi, że decyzje o sposobie użycia Himarsów należą wyłącznie do Ukraińców. Tak gotuje się rosyjską żabę – stopniowe budowanie świadomości, w jak głębokiej dupie znajdą się Rosjanie, ma im dać czas na otrząśnięcie się, na zaakceptowanie trudno akceptowalnych faktów. Tym sposobem ogranicza się ryzyko gwałtownych reakcji, a zarazem wysyła czytelny komunikat głównemu lokatorowi Kremla: „Wycofaj się, nim Ukraińcy jeszcze bardziej upokorzą twoją armię, a przy okazji i ciebie”. Moim zdaniem, jest to jedyna akceptowalna metoda stwarzania Putinowi możliwości wyjścia z twarzą. Wszystko inne to niepotrzebne i nieadekwatne kapitulanctwo.

—–

Nz. Wyrzutnia Himars w akcji/fot. Departament Obrony USA

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Wyścig

Lend-Lease klepnięty – Joe Biden podpisał dziś dokument, który znacząco ułatwi proces dostaw uzbrojenia dla Ukrainy. W dużym uproszczeniu to reanimowana ustawa z czasów II wojny światowej, a więc prezydencki podpis złożony w sowieckie święto pabiedy ma dodatkowy symboliczny wymiar.

Ale nie symbole są tu najważniejsze, a realne działania. Nie martwi mnie czas potrzebny na implementację zachodniego uzbrojenia – Ukraińcy udowadniają, że szybko się uczą. Nie boję się też scenariusza, w którym gwałtownie ustanie amerykańska pomoc – Waszyngton ma jasny cel – pokonanie Rosji i ocalenie Ukrainy – co do którego za oceanem panuje pełen konsensusu.

Martwię się o wyniki wyścigu, w którym konkurować będzie amerykańska logistyka z rosyjskim pancerno-artyleryjskim walcem. Fakt, że ten drugi ledwie się toczy, nie musi oznaczać, że na końcu okaże się wolniejszy. Zatem – go America, go! Pokaż wolnemu światu, że zasługujesz na miano lidera.

Fot. Ukrainian Memes Forces

Postaw mi kawę na buycoffee.to