Anachroniczne?

„Zrobili to!”, tak branża dziennikarsko-militarna skomentowała zapobiegliwość ukraińskich zbrojmistrzów. O co chodzi? Gdy na Wschód trafiły pierwsze zachodnie czołgi, miejscowi zaczęli doposażać je w pancerz reaktywny. Do tej pory takim przeróbkom poddawano Leopardy 2, Challengery i Abramsy. Przed kilkoma dniami pojawiły się zdjęcia dowodzące, że „ukostkowione” zostały także najstarsze z dostarczonych Ukraińcom tanków – Leopardy 1. Do wzmocnienia pancerza użyto radzieckiego systemu Kontakt-1 – i tym sposobem leciwe zimnowojenne technologie Zachodu i Wschodu „zeszły się” w jednym miejscu.

W tym konkretnym przypadku celem zejścia była – umownie rzecz ujmując – współpraca. Co do zasady jednak broń pamiętająca czasy słusznie minione w Ukrainie wykorzystywana jest zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem – ta zachodnia ma niszczyć wschodnią i na odwrót. Konflikt na Wschodzie daje nam zatem pewne wyobrażenia o tym, jak mogłaby wyglądać gorąca faza zimnej wojny, odbywająca się z wykorzystaniem dostępnego wówczas, a dziś już „emeryckiego” uzbrojenia. Dość napisać, że Leopardy 1 weszły do służby w Bundeswehrze w 1965 roku, a Kontakt-1 znalazł się na uzbrojeniu armii sowieckiej 18 lat później.

A przecież wojna w Ukrainie, przynajmniej z rosyjskiej strony, miała być „konfliktem XXI wieku”. Takie zapowiedzi serwowała nam kremlowska propaganda, tego też my jako Zachód bardzo się obawialiśmy. Tymczasem już pierwsze godziny zmagań dowiodły, że jest inaczej. Że armia rosyjska jest, najogólniej rzecz ujmując, mocno zapóźniona technologicznie.

Nie czas wymieniać wszystkie powody tego zapóźnienia, dość zauważyć, że jednym z najistotniejszych jest potężna korupcja trawiąca rosję. Fakt, iż gigantyczne pieniądze – formalnie przeznaczone na rozwój i modernizację wojska – w praktyce trafiały na prywatne konta, zwykle poza granicami federacji. Kradli generałowie, dyrektorzy fabryk, w mniejszym zakresie, ale za to liczniej okradali armię niżsi rangą wojskowi i pracownicy przemysłu. Nade wszystko jednak kradli oligarchowie. W efekcie superjachty i superlimuzyny „nowych ruskich” prezentowały wyśrubowane standardy XXI wieku, podczas gdy okręty i czołgi „drugiej armii świata” pozostały w mrokach zimnej wojny. Gdzie w większości tkwią do dziś.

Po drugiej stronie nie jest inaczej. Trawiona równie potężną korupcją, w dodatku wyzbyta imperialnych sentymentów Ukraina, też miała armię w istotnej mierze anachroniczną – z tą różnicą, że nikt nie budował wokół niej żadnych złudzeń. Przez lata mówiło się nad Dnieprem, że łatwiej znaleźć ukraiński czołg „na chodzie” gdzieś w Afryce – gdzie trafił w niejasnych okolicznościach, wyeksportowany przez bóg wie jaką biznesową-wojskową sitwę – niż na tamtejszych poligonach czy w koszarach. To daleko od Europy – przewidywano – miał dokończy żywota zimnowojenny arsenał. Rosyjskie zagrożenie zmusiło Ukraińców do zajęcia się na poważnie sprawami obronności, ale wobec mizerii finansowej państwa i tak bazą pozostawał poradziecki sprzęt, z którym kraj wszedł do pełnoskalowej wojny.

I który nadal stanowi istotną część wyposażenia ZSU. Wspartych zachodnim sprzętem, ale znów – choć wyspowo są to bardzo nowoczesne systemy – to jednak w miażdżącej większości mówimy o broni jeśli nie fizycznie, to przynajmniej koncepcyjnie zimnowojennej. Na szczęście dla Ukraińców, znacznie lepiej wykonanej, zaprojektowanej, dotąd eksploatowanej w warunkach wyższej niż na Wschodzie kultury technicznej.

Można się zżymać, że Zachód nie dzieli się tym co najlepsze, ale nie zapominajmy, że najnowsze oznacza również najdroższe. A koszty to nie wszystko, są jeszcze kwestie polityczne. Dziś jest już oczywiste, że mocarstwom wspierającym Ukrainę nie zależy na definitywnym pokonaniu rosji, bo to wiązałoby się z ryzykiem zamętu w kraju dysponującym największą liczbę głowic jądrowych. Kijów ma nie przegrać, Ukraina przetrwać – pod takie cele konstruowana jest pomoc wojskowa. Ograniczona także ryzykiem wycieku tajemnic technicznych, gdyby jakieś systemy wpadły w ręce rosjan. Odrębna kwestia to ukraińskie możliwości absorpcji zachodnich technologii wojskowych. Czym jest pośpieszne doszkalanie przekonaliśmy się na Zaporożu późną wiosną zeszłego roku, gdy ukraińska armia użyła Leopardów 2 w iście sowiecki sposób.

Konkludując, westernizacja ukraińskiej armii to konieczność – by uzupełnić jej straty i dać przewagi jakościowe. Ale westernizacja w oparciu o najnowsze systemy uzbrojenia to pieśń przyszłości. Na razie muszą Ukraińcom wystarczyć zimnowojenne lufy (szerzej piszę o tym w felietonie dla „Polski Zbrojnej”, oto link do tego materiału).

—–

Pozostając przy kwestii anachroniczności – na takie miano zasługuje rzekomo rządowy program „Tarcza Wschód”, przewidujący budowę umocnień i przeszkód terenowych przy granicy polsko-rosyjskiej i polsko-białoruskiej. „No bo kto dziś buduje fortyfikacje?” i „kogo zatrzymają bagna czy mokradła?”, pytają pseudoeksperci. Co znamienne, jednego z takich „speców od wszystkiego” – szydzącego z idei zapór naturalnych, sugerującego sadzenie w ich miejsce pokrzyw i barszczu Sosnowskiego – z radością zacytował na Twitterze zdrajca Tomasz Szmytd. I generalnie za deprecjonowanie „Tarczy…” wzięły się media o mniej lub bardziej jawnym, prorosyjskim nastawieniu. Dlaczego?

Pamiętacie, jak w kwietniu 2022 roku – podczas bitwy o Donbas – rosjanie usiłowali przeprawić się przez Doniec w okolicach Iziumu? Koryta najwyraźniej nie dało się pokonać po dnie, więc moskale zasypali bród wielkogabarytowymi śmieciami. I to po nich, zamiast po mobilnym moście, przejeżdżały czołgi; nie wszystkie, bo część utonęła. Wiele innych rozbebeszyły drony i artyleria przy podejściu do przeprawy, która nie miała należytego zabezpieczenia przeciwlotniczego. A był to manewr w wykonaniu elitarnej 4 Kantemirowskiej Dywizji Pancernej, znanej m.in. z moskiewskich parad, gdzie prezentowała to, co w rosyjskich wojskach lądowych najlepsze.

Wojna w Ukrainie jasno pokazała, że rzeki, których koryto ma więcej niż 50 metrów szerokości, stanowią dla rosjan koszmarne wyzwanie logistyczne. Zmagania na Wschodzie dowiodły, że rasputica – dwa razy do roku zmieniająca rozległe obszary Ukrainy w rozlewiska i mokradła – potrafi zatrzymać front. Że ogromne obszary leśne i bagna istotnie przyczyniają się do ochrony ukraińskiej stolicy. Że nawet zwykły las – jak choćby ten wokół Kreminnej – odpowiednio obsadzony stanowiskami obronnymi już niemal drugi rok stanowi rubież nie do przejścia.

Ten konflikt sfalsyfikował założenie o przestarzałości fortyfikacji – dość wspomnieć dwuletnią (w realiach wojny pełnoskalowej, faktycznie zaś dziesięcioletnią) epopeję znaną jako bitwa o Awdijiwkę. Sami rosjanie – na Zaporożu – udowodnili niezwykłą przydatność nowoczesnych umocnień i rozległych pól minowych.

Zatem „Tarcza…” to sensowny pomysł, żaden anachronizm, zwłaszcza wobec takiego przeciwnika jak rosja. Bylebyśmy zrealizowali ów projekt sensownie. Czyli jak? Odpowiedź przynosi stanowisko Komitetu Biologii Środowiskowej i Ewolucyjnej PAN, załączone jako ilustracja do tekstu (dołączam również link).

Tylko po co nam „Tarcza…”, skoro prawdopodobieństwo wojny z rosją jest nikłe (o czym przekonuję Was od wielu miesięcy)? Pozwólcie, że znów sięgnę do pewnej analogii. Otóż z ryzykiem wojny jest jak z ryzykiem katastrofy lotniczej – nawet jeśli jest niskie, bliskie zeru, to i tak – z uwagi na ewentualne skutki – należy traktować je bardzo poważnie. Wypadki lotnicze zdarzają się rzadko, ale w ich efekcie ginie mnóstwo ludzi. Podobnie z wojnami. Więc nie jest żadną fanaberią „dmuchanie na zimne”, śrubowanie procedur i norm, zabezpieczanie się, zbrojenie, fortyfikowanie.

Szczególnie że rosyjskie elity polityczne cechuje wyraźna skłonność do ryzykanctwa, gry va banque oraz bezwzględna determinacja. Trzeba więc założyć, że rosjanie będą szukać swojej szansy. Presją dyplomatyczną, ekonomiczną (surowcową) i militarną (poniżej progu wojny) dążyć do osłabienia sojuszniczych więzi, wyizolować ze wspólnoty pojedyncze państwa – by później z „samotnikami” – jeden na jednego – próbować się rozprawić.

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Lyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Monice Rani, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Joannie Marciniak. A także: Łukaszowi Hajdrychowi, Adamowi Cybowiczowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Pawłowi Krawczykowi, Maciejowi Ziajorowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Mateuszowi Jasinie, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi,   Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Arturowi Żakowi.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich dwóch tygodni: Michałowi Baszyńskiemu, Adamowi Andrzejowi Jaworskiemu, Michałowi Wacławowi, Kasi Byłów, Czytelnikowi o nicku Praca mgr, Łukaszowi Podsiadle, Marcinowi Kotarskiemu (za „wiadro kawy”!) i Pawłowi Drozdowi.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały, także ostatnia książka.

A skoro o niej mowa – gdybyście chcieli nabyć „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Racjonalność

Nie cichną echa wczorajszej zapowiedzi szefa rosyjskiego MON siergieja szojgu. Nic w tym dziwnego – oddanie Chersonia i ucieczka na wschodni brzeg Dniepru to wydarzenie porównywalne z wycofaniem się ruskich z północy Ukrainy wiosną tego roku. Wtedy też pierwszym doniesieniom towarzyszyły nieufność i sceptycyzm; trzeba było kilku dni, by zorientować się, że orki rzeczywiście dają nogę.

Wielu obserwatorów doszukuje się drugiego dna. Rosyjskiej pułapki polegającej na rzekomym opuszczeniu miasta, by wciągnąć weń ukraińskie oddziały, które następnie zostaną zdziesiątkowane. W tym scenariuszu w Chersoniu pozostały w ukryciu liczne rosyjskie jednostki, na wschodnim brzegu zaś przygotowywane jest silne uderzenie.

Nie mam złudzeń, że Chersoń kryje w sobie mnóstwo „niespodzianek”. Że gdy już wejdą tam Ukraińcy, konieczne będzie sprawdzenie domu po domu; w wielu zapewne kryją się miny-pułapki. Każdy odwrót produkuje maruderów, więc i tacy znajdą się na mieście. Większość się podda, część – zdemoralizowana i uzbrojona – może stanowić zagrożenie. Ale to, w mojej ocenie, wszystko. Innych ryzyk nie ma, rosjanie nie są obecnie zdolni do niczego poza wycofaniem i towarzyszących mu działań opóźniających.

Tak naprawdę wykazują się w tym momencie niepokojącym mnie pragmatyzmem. Już wyjaśniam dlaczego.

Przyczółek na zachodnim brzegu Dniepru został de facto odcięty od reszty rosyjskich wojsk – ukraińska artyleria zdewastowała przeprawy, zarówno te stałe, jak i zaimprowizowane. Brak możliwości regularnego zaopatrzenia sam w sobie jest dramatem. A byłoby jeszcze gorzej, gdyby także część wojsk na wschodnim brzegu została odcięta. rosjanie obawiają się ukraińskiego uderzenia „od góry”, z rejonu Zaporoża, na Melitopol, może Berdiańsk, w każdym razie w kierunku Morza Azowskiego. Rozcięłoby ono rosyjski korytarz lądowy z Krymu do rosji, w kotle między Chersoniem a Melitopolem zamykając kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. Przeszkody naturalne – rozlewisko Dniepru na północy, linia rzeki na zachodzie, oba morza (Czarne i Azowskie) na południu – ułatwiałyby Ukraińcom zadanie. Wąziutkie połączenie z Krymem z pewnością nie wystarczyłoby do utrzymania odpowiednio „gęstych” linii zaopatrzenia, co oznaczałoby zagładę wziętych w kleszcze rosjan.

O ukraińskim uderzeniu ze wskazanego rejonu mówi się już od jakiegoś czasu. Spodziewano się, że nastąpi w drugiej połowie listopada, gdy skończy się jesienna odsłona rasputicy. Odwrót za Dniepr pozwala rosyjskiemu dowództwu na zacementowanie obrony wzdłuż rzeki aż po okolice Zaporoża i dalej na wschód równolegle do północnej krawędzi wyrąbanego wiosną korytarza. Co istotne z perspektywy rosjan, będą mogły to uczynić doborowe formacje – jednostki powietrznodesantowe, dotąd trzymane w Chersoniu. Rozkaz szojgu może zatem być próbą pokrzyżowania szyków Ukraińcom. Na ile skuteczną, boję się oceniać (choć wierzę, że gen. Załużny i spółka mają nie tylko plan B, ale i C i D).

Jako się rzekło, trochę mnie ta rosyjska racjonalność niepokoi. Bo stoją za nią trzy możliwe scenariusze:

putin nadal dowodzi. Wciąż pozostaje dyletantem, ale ten jeden raz dał się przekonać mądrzejszym generałom, że warto oddać trochę ziemi, by nie ponieść jeszcze większej klęski. Ów przebłysk mądrości to zła wiadomość, ale Hitlerowi również zdarzało się podjąć dobre decyzje, choć zasadniczo nadal ręcznie sterował armią, z wiadomym skutkiem. Spluńmy ze złością, pozostając przy nadziei, że kolejne „genialne” pomysły cara zniwelują osiągnięte korzyści.

putin stracił kontrolę nad wojskiem. Nominalnie pozostaje głównodowodzącym, ale decyzje podejmują fachowcy, realnie oceniający możliwości armii rosyjskiej. Co w dalszej perspektywie może przynieść deeskalację, ale równie dobrze może oznaczać kontynuację wojny, prowadzonej przez rosjan z większą rozwagą.

putin niczego nie stracił, ale „odzyskał rozum” i delegował kompetencje na wojskowych. Co niesie konsekwencje identyczne do tych ze scenariusza numer dwa.

Jest więc we mnie więcej ostrożności niż radości, co nie zmienia faktu, że uchronienie Chersonia przed wyniszczającymi walkami miejskimi to dobra wiadomość niezależnie od okoliczności.

Szanowni, Facebook obdarował mnie 6-dniowym banem – za zamieszczenie screena listu od Czytelnika, gdzie pada przymiotnik „kacapskiej”.

Odwołałem się, bezskutecznie. Do wtorku włącznie możecie mnie czytać na blogu, na Patronite, zajawki materiałów pojawią się też na moich kontach na Twitterze i Instagramie.

A jeśli chcecie mnie w pisaniu wesprzeć, będę szczerze zobowiązany. Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Nz. Czołg ukraińskiej armii/fot. Sztab Generalny Ukraińskich Sił Zbrojnych

Drogi

Zauważyliście pewnie, jak zasuwają ostatnio Ukraińcy. Co ich tak gna, poza oczywistą potrzebą wyzwolenia własnych terytoriów?

Najpierw trochę historii.

Zachodnio-centryczna wizja zmagań z lat 1914-18 zdominowała refleksję historyczną i w naszej części Europy. Wielka Wojna to i dla nas, Polaków, nade wszystko okopowa rzeź na polach Flandrii, w błotnym anturażu odpowiedzialnym za śmiercionośne warunki sanitarne. Ale przecież i na froncie wschodnim maź zatruwała żołnierzom życie. W zapiskach dokumentujących szlaki bojowe niemieckich i austro-węgierskich pułków wielokrotnie wspomina się o błocie (niekiedy, w zależności od rejonu działań, towarzyszy temu przymiotnik „polskie”). Hamowało one ofensywę na Warszawę z wczesnej jesieni 1914 roku, solidnie krzyżowało szyki podczas zmagań nad jeziorami mazurskimi w lutym 1915 roku. Wówczas to gwałtowna odwilż i rzęsiste deszcze przemieniły pole bitwy w rozlewisko, a szlaki komunikacyjne w bagna i potoki. A potem przyszedł mróz, skuwając wszystko lodem, rosjanom utrudniając ucieczkę, nie na tyle skutecznie jednak, co Niemcom pościg.

Pomni tych doświadczeń dowódcy Wehrmachtu kampanię w Polsce zaplanowali na późne lato 1939 roku. Suchy wrzesień nie zawiódł ich oczekiwań, pomagając w przeprowadzaniu błyskawicznych uderzeń. Dwa lata później ów czynnik pogodowy wzięto pod uwagę, projektując założenia operacji Barbarossa. Przewidując, że im dalej na wschód, tym gorsze drogi, a więc i większe problemy. Wielu amatorów historii podziela dziś mylne przekonanie, że niemiecki atak na ZSRR został opóźniony o kilka tygodni, z uwagi na nieplanowane wcześniej zaangażowanie sił zbrojnych III Rzeszy na Bałkanach (co miało zadecydować o niemieckiej klęsce pod Moskwą, do której najeźdźcy podeszli za późno). Tymczasem jeszcze na początku czerwca 1941 roku na rozległych obszarach rosji, Białorusi i Ukrainy deszcz „produkował” nieprzebrane masy błota, w którym utknęłyby nie tylko zmotoryzowane oddziały armii niemieckiej, ale i jej wciąż oparta o transport konny logistyka. Wiedział o tym Hitler, wiedzieli jego generałowie, stąd końcówka czerwca świadomie wybrana jako moment ataku. Stąd podjęcie kolejnej operacji zaczepnej dopiero w lipcu następnego roku…

Wracam do tematu rasputnicy, bo za kilkanaście dni powinna nastąpić jej jesienna odsłona. Co w mojej ocenie przełoży się na dynamikę działań wojennych w Ukrainie. Gdy podjąłem temat dwa tygodnie temu, kilka osób napisało mi, że współczesne armie są już w wysokim stopniu uniezależnione od kaprysów pogody – w związku z tym front „nie ostygnie”. Też nie twierdzę, że ostygnie – po prostu przewiduję wyhamowanie dużych, manewrowych operacji do czasu aż nastaną pierwsze mrozy. Współczesne czołgi wciąż pozostają niezgrabnymi kolosami – i przy odpowiednim nagromadzeniu błota zwyczajnie w nim utkną (zauważyliście, że na północy Ukraińcy używają już teraz przede wszystkim lżejszych wozów?). Obserwowaliśmy to w marcu, z satysfakcją kontemplując podtopione ruskie tanki; wtedy to orki były w natarciu i to im bardziej zależało na przejezdności pokonywanych terenów. Dziś inicjatywa jest po ukraińskiej stronie, a front przesuwa się w rejony Donbasu, gdzie nie ma za wielu przyzwoitych dróg.

W tym miejscu pozwolę sobie na pewną anegdotę. Latem 2016 roku podróżowałem samochodem z Charkowa do Siewierodoniecka. Dość szybko zjechaliśmy z porządnej szosy i… przepadliśmy. To znaczy takie wrażenie odniósł towarzyszący mi fotoreporter, dla którego był to pierwszy wyjazd do Ukrainy. „Kiedy wskoczymy na jakąś główną drogę?”, zapytał, umęczony jazdą po wertepach, przy których najgorsza polska droga z połowy lat 90. wyglądała jak autostrada. „Paweł”, odparłem. „Ale my jedziemy główną drogą…”.

Donbas do 2014 roku i bez wojny był miejscem zapomnianym przez boga. Po upadku sowietu państwo niemal przestało tam istnieć i świadczyć wiele z podstawowych usług. Publiczna infrastruktura popadała w ruinę, remonty przeprowadzano rzadko i byle jak. Prowincja, zarządzana niczym udzielne księstewko przez złodziei i prorosyjskich politycznych baronów (co zwykle oznaczało te same osoby), miała oczywiście swoje „okna wystawowe” – Donieck i kilka innych większych miast – lecz generalnie tkwiła w materialnym rozkładzie, w którym trudno się żyło i trudno przemieszczało.

A teraz te drogi porozjeżdżały jeszcze czołgi.

Oczywiście, pogoda może nas zaskoczyć. Zmiana klimatu jest faktem, zaburzenia naturalnych dotąd cyklów stają się coraz powszechniejszym zjawiskiem. W efekcie jesiennej rasputnicy może nie być, może okazać się nie tak dokuczliwa; na tym etapie to wróżenie z fusów (mniej uprawnione niż wnioski z historycznych doświadczeń). Przyjmijmy jednak, że wszystko potoczy się „po staremu”. Nie sądzę, by Ukraińcy zawiesili wówczas działania zaczepne. Po prostu, nie będą one tak spektakularne. Nastąpi ciąg dalszy grillowania rosjan przy użyciu precyzyjnej artylerii, czemu będą towarzyszyć lokalne kontrataki – nie tyle dla kolejnych korekt terytorialnych, co dla nękania przeciwnika.

Bo rosjanie – ten zamysł wydaje się coraz bardziej oczywisty – inicjatywy operacyjnej woleliby nie podejmować. Nie spodziewam się rosyjskich ofensyw, wieszczonych przez niektórych po ogłoszeniu przez Kreml mobilizacji. Moim zdaniem, najeźdźcy zamierzają się przegrupować – odpocząć, odbudować na ile się da potencjał bojowy poharatanych oddziałów – i w takim „stanie skupienia” przeczekać zimę.

Aby stało się to możliwe, na północy muszą ustabilizować front, na południu rozbudować obronę. Pytanie, czy Ukraińcy pozwolą, nie jest jedynym, jakie muszą sobie teraz zadać dowódcy „operacji specjalnej”. W rosyjskiej infosferze (mam świadomość ograniczonej reprezentatywności środowiska internetowego) następuje bowiem coś nieprawdopodobnego – rozlewa się fala krytyki dowództwa i armii (choć jeszcze nie putina). Padają najcięższe zarzuty – głupoty, tchórzostwa, nepotyzmu – pojawia się refleksja (jakże trafna…), że wojsko jest nic niewarte. Ten chór wzmagają opinie Kadyrowa i Prigożyna (szefa Wagnera), którzy wprost domagają się dymisji szojgu. Ów „pręgierz” można potraktować jako medialny szum, ale jak potraktuje go putin? Jeśli dostrzeże w nim oznaki buntu/rozkładu dyscypliny trzymającej w ryzach reżim, i on może zażądać głów. Przede wszystkim zaś działania. Gotowi (wyszkoleni, uzbrojeni) czy nie, rosyjscy żołnierze mogą wówczas zostać pchnięci do szaleńczych ataków. Byle tylko wykazać, że to Moskwa znów rozdaje karty…

PS. A ja mam dziś urodziny, w związku z czym życzę sobie sromotnej porażki armii rosyjskiej i międzynarodowego trybunału dla putina. Najpierw jednak chciałbym, żeby w jednym z ostatnich dekretów posłał putler Kadyrowa na front. Wiele bym dał, by zobaczyć tego tik-tokowego bohatera z gruzem w nogawkach…

—–

Zdjęcie ilustracyjne – wykonałem je w Afganistanie zimą 2012 roku/fot. własne

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Rasputica

Pytacie, co dalej/jak potoczy się sytuacja na froncie, po ewidentnym przyśpieszeniu, z jakim mieliśmy do czynienia w ostatnich tygodniach. Odpowiem Wam, przyjmując na chwilę perspektywę rosyjskich generałów, którym zostało… modlić się o deszcz. O błoto, a później mróz (mam nadzieję, że Wojtek Jagielski nie będzie miał mi za złe tej parafrazy tytułu jego książki).

W języku rosyjskim warunki pogodowe sprzyjające powstawaniu błota doczekały się własnej nazwy: распу́тица (pol. rasputica). To swoisty dowód uznania dla skutków wywoływanych przez rasputicę. W ZSRR zjawisko to odcinało od świata około 40% wiosek położonych w europejskiej części kraju. Potężne imperium aż po swój kres nie było w stanie zbudować przyzwoitej sieci dróg, w związku z czym dwa razy do roku gruntowe w większości szlaki stawały się trudno lub w ogóle nieprzejezdne. Po rozpadzie ZSRR sytuacja nie uległa istotnym zmianom – rasputica nadal dokucza rosjanom, Ukraińcom i Białorusinom. Ta jesienna, wywołana intensywnymi opadami deszczu, rozpoczyna się w połowie października, kończy miesiąc później wraz z pierwszymi mrozami, kiedy wilgotna ziemia zamarza na głębokość metra. Podczas roztopów następuje rasputica wiosenna, groźniejsza z powodu wody uwięzionej w glebie. Jej wytopienie rozmiękcza grunt, co prowadzi do powstania grząskiego błota, głębokiego nawet na kilkadziesiąt centymetrów.

W marcu tego roku w takim błocie utopiło się mnóstwo rosyjskich czołgów, biorących udział w inwazji na Ukrainę. Świat obiegły wówczas zdjęcia porzuconych wozów, będące kolejnym dowodem fatalnej jakości planowania w rosyjskiej armii. Rasputica nie powinna była zaskoczyć rosjan – żyją z nią od wieków. Generałowie z Moskwy doskonale też wiedzieli, że na obszarze między Ukrainą a Białorusią dominują bagna i mokradła. I że podczas odwilży teren ten będzie w większości nieprzejezdny. Jeśli chcieli zacząć wojnę zimą, należało to uczynić do połowy lutego, podczas największych mrozów. Atak tymczasem nastąpił kilkanaście dni później, na najbardziej priorytetowym kierunku wiodąc przez „królestwo rasputicy”. Media ochrzciły ją wtedy kolejnym określeniem – jednego z „czterech jeźdźców armii ukraińskiej”, obok pocisków Javelin i Stinger oraz platform społecznościowych (gdzie Ukraińcy toczą skuteczną wojnę informacyjną).

Rasputica obnażyła jeszcze inną słabość rosyjskiego wojska – fakt iż korzysta ono z kiepskiej jakości ogumienia. Przekłada się to na poważne kłopoty z transportem i logistyką – tym większe, im bardziej nie dopisuje pogoda. W czasach radzieckich przemysł oponiarski produkował solidne opony, sprawdzające się w każdych warunkach atmosferycznych. Ale to już pieśń przeszłości, odległa także z powodu sankcji gospodarczych, uniemożliwiających rosji import niezbędnych narzędzi i komponentów do produkcji. W praktyce oznacza to, że Ziły i Kamazy jeżdżą na oponach importowanych z zaprzyjaźnionych krajów. W użyciu są m.in. chińskie „gumy” YS20, czyli kiepska kopia doskonałej skądinąd wojskowej opony Michelin XZL. W porównaniu z oryginałem, podróbka ściera się setki razy szybciej. Zwykle wystarcza na pojedynczy przejazd z bazy logistycznej w rosji do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów zgrupowania własnych wojsk. rosjanie korzystają też z białoruskich opon Bel-95. Zakładają je np. na ciężarówki będące nośnikami niezwykle kosztownych systemów przeciwlotniczych Pancyr. W marcu br. jeden z takich Kamazów nie był w stanie samodzielnie wydostać się z błotnej pułapki. Wóz rosjanie porzucili, Ukraińcy puścili go z dymem.

Nie tylko w ocenie mediów, ale i zdaniem wojskowych analityków, pogoda i wywołane nią komplikacje w sposób istotny przyczyniły się do ukraińskiego zwycięstwa w bitwie o Kijów. Wiosenna rasputica zagrała wtedy w jednej drużynie z Ukraińcami. Komu przysłuży się ta jesienna? Ukraińska kontrofensywa w obwodzie charkowskim z początku września oraz wcześniejsze „mielenie” rosyjskiego zaplecza logistycznego i systemu dowodzenia przy użyciu precyzyjnych systemów artyleryjskich (głównie Himarsów), sprawiły, że na froncie rosjanie stracili inicjatywę operacyjną. Nadal, przy użyciu broni strategicznej, mogą razić cele w całej Ukrainie, bez większego ryzyka symetrycznej odpowiedzi. Tyle że nie przekłada się to na sytuację ich wojsk bezpośrednio zaangażowanych w walkę. Obecnie są one w stanie prowadzić niemal wyłącznie operacje obronne (w skali frontu pojedyncze akcje zaczepne nie mają większego znaczenia). Od chwili szokującej porażki pod Charkowem rosyjscy generałowie modlą się o deszcz i błoto, zakładając, że dzięki temu ukraińska presja ulegnie wyhamowaniu. A to pozwoli im przegrupować wojsko, uzupełnić stany osobowe i zapasy. Z tym jednak może być niemały problem, bo po rosyjskiej stronie linii frontu w Donbasie jest niewiele solidnych szlaków komunikacyjnych. Z konieczności więc uzupełnienia będą musiały pójść głębszym zapleczem, przez tereny rosji – co istotnie wydłuża drogę.

Na tym etapie wojny wydaje się, że Kreml chce ją przeciągnąć przez zimę. Licząc, że niskie temperatury dadzą się we znaki zachodnim Europejczykom. Zmarznięci obywatele Unii zażądają od swoich rządów powrotu do taniej rosyjskiej energii, co będzie możliwe tylko po uprzednim zawieszeniu wsparcia wojskowego dla Ukrainy. A odcięci od „zachodniej kroplówki” Ukraińcy nie będą w stanie długo się bronić. I tak pogoda znów ocali rosję, kalkuluje putin. Rasputica to jedno, ale i generał Mróz ma przecież niemałe w tym zasługi…

Obyś się gamoniu po raz kolejny przeliczył!

—–

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Ambicje

Pozwólcie, że pojawię się znów z wiaderkiem nieco chłodniejszej wody. Oto bowiem część moich znajomych i czytelników dała się ponieść hurraoptymizmowi. Oczyma wyobraźni widząc już zaciskające się od północy i południa ukraińskie kleszcze, które ostatecznie zmiażdżą rosyjskie siły inwazyjne. Hola-hola.

Przypominam, że aktywna linia styku wojsk to dziś 1300 km. Niemal drugie tyle, to granice, których również trzeba pilnować. Gigantyczna kontrofensywa, której skutkiem byłoby zamknięcie w kotle większości rosyjskich sił, wymagałaby od Ukrainy zaangażowania setek tysięcy żołnierzy i dziesiątek tysięcy jednostek sprzętu. Żadna ze stron konfliktu nie jest obecnie w stanie pozwolić sobie na jednoczesne i jednorazowe wystawienie takich potencjałów do walki. Jakkolwiek niezwykle intensywny, konflikt w Ukrainie nie jest II wojną światową.

Ambicje ukraińskich sztabowców nie sięgają tak daleko. W obu akcjach zaczepnych – tej na południu, i tej na północy – chodzi o:

– dalsze „mielenie” rosyjskich wojsk, co w konsekwencji prowadzi do obniżenia zdolności bojowych całego kontyngentu inwazyjnego;

– korektę pozycji obronnych, także w perspektywie nadchodzącej rasputicy (za 6 do 8 tygodni błoto da w kość obu przeciwnikom);

– istotne w wymiarze propagandowym zdobycze terytorialne, jakkolwiek skromne, to pozwalające utrzymać narrację o odzyskiwaniu kraju;

– pogorszenie sytuacji logistycznej nieprzyjaciela poprzez odcięcie od/ograniczenie dróg zaopatrzenia;

– przetestowanie wojska w warunkach działań zaczepnych, by móc ustalić słabości, skorygować/poprawić założenia taktyczne i operacyjne (wojna między 2014 a 2022 rokiem miała dla ukraińskiej armii charakter obronny i, przede wszystkim, statyczny, pomijając rzecz jasna pierwsze miesiące walk).

Oczywiście, widać to dość wyraźnie, sztab generalny sił zbrojnych Ukrainy wykazuje dużą elastyczność i gotowość do korygowania bieżących założeń. Zapewne więc, w razie kompletnego załamania rosyjskiej obrony, pójdzie za ciosem.

Ale – zdaje się – na południu rosyjska obrona tężeje. W końcu przerzucono tam większość sił stacjonujących na terenie Ukrainy. Z kolei na północy poważnym wyzwaniem dla Ukraińców mogą okazać się oddziały skoncentrowane w okolicach Bachmutu.

Dla rosyjskiego dowództwa ukraińskie operacje zaczepne to test na reagowanie kryzysowe. Próby przełamania statycznego frontu z wykorzystaniem przewagi ogniowej – co dotychczas stanowiło clou rosyjskich działań – to betka w porównaniu z manewrową obroną, wymagającą na przykład rotacji odwodów (powrót części sił z południa wydaje się dla rosjan koniecznością). Zobaczymy czy generałowie putina sprostają wyzwaniu – i w jakich okolicznościach dojdzie do wyhamowania ukraińskich natarć. Da nam to sporo wiedzy co do dalszego przebiegu wojny.

—–

Nz. Ukraińscy żołnierzy szykujący się do walki/fot. Ministerstwo Obrony Ukrainy

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to