Chyba zaczynam mieć jasność co do intencji, jakie przyświecają Donaldowi Trumpowi.
Mam na myśli bieżące intencje, inne od tych sprzed kilku tygodni czy miesięcy. Wierzę, że przed objęciem urzędu Trump chciał wygasić wywołany przez rosję konflikt w Ukrainie – nie z humanitarnych, ba, pewnie nawet nie z geopolitycznych powodów, a z czystej próżności. Donald Wspaniały, człowiek, który zakończył okrutną wojnę; dla kogoś z ego amerykańskiego prezydenta taki wizerunek to godny cel. Ale teraz chyba już „nie o to biega”.
Nie wiem, czy to efekt zamierzony czy niechciany skutek paplaniny Trumpa, tak czy inaczej Waszyngton zaprosił Moskwę do rozmów w trybie bezwarunkowym. Co rozochociło rosjan i pozwoliło im narzucić negocjacje w swoim stylu. A po prawdzie to jeszcze sowieckim stylu, zakładającym wstępną eskalację żądań mocno ponad miarę. By zejście niżej, w toku toczonych rozmów, i tak przyniosło pożądany przez Kreml rezultat. Jeśli ktoś spodziewa się ceny 100 dol., słyszy 200, to gdy zbije do 130 wciąż ma poczucie, że zrobił dobry interes – na tym prostym psychologicznym mechanizmie oparta była radziecka szkoła dyplomacji, której adepci dobrze wiedzieli, że nawet owo 100 to byłoby za dużo. W języku potocznym o takiej postawie mówi się „na bezczela”.
No więc weszły ruskie do negocjacji „na bezczela”, w czym dodatkowo zawiera się element niewiedzy i ryzykanctwa. Wszak putin gra na ostro także dlatego, że jest przekonany o dobrej passie, jaka mu towarzyszy. Nie że już wygrywa, czy że lada moment wygra – w te bajki nie wierzą nawet na Kremlu. Ale wierzą, że wojskowe rozstrzygnięcie jest w zasięgu ręki, że jeszcze kilka miesięcy męczenia Ukrainy i ta opuści gardę. Stąd bierze się poczucie siły putina z ostatnich miesięcy, wzmacniane symbolicznymi, jednak następującymi zdobyczami terenowymi. Tyle że te w lutym wyhamowały, a ruski generał i sołdat znów stoją ze spuszczonymi gaciami. Znów „nie dowożą”, znów zawodzą pokładane w nich nadzieje.
Ukraińcy krzepną, moskale słabną, a Amerykanie jakby tego nie widzieli. Co ważniejsze, jakby zapomnieli o metodach sowieckiej dyplomacji. Z jakichś powodów – zapewne intelektualnej słabości trumpowskiej ekipy – są wobec rosjan bezradni. Wciąż można mieć nadzieję, że grają nieudolnych, ale jeśli tak jest, ja – przyznam szczerze – nie rozumiem zasad tej gry. Oddawanie placu boju, by na niego wrócić z jeszcze większą siłą, to stara wojskowa i dyplomatyczna strategia, lecz Amerykanie nawet nie podjęli wysiłku, by to oddawanie rosjanom utrudnić – oni po prostu „na wejście” zwiali.
Czy to dziwne? I tak, i nie. Trump-wielki biznesmen – a więc i świetny negocjator – to bujda na resorach. „Pomarańczowy”, jak mówią o nim satyrycy, więcej utopił, niż zarobił, bardziej grał multimilionera niż nim był. Świat dał się na tę kreację nabrać, stąd wygórowane oczekiwania wobec nowego-starego prezydenta USA. Aż przyszli ruscy i obnażyli po całości niekompetencje Trumpa (i jego ludzi).
Być może są w Waszyngtonie politycy i urzędnicy gotowi uderzyć ręką w stół. Świadomi, czym jest potęga Stanów Zjednoczonych w konfrontacji z atutami zdychającej rosji. Ale Trumpa – wiele na to wskazuje – w tym gronie nie ma. A to Trump – również i na to wiele wskazuje – podejmuje ostateczne decyzje.
A tenże Trump dał się nabrać na ruskiego „bezczela”. Uznał, że stanął pod ścianą i niewiele może zrobić. Jak tu wyjść z twarzą z takiej sytuacji? Ano można „dojechać Ukrainę” – co też „Pomarańczowy” uczynił. Nazywając Wołodymyra Zełenskiego dyktatorem, a Ukrainę obarczając winą za wybuch wojny. To już nie wygląda na paplaninę, a na zmianę agendy. Po co? „Ano wicie-rozumicie”, rzeknie za jakiś czas Trump. „Starałem się, chciałem, byłem już blisko, dogadany z putinem; niewiele brakowało i wojna by się skończyła. Ale ci Ukraińcy, ten Zełenski…”. „Ta zła Europa…”, to kolejny element trumpowskiej narracji. „Nie chcą, to odkładam ręce, są inne wyzwania, by znów uczynić Amerykę wielką…”. Tak to widzę.
Skutki? Ano wojna będzie trwać, wszak Ukraina nie zawrze pokoju „po Trumpowemu”. Nie przyjmie poniżających reguł, nie zrezygnuje z ziem, zasobów, aspiracji i niezależności, tylko po to, by Trump mógł chodzi w glorii zbawcy. Konflikt będzie trwać także dlatego, że Europa nie zaakceptuje dealu, na którym skorzystają jedynie USA i rosja, i którego skutkiem będzie wzrost ryzyka rosyjskiej agresji. Możemy się zżymać na opieszałość europejskich przywódców, ale kurs na dalsze wspieranie Ukrainy jest faktem, podobnie jak gotowość do dalszego ekonomicznego „dojeżdżania” rosji. Nie dalej jak w poniedziałek ogłoszony zostanie kolejny unijny pakiet sankcji, niezwykle dotkliwy dla Moskwy.
Co niesie też nadzieję. Bo jak już pisałem – putin znów przeszacował możliwości własnej armii. O sytuacji gospodarczej rosji wspominałem wielokrotnie, dość stwierdzić, że jest coraz gorsza. Czy przetrwa połącznie ukraińskiej determinacji oporu i siły europejskiej ekonomii? Dłużej niż kolejne kilka miesięcy? Szczerze wątpię.
Zwłaszcza że nawet jeśli Trump ogłosi, że USA „odkładają ręce” od Ukrainy, wcale nie musi to oznaczać całkowitego wycofania wsparcia. Jeśli w Waszyngtonie uchowają się jacyś sensowni ludzie, można założyć, że zadbają, by Stany miały narzędzia nacisku na Kijów. By je mieć, wciąż trzeba coś Ukraińcom dawać. Coś niezbędnego w ich walce o przetrwanie.
—–
Szanowni, jak wielokrotnie podkreślam, moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?
Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
To dzięki Wam powstają także moje książki!
A skoro o nich mowa… – w sklepie na Patronite pojawiły się kolejne książki – powieści, które napisałem i wydałem „w czasach afgańskich”, reportaż z tamtego okresu oraz książka political/war fiction, dziejąca się w realiach pandemii i rosyjskiej agresji militarnej na Polskę. Polecam lektury – by je nabyć, przejdźcie na stronę pod tym linkiem.
Nz. screen dzisiejszego wpisu Trumpa, w którym określa Zełenskiego mianem „dyktatora”.