Rozmach

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…

A może jednak nie tak dawno i nie w tak odległej – idzie bowiem o całkiem bieżącą rosyjską narrację propagandową, uskutecznianą nie tylko przez moskali, ale i naszych skarpetkosceptyków. Tworzy ona świat równoległy, w którym niemal wszystko jest na opak lub przynajmniej w istotny sposób różne od tego, co w rzeczywistości. Świat, w którym armia neosowiecka toczy bohaterskie i zwycięskie boje, na razie w obronie, ale niebawem jak nic wykona woltę i przyleje z flanki. Ciekaw jestem, ile w tym dyletanctwa, naiwności i głupoty, ile zaś nikczemnej woli, by brać udział w kremlowskiej dezinformacji? Polityczna hucpa wokół pomysłu zbadania rosyjskich wpływów nie zmienia faktu, że problem istnieje. Że moskale mają u nas nie tylko „twardą” agenturę, ale też spore grono agentów wpływu i rzesze użytecznych idiotów, kolportujących korzystne dla Moskwy treści. Info-sferę już dawno należało poddać weryfikacji, której celem byłoby wyrugowanie prorosyjskich narracji, godzących w polską rację stanu i łamiących praworządność (dość przypomnieć, że popieranie wojny napastniczej jest w Polsce zakazane). No ale władza i służby mają, zdaje się, poważniejsze zmartwienia…

Dość narzekania, przejdźmy do sedna. „Rosyjskie śmigłowce Ka-52 zatrzymały wielką ukraińską kontrofensywę na Zaporożu”, pisze rodzimy wielbiciel ruskiego miru. Zapewniając, że istnieje na ten temat mnóstwo materiałów fotograficznych i filmowych, co jak rozumiem, ma uwiarygodnić przekaz. No więc pogrzebałem od rana pośród tych materiałów, wsparłem się także wiedzą analityków na bieżąco dokumentujących straty obu stron. Nim do tego przejdę, dwie techniczne uwagi. Po pierwsze, z dotychczasowych doświadczeń wynika, że ogólnodostępne filmy i zdjęcia ilustrują mniej więcej dwie trzecie realnie poniesionych strat. Po drugie, historia wojskowości pokazuje, że przy porównywalnym potencjale technicznym zaangażowanych w konflikt armii, strona atakująca ponosi zwykle straty dwu-trzykrotnie większe niż obrońcy.

Przez pierwsze dwa i pół tygodnia czerwca atakujący Ukraińcy stracili na Zaporożu 18 czołgów – tyle samo, ile rosjanie. Mamy tu więc relację strat 1 : 1, nie zaś 3 : 1. Co więcej, większość rosyjskich czołgów (14 sztuk) została zniszczona, połowa ukraińskich wozów mimo trafienia nadawała się do remontu (co niemal na pewno oznacza, że załoga ocalała). Nacierające ZSU po stronie strat zanotować musiały 27 bojowych wozów piechoty, w większości amerykańskich Bradleyów. Lecz tylko jedna trzecia z nich została całkowicie zniszczona – reszta to wozy porzucone na skutek uszkodzenia (najczęściej wywołanego najechaniem na minę). Nie wiem, ile z nich zostało potem odzyskanych i odesłanych na tyły do remontu; na pewno żadna z maszyn nie dostała się w ręce rosjan. Ci zaś w tej kategorii sprzętu utracili 19 wozów, z czego 16 bezpowrotnie (wypalone wraki). Relacja strat – 1,5 : 1 znów daleka jest od typowych norm; przy takim „nakładzie” rosjan, Ukraińcy powinni pozbyć się 38-57 bewupów.

Solidnie oberwały ZSU jeśli idzie o transportery opancerzone, przede wszystkim amerykańskie wozy typu MRAP. Spłonęło ich 25 sztuk, kilkanaście kolejnych zostało uszkodzonych. W tym zakresie brakuje udokumentowanych rosyjskich strat, co nie dziwi, wszak to Ukraińcy byli stroną aktywną i to ich piechotę należało podrzucić do miejsc, z których wyprowadzano ataki. W przypadku rosjan mieliśmy do czynienia przede wszystkim ze statyczną obroną wcześniej przygotowanych linii obronnych – mobilność nie była cechą ich oddziałów, nie licząc przemieszczających się na tyłach rezerw oraz nielicznych jednostek, które przeszły do kontrataku.

Co istotne, większość skasowanych MRAP-ów to zasługa śmigłowców szturmowych Ka-52. Latały one wzdłuż linii frontu, na granicy zasięgu własnych pocisków przeciwpancernych, z odległości 9-10 km rażąc ukraińskie kolumny. Szczwana taktyka, wykorzystująca fakt, że ręczne zestawy przeciwlotnicze mają zasięg o połowę krótszy. Tym niemniej bezkarność rosyjskich pilotów nie trwała długo – Ukraińcy podciągnęli „cięższą” OPL i w ciągu zaledwie sześciu dni (od 12 czerwca począwszy) na ziemię spadło sześć Ka-52. To bez dwóch zdań dobry śmigłowiec, perła w koronie rosyjskiej awiacji. Dzięki zachodniej awionice i zachodnim podzespołom wykorzystywanym w jego precyzyjnej amunicji, mający potencjał, by krzyżować Ukraińcom szyki. Nim zaczęła się inwazja, armia rosyjska miała około 120 takich maszyn, ponad jedna czwarta została już zgruzowana. Dla porządku dodajmy, że pojedynczy Ka-52 wart jest 16 mln dol., strata sześciu to niemal równiutkie 100 baniek. Za tę sumę można by kupić około… tysiąca MRAP-ów (używanych, takich, jakie dostają ZSU).

Jeśli zatem Ka-52 cokolwiek zatrzymały, to efektywność tego przedsięwzięcia jest, delikatnie mówiąc, średniawa. Z pewnością nie zatrzymały ukraińskiej presji, bo walki na Zaporożu trwają. Ale u licha, jakby na te zmagania nie patrzeć, wciąż nie ma w nich rozmachu kontrofensywy, zwłaszcza „wielkiej”. Straty, o których mowa powyżej, tylko potwierdzają doniesienia o ograniczonym charakterze działań. Ze strzępów informacji można wywnioskować, że w walkach wzięły udział elementy sześciu ukraińskich brygad, ale za każdym razem były to wydzielone, najwyżej kilkusetosobowe kontyngenty (kompanie, bataliony). Generał Załużny wciąż oszczędza swoją „żelazną pięść” – elitarne odwodowe jednostki, z których część właśnie się z Zaporoża wyniosła (a może nigdy ich tam nie było?). Czyżby miejsce, w którym się objawią, będzie prawdziwym celem ofensywy? A może nadal jest nim Zaporoże, tylko to, co do tej pory oglądaliśmy (i oglądamy), to ledwie początek rozpisanych na wiele miesięcy działań? Postaram się na te pytania odpowiedzieć w jutrzejszym wpisie.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Michałowi Strzelcowi, Andrzejowi Kardasiowi i Jakubowi Wojtakajtisowi. A także: Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Jakubowi Dziegińskiemu, Radosławowi Dębcowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Mateuszowi Jasinie, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Justynie Miodowskiej, Mateuszowi Borysewiczowi i Marcinowi Pędziorowi.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich ośmiu dni: Dominikowi Mytkosiowi, Maksymowi Kammererowi, Jakubowi Kojderowi, Czytelniczce Agnieszce, Andrzejowi Sztukowskiemu, Bogusławowi Węgrzynowi i Zbigniewowi Cichańskiemu.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Bradleye

Trudno dziś napisać cokolwiek istotnego i nowego o sytuacji na Zaporożu. Wynika to z dwóch powodów – ponownego zacieśnienia przez ZSU blokady informacyjnej oraz ukraińskiej pauzy operacyjnej (chwilowego zawieszenia działań), o której w jakiejś mierze zadecydowała także pogoda; na deszcze przede wszystkim narzekali rosjanie, ale i Ukraińcom nie były one na rękę. Z nielicznych dostępnych informacji wynika, że faza względnego spokoju – jaki nastąpił po odparciu wczorajszych kontrataków rosjan – właśnie się skończyła i Ukraińcy wznowili natarcie. Znów – jak przed kilkoma dniami – na zasadzie „śnieżnej kuli”, czyli stopniowo wprowadzając do boju kolejne oddziały.

Sądząc po tonach moskiewskiej propagandy (jakże innych niż hurraoptymistyczne doniesienia sprzed weekendu…), rosjanie „dzielnie się bronią”. Powinienem już przyzwyczaić się do emocjonalnej labilności ruskich propagandystów i do ich logiczno-retorycznych fikołków, które wykonują za każdym razem, gdy idzie źle. Ale – przyznam Wam – ciągle mam wrażenie jakiejś nierzeczywistości, gdy czytam o „bohaterskiej obronie” ruSS-armii, świadom, że w lutym 2022 roku weszła ona do walki z zamiarem pokonania Ukrainy w trzy dni. „Daj spokój, przecież nie od dziś wiesz, jacy to są szmaciarze…”, kwituje moje dylematy dobry kolega.

Mniejsza o nie, wracajmy do sedna. Wczorajszy wieczór przyniósł wieści o śmierci gen. Siergieja Goriaczowa, szefa sztabu 35. Armii. Co ciekawe, jako pierwsi informacje podali rosjanie. Nie wiemy, w jakich dokładnie okolicznościach poległ rosyjski dowódca. Po serii generalskich dekapitacji z początkowych miesięcy inwazji, wyżsi rangą moskale już tak chętnie nie zapuszczają się na pierwszą linię, można więc uznać, że nie była to śmierć w walce. Rosyjskie źródła twierdzą, że Goriaczow zginął w wyniku „ataku rakietowego”, co z dużym prawdopodobieństwem oznacza porażenie kwatery. Jeśli było to dowództwo 35. Armii, zabitych i rannych wyższych rangą oficerów musi być więcej – jak na razie brakuje jednak wiarygodnych doniesień na ten temat.

Jak w ogóle możliwy jest atak na taką kwaterę? Siedziba sztabu armii to w końcu nie byle jaki element łańcuchu dowodzenia, w tym konkretnym przypadku mówimy o strukturze, której podlega 50 tys. rosyjskich żołnierzy stacjonujących na okupowanych terenach obwodu donieckiego i zaporoskiego. „Czy Ukraina ma tak skuteczną agenturę, która wie, gdzie oni (sztabowcy – dop. MO) siedzą?” – pyta mnie jedna z Czytelniczek. Być może, choć bardziej prawdopodobny wydaje mi się scenariusz wykorzystania „urobku” natowskiego SIGINT-u, wywiadu technologicznego, zbierającego sygnały elektromagnetyczne m.in. przy użyciu środków satelitarnych i lotniczych. Dowództwo armii musi emitować masę specyficznych transmisji, jest w końcu „głową” „rozsiewającą” rozkazy do podległych jednostek. Logika nakazuje, a technologia umożliwia, by takie sygnały na różne sposoby maskować, czego albo zabrakło, albo rosyjskie zabiegi okazały się niewystarczające. Tak czy inaczej, obiecujący rzekomo generał (na przestrzeni dwóch ostatnich lat szybko chłop awansował…) już nie zdoła się wykazać.

Gwoli rzetelności dodać należy, że namierzenie i w konsekwencji atak rakietowy (przeprowadzony zapewne przy użyciu himarsów), wcale nie musiały dotyczyć sztabu 35. Armii. Goriaczow mógł przebywać w którymś z podległych dowództw (dywizji, pułku), mógł być w miejscu zakwaterowania lub gdziekolwiek indziej, gdzie ciągnął się za nim elektromagnetyczny ślad. Współczesna technika ułatwia życie, ale bywa i powodem śmierci; przejście na gołębie pewnie by rosjan uchroniło przed możliwościami SIGINT-u.

Z kronikarskiego obowiązku – rosyjscy niezależni dziennikarze ustalili dotąd nazwiska czterech zabitych podczas inwazji generałów ruSS-armi, brytyjski wywiad mówi o ośmiu, Amerykanie o dziesięciu. Wedle trudnych do zweryfikowania szacunków Ukraińców, rosja straciła do tej pory 20 najwyższych rangą wojskowych.

Niech mnie ktoś poprawi, jeśli się mylę, ale ZSU nie odnotowały dotąd żadnych tego typu strat bojowych.

Skoro o stratach mowa. Z braku innych sukcesów rosyjscy propagandyści nadal zaciekle eksploatują wątek zniszczonych na Zaporożu bradleyów. W tym celu powołują się nawet na znienawidzoną CNN, która podała, że armia ukraińska utraciła w ostatnich dniach 16 tego typu wozów, co stanowi 15 proc. ze 110 dotychczas otrzymanych maszyn. Skromnie przy tym przemilczają wspomniani Z-blogerzy, że armia rosyjska po wejściu do Ukrainy zubożała o co najmniej 1,7 tys. pojazdów tego typu – a mam na myśli wyłącznie maszyny, których zniszczenie zostało udokumentowane zdjęciowo lub filmowo. Realne rosyjskie straty w kategorii „bojowe wozy piechoty” są co najmniej o jedną trzecią większe. Ale własne to własne, po kiego grzyba drążyć? No i przede wszystkim fetysz nie ten… Bawi mnie nieustająco ów rosyjski (a wcześniej sowiecki) kompleks niższości wobec Zachodu i jego technologicznych wytworów. Ta usilna potrzeba wykazania, że dorównujemy, ba, mamy lepsze…

Nie zmienia to faktu, że ukraińskie straty są jak najbardziej realne. Szczęśliwie w ciągu najbliższych kilkunastu godzin Biały Dom ogłosi nowy pakiet pomocy dla Ukrainy – tym razem w wysokości 325 mln dol. W jego ramach przekazanych zostanie co najmniej 18 bradleyów oraz nieznana liczba wozów bojowych Stryker (a poza tym zapas pocisków rakietowych ziemia-powietrze i amunicji do himarsów). Bieżące ubytki zostaną zatem powetowane, a przecież to nie koniec amerykańskich dostaw.

Na dziś to tyle. Jutro chciałbym m.in. odpowiedzieć na wątpliwości Czytelnika, który zastanawia się, dlaczego Ukraińcy wyposażyli w najlepszy swój sprzęt niedoświadczone jednostki – i rzucili je do walki.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Bradleye gdzieś w Ukrainie/fot. ZSU

Doświadczenie

„Ruskie kontratakują…”, napisał do mnie przed południem jeden z Czytelników. Wypowiedź była nieco bardziej rozbudowana – cytuję tylko jej esencję – a zwieńczyła ją „smutna buźka”. Postanowiłem tę wiadomość upublicznić, bo ilustruje problem, do którego chciałbym się dziś odnieść. Chodzi o rozbuchane oczekiwania, które wprost przekładają się na percepcję wydarzeń na Zaporożu. Gorączkowy entuzjazm przychylnej Ukrainie opinii publicznej, bazujący na nierealistycznych wyobrażeniach – i z tego powodu łatwy do wygaszenia. Podatny na transformację w ponuractwo i pesymizm, które z kolei sprzyjają zdystansowaniu się od „ukraińskich problemów”. A ten dystans to „amunicja politycznego rażenia”, wszak w ostatecznym rozrachunku dalsze wsparcie dla Ukrainy wymaga zgody zachodnich społeczeństw. USA czy Wielka Brytania to nie rosja, której władze mają w dupie wolę narodu.

Medialno-polityczny, a częściowo też i fachowy dyskurs wokół zachodnich dostaw sprzętu wojskowego oraz spodziewanej ukraińskiej kontrofensywy, cechował się w ostatnich miesiącach brakiem umiaru. Za mało było wypowiedzi, w których dominowałby realizm. Niewprawiony czytelnik/słuchacz/widz nabrał przekonania, że „teraz Ukraińcy mają tyle, że muszą dać radę”. W szybkim tempie zadać rosjanom druzgocące straty i zakończyć wojnę. W tej percepcji niemieckie czołgi czy amerykańskie bojowe wozy piechoty urosły do rangi wunderwaffe, której samo pojawienie się na froncie zmusi moskali do ucieczki. Szczegółami mało kto się przejmował, zapominając/nie mając pojęcia, że użytkownik takiego sprzętu musi go poznać, zgrać jego wykorzystanie z innymi elementami zgrupowania bojowego. Nauczenie załogi Leoparda 2 poruszania się czołgiem, celnego strzelania z armaty, to ledwie początek. Czołg nie jest wyspą, działa w ramach kompanii z kilkunastoma innymi maszynami. Kompania jest częścią batalionu, batalion idzie do boju wespół z saperami, artylerią, lotnictwem, pododdziałowi pancernemu towarzyszą zwykle jednostki zmechanizowanej piechoty itp., itd. Innymi słowy, walka to współdziałanie i cały szereg zmiennych, pośród których charakterystyki używanego sprzętu tworzą tylko część wartości. Dajmy Ukraińcom w poniedziałek tysiąc nowoczesnych czołgów i oczekujmy, że we wtorek ruszą nimi do walki. Do środy dwie trzecie maszyn zostanie zniszczona, przy zyskach niewartych nawet dziesiątej części poniesionych strat.

Pozwólcie na małą dygresję. Kilkanaście lat temu – podczas firmowej imprezy integracyjnej – zostałem dowódcą oddziału paintballowców. „Marcin!”, gardłowali ludzie, wybór szefa był bowiem skutkiem głosowania. Miałem za sobą kilka wojennych wyjazdów, opinię fachowca od wojny i wojskowości – kto więc jak nie ja. Sam tak sądziłem, przekonany, że będę niczym płk Hal Moore podczas bitwy w dolinie Ia Đrăng (a właściwie to jego filmowy odpowiednik, doskonale zagrany przez Mela Gibsona w „Byliśmy żołnierzami”). Że zerknę na pole bitwy i już będę wiedział, co robić. A tu jeb – centralnie między oczy. Zaczęła się rozgrywka, ja tymczasem nie miałem pojęcia, co dalej. Jak „ułożyć” ludzi, by przeciwnik nie wdarł się w chroniony rejon. W efekcie, najpierw każdy walczył na własną rękę, a gdy nieco mnie otrzeźwiło, kazałem oddziałowi wycofać się do budynku. I co z tego, że wypatrzyłem świetną miejscówkę, z której napieprzałem po atakujących z nielichą skutecznością, gdy nie zorganizowałem stanowiska obronnego właściwie chroniącego flanki i tył? Wciry dostaliśmy takie że ho-ho, a ja zostałem z refleksją, że nawet najlepsza „szpryca” (a nasze karabinki były nowiusieńkie, biły daleko i celnie), to za mało, żeby wygrać. Są ludzie, którzy mają naturalny instynkt walki, ale co do zasady najważniejsze jest doświadczenie. Umiejętność współpracy, także w warunkach nieustannie zmieniającej się sytuacji. Braku tych cech nie unieważnią największa odwaga i determinacja. W którymś momencie, podczas pamiętnej „bitwy”, dwóch moich ludzi wybiegło na wprost atakujących. Darli pyski, ładując z karabinków jak szaleni. Później jeden z nich przyznał: „chciałem sprintem dopaść do ich budynku z flagą”. Chłopcy szybciutko wyłapali kilkanaście kulek i na tym skończyła się ich szarża. Mnie przypominała ona słynne japońskie ataki banzai – tyleż odważne, co głupie i nieefektywne.

Jeden z gamoni, proruskich aktywistów medialnych z Twittera, właśnie „atakami banzai” nazywa ukraińskie szturmy w Zaporożu. Bredzi jak potłuczony, tym niemniej faktem jest, że armia ukraińska, doskonała w obronie, uczy się właśnie w przyśpieszonym trybie, jak być skuteczną w ataku. A że uczy się nie na paintballu, a na prawdziwej wojnie, ludzie przy tym naprawdę giną i płonie prawdziwy sprzęt.

Sprzęt tak czy inaczej znacząco lepszy od rosyjskiego. Kilka dni temu (pro)kremlowskie źródła epatowały zdjęciami uszkodzonych wozów ZSU (jedną z takich fotografii załączam do tekstu). „Supertechnika NATO nie wytrzymała w konfrontacji z rosyjską bronią”, komentowano. Tak, widoczny na zdjęciu Leopard został unieruchomiony, tak, podobny los spotkał Bradleye. Nastąpiło to na skutek wjechania na pole minowe, przy jednoczesnym rosyjskim ostrzale artyleryjskim. Natężenie bodźców wywołało zamieszanie pośród niedoświadczonych i niezgranych żołnierzy (wiadomo, z jakiej byli brygady – niedawno sformowanej). Ale proszę spojrzeć na Leoparda – nie wziął udziału w igrzyskach latającej wieży, co jest losem sporej części porażonych rosyjskich czołgów. Tylko jeden z bewupów został solidnie pokiereszowany, reszta – mimo wyłapania miny – ocaliła załogi i desant; otwarte wrota i brak ciał w okolicy sugerują udaną ewakuację (którą zresztą widać na ujawnionym później przez Ukraińców materiale filmowym). Gdyby na miejscu Bradleyów znalazły się sowieckie BWP-1/2, najpewniej nie byłoby czego zbierać. Warto, byście mieli świadomość, że nawet w ofensywie armia ukraińska ponosi mniejsze straty niż rosyjska. Ale sumę czynników wynikłych z posiadania lepszego sprzętu musi uzupełnić efekt zdobytego doświadczenia – dopiero wtedy będziemy mogli mówić o istotnej jakościowej różnicy.

Zatem cierpliwości, zwłaszcza że ofensywa dopiero się zaczyna.

I jak każde tego rodzaju działanie, przetkana jest pauzami operacyjnymi. Nie sposób nieustannie dociskać, atakujący również potrzebują czasu na przegrupowanie, podciągnięcie zaopatrzenia, odpoczynek. Dla drugiej strony to doskonały moment na wyprowadzenie kontruderzenia. Tym bardziej, że przeciwnikowi trudniej się bronić na dopiero co zajętym terenie. rosjanom można zarzucić wiele, ale nie brakuje im znajomości podstaw sztuki operacyjnej. Więc kontratakują, gdzie mogą – jak na razie z mizernym efektem.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Michałowi Strzelcowi, Andrzejowi Kardasiowi i Jakubowi Wojtakajtisowi. A także: Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Mateuszowi Jasinie, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Justynie Miodowskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Marcinowi Pędziorowi, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale i Jakubowi Dziegińskiemu.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Tomaszowi Jakubowskiemu, Bartoszowi Sokołowskiemu, Konradowi Rutkowskiemu, Arkadiuszowi Wiśniewskiemu, Michałowi Nowackiemu, Czytelnikowi posługującemu się nickiem KK, Czytelnikowi Pawłowi, Andrzejowi Panufnikowi, Tomaszowi Włochowi, Wiktorowi Migaszewskiemu, Katarzynie Milewskiej i Michałowi Baszyńskiemu.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Wyobrażenia

„Proszę, nawet świąt nie są w stanie uszanować…”, pisze z dezaprobatą prorosyjski aktywista medialny, komentując ukraińskie „nie” na putinowską propozycję zawieszenia broni. Dziś prawosławna wigilia, car nakazał więc poddanym, by do jutra nie strzelali, oczekując tego samego od Ukraińców. Ludzki pan… Ten sam, który w Nowy Rok – także istotne święto na wschodzie – kazał swoim bandytom w mundurach napieprzać dronami kamikadze w ukraińskie miasta. A to przecież jedynie szczątkowy dowód hipokryzji moskiewskiego watażki – szerzej spoglądając, za nic miał on świętość ukraińskiej ziemi i ukraińskiego prawa do samostanowienia. Wjechał niczym rabuś do cudzego mieszkania, chcąc je nie tyle okraść, co zagarnąć. Zajął jeden pokój, drugi tylko na chwilę, bo dostał w ryj – raz, drugi, trzeci. Siedzi więc teraz poobijany i prosi o chwilę przerwy, bo w radio nadają mszę.

– Myślę, że władimir putin stara się nabrać tlenu – skomentował Joe Biden.

– To pułapka – stwierdził Wołodymyr Zełenski.

Pozostając na gruncie kryminalnej analogii – rabuś nie tylko chce odetchnąć, ale i postawić w złym świetle napadniętego, jako tego, który nawet „święty sygnał” ma za nic; oto istota pułapki. Szytej grubymi nićmi – uznałem wczoraj. Bo jakim idiotą trzeba być, by dać się na to nabrać? A jednak ruskie – i ich rodzimi zwolennicy – próbują nas nabierać. Biorąc na cel naiwność tych, którym bliska jest idea sacrum. Z miernym skutkiem, sądząc po tym, jak nieliczne w naszej infosferze są głosy wsparcia dla stwierdzeń, jak to zacytowane na wstępie. Co stanowi kolejny dowód na słabnący wpływ rosyjskiej propagandy, która przez lata, skutecznie, truła w głowach Polakom i reszcie Zachodu. Ta propaganda działała, gdy można było stwarzać wrażenie, że rosja jest czym innym niż jest w istocie. Opowiastki o konserwatywnym, szanującym „tradycyjne wartości” kraju brzmią dziś wyjątkowo fałszywie, gdy rosja kojarzy nam się z Buczą. Ilustrujące ten wpis zdjęcie Ławy Świętogórskiej – w maju 2022 roku zbombardowanej przez najeźdźców – w pełni obnaża rzeczywiste oblicze moskiewskiego chanatu.

„Z kontrrewolucją się nie rozmawia. Do kontrrewolucji się strzela”, miał powiedzieć Zenon Kliszko, bliski współpracownik Gomułki, na wieść o rozruchach na Wybrzeżu w 1970 roku. Paskudny czas, podli ludzie, tym niemniej cytat jak znalazł w odniesieniu do „propozycji” putina. Z rabusiami się nie rozmawia, zwłaszcza gdy zabijają napadniętych domowników.

– Rosja musi opuścić okupowane terytoria – tylko wtedy będzie miała „tymczasowy rozejm” – odpowiedział Kremlowi doradca prezydenta Ukrainy Mychajło Podolak. Co w zasadzie zamyka temat, bo cóż więcej można dodać?

—–

Pozostańmy jednak na gruncie mylnych wyobrażeń. Zainspirowany wpisem znajomego – który w oparciu o dane z SIPRI (Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem w Sztokholmie) przedstawił listę największych darczyńców Ukrainy – chciałbym poświęcić nieco uwagi Francji. Otóż Francja – z jej 219 mln dol. pomocy wojskowej – wypada bardzo blado w zestawieniu z Polską czy Wielką Brytanią, ba, nawet Niemcami. Wartość wsparcia to zaledwie 0,4 proc. budżetu obronnego Paryża za 2021 r. W przypadku Polski jest to aż 16 proc., Wielkiej Brytanii 5 proc., Niemiec, uwaga, 7 proc. Nominalnie największe transfery sprzętu i amunicji – amerykańskie – do listopada zamknięte kwotą ponad 18 mld dol., to nieco ponad 2 proc. budżetu Pentagonu za 2021 r. Ale…

Ale Francuzi mało się chwalą – czy jak kto woli „oficjalnie raportują” – a dużo więcej robią. Wsparcie militarne Paryża dla Kijowa – szacowane w oparciu o to, co i w jakiej ilości widać na froncie – jest bez wątpienia wielokrotnie wyższe (spotkałem się z szacunkiem mówiącym o 3 mld euro, ale nie potrafię go zweryfikować). Francuski wkład jest trudno policzalny także z innego powodu – istotną jego część stanowi wsparcie wywiadowcze dla Ukrainy (wszyscy wiemy o amerykańskim, które jest gigantyczne, zapominając o technologicznych możliwościach Francji). No i to Francuzi dają asumpt do wysyłki cięższego sprzętu – tak było wiosną zeszłego roku, gdy posłali Caesary, tak jest i teraz, gdy zapowiedzieli dostawy wozów bojowych AMX (o czym szerzej za chwilę). Ponadto to Francja utrzymuje w Ukrainie – jako jedyny kraj NATO – uzbrojony kontyngent wojskowi. Mam na myśli żandarmów (nie takich zwykłych jakby co…), którzy współtworzą ochronę prezydenta Zełenskiego.

Nie bez znaczenia jest fakt – w Polsce po wielokroć wypaczany – że Pałac Elizejski zachowuje aktywne kanały komunikacji z Moskwą. O tym, jak bardzo są one teraz przydatne, wiemy niespecjalnie dużo (a bez nich, dla przykładu, nie udałoby się utrzymać w bieżącym ruchu procesu wymiany jeńców), doświadczenie historyczne i wyobraźnia każą antycypować ich niezbędność, gdy rozpocznie się proces pokojowy.

Nim damy się zwieść „żabojadosceptycznej” narracji, zwróćmy uwagę, jak częste są kontakty dyplomatyczne na linii Kijów-Paryż (na najwyższym szczeblu). Dla przyjemności porozmawiania o kulturze nikt tego nie robi. Co podkreślam, bo owe mylne wyobrażenia na temat Francji często służą w Polsce jako lek na nasze kompleksy. „Dajemy więcej!”, co rusz pokrzykuje jeden z drugim. No i? Polska ma w tej wojnie gigantyczne znaczenie – nie tyle jako dostarczyciel uzbrojenia, co hub logistyczny. Realizujemy to zadanie niemal perfekcyjnie i tego się trzymajmy.

Co zaś się tyczy tej pierwszej roli – wkład Polski – i innych krajów dawnego bloku wschodniego – będzie się już tylko zmniejszał. Posowiecka broń jest „na wykończeniu”, co można było, w większości zostało przekazane bądź zostanie przekazane wkrótce. Strumień nowoczesnych systemów nie będzie zaś tak szeroki (nie te przemysły, nie ten know-how, nie te możliwości finansowe). Teraz czas na broń zachodnią – i to w reżimie: więcej, cięższej, szybciej.

—–

Obiecane przez prezydenta Macrona AMX-y to nie są czołgi („czołgi na kołach”, jak to piszą niektórzy dziennikarze). Owszem, mają 105-milimetrową armatę, ale strzelają amunicją o gorszych parametrach niż ich gąsienicowi „więksi bracia”. Nade wszystko jednak – nie ten pancerz. Za to mobilność i „lekkość” – w połączeniu z taką lufą – czynią z AMX-ów bardzo niebezpieczną broń dla wszystkiego poniżej czołgów.

Czołgami nie są też obiecane wczoraj niemieckie Mardery i amerykańskie Bradleye – to gąsienicowe bojowe wozy piechoty, służące do podrzucania wojska w rejon walk i zapewniania mu osłony w starciu z piechotą i artylerią przeciwnika. Do walki z czołgami się nie nadają (co nie znaczy, że nie mogą ich niszczyć); chciałbym, by to jednoznacznie wybrzmiało, obserwuję bowiem ponadnormatywny entuzjazm wynikły z faktu, że „wreszcie idzie ciężki sprzęt”. Idzie – czy raczej pójdzie, bo to kwestia tygodni – ale nie najcięższy. Jest też kwestia ilości – nie wiadomo, ile będzie AMX-ów, zapewne kilkadziesiąt sztuk, Niemcy zadeklarowały 40 Marderów, Amerykanie 50 Bradleyów. To sporo, a zarazem kropla w morzu potrzeb. Jest oczywistym, że pojawią się kolejne dostawy, i o ile francuski i niemiecki rezerwuar imponujący nie jest, Amerykanie mają setki, jeśli nie tysiące Bradleyów na zbyciu (w sumie wyprodukowano ich niemal 7 tys.). A 400 czy 500 sztuk już różnicę zrobi, solidnie mieszając na froncie.

Lecz i tak bez czołgów ani rusz.

Ukraina wciąż dysponuje znaczącym parkiem maszynowym sowieckiej proweniencji, ale w obliczu rosyjskiej przewagi ilościowej potrzebuje zachodnich czołgów. Te bowiem są po prostu lepsze.

„Taa, lepsze…”, czytałem niedawno u fana rosyjskiej myśli technicznej. „A niby skąd to wiemy?”. Pytanie niegłupie, bo jak dotąd Amerykanie, Brytyjczycy czy Niemcy z rosjanami się nie zwarli; nie przetestowali swoich tanków w starciu między sobą. Abramsy czy Challengery walczyły z T-72 w Iraku, gdzie amerykańscy i brytyjscy czołgiści zafundowali arabskim załogom piekło na ziemi. To głównie stąd bierze się przekonanie o absolutnej dominacji zachodniej broni pancernej, a przecież „Irakijczycy to nie rosjanie”; „nie ta kultura techniczna, nie to wyszkolenie, nie ta dyscyplina, taktyka itp., itd.”. Czyżby? – zapytam zupełnie serio, mając w głowie dziesiątki przykładów „nieogaru” rosyjskich pancerniaków.

Challengery byłyby dla nich niczym dopust boży, tymczasem Brytyjczycy już oficjalnie mówią – ustami ministra spraw zagranicznych Jamesa Cleverleya – o możliwości wysłania do Ukrainy własnych czołgów. Gdy kilka tygodni temu w podobnym tonie wypowiadali się Amerykanie – na temat Bradleyów – towarzyszył temu powszechny sceptycyzm. Ja jednak nie zamierzam iść śladem analityków, którzy twierdzą, że zachodnich czołgów Ukraina nie dostanie. Dostanie – idę o zakład, że wiosną pojawią się na froncie.

—–

„Zachód coś wie”, martwią się Czytelnicy. „Bo skąd ten nagły wysyp zapowiedzi wysyłki ciężkiego sprzętu?”. No jasne, że wie – ale za tym nie kryją się żadne apokaliptyczne scenariusze. Wbrew złowieszczeniu niektórych analityków, nie należy spodziewać się potężnego uderzenia, które miałoby na celu zajęcie całej wschodniej Ukrainy – aż po Dniepr. Oczywiście, rosjanie bardzo by chcieli, ale chcieć, a móc, to dwie różne sprawy. Armii rosyjskiej nie stać obecnie na tak rozległą operację. Wymagałaby ona dodatkowego pół miliona żołnierzy, mających wszystkiego „po korek” (czołgów, dział, samolotów, śmigłowców, indywidualnego wyposażenia itd.), działających w oparciu o wydolne zaplecze logistyczne. Skąd to wszystko wziąć?

Pozwólcie, że zepnę klamrą kwestię mylnych wyobrażeń. Sukces jesiennej mobilizacji nie przesądza o możliwościach rosji. Z 300 tys. rezerwistów, 100 tys. posłano na front – połowa z nich już nie żyje bądź została ranna.

Już wiele tygodni temu dramatycznie spadła liczba niszczonych przez Ukraińców rosyjskich czołgów, co nastąpiło przy rosnącym potencjale ukraińskiej armii. Czyżby rosjanie nauczyli się unikać strat? W pewnym zakresie owszem, lecz zasadniczo odpowiedź na pytanie kryje się w czołgowej absencji. Ukraińcy nie niszczą już tyle, bo nie ma tylu celów. Z rozmów z ukraińskimi wojskowymi, jakie przeprowadziłem jeszcze w grudniu, wynika, że liczba rosyjskich czołgów „na teatrze” spadła o 70 proc. w porównaniu ze stanem z lutego 2022 roku.

Liczba operacji lotniczych to raptem jedna piąta tego, z czym mieliśmy do czynienia w marcu.

Wyposażenie indywidualne rezerwistów woła o pomstę do nieba.

Przykładów można by mnożyć, większość nie stanowi wiedzy tajemnej (łatwo takie informacje posiąść). A i tak nie brakuje opinii, że dopiero teraz „armia rosyjska nam wszystkim pokaże”. Dwa dni temu przeczytałem, że piszę bzdury na temat możliwości dalszego wyposażania wojsk rosyjskich w czołgi. I zostałem odesłany do analizy, z której wynika, że rosja może produkować setki maszyn, a dziesięć tysięcy tylko czeka na rozkonserwowanie. Tak, w jednym miejscu, zobaczyłem to, co można przeczytać w Wikipedii, w materiałach RIA Nowosti i Iar Tass oraz w radzieckich i rosyjskich opracowaniach poświęconych temu, jak powinno się/należy prowadzić wojnę. Cóż, wolę własne źródła i własny osąd sytuacji.

One wiodą mnie do konkluzji, że rosjanie znów uderzą (gdzie i kiedy – pisałem kilka dni temu), ale nie będzie to nokautujący atak – ani realnie, ani w zamyśle. Ukraińską armię czekają ciężkie boje, straci wielu ludzi, ale da sobie radę, w czym pomóc mają zapowiadane dostawy. I kolejne.

A gdy na arenie pojawi się najcięższy zachodni sprzęt i samoloty, będzie pozamiatane.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Fot. Sierhij Michalczuk, za Ukraine.ua