Pociski

Czasem nazywają mnie Panem Marudą, bo przychodzę, mówię jak jest, i psuję zabawę.

Taka robota.

Dziś znów trzeba ją wykonać.

Zapewne słyszeliście, że Czechom udało się zebrać pieniądze na zakup z pozaeuropejskich źródeł 800 tys. pocisków artyleryjskich. Czyli amunicji, której armii ukraińskiej brakuje w tej chwili najbardziej.

I generalnie nie ma jej już za wiele na światowym rynku – tak bardzo wojna w Ukrainie (a trochę też pacyfikacja Gazy) wydrenowała zasoby.

No więc Czesi się rozejrzeli, poniuchali i znaleźli dostępne „od ręki” 500 tys. pocisków kalibru 155 mm i 300 tys. sztuk amunicji do armat 122 mm.

Ogłosili zbiórkę, hajs się znalazł – i mnóstwo dobrych, ale nieobeznanych z realiami ludzi odetchnęło z ulgą. Bo „Ukraina ma czym strzelać” i zaraz „ruskie dostaną solidne wciry”. Ba, co poniektórzy wręcz uznają, że to jakiś gejmczendżer.

No nie.

Załóżmy, że sprawa jest rzeczywiście finansowo dopięta. I tu na scenę wjeżdża logistyka. Nie wiadomo skąd jest ta amunicja, dobrze poinformowani mówią, że z Turcji (względnie blisko) oraz Korei Południowej i RPA (daleko…).

Trzeba to zwieźć do Europy – do Polski i/lub Rumunii. 800 tys. pocisków i drugie tyle ładunków miotających to bagatela 48 tys. ton towaru. Luzem się tego nie transportuje, więc ze skrzyniami daje nam to jakieś 60 tys. ton. 1000 standardowych wagonów. A wcześniej kilka-kilkanaście statków, które mają do przepłynięcia wiele-wiele mil.

O ile do hubu logistycznego w Polsce wystarczy zwykłe BHP, o tyle od granicy, w głąb Ukrainy, niezbędne są dodatkowe środki ostrożności. Na przykład rozproszenie transportów – im bliżej czerwonej strefy, tym częstsze (a więc mniejsze i liczniejsze „porcje”). Rozdysponowanie amunicji po jednostkach liniowych – już w strefie rażenia dronów i lotnictwa taktycznego – to finalny element tej procedury.

I ledwie część problemów, z jakimi trzeba się będzie zmierzyć. Z czym Ukraińcy mierzą się już od dwóch lat, działają więc rutynowo, co nie zmienia faktu, że mówimy o procesie, który zajmie wiele tygodni.

Nie będzie więc na froncie żadnej natychmiastowej poprawy, a stopniowe odzyskiwanie zdolności.

Które nie osiągną nie wiadomo jakiego pułapu, bo 800 tys. pocisków wystarczy Ukraińcom na 5-6 miesięcy strzelania. Niezbyt „gęstego”, choć dzięki lepszej precyzji ukraińskiej artylerii, wystarczającego, by utemperować rosyjskie ataki.

Na takie efekty realnie możemy liczyć. Przełomu z tego nie będzie.

—–

Gdybyście chcieli wesprzeć Pana Marudę, to polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Nz. podręczny magazyn amunicji, okolice wsi Piski, wiosna 2015 roku/fot. własne

PS. Szanowni, przypominam o całkiem nowej funkcjonalności mojego profilu na Patronite – chyba ciekawej. Pojawił się mianowicie sklep, a w nim „Alfabet…” w specjalnej edycji z autografem. Zapraszam!

Relatywizacja

Na początku sądziłem, że oglądam niechlujną, zaimprowizowaną instalację elektryczną, służącą do poprowadzenia prądu w głąb piwnicy. Jednak maleńkie klemy wieńczące druty nie pasowały mi do tego wyobrażenia. Oklejone przezroczystą taśmą kartoniki również miały się nijak do pierwotnie przypisanej funkcji. Przytwierdzono je do kabli i opisano po rosyjsku. „Usta”, „oczy”, „nos” – każdy kartonik miał swój własny przewód.

– Oni tym torturowali ludzi – odezwał się mój przewodnik.

– Jakich? – spytałem.

– Najpierw nauczycieli, urzędników, miejscową elitę, a potem łapali i przetrzymywali w piwnicy kogo popadnie. Z początku krzywdzili naszych planowo, później chyba tylko dla przyjemności – mężczyzna uśmiechał się smutno.

Nie chciał wchodzić do tej piwnicy. Znał jej przeznaczenie z czasów rosyjskiej okupacji, wszyscy w Cyrkunach je znali. Nieduże pomieszczenie pod budynkiem miejscowej szkoły już w pierwszych dniach „ruskiego miru” przekształcono w katownię. A samą szkołę w koszary. Żołdacy putina zmienili budynek w ruinę wymagającą generalnego remontu. O czym do tej pory nie było mowy, bo większość dzieci rodzice wywieźli do pobliskiego Charkowa lub dalej, a i pieniędzy na odbudowę zwyczajnie brakowało. Pozostała więc szkoła zdemolowana i opuszczona, a piwnicę pod nią szerokim łukiem omijały nawet miejscowe żuliki.

– Trochę strach tu siedzieć – usłyszałem z ust przewodnika.

– Te druty, jeśli rzeczywiście nimi torturowano, to narzędzie zbrodni – zauważyłem. – Ktoś powinien je zabezpieczyć.

– Daj spokój, takich piwnic były w Ukrainie setki… – mężczyzna machnął ręką. Wkurzyła mnie ta nonszalancja, ale nie był to pierwszy raz, kiedy się z nią zetknąłem. Zobojętnienie wspólnoty, z której wywodzą się ofiary, to jeden z efektów skali rosyjskich zbrodni. Jest w Ukrainie sporo pieczołowicie prowadzonych śledztw – zwłaszcza te, w które angażują się podmioty międzynarodowe – ale jest też masa jedynie zarejestrowanych zdarzeń, czemu nie towarzyszy gromadzenie obfitego materiału dowodowego. Wspomniane zobojętnienie to raz, dwa, zapewne nie bez znaczenia jest w tym kontekście wschodnie bałaganiarstwo, wzmocnione wojennym chaosem.

Ale w jednym mój rozmówca miał rację – katowni było w Ukrainie mnóstwo.

—–

Kilkanaście dni temu natknąłem się na rysunek francuskiego satyryka. Przedstawiał on karykaturalne postaci putina i szojgu, wpatrzone w ekran telewizora. „Jak ci Żydzi mogą tak bombardować cywilów w Gazie?”, pytał pierwszy. Na co drugi odparł: „Ale panie prezydencie, to są zdjęcia naszych z Ukrainy…”. Satyra wykrzywia świat, w tym konkretnym przypadku przypisując putinowi naiwność, o którą nie sposób go podejrzewać. Ma bawić – temu zwykle służy owo odkształcenie – a zarazem sygnalizować już całkiem poważne problemy. Wojna w Izraelu spadła rosji niczym gwiazdka z nieba, a jeden z najatrakcyjniejszych wymiarów tego daru ma charakter propagandowy. Determinacja, z jaką Izraelczycy przeprowadzają zbrojną ripostę wobec Hamasu – skutkująca dużą liczną ofiar ubocznych wśród cywilnych Palestyńczyków – służy moskalom do relatywizacji zbrodni popełnionych przez nich w Ukrainie. „Spójrzcie na Żydów. My, w porównaniu z nimi, wcale nie jesteśmy tacy źli/rosjanie wcale nie są tacy źli”, przekonują kremliny i pracujący dla nich aktywiści medialni z innych krajów, także ci z naszego podwórka. Narracja ta – żerując na naiwności użytecznych idiotów, antysemityzmie, ukrainofobii, ale i zupełnie zrozumiałym moralnym oburzeniu (wszak każdego zdrowego psychicznie człowieka oburza widok zabitego dziecka) – zyskuje ograniczoną, ale wcale niemałą popularność. Tymczasem jest niczym innym jak gwałtem na logice, faktach i przyzwoitości.

—–

W październiku 2022 roku rosjanie rozpoczęli – idąc tropem ich propagandy – „bój o ukraińską energetykę”. Już wtedy przekonywali, że uderzenia w elektrownie i sieci przesyłowe to oczywisty sposób prowadzenia wojny, próbując odkleić te działania od etykiety zbrodni wojennej. Tymczasem skazywanie milionów cywilów na głód i chłód JEST zbrodnią wojenną – cywilizowany świat tak to zdefiniował po II wojnie światowej. Atakowanie infrastruktury krytycznej, jeśli nie jest bezpośrednio wykorzystywana przez wojsko, JEST zbrodnią wojenną. Fakt, że w Ukrainie nie udało się osiągnąć deklarowanego celu – nie doszło do złamania woli walki na skutek „przeniesienia kraju w średniowiecze” i masowych zgonów – nie wynika z rosyjskiej dobroduszności. Nie jest przejawem tejże fakt, że naloty w ramach „boju o energetykę” pozbawiły życia „zaledwie” kilkuset cywilnych Ukraińców. Taki wynik to skumulowany efekt rosyjskich słabości – niedostatku środków walki, ich ułomności, niewłaściwego planowania, rozpoznania itp. – oraz ukraińskiej skuteczności – nade wszystko wysokiej jakości obrony przeciwlotniczej, ale i dobrej organizacji pracy, pozwalającej na szybkie, bieżące remonty uszkodzonej infrastruktury. Tym niemniej – raz jeszcze to podkreślę – cele Moskwy były jak najbardziej zbrodnicze.

Wróćmy do początku pełnoskalowej wojny. Dziennikarskie śledztwo 'New York Timesa’ pozwoliło odtworzyć chronologię masakry w Buczy. Dochodzenie oparto o zapisy z kamer monitoringu, treści przechwyconych rozmów telefonicznych rosjan (w tym rozmów prowadzonych z telefonów ofiar), odszyfrowane wiadomości radiowe i zeznania świadków. W okupowanej między 5 a 31 marca 2022 roku Buczy znaleziono łącznie ponad 400 zabitych cywilów. Mordercami z ul. Jabłońskiej – gdzie było szczególnie dużo ofiar – okazali się żołnierze 234. Pułku Desantowo-Szturmowego z Pskowa, elity rosyjskiej armii. Zidentyfikowano ich na podstawie sprzętu, naszywek, radiowych kodów czy tak banalnych z pozoru danych jak oznaczenia skrzynek amunicyjnych (z NYT współpracowali eksperci z Instytutu Studiów nad Wojną). „Zbrodnia w Buczy była częścią celowego i systematycznego, bezwzględnego aktu zabezpieczenia drogi do Kijowa”, napisano w raporcie. Żołnierze „przesłuchiwali i strzelali do nieuzbrojonych mężczyzn w wieku poborowym i zabijali tych, którzy stanęli im na drodze, niezależnie od tego, czy były to rodziny z dziećmi próbujące wydostać się z miasta, miejscowi wychodzący do sklepu, czy po prostu jadący do domu na rowerze”.

Wiosną br. opublikowano raport komisji dochodzeniowej Rady Praw Człowieka ONZ. Wyszczególnia on cały katalog zbrodni popełnionych przez rosję: umyślne zabójstwa, ataki na ludność cywilną, nielegalne przetrzymywanie ludzi w niewoli, gwałty i przymusowe deportacje dzieci. „Wiele umyślnych zabójstw, przypadków nielegalnego pozbawiania wolności, gwałtów i aktów przemocy seksualnej nastąpiło podczas przeszukań domów, których celem było znalezienie członków ukraińskich sił zbrojnych lub broni”, stwierdza raport. Samowolnie więzieni ludzie byli często przetrzymywani przez rosyjskie siły zbrojne w fatalnych warunkach w przepełnionych celach. „W jednym przypadku dziesięcioro starszych ludzi zmarło z powodu nieludzkich warunków w piwnicy jednej ze szkół, a inne więzione osoby, w tym również dzieci, musiały dzielić to samo pomieszczenie z ciałami zmarłych”. Podczas gwałtów członków rodziny, także tych najmłodszych, zmuszano do oglądania zbrodni.

—–

Według najnowszych danych Biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka, od początku inwazji rosji na Ukrainę zginęło ponad 9 tys. cywilów, a blisko 16 tys. zostało rannych. W raporcie podkreśla się, że rzeczywiste liczby ofiar cywilnych są znacznie wyższe, należy bowiem wziąć pod uwagę opóźnienia w otrzymywaniu informacji z miejsc, w których toczą się walki oraz fakt, że wiele doniesień jest wciąż niepotwierdzonych. Dotyczy to w szczególności Mariupola, Lisiczańska, Popasnej i Siewierodoniecka, miast okupowanych przez rosjan, którzy odmawiają przekazywania szczegółowych danych. Zachodnie agencje wywiadowcze szacują – w oparciu na przykład o dane z obserwacji satelitarnej – że tylko w Mariupolu zginęło co najmniej 20-25 tys. cywilów. Do takich wniosków przywodzi m.in. analiza przyrostu obszarów przeznaczonych na pochówki. W związku z tym ogólna liczba ofiar cywilnych może być nawet siedem razy wyższa. I oczywiście, część z tych osób mogła zginąć bezpośrednio na skutek działań armii ukraińskiej. Ale obrońcy Mariupola nie musieliby się bronić, gdyby nie zostali napadnięci. Nie ryzykowaliby życiem cywilów, gdyby rosjanie pozwolili mieszkańcom wyjść z miasta – na co moskale przystali dopiero po pewnym czasie, wcześniej strzelając do kolumn uciekinierów. Niezależnie od przebiegu pojedynczych incydentów, odpowiedzialność za wszystkie śmierci spoczywa na rosji.

To rosja wreszcie ponosi odpowiedzialność za śmierć ćwierci miliona żołnierzy (z czego dwie trzecie własnych) i rany kolejnych ponad 300 tys. (w tym 120 tys. Ukraińców). Tak, takie są statystyki tej wojny. I nie umniejszą ich zabiegi typu „a w Gazie i Izraelu przez miesiąc zginęło 10 tys. ludzi”. Nie wiem, czy rzeczywiście aż 9 tys. Palestyńczyków straciło życie po 7 października br. (Izrael zgłasza śmierć 1,3 tys. własnych obywateli). Mam mocno ograniczone zaufanie do danych napływających z Gazy, niemniej gęstość zaludnienia, gęstość zabudowy, jej fizyczne zintegrowanie z infrastrukturą Hamasu (podwójne zastosowanie szkół, szpitali, piekarni itp., będących zarazem koszarami, pozycjami obronnymi czy magazynami amunicji), oraz intensywność izraelskiego ostrzału skłaniają mnie do wniosku, że ofiar musi być dużo. To oczywisty humanitarny dramat, z którym, mimo wielkiej sympatii dla państwa żydowskiego, nie zamierzam dyskutować. Ale nie stanowi on pretekstu do wybielania rosjan, nie jest dla nich okolicznością łagodzącą czy powodem amnestii. Co się stało, już się nie odstanie – odebranych przez moskali i za ich sprawą żyć, nic nie wskrzesi. Kara zatem musi być, także w postaci napiętnowania rosji i rosjan.

A teraz wyobraźmy sobie armię federacji wysłaną nie do rozległej i słabo zaludnionej Ukrainy, a do niewielkiego ludzkiego mrowiska, jakim jest Gaza. Armię zdemoralizowaną, pochodzącą ze społecznych dołów, nawykłą do nieuzasadnionej przemocy, pielęgnującą etniczne uprzedzenia. Dowodzoną przez nieudolnych generałów, nieporadną taktycznie, z powodu technologicznego zapóźnienia i braku precyzyjnej amunicji strzelającą wagonami pocisków. Gdybanie, za którym sam nieszczególnie przepadam, ale warto taki eksperyment myślowy przeprowadzić. Warto też – już na koniec – zwrócić uwagę na wymiar informacyjny i społeczny konfliktu na Bliskim Wschodzie, na to, jak rezonuje on w krajach Zachodu. Wiele wiodących mediów nie szczędzi Izraelowi krytyki, podobne słowa padają z ust polityków, liderów opinii, przedstawicieli elit, mas zwykłych ludzi, którzy wychodzą na ulice. Nie przeszkadza to Moskwie i jej propagandzistom w formułowaniu zarzutów „zachodniej hipokryzji”, co jest zarówno krytyką, jak i sposobem na wykazanie własnej wyższości. No więc w kontekście tej wyższości chciałbym Wam przypomnieć, że w rosji mówienie o zbrodniach armii rosyjskiej jest surowo karane – więc się o tym nie mówi. Ba, nawet masowych wystąpień propalestyńskich w tym kraju nie było, bo władza boi się antywojennych protestów, nawet zgodnych z jej oczekiwaniami. Spec-operacja to nie wojna, ale wiadomo, licho nie śpi…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. szkoła w Cyrkunach. Opisana piwnica znajduje się w starej części kompleksu, w widocznym na pierwszym palnie czerwonym budynku/fot. własne

Gniew

„To ohydna masakra wojenna”, takim mianem określił ostrzał szpitala Al-Ahli w Strefie Gazy prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas. W zdarzeniu z wczorajszego wieczoru miało zginąć około 500 Palestyńczyków, zarówno pacjentów, jak i osób, które schroniły się w lecznicy przed kolejnym izraelskim nalotem. „Izrael przekroczył wszystkie czerwone linie”, dodał Abbas, wskazując stronę odpowiedzialną za atak.

Izraelska armia odpiera zarzuty, twierdząc, że w Al-Ahli trafiła rakieta wystrzelona przez islamskich terrorystów.

Medialne doniesienia na temat rzekomego uderzenia żydowskiego lotnictwa rozpaliły nastroje w całym regionie. Przed ambasadami Izraela w Turcji i Jordanii odbyły się wielotysięczne manifestacje, protestujący pojawili się też w pobliżu ambasady USA w Libanie. Gorąco było w Ta’izz w Jemenie, w stolicy Maroka Rabacie, tłum wściekłych Irakijczyków wyszedł na ulice w Bagdadzie.

„Jestem oburzony i głęboko zasmucony eksplozją w szpitalu w Gazie”, zapewnił Joe Biden, będący akurat w drodze do Izraela. Przed dotarciem do Jerozolimy prezydent USA zamierzał odwiedzić Jordanię, gdzie planowano spotkanie z przedstawicielami Egiptu i Palestyny. Jednak po ataku na Al-Ahli ów naprędce zorganizowany szczyt został przez władze Jordanii odwołany.

I być może o to właśnie chodziło – o storpedowanie ewentualnych dyplomatycznych rozwiązań izraelsko-palestyńskiego kryzysu. Które byłyby bardzo nie na rękę Hamasowi – i szerzej, islamskim terrorystom – dążącym do brutalnej eskalacji konfliktu, a choćby kosztem cywilów i/lub przy użyciu kłamstwa.

Skąd ów wniosek? Przyjrzyjcie się załączonemu zdjęciu. Przedstawia przedszpitalny parking, na który miała spaść izraelska bomba. Co na nim widać? Kilkanaście spalonych aut – w tym tylko trzy z ewidentnymi zniszczeniami wywołanymi kinetycznymi skutkami eksplozji – i okoliczne budynki noszące ślady lekkich uszkodzeń. Mniej więcej w środku fotografii mamy płytki lej, miejsce gdzie upadł… no właśnie, co?

Izraelczycy nie certolą się i do bombardowania obiektów Hamasu w Gazie używają dwutysięczno-funtowych bomb lotniczych. Kierowanych, choć pojawiły się już doniesienia, że Żydzi zrzucają też ładunku bez „inteligentnych” nakładek. Tak czy inaczej, bomby o takim wagomiarze to „powalacze budynków”; całych wielkich struktur budowlanych (zerknijcie pod ten link – tu widać użycie takiej bomby). Gdyby taki ładunek eksplodował na parkingu, wokół byłby istny armagedon. Widoczne ślady wskazują co najwyżej na wybuch pocisku artyleryjskiego, ewentualnie rakiety typu Grad. Izrael nie używa (jeszcze?) artylerii lufowej do ostrzału Gazy; skupia się na uderzeniach lotniczych. Rakiety, którymi Hamas atakuje Izrael, to najczęściej samoróbki wzorowane właśnie na radzieckich gradach. Bardzo zawodne, co może potwierdzać inną hipotezę niż hamasowska prowokacja – przypadkowego ostrzału, będącego efektem awarii pocisku wystrzelonego na terytoria izraelskie.

Wątpliwości budzi też liczba ofiar, niemożliwa przy tego rodzaju zniszczeniach, jedynych w okolicy (!). Nawet gdyby pocisk – o mocy, której efektem jest tej wielkości lej – upadł na parking po brzegi nabity tłumem, nie zabiłby tylu ludzi. W takim scenariuszu – skrajnie nierealistycznym, wyłącznie opisowym – śmierć i rany poniosłoby kilkadziesiąt osób. Palestyńczycy puścili w świat kilka przejmujących kadrów ukazujących zabite dzieci – są „ciasne”, pokazują co najwyżej kilka ofiar, nie sposób ich też przypisać do lokalizacji, trudno wywnioskować, kiedy w ogóle powstały. Przesądzającym dowodem byłyby zdjęcia kompletnie zniszczonego szpitala, ale tych nie ma.

Za to święte oburzenie na „kolejną izraelską zbrodnię” jest. A gniew ostatni poddaje się racjonalnym argumentom.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

„Podpis”

Nie daję wiary doniesieniom, wedle których za atakiem Hamasu na Izrael stoi rosja. Że niby modus operandi i potencjalne korzyści – o czym w dalszej części wpisu – „zdradzają podpis Moskwy”. Od razu zastrzegam – moja argumentacja ma charakter logiczny (dedukcyjno-indukcyjny); nie dysponuję jakąś zakulisową wiedzą.

Ponieważ wojna w Izraelu ma dla nas znaczenie przede wszystkim w kontekście ukraińskim, warto zauważyć, że opinie tego typu kolportowane są i przez źródła (pro)rosyjskie, i (pro)ukraińskie, oczywiście, w oparciu o odmienne motywacje. W pierwszym przypadku idzie o utrzymanie mitu „rosji-demiurga”, bytu o globalnej wpływowości i sprawczości. W drugim, to element szerszej kampanii dyskredytacji federacji, jej władz i rosjan jako takich. „To nie jest cywilizowane państwo i nie są cywilizowani ludzie”, brzmi sedno przekazu. W obu przypadkach chodzi o to samo, tyle że odbiorcy są różni, różna jest też ich wrażliwość. Przedstawienie rosji jako „zła tego świata” przynosi negatywne emocje u człowieka Zachodu, rosjanom może schlebiać, wszak „najważniejsze, że się nas boją”. Ot, kolejny paradoks wojny informacyjnej, propagandowej.

Doniesienia o „podpisie Moskwy” zakorzenione są w tym samym schemacie myślowym, co mit o „drugiej armii świata”. I tak jak sama kampania wojenna ujawniła potiomkinowski charakter moskiewskiego wojska, tak fatalne rozpoznanie Ukrainy i jej możliwości obnażyło realne zdolności rosyjskich służb specjalnych. Stwierdzić, że skrewiły robotę na „łatwym terenie”, to jakby nic nie mówić. Zakładać, że aparat wywiadowczy takiej jakości zdolny jest do zrealizowania spektakularnej akcji w zupełnie obcym środowisku, to czysta naiwność. Zwłaszcza że przesłanki mówiące o udziale Moskwy są raczej liche.

Hamas – wzorem rosyjskich „specjalsów” – użył paralotni, strzela z rosyjskiej broni typowej dla oddziałów specjalnych GRU, wykorzystuje drony z podwieszonymi ładunkami (co jest nieodłącznym elementem zmagań w Ukrainie) i ujawnił, że dysponuje wyspecjalizowanymi grupami hakerów, być może przeszkolonych w rosji. Czyżby? Paralotnie pojawiły się w arsenale terrorystów wiele lat temu, gdy Izrael zaczął wznosić mur graniczny. Rosyjską broń można kupić od pośredników i producentów na całym świecie. Wojna w Ukrainie to poligon doświadczalny nie tylko dla regularnych armii, ale i grup terrorystycznych. One również się uczą i sięgają po nowe patenty (ten dronowy jest skądinąd pierwotnie ukraiński). A hakerzy? Owszem, rosja ma w tym zakresie spore zdolności (choć ukraiński konflikt dowiódł, że i one są przereklamowane), ale ma je też Iran.

Iran, którego roli na Bliskim Wschodzie wielu obserwatorów zwyczajnie nie docenia. Uważając „kraj ajatollahów” za gospodarczy i militarny skansen – co w dużej mierze zgodne jest z prawdą, ale nijak ma się do możliwości Teheranu w zakresie „mieszania” w regionie. „Mieszania” dla uzyskania pozycji lidera świata muzułmańskiego i dla realizacji pomocnej w tym zakresie misji zniszczenia Izraela, będącej elementem ideologii państwowej Iranu. Hamas zaś to irańskie „długie ramię” na obszarze dawnej Palestyny, de facto część jego sił specjalnych. Czy naprawdę trzeba szukać kolejnych podmiotów, by móc wyjaśnić dynamikę ostatnich zdarzeń z Izraela i Strefy Gazy?

Oczywiście, Teheran i Moskwa są dziś w sojuszu, co z pewnością przekłada się na wymianę różnych usług. Na przykład wywiadowczych – a rosja, za sprawą żydowsko-rosyjskiej emigracji ma w Izraelu sporą siatkę agenturalną. Ale Iranowi niepotrzebna jest inspiracja Kremla, by atakować Izrael. Nie potrzebuje też zasobów rosji – zarówno jeśli idzie o sprzęt, jak i know-how.

Faktem za to jest, że rosja usiłuje bliskowschodni konflikt wykorzystać, przede wszystkim w kontekście ukraińskim. Mocno do roboty wziął się moskiewski aparat propagandowy. Niektóre przekazy są „subtelne” – jako przykład niech posłuży próba relatywizacji rosyjskich zbrodni w Ukrainie. Obrazki z bombardowania Gazy mają być dowodem humanitaryzmu rosjan, którzy aż tak brutalni nie są. Coś jak w popularnym dowcipie o Stalinie, który tylko niegrzeczne dziecko skrzyczał, a przecież mógł zabić. Inna sprawa, że na poziomie faktów to kompletny idiotyzm – izraelska armia regularnie apeluje o opuszczanie potencjalnych celów i ułatwia tworzenie korytarzy humanitarnych, zaś spektakularność wybuchów często jest efektem wtórnych eksplozji, gdyż porażone obiekty pełną podwójną funkcję, mieszkalną i magazynową (Hamas lokuje arsenały w cywilnych domach). Jak podczas oblężeń zachowują się rosjanie, widzieliśmy w Mariupolu, Siewierodoniecku czy Bachmucie. Jak „selektywne” są ich ostrzały artyleryjskie, może zaświadczyć los charkowskiej Saltówki. I jakoś niespecjalnie widzę różnicę między mordercami z Buczy, a hamasowskimi oprawcami, ucinającymi głowy dzieciom w kibucu Kfar Aza.

Jednak sednem (pro)rosyjskiej narracji jest co innego. W odniesieniu do zachodniego odbiorcy, przekonanie go, że nie da się pomagać jednocześnie Izraelowi i Ukrainie. Zwłaszcza że ta ostatnia jest „niewdzięczna”, bo część przekazanej broni opchnęła na czarnym rynku – i teraz tego sprzętu używają hamasowcy. Dowodów nie ma, ale ich brak nigdy nie stanowił dla rosjan problemu. Kreml ma świadomość, że zachodnie rządy muszą się liczyć z opiniami wyborców, taki przekaz jest więc próbą pośredniego sterowania polityką zagraniczną sojuszników Ukrainy. Przekaz o niemożności jednoczesnej pomocy nakierowany jest również na Ukraińców – ma w nich zrodzić poczucie osamotnienia i bezsensu stawianego oporu, skoro „lada moment zostaniemy sami”.

Nie chcę przesądzać, czy te działania osiągną pożądany przez rosjan skutek. Jestem jednak pewien, że realnie żadnego porzucania Ukrainy nie będzie. Że niezależnie od skali konfliktu na Bliskim Wschodzie, nie stanowi on zagrożenia dla dalszego wspierania Kijowa. Kto sądzi inaczej, nie docenia potęgi finansowej Stanów Zjednoczonych, dla których ukraińskie transfery to ledwie ułamek możliwości. I oczywiście, owo wsparcie jest w USA przedmiotem sporu politycznego między władzami a opozycją, do tego stopnia, że w najbliższych tygodniach nie należy się spodziewać delegowania nowych środków. Ale z bieżącej puli zostało Bidenowi jeszcze 5 mld dol., co przy dotychczasowej skali pomocy oznacza niemal dwa miesiące finansowania dostaw broni i amunicji. Niezależnie od politycznych napięć między demokratami a republikanami, trwają też prace legislacyjne nad zapewnieniem finansowego wsparcia dla wysiłków wojennych Ukrainy na lata 2024-25. Mowa tu o funduszach wielkości od 50 do 100 mld dol.

Kto przewiduje porzucenie Ukrainy za sprawą konfliktu izraelsko-palestyńskiego (irańskiego!), ten nie docenia determinacji politycznej amerykańskiej administracji i szerzej, politycznego establishmentu obejmującego oba konkurencyjne ugrupowania. USA nie zdefiniowały jasno swoich celów wobec rosji, ale wobec Ukrainy owszem. Nasz wschodni sąsiad ma nie tylko zachować niepodległość, ale i terytorialną integralność – to jeden z kluczowych elementów waszyngtońskiej polityki zagranicznej, obecnie niedyskutowalny.

Ktoś, kto ma wspomniane przewidywania, przede wszystkim nie docenia potęgi amerykańskiej armii i przemysłu zbrojeniowego. Nie docenia też możliwości, jakimi w tym zakresie dysponuje Izrael. Jerozolima już otrzymała pierwszą partię amerykańskiej pomocy – najprawdopodobniej spory zapas pocisków Tamir do Żelaznej Kopuły. Ale w przypadku IDF – w odróżnieniu do ZSU – nie ma potrzeby budowania zdolności od podstaw – to armia od zawsze zachodnia, wybornie wyszkolona i wyposażona. Materiałowo dobrze przygotowana do wojny nie tylko z Hamasem czy Hezbollahem, ale całym muzułmańskim sąsiedztwem.  Efektywność wykorzystania pomocy będzie zatem od razu wysoka, zwłaszcza że po drugiej stronie nie stoi regularne wojsko (jak ma to miejsce w Ukrainie). Innymi słowy, „szybciej i więcej za mniej”.

Żydom, poza Tamirami, może zabraknąć lotniczych bomb (nie tyle samych ładunków, co oprzyrządowania czyniącego je „inteligentnymi”). I antyrakiety i amunicja lotnicza nie są przedmiotem pomocy USA dla Ukrainy, nie ma zatem mowy o konkurowaniu o zapasy. No i nie zapominajmy, jaki jest charakter sojuszu amerykańsko-izraelskiego – Waszyngton gwarantuje Jerozolimie bezpośrednie wojskowe wsparcie w razie poważnego zagrożenia dla integralności żydowskiego państwa. W tej chwili do wschodniej części śródziemnomorskiego akwenu płynie amerykańska grupa lotniskowcowa, Biały Dom rozważa posłanie kolejnej. A każdy taki zespół – tylko z tym, co „pod ręką”, na pokładach i pod nim – ma możliwości uderzeniowe średniej wielkości państwa.

Oczywiście, w razie poważnej eskalacji – jeśli Żydzi wejdą do Gazy i uwikłają się w ciężkie walki, a jednocześnie dojdzie do ataku na ich granice – zapasy zaczną topnieć i trzeba je będzie uzupełniać nie tylko selektywnie, ale o cały asortyment środków bojowych. W najbardziej skrajnym przypadku, zakładającym bezpośredni udział USA w wojnie (mało prawdopodobny), owe środki będą zużywać także Amerykanie. Dla „trzeciego” może więc zabraknąć, ale…

Ale to wcale nie jest zła wiadomość dla Ukraińców. Waszyngton miesiącami wahał się w sprawie amunicji kasetowej dla Kijowa. Zmiękł, gdy okazało się, że rosjanie wzmogli presję na północno-wschodnim odcinku frontu, usiłując odciągnąć Ukraińców od Zaporoża. Poprawienie efektywności ukraińskiej artylerii, która zaczęła strzelać „kaseciakami”, zatrzymało rosjan (znajomy ukraiński wojskowy mówił mi wówczas, że moskale znów przestali zbierać ciała zabitych, bo kompletnych zwłok znacząco ubyło na rzecz resztek nadających się co najwyżej do „pakowania do wiadra”). Z perspektywy władz USA zgoda na transfer amunicji kasetowej oznaczała poważny akt polityczny, ale w wymiarze czysto wojskowym i księgowym do żadnej rewolucji nie doszło. A Waszyngton ma wciąż rozległe możliwości, by stosunkowo niewielkim kosztem poprawić efektywność – rozumianą jako skuteczność na polu bitwy – pomocy wojskowej dla Ukrainy.

Weźmy przykład ATACMS-ów – Biden zgodził się kilkanaście dni temu na wysyłkę niewielkiej liczby pocisków. Ich użycie w skali kilkudziesięciu sztuk napsuje rosjanom krwi, ale sytuacji na froncie nie zmieni. Co innego, gdyby Ukraińcy mieli możliwość wystrzelenia w najbliższym czasie kilkuset ATACMS-ów – wtedy realny jest paraliż rosyjskiej logistyki. Kalkulacja „więcej za niewiele więcej” nie jest oczywistym wyborem. Ale w sytuacji niedoborów jakiegoś rodzaju broni czy amunicji, zapewne znów pojawi się jako atrakcyjna alternatywa. A w Waszyngtonie potrafią liczyć.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Przykład rosyjskiego „humanitaryzmu” – ostrzelany szpital w miejscowości Lipce. Zajęty następnie przez wojsko, które wyrzuciło pacjentów…/fot. Marcin Ogdowski

Pat

Przygotowując się do napisania materiału na temat wojny w Izraelu, sięgnąłem do archiwum własnych tekstów. I aż mnie przeszedł dreszcz. Ponad czternaście lat temu, w styczniu 2009 roku, rozmawiałem z prof. Markiem Dziekanem, chyba najlepszym polskim arabistą, o toczonych wówczas walkach między IDF a Hamasem. Tamta odsłona bliskowschodniego konfliktu nie była tak spektakularna jak dzisiejsza, ale i tak mieliśmy do czynienia ze znaczącą eskalacją przemocy. I obawami, dokąd to wszystko zmierza. Pogadałem o nich z prof. Dziekanem, naszą rozmowę anonsując tytułem „Żydzi i Arabowie będą się zabijać”. Gdy czytam teraz ten wywiad, mam nieodparte wrażenie deja vu. Mam też wielki szacunek dla predykcji mojego rozmówcy, a zarazem cięży mi przygnębiający pesymizm dotyczący przyszłości. Bo na Bliskim Wschodzie NIE MOŻE wydarzyć się nic dobrego…

Marcin Ogdowski: Czy to, co dzieje się w Strefie Gazy, można nazwać wojną religijną?

Marek Dziekan: Nie określiłbym tego mianem wojny religijnej, w takim znaczeniu, jakie sugeruje nam historia Europy. Bo to nie jest konflikt pomiędzy wyznawcami islamu a wyznawcami judaizmu, tylko wojna Arabów – którzy zazwyczaj są muzułmanami, choć pamiętajmy, że wśród Palestyńczyków jest też wielu chrześcijan – z syjonizmem. Czyli ideologią świecką, i z państwem Izrael, wymyślonym w oparciu o tę ideologię.

Ale istotnie – w tle mamy coś, co można określić jako sacrum – tzw.: Ziemię Świętą. Z jednej strony, w Starym Testamencie, obiecaną Żydom, z drugiej zaś, półtora tysiąca lat temu, zdobytą przez muzułmanów. Dla nich jest ona święta poprzez fakt jej zdobycia oraz związki Jerozolimy z prorokiem Muhammadem.

– To rozważania z poziomu meta. A gdyby sprowadzić je do poziomu ulicy, do chłopców, którzy stają naprzeciwko izraelskiej armii – jakie nimi kierują motywacje? Nacjonalizm?

– W pewnym sensie tak. Ci chłopcy, w swoim mniemaniu, walczą o ziemię przodków. Ziemię, jak twierdzą, bezprawnie zajętą przez Żydów z Polski, Czech, Niemiec, Austrii czy Rosji. Izrael nie jest uznawany przez świat arabski za część Bliskiego Wschodu. To kawałek Europy, Stanów Zjednoczonych, świata zachodniego. Obca narośl, której trzeba się pozbyć.

– To dlaczego świat arabski milczy, gdy ta „obca narośl” wchodzi do Strefy Gazy?

– To trafne, a zarazem nieprawdziwe spostrzeżenie. Bo owszem, milczą ci, których głos byłby najbardziej słyszalny, czyli przywódcy. Biorąc pod uwagę rozmaite powiązania gospodarcze, interesy polityczne łączące ich z Unią Europejską i przede wszystkim ze Stanami Zjednoczonymi, nie ma się czemu dziwić.

Natomiast nie milczy ulica. No i prasa, w której wrze. A jeśli weźmiemy pod uwagę, że tak naprawdę w świecie arabskim nie ma wolnych mediów, to mamy odpowiedź, co tak naprawdę myślą bliskowschodni przywódcy.

– Prasa jako wentyl bezpieczeństwa?

– Tak, taki mechanizm pozwala im mówić to, co myślą, bez ponoszenia konsekwencji politycznych. Bo w razie czego mogą się bronić, że to mówi prasa, że dziennikarze… A media przecież – który zachodni przywódca będzie miał odwagę to zakwestionować? – mają prawo do wyrażania swoich opinii…

– Choć faktycznie nie wyrażają niczego, co nie przechodzi przez państwową cenzurę… Sprytne. Co zatem pisze ta prasa?

– A nic nowego. Z tą różnicą, typową dla czasów eskalacji konfliktu arabsko-żydowskiego, że słownictwo jest nieco ostrzejsze.

– Czyli, poza Izraelem, tradycyjnie dostaje się Stanom Zjednoczonym?

– Oczywiście. Bo przecież wszyscy zdają sobie sprawę, że bez poparcia z tamtej strony – wszystko jedno: oficjalnego czy nieoficjalnego – Izrael, po prostu, nie byłby w stanie swoich planów realizować.

– Trudno podejrzewać, by Żydzi planowali wynieść się z Bliskiego Wschodu, a biorąc pod uwagę to, co Pan mówi, Arabowie również nie odpuszczą. Zatem sytuacja jest patowa?

– Sytuacja jest patowa. I nie do rozwiązania. Konfliktu można było uniknąć w 1948 roku, jakoś inaczej układając relacje między Żydami i Arabami. Być może tworząc wspólne państwo. Ale teraz, po 60 latach, kiedy nienawiść wzrosła…

– … a z drugiej strony Izrael jako państwo, okrzepł…

– …właśnie, to w tym momencie chyba już nie ma wyjścia. Bo żadna ze stron nie będzie chciała ustąpić. Zresztą, nie bardzo wyobrażam sobie, jakby to miało wyglądać? Kto z czego miałby rezygnować, skoro obie strony mają prawo do tego samego obszaru…?

– Nie wierzy Pan w proces pokojowy, w wojska rozjemcze itp.?

– Nie, absolutnie. Powody, o których mówiłem, wykluczają powodzenie takich działań. Jedyna dobra wiadomość to taka, że konflikt będzie zmieniał swoje natężenie – raz będzie ostrzej, raz spokojniej. W fazie wyciszenia spadnie mniej rakiet, zginie mniej ludzi. Ale nie będzie tak, że wojny nie będzie. Że nastąpi wielka miłość arabsko-izraelska…

– Skoro o emocjach mowa. Pamiętajmy, że Izrael ma broń jądrową. Doprowadzony do ostateczności może jej użyć. Tymczasem patrząc na reakcje arabskiej ulicy, można wywieść wniosek, że wszelkiego rodzaju samobójcze operacje zyskują wśród wyznawców islamu coraz większą aprobatę. Czy w połączeniu z temperamentem Arabów, nie jest to zapowiedź przyszłej hekatomby? Walki aż do samounicestwienia?

– Z tymi samobójcami to wcale nie jest tak łatwo i tak prosto, jak to się wydaje. Jest to aberracja całkowicie współczesna i dotycząca bardzo ograniczonej grupy ludzi. To nie jest coś, co byłoby charakterystyczne ani dla kultury arabskiej, ani tym bardziej dla islamu. Wprost przeciwnie – w islamie jest to jeden z największych grzechów, jaki może człowiek popełnić.

– Zamachy samobójcze jako wynik teologicznych manipulacji?

– Owszem. Tego nigdy wcześniej nie było. Samobójcy pojawili się dopiero na przełomie lat 60 i 70-tych.

– Ale kultura podlega permanentnym zmianom. Treści dawniej nieakceptowane, dziś stają się wiodące. I na odwrót.

– Niewykluczone, że aprobata dla działań samobójczych może kiedyś stać się istotnym elementem kultury muzułmańskiej. Ale dziś nie można nadawać jej takiego statusu, bo mamy do czynienia zaledwie z garstką ludzi. Oczywiście, o tym słychać, bo we współczesnym świecie mediów to aberracje lepiej się sprzedają. Tyle że w efekcie nam, ludziom Zachodu, wydaje się, że pęd do samounicestwienia jest typowy dla islamu. A nie jest.

– Więc jednak jest w Panu trochę optymizmu…

– Niekoniecznie. Bo widzę inne zagrożenie – arabskie poczucie honoru. Oni, po prostu, nie mogą, nie chcą sobie pozwolić, by ktoś, w jakikolwiek sposób, naruszył ich honor. Który czasem jest pojmowany inaczej niż my byśmy to sobie wyobrażali. „Nikt obcy nie będzie wchodził do mojego kraju, nie będzie mnie oskarżał, nie będzie mnie opluwał” – takie myślenie ma przyszłość. I będzie wywoływać dodatkową agresję.

– Czyli wracamy do punktu wyjścia – konflikt będzie się jątrzył, czasami przybierał na sile, ale nie na tyle, by doprowadzić do prawdziwej katastrofy…

– Na to wygląda…

– A Hamas uda się zniszczyć?

– Moim zdaniem nie. Dla Europy i Ameryki to organizacja terrorystyczna, ale dla Palestyńczyków przede wszystkim charytatywna. Hamas prowadzi szpitale, przedszkola, żłobki, udziela pomocy materialnej ludności. Tym – że użyje nieco górnolotnego języka – zdobywa jej dusze. A dzięki bezkompromisowej postawie wobec Izraela – również serca. Na pewno Hamas uda się osłabić. Ale ten kij ma dwa końce – bo bity, Hamas straci bojowników i uzbrojenie, ale urośnie duchowo. A to, w dalszej perspektywie, oznacza, że okrzepnie organizacyjnie. No i militarnie…

*          *          *

No więc Hamas okrzepł, wylazł z nor i zaatakował. Z brutalnością godną ISIS, o czym jeszcze napiszę. A teraz wracam do pisania tekstu o rzekomej nieskuteczności Żelaznej Kopuły. Niebawem będziecie mogli go przeczytać.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Zdjęcie propagandowe, rozpowszechniane właśnie przez Izraelskie Siły Powietrzne.