12 września 2004 roku w Iraku polegli trzej żołnierze Wojska Polskiego – podporucznicy Piotr Mazurek i Daniel Różyński oraz starszy szeregowy Grzegorz Nosek. Nie było mnie wtedy na miejscu, znam tę historię wyłącznie z relacji innych. Uważam jednak, że warta jest opowiedzenia.
Osiem lat temu spotkałem się z rodzinami i kolegami Różyńskiego i Noska, po czym napisałem dwa reportaże, zamieszczone w książce „Irak, Afganistan. W naszej pamięci”. To niskonakładowe wydawnictwo, powstałe na zlecenie Centrum Weterana, głównie z myślą o rodzinach poległych w obu misjach żołnierzy. Trudno je dziś dostać, zatem pozwolę sobie opublikować obszerne fragmenty tych tekstów. Jest bowiem ta opowieść doskonałą ilustracją żołnierskiego poświęcenia. Widzimy je na co dzień, w Ukrainie, ale warto mieć świadomość, że i w naszej najnowszej historii można odnaleźć takie postawy. Dwudziesta rocznica (mój boże, urodzone wówczas dzieci są dziś dorosłe…) to dobry pretekst.
—–
Podporucznik Daniel Różyński, żołnierz III zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku. Dowódca plutonu szturmowego w 1 Brygadowej Grupie Bojowej Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe. Służbę wojskową rozpoczął w 1999 roku (jako student Wyższej Szkoły Oficerskiej we Wrocławiu), w kraju służył w 6 Brygadzie Desantowo-Szturmowej w Krakowie. Poległ 12 września 2004 roku, miał 24 lata. Postanowieniem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego pośmiertnie odznaczony Krzyżem Zasługi za Dzielność. Decyzją ministra obrony narodowej Jerzego Szmajdzińskiego awansowany na stopień porucznika. Wyróżniony wpisaniem zasług do „Księgi Honorowej Wojska Polskiego”.
Starszy szeregowy Grzegorz Nosek, żołnierz III zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku. Kierowca-radiotelefonista w 1 Brygadowej Grupie Bojowej Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe. Służbę wojskową rozpoczął w 1999 roku, w kraju służył w 6 Brygadzie Desantowo-Szturmowej w Krakowie. Poległ 12 września 2004 roku, miał 28 lat. Postanowieniem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego pośmiertnie odznaczony Krzyżem Zasługi za Dzielność. Decyzją ministra obrony narodowej Jerzego Szmajdzińskiego awansowany na stopień kaprala. Wyróżniony wpisaniem zasług do „Księgi Honorowej Wojska Polskiego”.
* * *
Daniel zdawał do Wyższej Szkoły Oficerskiej we Wrocławiu (późniejsza WSO Wojsk Lądowych) oraz na Politechnikę Gdańską, na wydział informatyki. Zakwalifikował się na obie uczelnie – wybrał wojsko. Na studiach został mężem zaufania swojego rocznika. Mimo ciężkiej pracy znajdował czas, by brać udział w maratonach, doskonalić jeżdżenie na nartach i umiejętności wspinaczkowe. Te ostatnie do tego stopnia, że Różyński zdobył uprawnienia instruktora wspinaczki. W 2002 roku – razem z kolegami z roku – z powodzeniem wziął udział w zawodach patroli rozpoznawczych „Cambrian Patrol 2002” w Wielkiej Brytanii.
Co więcej, już po pierwszym roku na WSO, Daniel rozpoczął równoległe studia na wrocławskiej Akademii Ekonomicznej. Wybrał stosunki międzynarodowe, specjalność – integracja europejska.
23 czerwca 2003 roku, jako najlepszy z 378 studentów, ukończył naukę w WSOWL. Na stopień podporucznika mianował go dowódca Wojsk Lądowych, generał Edward Pietrzyk – jako pierwszego z rocznika. Prezydent Aleksander Kwaśniewski podarował Różyńskiemu szablę ze specjalną dedykacją, a komendant szkoły – złoty sygnet.
Po kilkutygodniowym urlopie, 3 sierpnia 2003 roku, Daniel rozpoczął służbę jako dowódca plutonu w 16 batalionie powietrznodesantowym.
* * *
– To był poukładany gość – mówi kapitan Marcin Gil, wówczas dowódca kompanii, w której służył Daniel. – Jego pluton chodził jak przemyślana do ostatniej śrubeczki i dobrze utrzymana maszynka.
– W wojsku po wykonaniu zadania winno się o tym zameldować – dodaje chorąży Rafał Dębicki, szef wspomnianej kompanii. – W przypadku „Róży” ta czynność była formalnością. Bo już na etapie stawiania zadania jasne było, że zostanie ono wykonane na pięć.
* * *
– Zanim ekipa z 16 batalionu wyruszyła do Iraku, do dowództwa przyszła informacja, że jest miejsce na kursie dla młodych oficerów w Stanach Zjednoczonych – wspomina kapitan Gil. – Zaczęto sprawdzać dokumenty i okazało się, że potwierdzoną odpowiednimi certyfikatami znajomość angielskiego ma tylko Różyński. Daniel został wezwany do dowódcy, który postawił sprawę tak: „możesz jechać do USA, albo do Iraku. Wybór należy do ciebie”. Różyński wybrał Irak.
Podporucznik wyjechał na misję 13 lipca 2004 roku.
– Gdy wcześniej nam o tym Iraku powiedział, zadowoleni nie byliśmy – opowiada Stanisław Różyński, ojciec. – Ale też wiedzieliśmy, że to decyzja przemyślana. Że Daniel wie, co robi.
Już na miejscu „Róża” podszedł do zadań w typowy dla siebie sposób – zaczął między innymi uczyć się języka arabskiego. Kilka tygodni później był w stanie porozumiewać się z miejscowymi przy użyciu prostych zdań.
* * *
12 września 2004 roku „Róża” dowodził patrolem w zastępstwie oficera, który pojechał na pogrzeb zabitego wcześniej żołnierza.
– Dostali wezwanie do ajdików, które znaleziono w ich strefie odpowiedzialności – opowiada Marcin Gil. – Pojechali i, niestety, mieli pecha. Częstego w tamtych czasach.
Kapitan ma na myśli pękające dętki.
– Dopiero po trzeciej zmianie zaczęto wprowadzać opony bezdętkowe do pojazdów naszego kontyngentu w Iraku – tłumaczy Gil. – Ale wcześniej to było paskudne utrapienie, wozy łapały gumy jeden za drugim.
W patrolu Różyńskiego trafiło na „bombowóz” – Stara wiozącego podjęte wcześniej miny-pułapki.
– Zmiana opon zajęła naszym trochę czasu – mówi kapitan Gil. – Ludzie, którzy później zaatakowali patrol, mieli możliwość, by się dobrze zorganizować.
Atak zaczął się od eksplozji miny, do której doszło przed „bombowozem”. Zgodnie z procedurami, Różyński, który jechał z przodu, podał komendę, żeby wyjechać z zagrożonego rejonu. W tym momencie cztery pojazdy – w tym Honker dowódcy – były już poza strefą rażenia.
I wówczas granat RPG trafił pechowego Stara, który wciąż znajdował się w rejonie zasadzki. Ranna załoga pojazdu nie była w stanie kontynuować ucieczki. Różynski nie zastanawiał się długo – wrócił, by zorganizować obronę.
* * *
Gdy silny ogień zmusił Polaków do opuszczenia wozów, Różyński uznał, że oprze obronę na linii biegnącego wzdłuż drogi wału. Rozkazał, by żołnierze przeskakiwali wzniesienie parami – jako pierwszy ruszył on i Grzegorz Nosek. Niestety, po drugiej stronie czekali na Polaków kolejni rebelianci – gdy tylko dostrzegli biegnącą dwójkę, otworzyli ogień.
Pierwszy dostał „Róża”. Upadł.
Nosek nie opuścił dowódcy, mimo iż ciężki ostrzał uniemożliwił pozostałym spadochroniarzom jakikolwiek ruch.
Z protokołu powypadkowego: „(…) znaleźliśmy ich kilkanaście metrów od płonącego Honkera. (…) Różyński miał rozpiętą kamizelkę, Grzesiek leżał na plecach z podgiętymi nogami. Wyglądało to tak, jakby wcześniej klęczał, udzielając pomocy porucznikowi”. Szczegółowe analizy potwierdziły wersję, zgodnie z którą Nosek otrzymał śmiertelny postrzał podczas próby reanimacji dowódcy.
* * *
– Jak dotarła do ciebie informacja o śmierci męża? – pytam Monikę Nosek.
– Siedziałam w domu i oglądałam wiadomości, tradycyjnie na wszystkich kanałach – wspomina wdowa. – Zatrzymałam się na jednym z nich, gdy usłyszałam, że zginęło trzech żołnierzy. Dziwnie się poczułam i od razu chwyciłam za telefon. Zadzwoniłam do kolegi Grześka, żołnierza, z którym mąż dojeżdżał do pracy. No i on powiedział mi, że już dzwonili do niego z jednostki, i że wśród zabitych nie ma Grzegorza. Odetchnęłam z ulgą.
Pół godziny później do drzwi mieszkania Nosków zapukała delegacja.
– Przyjechał dowódca kompanii, lekarz, psycholog, kapelan – opowiada Monika. – Gdy zobaczyłam tego ostatniego, wiedziałam, o co chodzi.
* * *
W Iraku Grzegorz zdołał napisać tylko jeden list do żony. „Cześć kochanie” – zaczął. „Nie jest źle. Na razie nasz pluton obstawia służby, ale mamy dostać samochody i zacząć jeździć. Masz myśleć pozytywnie, że wszystko będzie dobrze, bo ja nie przewiduję inaczej. Mówią o nas, że jesteśmy kuloodporni. Bardzo cię kocham i bardzo za tobą tęsknię. Nie mogę się doczekać, kiedy cię przytulę i pocałuję”.
Nosek nie zdążył wysłać tego listu. Koperta przyleciała do Polski razem z innymi rzeczami z Iraku.
– Ile czasu trwało nim poczułaś, że czas żyć na nowo? – pytam wdowę.
– Dwa lata – słyszę w odpowiedzi. – Dwa lata codziennego jeżdżenia na cmentarz. Wspomnień. Łez. Rozmów przy pomniku.
– Z mężem? – dopytuję.
– Często z nim rozmawiam w wyobraźni – przyznaje Monika.
– Jak wytłumaczyłaś sobie jego śmierć?
– Nie wytłumaczyłam. Po prostu przyjęłam do wiadomości, że tak się stało.
—–
Dziękuję za lekturę! Jeśli tekst Wam się spodobał, udostępniajcie go proszę. Zachęcam też do wspierania mojego blogu – piszę bowiem głównie dzięki Waszym subskrypcjom i „kawom”. Stosowne przyciski znajdziecie poniżej.
Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także książki.
A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.
Nz. Patrol na Honkerach, gdzieś w okolicach Diwaniji, jesień 2005 roku/fot. własne