Ekobójstwo

A dziś chciałbym Wam przypomnieć o istnieniu „Alfabetu rosyjskiej agresji”, książki, którą wydałem kilka miesięcy temu. W międzyczasie przybyło mi mnóstwo nowych Czytelników, a i pośród starych są tacy, którzy „Alfabetu…” nie czytali. Wszystkich zamierzam zachęcić do lektury, podrzucając fragment o ekologicznych skutkach „spec-operacji”. Książka wciąż jest w normalnej dystrybucji, a ofertę egzemplarzy z autografem i pozdrowieniami znajdziecie pod tekstem. Polecam się w kontekście świątecznych prezentów!

„Po pełnoskalowym ataku na Ukrainę rosyjska armia w ciągu kilku tygodni wyzbyła się zapasu nowych pocisków manewrujących. Generałowie Putina sięgnęli więc do lamusa, lecz okazało się, że pamiętające czasy Nikity Chruszczowa rakiety często nie osiągały celu. Wiele z nich spadało już w pierwszej fazie lotu, co wymusiło na załogach bombowców Tu-95 i Tu-160 wdrożenie odpowiedniego BHP. Polegało ono na wystrzeliwaniu pocisków nad Morzem Kaspijskim, by ewentualne niedoloty spadały do wody, nie czyniąc szkód na terytorium Federacji. Ta zapobiegliwość najpewniej uratowała ileś ludzkich żyć, przy okazji doprowadzając do masowego wymierania fok kaspijskich. Zdaniem zasłużonej rosyjskiej dziennikarki Julii Łatyniny za pomór ssaków odpowiadało paliwo z wadliwych pocisków. Tylko między 31 marca a 2 maja 2022 roku znaleziono ponad 800 martwych zwierząt, latem ta liczba wzrosła do 2,5 tys. U nielicznych fok wykryto wirusa dżumy, miażdżąca większość padła na skutek zatrucia toksynami.

W potocznym wyobrażeniu wojna to śmierć i cierpienie ludzi, w wymiarze materialnej destrukcji na pierwszy plan wysuwają się straty w infrastrukturze mieszkalnej i przemysłowej. Często umyka nam fakt, że na wojnie giną również zwierzęta, zabijane intencjonalnie bądź umierające z powodu niekorzystnych warunków wygenerowanych przez wojującego człowieka. Jeszcze mniej uwagi poświęca się wpływowi działań zbrojnych na szeroko rozumianą przyrodę, zwłaszcza w dłuższej, powojennej już perspektywie. Mieszkańcy departamentu Pas-de-Calais we Francji – gdzie w latach 1914–1918 toczyły się ciężkie walki – po dziś dzień nie uprawiają obszernych połaci ziemi z powodu zanieczyszczonej gleby. To samo tyczy się rolniczych niegdyś terenów w nieodległym belgijskim Ypres. Jak szacują naukowcy, w sąsiedztwie miasta wciąż zalega 2 tys. ton miedzi. Skażenie rtęcią i chlorem nadal uniemożliwia działalność rolniczą w przygranicznych regionach Iranu, choć od zakończenia iracko-irańskiego konfliktu minęło prawie 40 lat. Niemal ćwierć wieku od zbombardowania przez lotnictwo NATO rafinerii w serbskim Pančevie w okolicy systematycznie przybywa ponadnormatywnych zachorowań na raka.

Wojna bowiem nie jest eko. Gdy w drugim tygodniu marca 2022 roku badano jakość powietrza w Kijowie – wokół którego Rosjanie usiłowali zacisnąć pierścień oblężenia – sondy wykazały stężenie zanieczyszczeń 27 razy wyższe od normy. Eksplozje bomb i pocisków uwalniają cząsteczki metali ciężkich (jak ołów, rtęć, zubożony uran), formaldehydów, podtlenku azotu, cyjanowodoru. Wyzwolone związki chemiczne utleniają się w powietrzu, co prowadzi na przykład do kwaśnych deszczy. Zanieczyszczenia przenosi wiatr oraz wody powierzchniowe i gruntowe, dlatego ostatecznie mogą dotrzeć dużo dalej, niż wynosi zasięg działań zbrojnych. Na koniec 2022 roku ukraińska Izba Obrachunkowa określiła ilość niebezpiecznych substancji wyemitowanych do atmosfery na 67 mln ton, licząc od dnia rozpoczęcia inwazji. W dwóch poprzednich latach wspomniany wskaźnik wynosił 2,2 mln ton rocznie.

Długotrwałe narażenie na działanie wysoce przenikliwego ołowiu powoduje niewydolność nerek, krótki kontakt może wywołać encefalopatię, anemię, utratę koordynacji i pamięci. Tymczasem amunicja wykonana jest głównie z ołowiu. Trotyl – często stosowany materiał wybuchowy – łatwo wchłania się przez skórę i błony śluzowe. Działa rakotwórczo, prowokuje anemię, niewydolność wątroby i zaćmę. Ekspozycja na heksogenem prowadzi do niewydolności nerek. Eksplozja pocisku Grad uwalnia 500 gramów siarki, która w reakcji z wodą gruntową zamienia się w kwas siarkowy. Teren pokryty gradami jest bardziej „spalony” kwasem niż ogniem. Do tej pory na ukraińskiej ziemi spadły setki tysięcy, jeśli nie miliony takich rakiet…

Na obszarze Ukrainy żyje ponad 70 tys. gatunków flory i fauny, co stanowi ponad 35 proc. różnorodności biologicznej Europy. Kraj – z jego ogromnym areałem urodzajnego czarnoziemu – był do czasu inwazji jednym ze światowych liderów w produkcji i eksporcie zboża. Z kolei na wschodzie Ukrainy – w Donbasie – znajduje się strefa wysoce uprzemysłowiona. Jest tam blisko tysiąc ośrodków produkcyjnych, w tym kopalnie, rafinerie, stalownie i zakłady chemiczne. Jak szacuje The Conflict and Environment Observatory (Obserwatorium Konfliktów i Środowiska), w regionie składuje się 10 mln ton toksycznych odpadów (także poflotacyjnych). Eksplozje w takim otoczeniu generują dodatkowe ryzyka zanieczyszczeń powietrza, wody i gleby. Przykładem niech będzie atak na rafinerię w Łysyczańsku w maju 2022 roku, który spowodował zapalenie się 50 tys. ton szlamu olejowego. Ogień objął też dwa zbiorniki z ropą naftową (po 20 tys. ton każdy) oraz magazyn siarki. Tylko do połowy 2022 roku w ukraińskich rafineriach doszło do 60 pożarów. Część z nich była efektem nalotów, część skutkiem bezpośrednich walk.

Te ostatnie przełożyły się na zatrważającą statystykę. Sumarycznie – do końca 2022 roku – aż 174 tys. km2 ukraińskiej ziemi zostało „skażonych” minami i niewybuchami. Później – na skutek braku rosyjskich postępów – obszar ten w zasadzie nie rósł, lecz i tak z grubsza odpowiada wielkości Kambodży i ponad połowie powierzchni Polski. Zdaniem specjalistów rozminowanie takiego areału to wyzwanie na lata, którego nie załatwi za ludzi natura. Samoistna degradacja amunicji – zależna m.in. od pH gleby – to proces na 100–300 lat, obejmujący zatem kilka(naście) pokoleń, a te nie mogą żyć w zagrożeniu. A przecież nie tylko wojenne śmieci stanowią problem. Skutki walki z użyciem wojsk pancernych i piechoty zmechanizowanej to poza wrakami również masa spuszczonego w ziemię paliwa i smarów. Ba, sam ruch ciężkich pojazdów uszkadza czarnoziem, powodując jego zbrylanie i sklejanie. Hałas odstrasza drobne zwierzęta, jak dżdżownice, odpowiedzialne za mieszanie i napowietrzanie gleby, zerwana pokrywa roślinna nie chroni przed przenikaniem zanieczyszczeń. Trzeba 4–5 lat, by tak doświadczony czarnoziem odzyskał pełnię sił.

Do połowy 2023 roku przez wojnę ucierpiało 3 mln ha lasów, co stanowi blisko jedną trzecią zasobów leśnych państwa. Ukraińskie parki narodowe i rezerwaty są częścią ogólnoeuropejskiej Sieci Szmaragdowej, będącej domem dla wielu zagrożonych gatunków. W strefie wojny znalazła się ponad jedna trzecia wszystkich obszarów chronionych w Ukrainie – 1,24 mln ha. W Narodowym Parku Przyrodniczym Wielka Łąka rosyjskie czołgi rozjeździły szafrany wiosenne, przez 16 lat objęte programem ochrony. Poważnie ucierpiał Park Przyrodniczy Meotyda w sąsiedztwie zamęczonego przez Rosjan Mariupola, będący siedliskiem i lęgowiskiem m.in. pelikana dalmatyńczyka i mewy orlicy.

Wojna przerzedziła też pogłowie zwierząt hodowlanych. Tylko w pierwszym roku zmagań padła jedna czwarta z ponad 3,5 mln sztuk bydła i 5,7 mln sztuk trzody chlewnej. Niepoliczalne są straty pośród zwierząt domowych – kotów i psów. Część z nich została ewakuowana z zagrożonych rejonów wraz z właścicielami, ale większość pozostała w strefie wojny. Straty w środowisku naturalnym na koniec 2022 roku – i to takie, które udało się policzyć – Izba Obrachunkowa oceniła na 1,35 biliona hrywien (162 mld zł). Oszacowanie całkowitych szkód ekologicznych wyrządzonych Ukrainie będzie możliwe dopiero wtedy, gdy skończy się wojna. A proces odradzania się przyrody potrwa co najmniej 15 lat (…)”.

—–

No więc osoby, które chciałby nabyć „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilka innych wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Szanowni, piszę, także książki, w istotnej mierze dzięki Waszemu wsparciu. O które niezmiennie proszę.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Nz. Amunicyjny złom gdzieś na przedmieściach Chersonia. Ukraina pełna jest takich wysypisk, z którymi też trzeba będzie coś zrobić…/fot. własne

Dostawcy

Strzelanie z moździerza nie wydaje się skomplikowane. Ot, wystarczy wsunąć pocisk do rury. Moździerz to broń ładowana od góry, zatem po wpuszczaniu granatu do lufy, osuwa się on i uderza spłonką w iglicę. Tak powstaje płomień, który zapala proch znajdujący się w ładunku zasadniczym pocisku. Następnie zapalają się ładunki dodatkowe, a wytworzone ciśnienie gazów wyrzuca granat z lufy. Czy coś może pójść nie tak?

Ano może, o czym regularnie przekonują się rosyjscy artylerzyści.

Kilkanaście dni temu do sieci wypłynął filmik ilustrujący jedną ze zmór armii putina. Kadr otwierający przedstawia załadunek wspomnianego granatu. Oczekujemy na wystrzał, ten nie następuje. Dwóch żołnierzy z obsługi chwyta moździerz, przechylają lufę, felerny pocisk spada na ziemię. I tak trzy razy, poprzedzone wcześniejszymi próbami, bo odłożonych na plandekę niewypałów widzimy dużo więcej. Materiał wieńczy konkluzja, wedle której północnokoreańska amunicja jest do niczego. „Takim gównem musimy tu walczyć”, skarży się jeden z udostępniających filmik blogerów militarnych.

—–

Pod koniec lata 2022 roku amerykańskie media donosiły, że Moskwa chciałaby kupować amunicję artyleryjską w Korei Północnej i Iranie. Wtedy ów ruch wydawał się niezrozumiały. Przed 24 lutego 2022 roku rosyjskie zasoby amunicji artyleryjskiej szacowano na co najmniej 15 mln sztuk, moce produkcyjne na 1,5 mln rocznie*. „Wystarczyłoby nie tylko na Ukrainę”, przewidywali analitycy, którzy nie docenili niekompetencji i taktycznej impotencji rosjan.

Generałowie putina już wiosną 2022 roku dali sobie spokój z wojną na zachodnią modłę – której nie potrafili prowadzić – i wrócili do sowieckich wzorców. „Walec artyleryjski” – wypluwający dziennie nawet 60 tys. pocisków – miał złamać ukraińską obronę. Nie złamał, a gdy jesienią 2022 roku na front zaczęły docierać pociski z głębokich magazynów w rosji, duża ich część – z uwagi na wieloletnie składowanie w fatalnych warunkach – do niczego się nie nadawała. Wielomilionowy zapas okazał się pozornym bogactwem, stąd konieczność zwrócenia się do sojuszników federacji.

Tyle że sojusznicy, przynajmniej ci koreańscy, wysłali rosji jeszcze gorszej jakości produkt.

Jak dotąd rosjanie otrzymali od Koreańczyków co najmniej milion pocisków artyleryjskich. Niezależny portal Moscow Times podaje, że z powodu fatalnej jakości prochu, „kim-amunicję” stosuje się tylko w sytuacjach, gdy „precyzja pocisku, a nawet samo wystrzelenie go z lufy mają najmniejsze znaczenie” dla działań bojowych. Innymi słowy, gdy strzela się „dla huku” i wypełniania norm. Zwłaszcza że realny zasięg pocisków z Korei jest niemal dwa razy mniejszy niż w przypadku amunicji produkowanej w rosji.

Warto też wspomnieć o innym „darze” Kim Dzong Una – rakietach balistycznych krótkiego zasięgu. Kilka tygodni temu rosjanie ostrzelali nimi Charków. Nie wiemy nic o niewypałach, ale sądząc po miejscach upadku rakiet (mocno przypadkowych), ich precyzja pozostawia wiele do życzenia. Niestety, mówimy o broni wykorzystywanej do rażenia obiektów znajdujących na obszarach zurbanizowanych, co oznacza, że choć felerna, i tak robi krzywdę – głównie cywilom…

Właśnie w takim celu, w tym przypadku zupełnie świadomie, moskale posługują się systemem uzbrojenia od innego sojusznika – Iranu. Ale drony Szahid przeznaczone są nie tylko do atakowania budynków mieszkalnych i terroryzowania ludności cywilnej. Wysyłane nad Ukrainę falami – po kilkanaście-kilkadziesiąt sztuk – mają też absorbować uwagę i środki ukraińskiej obrony przeciwlotniczej, „zmęczyć ją” przed uderzeniami z użyciem pocisków manewrujących.

Dodajmy do tego zestawienia komercyjne drony, masowo kupowane przez rosjan w Chinach, następnie przerabiane do celów wojskowych (zwykle poprzez dodanie ładunku wybuchowego). Tak zyskujemy pełen ogląd prorosyjskiej osi zła, choć gwoli rzetelności warto zauważyć, że chińskie bezpilotowce kupują też Ukraińcy (i proukraińscy wolontariusze), Pekin zaś formalnie nie udziela Moskwie wsparcia militarnego.

—–

Ale rosja czerpie także z innych źródeł – jawnie jej nieprzychylnych. W czerwcu 2022 roku pojawiły się doniesienia o zachodnich komponentach znalezionych m.in. w radiostacjach, dronach, czołgach, systemach OPL oraz pozostałościach pocisków manewrujących. Większość z nich pochodziła z USA, więc tamtejsza FBI wszczęła dochodzenie, by ustalić, czy części trafiły do rosji przed 2014 rokiem – kiedy zaczęto wprowadzać na Moskwę pierwsze sankcje – czy po tej dacie, zwłaszcza po wybuchu pełnoskalowej wojny. Nie znamy dokładnych ustaleń śledztwa, wiemy jednak, że jego efektem były rekomendacje dotyczące uszczelnienia reżimu sankcyjnego.

Przypomnijmy, począwszy od aneksji Krymu i Donbasu, na federację nałożono prawie 18 tys. ograniczeń. Tym samym rosja stała się najbardziej dotkniętym sankcjami krajem na świecie. Kierunek działań jak najbardziej zasadny, szczególnie w obszarze technologii wojskowych. Powiedzieć, że rosjanie „nie potrafią” w miniaturyzację układów elektronicznych, to jakby nic nie rzec. A problemem wciąż pozostaje niska kultura pracy i wykonania, co przy delikatnych produktach mści się znacznie szybciej niż przy topornych urządzeniach mechanicznych. Gdy w 2022 roku ukraińscy inżynierowie zbadali szczątki rakiet Ch-101, ich oczom ukazała się elektronika z lat 70.

Jaka konkretnie? O tym przeczytacie w dalszej części tekstu. Opublikowałem go w portalu Interia.pl – oto aktywny link.

[*] Milion pocisków nowych i 500 tys. uzyskanych po regeneracji starej amunicji.

Nz. Trafiony szahidem hotel „Alfa” w Kijowie/fot. własne

Wstrzemięźliwość

Wraz z początkiem października 2022 roku rosjanie rozpoczęli – idąc tropem ich propagandy – „bój o ukraińską energetykę”. Polegał on na powtarzalnych, skoordynowanych i masowych uderzeniach lotniczych w elektrownie i sieci przesyłowe – tak, by pozbawić Ukraińców ciepłej wody, gazu, prądu, ogrzewania. W tym kontekście mieści się także zniszczenie tamy w Nowej Kachowce – choć nie użyto tam rakiet czy dronów i nastąpiło to w czerwcu 2023 roku, czyli kilkanaście tygodni po zawieszeniu kampanii lotniczej.

W każdym z takich ataków – ponawianych średnio co dwa tygodnie – rosjanie używali 50-60 skrzydlatych pocisków, wspartych kilkunastoma, czasem 20-30 dronami kamikadze. W największym ataku – z 15 listopada 2022 roku – wykorzystali 96 rakiet Ch-101 i Ch-555 i nieznaną liczbę irańskich bezpilotowców Szahid-136.

Próby sparaliżowania ukraińskiej energetyki nie przyniosły oczekiwanych efektów. Dzięki wysokiej skuteczności ukraińskiej obrony przeciwlotniczej wiele rosyjskich ataków spaliło na panewce. Wedle różnych szacunków, agresorom udało się porazić od 40 do 60 proc. obiektów odpowiedzialnych za produkcję i przesył energii – jednak duża ich część była na bieżąco remontowana. Skutki nalotów – nawet kilkudniowe blackouty i nocne zaciemnienia – wraz z innymi niedogodnościami towarzyszącymi wojennej codzienności, doprowadziły więc „jedynie” do pogorszenia warunków życia. Do złamania woli oporu ukraińskiego społeczeństwa – a taki był nadrzędny cel Moskwy – nie doszło.

„Spróbują kolejnej jesieni”, zwiastowali analitycy militarni i zwykli Ukraińcy. Tymczasem kończy się październik, a rosyjskiej ofensywy lotniczej jak nie było, tak nie ma. Czyżby rosjanie odpuścili?

Kwitnący przemyt

Armia rosyjska weszła do wojny z Ukrainą bez należytego zapasu precyzyjnej amunicji. W tym tekście skupiam się na lotniczych pociskach manewrujących, ale dotyczy to całego spektrum „inteligentnych” środków rażenia. Przestawienie gospodarki na tory wojenne niewiele zmieniło. Wedle szacunków ukraińskiego wywiadu, przemysł rosji wiosną 2023 r. mógł wytwarzać około 70 skrzydlatych pocisków – i był to znaczący wzrost w porównaniu z poprzednimi miesiącami. Doniesienia zachodnich wywiadów z późnego lata br. potwierdziły te ustalenia.

Zwiększenie produkcji raczej nie wchodzi w grę. rosjanie mogą bez istotnych problemów wytwarzać kolejne korpusy, silniki i głowice bojowe, jednak „sercem” nowoczesnej amunicji są systemy nawigacyjne i celownicze. Stare, analogowe rozwiązania nie gwarantują właściwej precyzji i niezawodności, dlatego tak dużo rosyjskich rakiet używanych w wojnie z Ukrainą – pamiętających jeszcze czasy ZSRR – „gubi się” lub spada przed dotarciem do celu, a jeśli doleci, razi jego okolice. Rewolucja cybernetyczna – szczególnie związana z nią miniaturyzacja – okazała się niewdzięcznym wyzwaniem najpierw dla sowieckich, a potem dla rosyjskich naukowców. W zbrojeniówce poradzono sobie z tym w duchu niegodnym oficjalnej ideologii – już na etapie projektowym przewidując zastosowanie zachodniej elektroniki. Pozyskiwanej na różne sposoby, od oficjalnych zakupów po nielegalne transakcje, które z nadejściem reżimu sankcyjnego – „delikatnego” po 2014 r. i ostrego po zeszłorocznej inwazji – stały się dużo trudniejsze do przeprowadzenia. A bez „elektro-wsadu” ani rusz. Przemyt, choć kwitnie, znacząco rozwinąć skrzydeł rosyjskiej zbrojeniówce nie pozwala.

Kumulacja szkód

Produkcja 70 pocisków na miesiąc nie zapewni skutecznej kampanii rakietowej, zwłaszcza w obliczu rosnącej wydajności ukraińskiej obrony powietrznej, od jesieni 2022 r. zasilanej zachodnimi systemami. Dość wspomnieć, że z tych 70 rakiet zaledwie kilkanaście ma szanse dolecieć do celu. A przecież przy jednorazowym użyciu mniejszej liczby pocisków trafień będzie jeszcze mniej. Skutek tych uwarunkowań jest taki, że rosjanie chomikują amunicję. Przygotowują się na „sezon nalotów” tak, by wejść w niego z przytupem. Im więcej pocisków znajdzie się w ukraińskiej przestrzeni powietrznej, tym więcej się przebije. Jeśli uda się przeprowadzić ataki raz za razem, możliwy będzie efekt kumulacji – takiego nagromadzenia szkód, że Ukraińcy nie zdołają przeprowadzić szybkich napraw (dwutygodniowe interwały dawały im taką sposobność). Ta kalkulacja – wymuszona obiektywnymi czynnikami – to moim zdaniem najważniejszy powód wstrzemięźliwości rosjan. Nie jest nim w każdym razie rzekoma wysoka niesprawność samolotów strategicznych Tu-95 i Tu-160, nośników wspomnianych rakiet. Jakość rosyjskiej flotylli bombowej pozostawia wiele do życzenia, ale 30-40 sprawnych maszyn, zdolnych ponieść 100-160 pocisków jednocześnie, Moskwa jest w stanie wystawić.

Czynnikiem nie bez znaczenia pozostaje też pogoda.

Dlaczego? Tego dowiecie się z dalszej części tekstu. Opublikowałem go w portalu Interia.pl – dostępny jest pod tym linkiem.

Nz. A nad stacjami przesyłowymi pojawiły się gigantyczne siatki, jak ta ze zdjęcia (jeszcze niekompletna). Rakiet one nie zatrzymają, ale drony już owszem…/fot. własne

„Radar”

W środę tuż po 14.00, zaalarmowany doniesieniami z Ukrainy, napisałem na Twitterze: „ruskie poderwały aż 12 Тu-95МS. Za około 2h będą w strefie zrzutu rakiet i wtedy się okaże, czy to straszak czy wstęp do kolejnego ataku rakietowego. Tak czy inaczej, TT chyba za szybko odtrąbił uziemienie flotylli Тu-95 na skutek zużycia”. Około 17.00 (czasu ukraińskiego; w Polsce była wówczas 16.00) osiem rosyjskich bombowców wystrzeliło znad Morza Kaspijskiego 36 pocisków manewrujących Ch-101/Ch-555. Co się stało z czterema pozostałymi maszynami? Zawróciły do bazy – najprawdopodobniej wystartowały dla „zmyły” (by sugerować, że atak będzie liczniejszy), choć nie da się wykluczyć awarii (rosjanie z oczywistych powodów o takich sprawach nie informują).

Ukraińska obrona przeciwlotnicza zgłosiła zniszczenie 33 pocisków Ch-101/Ch-555. Tego dnia „zdjęto” jeszcze trzy z czterech kalibrów, posłanych około godziny 13.00 (czasu ukraińskiego) z morza. Wieczorem zaś przeciwnik użył czterech hipersonicznych kindżałów – wystrzelonych przez samoloty MiG-31 – tych jednak nie udało się strącić.

Była więc środa dniem, w którym rosjanie przeprowadzili kombinowany atak rakietowy, jeden z największych w tym roku. Co istotne, pociski Ch-101/Ch-555, które wleciały nad Ukrainę od południowego wschodu, nieustannie zmieniały kierunek lotu. Ich skomplikowane trajektorie miały rzecz jasna zmylić ukraińską OPL, co niespecjalnie się udało. O jednej z tajemnic tego sukcesu napiszę w dalszej części tekstu. Najpierw mniej optymistyczne podsumowanie środowego ataku – wspomniane kindżały dosięgły zaplanowanych celów, którymi były dwa lotniska sił powietrznych Ukrainy. Nie wiem, czy rosjanom udało się zniszczyć jakieś maszyny; z pewnością polowali na Su-24, które przenoszą storm shadowy.

Druga kwestia dotyczy bombowców Tu-95 – zasygnalizowałem ją już we wpisie na TT. Część analityków od pewnego czasu donosiła o problemach rosjan z bombowcami, będącymi elementem sił strategicznych federacji. Tupolewy – zaprojektowane i przeznaczone do przenoszenia głowic jądrowych – można również wykorzystać do konwencjonalnych ataków, co rosjanie czynią regularnie od początku pełnoskalowej inwazji. Intensywność, ale i wiek maszyn sprawiły, że Tu-95 zaczęły masowo niedomagać. Tak przynajmniej twierdzili twitterowi komentatorzy. Gwoli uczciwości, sam kilka miesięcy temu pisałem o kłopotach Tu-95, choć daleko mi było do twierdzeń o całkowitym uziemieniu flotylli. Na wyposażeniu rosyjskiej awiacji jest około 70 Tupolewów (w dwóch wersjach), brakuje rzetelnych informacji o tym, ile maszyn pozostaje w stanie lotnym. Z uwagi na ich charakter (broń jądrowa to polisa ubezpieczeniowa rosji), naiwnym byłoby założenie, że rosjanie mają zaledwie kilkanaście sprawnych samolotów. To, że jest ich więcej, potwierdza jednorazowe użycie dwunastu Tu-95 – moskale raczej nie wykorzystaliby tuzina bombowców do ataku na Ukrainę, gdyby w zapasie nie mieli kilkunastu innych maszyn, gotowych do realizacji zasadniczej misji, związanej z nuklearnym odstraszaniem i ewentualną odpowiedzią. Ale…

Ale liczba rakiet odpalonych z ostatecznie ośmiu Tu-95 nie powala. „Tutki” zdolne są do przenoszenia ośmiu pocisków tego typu, co dałoby łączna salwę 64 Ch-101/Ch-555. 36 sztuk to znacznie mniej – z jakiegoś powodu wykorzystane do ataku bombowce przenosiły po cztery-pięć rakiet (choć nie da się wykluczyć, że któryś niósł nawet osiem, a inny jedną; potencjalnych kombinacji jest tu sporo, co nie zmienia faktu, że wykorzystano mniej niż 60 proc. możliwości). Oczywiście, może to mieć związek z niedostateczną liczbą posiadanych przez rosjan rakiet, ale może również częściowo potwierdzać doniesienia o kłopotach z nośnikami. Samoloty w tym zakresie niespecjalnie różnią się od ludzi – dźwiganie ciężarów wprost przekłada się na zmęczenie/zużycie konstrukcji. A dodajmy – tupolewy już od wielu miesięcy dźwigają poniżej możliwości, zwykle przenosząc po dwie-trzy rakiety. Tym niemniej latają i lata ich całkiem sporo.

Lecz ze skutecznością bywa różnie. Jako się rzekło, w tym konkretnym przypadku OPL zniszczyła 33 z 36 rakiet. Środa była w Ukrainie pogodna, a więc i widoczność przyzwoita. Co podkreślam, bo choć to przeciwlotnicy strzelali do pocisków – i to im podziękował prezydent Zełenski – za sukcesem stali również zwykli Ukraińcy. 530 konkretnych obywateli, użytkowników aplikacji ePPo, którzy tego dnia zrobili z niej właściwy użytek. W piękne letnie popołudnie nisko lecące rakiety dostrzegło zapewne tysiące ludzi, ale nie wszyscy mieli dość pomyślunku, refleksu, woli i wreszcie technicznych możliwości, by pomóc w namierzeniu i zestrzeleniu intruzów. A do tego celu służy właśnie ePPo.

ePPo jest jak wiele innych aplikacji dostępnych na smartfony – darmowa i łatwa po pobrania, choć wymaga autoryzacji (celem sprawdzenia, czy użytkownik to obywatel Ukrainy). Apka przesyła informacje o zaobserwowanych celach powietrznych, takich jak pocisk manewrujący czy dron-kamikadze. Wystarczy ją otworzyć i skierować smartfona w stronę obiektu. Następnie trzeba wybrać ikonę określającą, jaki obiekt zaobserwowaliśmy: bezzałogowiec, rakietę, śmigłowiec czy samolot. Całą procedurę kończy naciśnięcie czerwonego przycisku.

Wycelowanie smartfonem w obiekt pozwala namierzyć koordynaty, jednocześnie jest sposobem na weryfikację zgłoszenia. ePPo jest połączone z systemem obrony przeciwlotniczej Ukrainy, dzięki czemu koordynaty od razu trafiają do jej bazy danych. Dalej działają algorytmy sztucznej inteligencji. W ciągu 2-4 sekund dane z ePPo zostają przetworzone – z uwzględnieniem zarejestrowanych współrzędnych wyliczone zostają prędkości i tory lotów, najbardziej prawdopodobne kierunki ruchu. Zwizualizowane dane trafiają do jednostek OPL, uzupełniając informacje z radarów (które części nisko lecących pocisków nie widzą, bądź widzą z przerwami), tym samym znacząco poprawiając świadomość sytuacyjną przeciwlotników. Potem wystarczy już „tylko” zestrzelić intruza.

ePPo działa od jesieni zeszłego roku, jest na bieżąco udoskonalana i pomogła zestrzelić dziesiątki obiektów. Apkę pobrały setki tysięcy Ukraińców, tworząc coś, co można określić mianem „obywatelskiego radaru”, dając zarazem kolejny dowód zaangażowania zwykłych ludzi w walkę z najeźdźcą.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -