Inicjatywa

Dzieje się (więc choć niedziela, postanowiłem co nieco napisać). Nadal mamy do czynienia z ukraińską blokadą informacyjną, ale ktoś w Kijowie podjął decyzję, że można trochę więcej. Pewnie w reakcji na nadpodaż rosyjskich materiałów, które budują fałszywe przekonanie o sytuacji na froncie, ale i dlatego, że są już pierwsze konkrety.

No więc na Zaporożu Ukraińcy z powodzeniem gniotą ruskich. Sukcesy – patrząc z perspektywy zysków terytorialnych – mają ledwie taktyczny wymiar, ale skutki ukraińskiej presji są znacznie dalej idące. ZSU udało się obezwładnić istotną część rosyjskiej artylerii – przy pomocy własnych dział i systemów rakietowych. Na Zaporożu mamy zatem do czynienia z sytuacją wcześniej w tej wojnie niespotykaną – ukraińską dominacją artyleryjską. Z wiarygodnych źródeł wiadomo, że rosjanie wprowadzają do walki kolejne oddziały – w miejsce tych wytraconych/zdziesiątkowanych. Nie sądzę, by naruszyli już 80-90 proc. odwodów zgromadzonych na południowym odcinku frontu (a taka informacja pojawiła się wczoraj), tym niemniej powoli dobijają do maksymalnych możliwości, co jest o tyle istotne, że Ukraińcy wciąż nie rzucili do walki własnych rezerw (prowadzą operację na zaporoskim odcinku frontu siłami 3-4 brygad, przy co najmniej 12 przygotowywanych do działań zaczepnych).

Przyznam, zaskoczyło mnie, że w szpicy zaporoskiego natarcia ruszyły do boju jednostki ZSU przyzwoicie wyposażone, ale po ledwie trzymiesięcznym szkoleniu na Zachodzie. Co przełożyło się na relatywnie duże straty – ludzi i sprzętu. Z solidnego źródła wiem, że w Zaporożu poszkodowani żołnierze trafiają także do szpitali, których jeszcze kilka dni temu nie planowano wykorzystywać do zabezpieczenia działań na froncie. Mówi to coś o liczbie rannych, ale i pozwala wywieść pozytywny wniosek. Potwierdza się bowiem reguła, że zachodni sprzęt – nawet w sytuacji porażenia – daje załogom większe szanse na przeżycie. Ranni to nie zabici, a część z nich wróci do służby – trudno ten fakt przecenić. Trzeba też pamiętać, że przez jakiś czas wojska ukraińskie na Zaporożu działały przy niedostatecznym zabezpieczeniu przeciwlotniczym. Kilka dni temu rosjanom udało się uszkodzić radar pochodzącego z Niemiec systemu Iris-T – wyrzutnie (a przynajmniej część) były więc przez jakiś czas ślepe. Wykorzystały to rosyjskie śmigłowce do ataku na jedną z ukraińskich kolumn, co moskiewska propaganda przedstawia teraz jako wielki sukces. Na szczęście parasol udało się Ukraińcom uszczelnić.

Tak czy inaczej, na kierunku zaporoskim nie rzucono do boju elity ukraińskiej armii. Brygady dobrze wyposażone i z doświadczeniem bojowym nadal stoją „z bronią u nogi”. To zapewne one mają wejść w ewentualny wyłom, albo…

No właśnie, co? By odpowiedzieć na to pytanie, musimy spojrzeć nieco szerzej. Ukraińska precyzyjna artyleria rakietowa (przy wsparciu lotnictwa wyposażonego w pociski Storm Shadow), atakuje rosyjskie zaplecze wzdłuż całej linii frontu – puszczając z dymem kolejne składy, zakłady naprawcze, miejsca koncentracji wojsk i dowództwa. Operacje lądowe realizowane są także w Donbasie – Ukraińcy atakują w rejonie Bachmutu, uaktywnili się w Kreminnej. I znów – nie są to uderzenia z wykorzystaniem większych sił, ale nawet jeśli nie bezpośrednio, to jednak angażują one istotne rosyjskie rezerwy. W Donbasie stacjonuje połowa sił inwazyjnych, z których część przydałaby się teraz na południu, ale strach je tam pchnąć, bo a nuż Ukraińcy nasilą działania w Doniecczyźnie i Ługańszczyźnie.

Na froncie zatem inicjatywa operacyjna przeszła w ręce Ukraińców. To gen. Walery Załużny dyktuje teraz warunki, a jego elitarne odwody są niczym młot wiszący nad rosyjską głową. Wiadomo, że uderzy, ale nadal nie wiadomo gdzie. Tak, tak – ja wciąż dopuszczam, że to, co dzieje się na zaporoskim froncie, nie musi być zasadniczym ukraińskim uderzeniem. Że to tylko „pomocnicza presja”. Czas pokaże (zapewne wkrótce), czy miałem rację.

I na koniec jeszcze jedna uwaga – od dłuższego czasu właściwie nie ma dnia, kiedy nie docierałyby do nas doniesienia z Biełgorodu, z samego miasta bądź obwodu. A to o walkach toczonych z armią putina przez rosyjskich ochotników, a to o ukraińskich atakach na infrastrukturę. Co oznacza, że ta część federacji rosyjskiej stała się strefą aktywnych działań bojowych, z towarzyszącym jej exodusem ludności cywilnej. I jakkolwiek mówimy o obszarze mikroskopijnym w skali całej rosji, znaczenie symboliczne tych wydarzeń jest nie do przecenienia. Bo czy ktoś o zdrowych zmysłach wierzy jeszcze w mit „drugiej armii świata”?

A Ukraińcy – wiele na to wskazuje – dopiero się rozkręcają…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Prezydent Wołodymyr Zełenski na odprawie z generałami ZSU/fot. Kancelaria Prezydenta Ukrainy

„Biali”

Akcja w obwodzie biełgorodzkim, przeprowadzona siłą zaledwie dwóch kompanii (200-250 ludzi), może mieć niebagatelny wpływ na cały rosyjsko-ukraiński front…

Nim rozwinę tę myśl, najpierw mem, który zrobił mi dziś poranek:

Przedni, prawda? Ale do sedna.

Zdaje się, że operacja „wyprawa na Biełgorod” właśnie się kończy. Romantyczny i awanturniczy rajd „białych” Rosjan (nawiązanie do podziałów sprzed wieku to nie mój pomysł, ale kupuję ideę dobrych „białych” i złych „czerwonych”) nie miał na celu trwałego zajęcia fragmentu terytorium federacji. Fakt, iż dywersanci musieli się wycofać na teren Ukrainy, nie oznacza ich porażki. Taki obrót sprawy był nie tyle do przewidzenia, co po prostu skalkulowany.

Akcja miała rosję upokorzyć i w tym aspekcie udała się wybornie. Potężne rzekomo imperium dowiodło, że nie potrafi upilnować własnych granic. Oczywiście, mogę sobie wyobrazić sytuację, w której zbrojna grupa z Meksyku „wjeżdża” na terytorium USA i przejmuje którąś z przygranicznych miejscowości. Żadne państwo nie jest w stanie upilnować każdego metra własnej granicy, w przypadku państw tak rozległych jak Stany i rosja jest to tym bardziej niemożliwe. Ale jeśliby USA prowadziły z Meksykiem wojnę (konflikt z prawdziwego zdarzenia, a nie coś, co przeciwnicy nielegalnej migracji nazywają wojną…), trudno mi wyobrazić sobie, by Waszyngton tolerował takie bezhołowie. I znów, nie byłoby sytuacji, w której granica zostałaby do spodu uszczelniona – bo to niemożliwe. Ale z pewnością nie stałaby otworem, chroniona jakimiś iluzorycznymi betonowymi przeszkodami, do pokonania przy wyższym uniesieniu nogi. No i prędkość oraz zakres reakcji – gwardii narodowej, oddziałów szybkiego reagowania. Stany Zjednoczone utrzymują siły zbrojne w wielkości i kondycji, która umożliwia im jednoczesne zaangażowanie w dwa regionalne konflikty zbrojne o wysokiej intensywności. Hipotetyczna wojna na południu kontynentu pochłonęłaby zatem tylko część potencjału, zostawiając spore luzy.

Tych „luzów” ewidentnie zabrakło rosji. Jak wylicza Aleksander Kowalenko, znany ukraiński analityk wojskowy, w rejonach kurskim, briańskim i biełgorodzkim rosji, jeszcze kilka dni temu granicy z Ukrainą strzegło 25 batalionowych grup bojowych. Niby sporo, ale większość z nich pozostawała niekompletna i słabo wyposażona. Łącznie dawało to około 17 tys. ludzi, dysponujących mniej niż połową niezbędnego sprzętu (czołgów, wozów opancerzonych, artylerii itp.). A do ogarnięcia było 700 km granicy, z krajem, który moskiewska propaganda przedstawia jako śmiertelne zagrożenie dla rosji i rosjan…

Swoją drogą, ciekawe, jak strzeżone są inne, „bezpieczniejsze” granice – szczególnie ta rosyjsko-chińska…

Patrząc z perspektywy wojskowych planistów, żal było takiego stanu rzeczy nie wykorzystać. Oto bowiem mamy ogromne korzyści propagandowe – cierpiący międzynarodowy wizerunek rosji to raz, ale ważniejsze wydaje się kolejne rozchwianie poczucia bezpieczeństwa obywateli federacji. Poczucia, na którym opiera się ich umowa z władzą, w uproszczeniu brzmiąca mniej więcej tak: „róbcie co chcecie, byleby nam nic na łby nie leciało”. No więc leci i trzeba było wiać (brzmię cynicznie, wiem, ale jakoś nieszczególnie zajmuje mnie los przygranicznych rosjan w sytuacji, gdy ich armia zamordowała dziesiątki tysięcy bogu ducha winnych cywilnych Ukraińców). Co z tego rozchwiania wyniknie? Zobaczymy. Grunt, że wirus defetyzmu poszedł po całej rosji.

Idźmy dalej – akcja przeprowadzona siłą zaledwie dwóch kompanii (200-250 ludzi), może mieć niebagatelny wpływ na cały rosyjsko-ukraiński front. Kreml nie ma wyjścia, musi teraz pchnąć na potencjalnie gorącą granicę znacznie większe siły. Żadne zdekompletowane, drugo-i-trzeciorzutowe jednostki, ale „pełnokrwiste” oddziały, których mu jakoś szczególnie nie zbywa. Niezależnie od tego, czy będą to posiłki ściągane z głębi rosji czy „oskubany” zostanie kontyngent inwazyjny, tych kolejnych kilkunastu tysięcy ludzi (a może i kilkudziesięciu), kolejnych tysięcy sztuk sprzętu zabraknie do rozgrywek w Ukrainie. Tymczasem o sukcesach i porażkach działań bojowych często decyduje brak jakiejś pozornie mało istotnej „cegiełki” – pojedynczego pułku, brygady czy dywizji, oddziału, który akurat w tym momencie znajduje się gdzie indziej niż być powinien, z różnych powodów nie ma go na froncie. Sztabowcy z niemieckiego OKH szacowali, że dodatkowe 50 dywizji pozwoliłoby im z sukcesem zakończyć wojnę z ZSRR na przełomie 1941-42 roku. To jakieś 700 tys. żołnierzy – w skali tamtego konfliktu ledwie kilka procent użytego ostatecznie potencjału (Niemcy zmobilizowały podczas wojny niemal 12 mln ludzi).

A skoro jesteśmy przy hitlerowskich Niemczech. Zadyma wokół Biełgorodu wprawiła w konsternację (pro)moskiewskich propagandystów. No bo jak to – Rosjanie atakują rosjan? Pierwszą reakcją było wyparcie – przekonywanie, że dywersanci to Ukraińcy. Wobec nadmiaru materiału filmowego – który nie pozostawiał wątpliwości kim są żołnierze Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego – nasi rodzimi wielbiciele ruskiego miru wzięli się na sposób. Zaczęli więc pisać o „kolaborantach”, przyrównując RKO do własowców – sowietów z czasów drugiej wojny, którzy zdecydowali się walczyć po stronie III Rzeszy (to uproszczenie, ale nie czas i miejsce, by wchodzić ze szczegółami w historię rosyjskojęzycznych kolaboracyjnych formacji). Jeden z takich gamoni wrzucił mi na TT zdjęcie gen. Andrieja Własowa w towarzystwie kilku podwładnych i opatrzył je komentarzem – „takie mają wzorce” (bojownicy RKO – dop. MO). I tu zonk – skarpektosceptycy sami się zaorali, wszak Moskwa baaaardzo nie lubi, jak przypomina się światu, że najliczniejszą grupę zdrajców stanowili w tamtym czasie etniczni rosjanie. Do mitu „wielkiej wojny ojczyźnianej” pasuje to jak pięść do nosa…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Jeden z utraconych przez RKO wozów opancerzonych. Co ciekawe, jest to pojazd znany jako Dzik, wyprodukowany… w Kutnie/fot. MO FR

Metry…

Ukraińcy zaatakowali dziś w nocy wyrzutnie rakiet Iskander, rozmieszczone na obrzeżach Biełgorodu (na terytorium Rosji, 40 km od granicy z Ukrainą). To stamtąd Rosjanie ostrzeliwali regularnie m.in. Charków. Rosyjskie władze o tym fakcie nie wspominają, choć nalotowi poświęcają sporo uwagi. Przy okazji bowiem ucierpiała infrastruktura w samym mieście – lokalne władze mówią o uszkodzeniu 11 bloków i 39 domów, w których zginąć miało 5 osób, a 11 zostało rannych.

Mam przekonanie graniczące z pewnością, że Ukraińcy nie celowali w obiekty cywilne (tu nawet nie chodzi o to, że są bardziej humanitarni niż Rosjanie – choć są! – a o racjonalną kalkulację, że świat nie będzie im pomagał, jeśli okażą się tacy sami jak ci barbarzyńcy). Cywile to zapewne efekt „pracy” rosyjskiej obrony przeciwlotniczej, której udało się zdjąć jakąś część nadlatujących rakiet, rzecz w tym, że nad miastem. O świadomym „ładowaniu” w swoich – by zrzucić winę na przeciwnika – wspomnę tylko jako o możliwości; nie mam bowiem żadnych dowodów, że tak się stało. Ale w przeszłości działo się już nie raz – dość wspomnieć zamachy w Moskwie i regularne ostrzały Doniecka będącego już w rękach separatystów.

Niemniej, dla ulokowania spraw we właściwym kontekście, chciałbym zwrócić Waszą uwagę, że do tej pory (dane na ostatni dzień czerwca) swoje domy straciło 800 tys. Ukraińców, a łączna powierzchnia zniszczonych mieszkań to 15 mln metrów kwadratowych.

—–

Nz. Płonące cele ataku na obrzeżach Biełgorodu/fot. za Euromaidan Press

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to