Rydz…

Polska ma 48 samolotów F-16. Po przekazaniu Ukrainie większości MiG-ów-29 (oraz zapasu części i uzbrojenia do nich), „efy” stały się koniem roboczym naszej armii.

Maszyny pełnią dyżury w Polsce, Słowacji, nad krajami bałtyckimi, obsługują ćwiczenia Wojska Polskiego – wszędzie tam, gdzie realizowane są scenariusze współpracy oddziałów lądowych z siłami powietrznymi. Ich sprawność utrzymuje się na poziomie 60-70 proc., a więc lotnych jest około 30 samolotów. Przy obecnym obciążeniu – i większej na skutek rosyjskiej agresji na Ukrainę liczbie lotów patrolowych – ten wskaźnik wkrótce może spaść do 40-50 proc.

A nie jesteśmy na wojnie, nie dotyczy nas ryzyko utraty maszyn na skutek działań bojowych przeciwnika.

O czym wspominam, by uzmysłowić Czytelnikom elementarne problemy, z jakimi borykać się będą Ukraińcy, gdy F-16 trafią już do ich sił powietrznych. Polska bez większych przeszkód serwisuje samoloty (są kłopoty wynikłe z nieadekwatności naszych procedur logistycznych, ale to temat na oddzielny tekst), nabywa do nich części zamienne, uzupełnia arsenał – stać nas na to, niektóre prace możemy wykonać u siebie, a łańcuchy dostaw pozostają niezagrożone.

A będąca na wojnie i biedna Ukraina? Ano właśnie…

—–

Dowództwo ukraińskich sił powietrznych szacuje potrzeby na 200 maszyn klasy F-16. Teoretycznie z ich dostawą nie powinno być problemów – do tej pory fabryki opuściło ponad 4,5 tys. „szesnastek”, kolejne są produkowane, nie mamy zatem do czynienia z wyjątkowo ograniczonym zasobem.

Niestety, broń lotnicza jest koszmarnie droga – zapewnienie Ukraińcom niezbędnej liczby maszyn „zeżarłoby” 20 mld dol. A mam tu na myśli tylko „efy” (używane, nie fabrycznie nowe) z niezbędnym pakietem logistycznym i paletą uzbrojenia wystarczającą na kilka misji.

A gdzie szkolenie pilotów i personelu technicznego? Gdzie kolejne pakiety amunicji i części? Gdzie reszta armii i jej potrzeby? Co z czołgami, które są co prawda dziesięć razy tańsze od samolotów, ale potrzeba ich trzy razy więcej? Co z artylerią, amunicją strzelecką, paliwem, wyposażeniem indywidualnym żołnierzy?

Amerykanie w zasadzie wycofali się z finansowania ukraińskiego wysiłku wojennego, Europa nie potrafi obecnie zebrać 80-100 mld dol. w skali roku, co jest sumą niezbędną do efektywnego prowadzenia wojny. Ta sytuacja to osobliwy paradoks, jeśli wziąć pod uwagę zasobność Zachodu. Przyczyny takiego stanu rzeczy to kolejny temat na oddzielny artykuł, na potrzeby tego dość skonkludować, że czynniki natury finansowej mają i będą miały zasadniczy wpływ na eksploatację ukraińskich F-16.

—–

Dodajmy do tego inne ograniczenia. Na razie nie ma mowy o dwustu maszynach – realne zobowiązania wobec Kijowa podjęły raptem dwa kraje, Holandia i Dania, co w najlepszym razie przełoży się na 40 maszyn. Znacząca jest absencja USA (choć gwoli rzetelności trzeba napisać, że Stany szkolą ukraińskich pilotów i techników), co jakiś czas pojawiają się spekulacje o kolejnych dostawcach – w ostatnich dniach mówi się o Grecji i Norwegii. Po prawdzie, jeśli finalnie skończy się na 60 „efach”, będzie to spory sukces.

Ale niderlandzkie i duńskie „szesnastki” młode nie są – pozostały resurs pozwala na ich intensywną eksploatację przez kilka lat. Choć były modernizowane, nie są też demonstratorami szczytowej zachodniej techniki lotniczej. W większości potencjalnych sytuacji bojowych na rosjan to wystarczy, lecz nie miejmy złudzeń, że „efy” – w takiej liczbie i kondycji – przegonią rosjan znad Ukrainy.

Ich zasadnicza zaleta sprowadza się do możliwości przenoszenia zachodnich systemów uzbrojenia, pełnego spektrum, obejmującego zarówno amunicję do niszczenia celów powietrznych, różnego rodzaju bomby, lotnicze pociski manewrujące, a nawet rakiety przeciwokrętowe. Dla ukraińskiego lotnictwa skończy się więc okres „radosnej” improwizacji – nie trzeba już będzie integrować „na siłę” zachodniej amunicji z poradzieckimi samolotami, na czym zwykle cierpiała skuteczność tej pierwszej.

Lecz jako się rzekło – tej amunicji może Ukraińcom szybko zabraknąć. W tym kontekście warto też dodać, że nadal nie wiemy nic o konfiguracji, w jakiej F-16 zostaną Ukrainie przekazane. Co i ile będą mogły pozostaje sprawą otwartą, pewnikiem zaś jest, że z części możliwości samoloty zostaną „wytrzebione” – by w razie utraty maszyny nad terytorium kontrolowanym przez rosjan, w ręce tych ostatnich nie wpadły „wrażliwe” technologie.

—–

Idźmy dalej – gdy kilka miesięcy temu przeprowadzono pierwszą rekrutację dla przyszłych ukraińskich pilotów F-16, sito wymagań przeszło tylko sześciu (a wedle innych źródeł ośmiu) wojskowych. Większość „poległa” na testach językowych, ale i typowo lotnicze umiejętności ukraińskiego personelu okazały się niskie.

Legenda „Ducha Kijowa” i inne działania propagandy zostawiają nas z przekonaniem, że Ukraina ma za sterami swych maszyn doświadczonych zawodowców. Nic bardziej błędnego. Ukraińskie lotnictwo po 1991 roku funkcjonowało w realiach permanentnego kryzysu – nie zmieniła tego nawet wojna w Donbasie, bo między 2014 a 2022 rokiem prawie nie używano tam lotnictwa. W lutym 2022 roku większość pilotów mogła się pochwalić nalotami na poziomie 30-40 proc. niezbędnego minimum.

Pełnoskalowy konflikt pozwolił „wylatać” godziny, ale efektywność tego doświadczenia pozostawia wiele do życzenia. Ukraińskie siły powietrzne realizują przede wszystkim misje wsparcia wojsk lądowych i to w iście partyzanckim stylu: wystartuj, leć jak najniżej, doleć jak najbliżej, poślij rakiety/bomby, uciekaj. Szczęśliwie u rosjan jest niewiele lepiej – choć ostatnio ich lotnictwo wybudza się z taktycznej impotencji.

Tak czy inaczej, nawet najlepsi ukraińscy piloci nie są wybitnymi fachowcami. Zwłaszcza że wielu tych najlepszych już zginęło…

Dlatego tak trudno było zebrać przyszłych pilotów F-16 – obecnie jest to około 20 lotników, szkolących się w trzech różnych miejscach na Zachodzie, którym towarzyszy nieznana liczba personelu technicznego. I znów nie dajmy się zwieść hurraoptymistycznym relacjom – po pół roku ci wojskowi posiadają bazowe umiejętności. Jeśli ktoś podejmie decyzję, by już teraz wysłać ich do walki, skutkiem będzie marnotrawstwo potencjału ludzkiego i technicznego. Jeśli ukraińskie dowództwo myśli o sensownym wykorzystaniu nowej broni, musi pogodzić się z wizją dalszych wielomiesięcznych i intensywnych szkoleń.

—–

Po których także z innych powodów niż dotąd wymienione, ukraińskie „efy” będą funkcjonować w warunkach niedoboru.

Dlaczego? Najpierw niezbędna uwaga metodyczna. Koordynacja działań, uzyskanie efektu synergii („odpowiedniego jeb…cia”, jak mówi się w potocznym wojskowym języku), to podstawa zachodniej sztuki wojennej. Tak szkoli się ludzi, tak projektuje i wykorzystuje broń.

Tworzenie wojennych ekosystemów to proces o wzrastającej efektywności. Niegdyś ułomne, bo oparte o zawodną łączność radiową, dziś – za sprawą satelitów, internetu – funkcjonują w realiach sieciocentryczności, bieżącej wymiany danych między poszczególnymi komponentami, do pojedynczego egzemplarza broni włącznie. Tak buduje się wysoką świadomość sytuacyjną, która w połączeniu z jakością wykonania sprzętu, jego precyzją oraz odpowiednią kulturą techniczną użytkowników, daje zachodnim armiom przewagę nad wszystkim, co na tej planecie uchodzi za wojsko.

Pojedynczy leopard czy abrams zniszczy kilka rosyjskich czołgów nim sam padnie ich ofiarą. Lepsza armata, amunicja i pancerz „zrobią robotę”. Ale większą robotę zrobią leopardy w towarzystwie marderów, abramsy w parze z bradleyami. Operujące w terenie przygotowanym wcześniej przez dalekonośną artylerię – lufową (na przykład kraby), czy rakietową (himarsy). Spreparowanym także przez lotnictwo i jego precyzyjne uderzenia w stanowiące zagrożenie cele. Wielozadaniowy F-16 jest w takim środowisku niczym ryba w wodzie. Wpięty w sieć wymieniającą dane w czasie rzeczywistym, stałby się ukraińskim game changerem.

Tyle że ta sieć w warunkach ukraińskich istnieje w formie szczątkowej; nie ma tam dość zachodnich systemów. Brakuje dla przykładu samolotów AWACS – maszyn z radarami na grzbietach, służących do nadzoru przestrzeni powietrznej. AWACS-y „widzą” dalej niż pozwalają na to radary maszyn myśliwskich – w sprzyjających warunkach nawet na odległość do 600 km i mogą śledzić równocześnie wiele celów (od kilkudziesięciu do kilkuset). Służą zatem poszerzaniu świadomości sytuacyjnej pilotów maszyn bojowych, do których na bieżąco kierowane są informacje pozyskane z obserwacji. W takich warunkach można działać z wyprzedzeniem, możliwa jest też koordynacja pracy całych ugrupowań lotniczych.

—–

I można by tak jeszcze długo, co nie zmienia faktu, że Ukraina potrzebuje F-16 „na wczoraj”.

W ostatnich miesiącach ta potrzeba się zwielokrotniła, a to za sprawą rosyjskich bomb szybujących. W marcu br. rosjanie zrzucili trzy tysiące (!) FAB-ów, o wagomiarze od pół do półtora tony. Każda z takich bomb – starych, sowieckich konstrukcji, doposażonych w skrzydła i moduł sterujący – może zabić nawet kilkudziesięciu żołnierzy. I często zabija, dokonując małych, ale licznych wyłomów w ukraińskich liniach obronnych.

Tworzy to ryzyko poważniejszego przełamania, które wyeliminować może wyłącznie wypędzenie rosyjskiego lotnictwa taktycznego ze strefy przyfrontowej. Co można zrobić na dwa sposoby – wysyłając w strefę walk zachodnie systemy obrony powietrznej (jak Patriot) lub samoloty F-16. Dramatyzm położenia Ukrainy polega na tym, że nowoczesnych wyrzutni brakuje, a samoloty i ich obsługa nie są jeszcze gotowi.

Czy to sytuacja bez wyjścia? Nie – i wcale nie trzeba podejmować pochopnej decyzji o wysłaniu „efów”. Kijów szacuje swoje bieżące potrzeby w zakresie OPL na siedem dodatkowych baterii Patriot – to dużo, a zarazem niewiele dla zachodniej wspólnoty, która ma na stanie około 100 baterii (patriotów i analogicznych systemów europejskich) oraz nieograniczone wojennymi zagrożeniami możliwości produkcyjne.

Wracając zaś do „efów” – za mało, za stare, za późno; tak można by podsumować projekt „F-16 dla Ukrainy”. Ale lepszy rydz niż nic…

PS. W weekend Berlin zadeklarował wysłanie do Ukrainy, w trybie pilnym, kolejnej baterii Patriot. Z początkiem tygodnia pojawiła się sugestia, by Polska użyła swoich dwóch baterii do zestrzeliwania celów nad zachodnią Ukrainą (w takim scenariuszu wyrzutnie nie zostałyby przeniesione poza terytorium RP). Technicznie to możliwe, uzasadnione w każdym przypadku, gdy rakiety/pociski manewrujące zmierzają w stronę naszego kraju – ale czy coś z tego wyjdzie, prawdę mówiąc nie sądzę.

—–

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Arkowi Drygasowi, Monice Rani, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Michałowi Strzelcowi, Joannie Marciniak i Andrzejowi Kardasiowi. A także: Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Maciejowi Ziajorowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi i Jarosławowi Grabowskiemu.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich dwóch tygodni: Piotrowi Kamińskiemu, Adamowi Andrzejowi Jaworskiemu, Arkadiuszowi Wiśniewskiemu, Piotrowi Kicmanowi (za „wiadro kawy”), Czytelniczce imieniem Ewa i Grzegorzowi Lenzkowskiemu.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały, także ostatnia książka.

A skoro o niej mowa – gdybyście chcieli nabyć „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Polskie F-16/fot. Bartek Bera

Pierwotnie ten artykuł opublikowałem w portalu Interia.pl

Precedensy

A gdyby tak zaplecze dla ukraińskich F-16 – lotniska, warsztaty i zbrojownie – wynieść poza Ukrainę? Kijów – na czas działań wojennych – uniknąłby konieczności adaptacji własnej infrastruktury, co nie jest niewykonalne, ale czemu towarzyszyłoby ogromne ryzyko rosyjskich ataków i będących ich skutkiem zniszczeń. A ze „świeżutkiego”, ale dziurawego pasa „szesnastka” nie wystartuje. Tymczasem pod obcym niebem samoloty byłyby bezpieczne, ich obsługa odbywałaby się w komfortowych warunkach. Na przykład w Polsce, Słowacji czy w Rumunii. Brzmi jak war/political-fiction? Owszem, ale precedensy już są.

W czymś, co od biedy można nazwać polską doktryną obronną, przewidziano czasową dyslokację naszych F-16 na lotniska we wschodnich Niemczech. Chodzi rzecz jasna o potencjalny konflikt z rosją, odbywający się przy założeniu (nad prawomocnością którego nie będę się teraz rozwodził), że Moskwa nie odważy się atakować celów rozmieszczonych na terytorium RFN. Tak zachowano by uderzeniowy potencjał naszego lotnictwa, niezbędny do operacji obronnej i planowanej po przybyciu sił sojuszniczych kontrofensywy. Kogo bardziej taki scenariusz interesuje, zapraszam do lektury „Międzyrzecza”, powieści, którą wydałem przed czterema laty.

Wracając zaś na grunt „tu i teraz” – nade wszystko jednak precedens stworzyli sami rosjanie. Chodzi o sposób, w jaki wykorzystują Białoruś. Relacje między Moskwą a Mińskiem są inne niż w przypadku Kijowa i Warszawy czy Bukaresztu, nie mielibyśmy więc do czynienia z sytuacją jeden do jednego, niemniej skutki prawno-międzynarodowe byłyby podobne. Armia rosyjska regularnie korzysta z białoruskiego zaplecza militarnego. Z terytorium północnego sąsiada Ukrainy startują rosyjskie samoloty, wystrzeliwane są rakiety, w początkowej fazie „spec-operacji” na Białorusi znajdowały się pozycje wyjściowe wojsk lądowych federacji. A mimo to Mińsk formalnie pozostaje neutralny, armia łukaszenki nawet niejawnie nie angażuje się w działania bojowe, Ukraina zaś – pomijając warstwę retoryczną/zmagania propagandowe – nie przeprowadza uderzeń odwetowych – ani w miejsca koncentracji rosjan, ani tym bardziej w białoruskie instalacje wojskowe. Jeśli współcześnie coś zasługuje na miano „dziwnej wojny”, to są to właśnie relacje ukraińsko-białoruskie.

Czy rosjanie pozostaliby równie powściągliwi? A czy atakują hub logistyczny w rzeszowskiej Jasionce, przejścia graniczne, przez które nieprzerwanie płynie pomoc wojskowa dla Ukrainy? Wiosną zeszłego roku zupełnie poważnie rozważałem scenariusz prewencyjnego ataku moskali na lotnisko w Malborku czy Mińsku Mazowieckim, gdzie stały nasze MiG-i-29. Wtedy po raz pierwszy zaczęto mówić o ich przekazaniu, kilka iskanderów – kalkulowałem – załatwiłoby sprawę, patrząc z perspektywy Moskwy. Wojny pewnie by z tego nie było – przewidywałem – przeszacowując rosyjskie skłonności do gry va banque. Rok później MiG-i poleciały do Ukrainy (część z nich; część przekazanych maszyn dotarła na wschód rozebrana, transportem kołowym), startując z lotniska w Krakowie. Za sterami siedzieli, a jakże, ukraińscy piloci. Podobny scenariusz zrealizowano w przypadku dostaw słowackich „dwudziestek-dziewiątek”. Nikt się reakcjami Moskwy nie przejmował, Kreml nabrał wody w usta. Dostawy samolotów miały być kolejną „czerwoną linią”, po przekroczeniu której rosja – straszyli jej przedstawiciele – podejmie dramatyczne kroki. Tych linii przekroczono do dziś tak wiele, że nie jestem w stanie ich zliczyć. Mam za to pewność, że federacja, obecnie – z tak dramatycznie osłabioną armią konwencjonalną – nie odważyłaby się ryzykować otwartego konfliktu z NATO.

Pytanie czy NATO byłoby gotowe mimo wszystko podbijać stawkę?

Na potrzeby tego tekstu – by móc rozważyć opisany scenariusz wsparcia dla wojennej eksploatacji ukraińskich „efów” – załóżmy, że tak. I co mamy? Ano brutalny realizm.

Pamiętacie (z lektur), co się działo z niemieckimi pilotami myśliwców, którzy w czasie bitwy o Anglię, w ferworze walki, za daleko bądź na za długo zapuścili się nad terytorium wroga? Kończyli w morzu (w Kanale) i często był to koniec oznaczający śmierć. Niewystarczający zasięg messerschmittów był jedną z przyczyn porażki flotylli Hermana Goeringa w zmaganiach z brytyjskim RAF-em. Dlaczego o tym wspominam? W potocznych wyobrażeniach umyka nam fakt, że Ukraina to naprawdę rozległy kraj (dwa razy większy od Polski), co ma istotny wpływ na sposób prowadzenia działań wojennych, także operacji lotniczych. F-16 może dużo, ale ma ograniczenia. Patrząc na nominalny zasięg – wynoszący ponad trzy tysiące kilometrów – możemy tego nie dostrzegać. Tyle że to maszyna bojowa, przenosząca uzbrojenie, w warunkach wojennych nielecąca „po sznurku”, a manewrująca, zaś jej pilot po wykonaniu zadania musi jeszcze wrócić do bazy. Nie sposób znieść zależności między masą amunicji a masą paliwa; tu zawsze bierze się jedno kosztem drugiego. W efekcie promień działania „efów” jest znacząco niższy niż zasięg – i wynosi 550 km. „Szesnastki” startujące z Polski mogłyby realizować zadania nad zachodnią i centralną Ukrainą, samoloty bazujące w Rumunii „ogarniać” częściowo południe. A co z resztą terytorium, zwłaszcza z obszarem działań bojowych na wschodzie kraju?

Co więcej, „efy” są szybkie, ale czaso-przestrzeni nie zaginają. Rutynowe patrole z pewnością by nie wystarczyły, samoloty musiałyby działać w reżimie QRF, sił szybkiego reagowania. Realnie rzecz ujmując – albo mieć blisko, albo cały czas „wisieć w powietrzu”. Oczywiście, w takim scenariuszu można myśleć o użyciu powietrznych tankowców, ale: Kijów ich nie posiada, NATO nie planuje transferu, własnych maszyn w rejon walk nie wyśle, powietrzne tankowanie to już „wyższa szkoła jazdy” (co kłóci się z pomysłem uczenia ukraińskich pilotów „na szybkości”), no i koniec końców, nie da się nad Ukrainą zabezpieczyć procesu podejmowania paliwa.

Idźmy dalej. F-16 to samolot amerykański, przewidziany do użycia zgodnie z zachodnią filozofią prowadzenia operacji lotniczych. By nie wchodzić w zbędne szczegóły, skupmy się na kwestii wsparcia misji „efów” przez samoloty AWACS. To te maszyny z radarami na grzbietach, służące do nadzoru przestrzeni powietrznej. AWACS-y „widzą” dalej niż pozwalają na to radary maszyn myśliwskich – w sprzyjających warunkach nawet na odległość do 600 km i mogą śledzić równocześnie wiele celów (od kilkudziesięciu do kilkuset). Służą zatem poszerzaniu świadomości sytuacyjnej pilotów maszyn bojowych, do których na bieżąco kierowane są informacje pozyskane z obserwacji. W takich warunkach można działać z wyprzedzeniem, możliwa jest też koordynacja pracy całych ugrupowań lotniczych. Ukraińcy takim sprzętem nie dysponują, natowskie AWACS-y latające wzdłuż dostępnych granic lądowych i morskich Ukrainy nie dałyby pełnego rozwiązania. No i znów mielibyśmy problem aktywnego wspierania operacji bojowych ukraińskiego lotnictwa. I w tym przypadku precedens już jest: podczas tropienia, zakończonego zatopieniem krążownika „Moskwa”, misję rozpoznawczą na rzecz Ukraińców prowadził amerykański bezzałogowiec. Tym niemniej najbardziej korzystną sytuację wypracowałby klasyczny AWACS operujący nad centralną Ukrainą – na co Sojusz sobie nie pozwoli.

To wszystko skłania mnie do opinii, że transfer F-16 do Ukrainy to raczej opcja na powojnie. Pierwszy poważny krok w kierunku westernizacji ukraińskich sił powietrznych i budowania ich potencjału odstraszania. Ukraina za kilka lat – dysponująca dwoma setkami zachodnich maszyn (nie tylko „szesnastkami”), zapleczem i dobrze wyszkolonym personelem – będzie dla rosji zbyt wymagającym przeciwnikiem, by Moskwa zaryzykowała kolejną próbę inwazji. Nie znaczy to, że „efy” nie zdążą powalczyć w tej wojnie. Zapewne stanie się to udziałem kilku maszyn i pilotów. Misje, które zostaną przeprowadzone, nie wykorzystają pełnego spektrum możliwości F-16, obciążone też będą znacznie większym ryzykiem. Pouczające w tym zakresie mogą być doświadczenia z czołgami Leopard – wykorzystane po krótkim szkoleniu i w uboższym ekosystemie wojskowym niż natowski, tanki wcale nie okazały się super-bronią. Udowodniły wyższość nad rosyjskimi odpowiednikami, ale i tak płonęły. „Efy” też będą płonąć i spadać, czego warto mieć świadomość już dziś. Lepszy bowiem realizm niż karmienie nierealistycznych oczekiwań…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Polskie „efy” podczas misji Air Policing w krajach nadbałtyckich/fot. Bartek Bera