Kulisy

Jak szacuje amerykański Instytut Studiów nad Wojną, gdyby Ukraina otrzymała pociski Tomahawk o zasięgu 2,5 tys. km, w obszarze ich rażenia znalazłoby się 1945 rosyjskich obiektów o znaczeniu militarnym. Gdyby nad Dniepr dotarły rakiety o zasięgu do 1,6 tys. km – wówczas byłoby to 1655 potencjalnych celów. Niemal całe zaplecze machiny wojennej putina funkcjonowałoby zatem w realiach stałego zagrożenia. A utrata tylko niektórych obiektów oznaczałaby poważne kłopoty. Dla przykładu, produkcja Szahedów odbywa się w jednym miejscu – w republice Tatarstanu, 1300 km od Ukrainy. Zniszczenie tej fabryki odebrałoby rosjanom podstawowe narzędzie presji na Kijów.

I właśnie stąd bierze się nerwowa reakcja Kremla na doniesienia o możliwym transferze uzbrojenia. putin zapowiada pogorszenie „dobrze układających się ostatnio” relacji ze Stanami Zjednoczonymi, miedwiediew grozi odwetem całemu NATO, a na najniższym poziomie – w mediach społecznościowych, także w Polsce – zaobserwować można istotne wzmożenie pośród (pro)rosyjskich aktywistów i „użytecznych idiotów”, przestrzegających przed sprowokowaniem rosji do wojny jądrowej.

„Nic nowego”, można by skomentować, wracając pamięcią do wielu podobnych sytuacji, kiedy Moskwa kreśliła „nieprzekraczalne czerwone linie”. Chciałbym, by i tym razem owo „tupanie nóżką” zostało zignorowane – i by Ameryka rzeczywiście przekazała Ukraińcom Tomahawki. Lecz po prawdziwe niespecjalnie w to wierzę. Moim zdaniem Waszyngton blefuje (otartym pozostaje pytanie, czy Kijów też, czy Ukraińcy jednak liczą na pozyskanie rakiet) – wypuszczając kontrolowane przecieki o rozmowach na temat przekazania Tomahawków, USA chcą zmusić rosję do powrotu do negocjacyjnego stołu. Przekaz jest prosty: „albo zaczniecie rozmawiać z Ukrainą, albo wasza sytuacja drastycznie się pogorszy”. Co zrobi Biały Dom, gdy Kreml powie „sprawdzam!” – nie wiem, ale już teraz dostrzegam u Amerykanów poważną zmianę w podejściu do rosjan.

—–

Widać ją przy okazji ukraińskiej kampanii „grillowania” rosyjskiego zaplecza przemysłowego, przede wszystkim petrochemicznego. Precyzja, z jaką Ukraińcy rażą rosyjską infrastrukturę, nie bierze się „znikąd”. Poza rosnącą doskonałością techniczną broni to też efekt dobrego rozpoznania – a na tym obszarze wykraczamy poza kompetencje ściśle ukraińskie. Ktoś mógłby stwierdzić: „a jaki problem znaleźć i trafić rafinerię; przecież do tego Google Maps wystarczy”. Tyle że sama lokalizacja to ledwie wstęp do ataku. rosjanie mają kilkadziesiąt rafinerii, o różnej wielkości i różnym udziale w ogólnej produkcji. Ich parametry nie są sztywne: wydajność jest zmienna, zależy od wielu czynników. Największy zakład może być podrzędnym celem, jeśli akurat niewiele produkuje. By osiągnąć odpowiednią synergię środków i korzyści, trzeba wiedzieć w co w danym momencie uderzyć. Ustalić, który element łańcucha jest teraz kluczowy – to po pierwsze.

Po drugie, rosjanie działają w realiach „krótkiej kołderki”, jeśli idzie o możliwości obrony przeciwlotniczej. Nie są w stanie zapewnić ochrony wszystkich niezbędnych elementów własnej infrastruktury (żadne państwo nie ma takich mocy). Jedne chronią lepiej, inne gorzej lub wcale, część obiektów ma rotacyjną osłonę. Nałóżmy na to rosyjski bałagan i otrzymujemy sytuację, w której bieżące możliwości lokalnych „parasoli OPL” stają się zmienną-niewiadomą. Nie sztuka posłać rój dronów, sztuką jest, by przynajmniej część z nich nie została namierzona i zestrzelona. Jak myślicie, kto daje Ukraińcom te „oczy i uszy”, kto buduje ich świadomość sytuacyjną z dala od granic, gdzie nie sięgają ukraińskie radary i stacje nasłuchowe? Ukraina ma sprawne służby wywiadowcze, niezłą agenturę w rosji, ale wielu niezbędnych informacji nie da się pozyskać bez rozpoznania satelitarnego. W tym zakresie w ograniczony sposób wspiera Kijów Europa (głównie Francja), przede wszystkim jednak jest to domena Amerykanów.

—–

Wiem, że to stwierdzenie rodzi pewien dysonans, przynajmniej u części Czytelników – Donald Trump zrobił bowiem w ostatnich miesiącach wiele, byśmy zwątpili w dobre intencje Stanów Zjednoczonych wobec Ukrainy i generalnie w amerykańską wiarygodność sojuszniczą. Dał asumpt do twierdzeń, że jest miękkim graczem wobec rosji, ba, że wręcz nie pozwoli jej zrobić krzywdy. Nie zamierzam psychologizować, ani też chodzić tropem teorii spiskowych, „wyjaśniających” zachowanie prezydenta USA; poprzestanę na stwierdzeniu, że polityka obecnej administracji była dla mnie rozczarowująca. Nadal jest, gdyż oczekiwałbym od Waszyngtonu bardziej zdecydowanych działań wobec Moskwy, prowadzonych z pozycji dominującego w tej relacji supermocarstwa. rosja nie jest dla Stanów równorzędnym partnerem, a utrwalanie u putina iluzji imperialnej siły i sprawczości to niebezpieczny proceder i, w dużej mierze, „wina Trumpa”. Tym niemniej dostrzegam to, o czym pisałem – zakulisowy wkład Amerykanów w bolesną dla rosji kampanię.

I dlatego śmieszą mnie opinie, zgodnie z którymi atakując zakłady w głębi rosji, Ukraina „gra na nosie nie tylko putinowi, ale też Trumpowi”. Przy całym moi szacunku dla walczącego kraju, jego armii i społeczeństwa, za niepoważne uważam próby „nadupodmiotowienia” Ukraińców w tej opowieści – przedstawienia ich jako tych, którzy są w pełni samodzielni i nie oglądają się na opinie innych. Mimo rosnącego finansowego zaangażowania Europy w pomoc Ukrainie, w wymiarze czysto wojskowym nadal większość zachodniego wsparcia pochodzi z USA. Czy naprawdę ktoś wierzy, że Kijów zaryzykowałby przerwanie tej „żyły stali” i robił coś, na co nie ma przynajmniej cichego przyzwolenia Waszyngtonu? Ukraińcy próbowali już wcześniej „grillować” rosyjską petrochemię, ale nasilenie obecnej kampanii zbiegło się z fiaskiem zabiegów pokojowych Trumpa. W tym nie ma przypadku, to przejście na inny poziom „wymiany argumentów”. A Tomahawki to sygnał, że stawkę można podbić wyżej, w czym zresztą zawiera się kolejny komunikat: Ameryka ma techniczne, konwencjonalne (!) zdolności, by serią szybkich, precyzyjnych uderzeń odciąć tlen całej rosyjskiej machinie wojennej. Doprowadzić do zapaści jej zaplecza bez potrzeby konfrontowania się w zwarciu. To oczywistość, która w ostatnim czasie – tu, nad Wisłą – zaczęła nam gdzieś umykać. Warto zatem i ten aspekt podkreślić, zwłaszcza w obliczu defetystycznych narracji o rosji, która „w razie wojny zasypie nas dronami”. Tylko gdzie je wyprodukuje?

Ten tekst, w obszerniejszej wersji, opublikowałem w portalu „Polska Zbrojna” – oto link do całości materiału.

—–

A gdybyście chcieli wesprzeć mój ukraiński raport, polecam się poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, moje książki powstają także dzięki Wam! W sklepie Patronite możecie nabyć je w wersji z autografem i pozdrowieniami. Szeroka oferta pod tym linkiem.

Nz. Płonąca rafineria pod Krasodarem/fot. anonimowe źródło rosyjskie

Przedmurze

putin oczekuje, że ukraińska armia opuści Donbas. To jedno z żądań, od spełniania których rosyjski przywódca uzależnia wstrzymanie działań wojennych i rozmowy o pokoju. Kremlowski dyktator sili się na stanowczość, wydaje się, że przemawia z pozycji siły, mając za sobą potężne imperium i jego armię. Tymczasem ów postulat to dowód słabości najeźdźców…

Do lutego 2022 roku rosjanie kontrolowali po jednej trzeciej obwodów donieckiego i ługańskiego. Obecnie mają całą Ługańszczyznę oraz trzy czwarte Doniecczyzny (20 z 26,5 tys. km kw. obwodu). W ich rękach jest zatem większość Donbasu, co stwarza pozory solidnego sukcesu, póki nie uświadomimy sobie, że jego wypracowanie zajęło kilkanaście lat.

Tak zresztą jest z całością rosyjskich zdobyczy w Ukrainie. W 2014 i 2015 roku Moskwa przejęła siłą 44 tys. km kw. ukraińskiego terytorium (nieco ponad siedem procent całości), w 2022 roku dołożyła do tego kolejne 65 tys., ten ostatni „urobek” zawdzięczając ofensywie prowadzonej w warunkach gigantycznej przewagi technicznej i materiałowej. W drugim, trzecim i czwartym roku pełnoskalowej wojny – mimo iż rosyjski kontyngent wzrósł 3,5-krotnie (ze 180 do 700 tys. żołnierzy) – łączne rosyjskie zyski terytorialne nie przekroczyły 6 tys. km kw. Od zakończenia serii ukraińskich kontrataków w listopadzie 2022 roku, gdy wojna przybrała formę pozycyjną, do teraz, rosjanie podbili ledwie 0,97 proc. ukraińskiego terytorium. Więc owszem, po 11 latach zabiegów ukradli Ukrainie prawie jedną piątą ziemi, ale za wyjątkiem dwóch efektywnych zrywów – z 2014 i 2022 roku – stoją lub pełzają, ponosząc przy tym gigantyczne koszty. Dość przypomnieć, że do tej pory zginęło lub zostało rannych ponad milion rosyjskich żołnierzy, a Moskwa utraciła dziesiątki tysięcy jednostek sprzętu.

Istotna część tych strat przypada na Donbas, front chersoński zamarł bowiem zimą 2022 roku, a zaporoski jesienią 2023. Walki toczą się jeszcze na obrzeżach obwodu charkowskiego, a od niedawna także sumskiego (no i po drodze mieliśmy ukraińską eskapadę w regionie kurskim w rosji), ale nie będzie przekłamaniem stwierdzenie, że Ukraina i federacja ścierają się przede wszystkim w Donbasie. W tym kontekście staje się jasne, dlaczego putin chciałby ten front jak najszybciej zamknąć.

—–

A dlaczego Ukraińcy tak zaciekle walczą w tej części kraju? Wyjaśnień jest co najmniej kilka – od lokalnego patriotyzmu miejscowych obrońców po kwestie ekonomiczne, związane z wartością donbaskich złóż mineralnych. Jednak istotą rzeczy zdaje się być specyficzny wojenny pragmatyzm. „Musimy z nimi walczyć tu, bo inaczej znów przyjdą pod nasz dom”, to słowa mojego znajomego z Kijowa, nieżyjącego już żołnierza ZSU, który walczył – i poległ – w nielubianym przez siebie Donbasie.

Idea Donbasu jako strefy zgniotu jest powszechna pośród Ukraińców i poskutkowała rozbudowanymi projektami inżynieryjnymi. Kordon, który początkowo miał zatrzymać separatystów i stosunkowo nielicznie wspierających ich rosjan, przybrał postać głęboko urzutowanego systemu umocnień. W jego skład weszły okopy, bunkry, punkty obserwacyjne, pola minowe i zapory przeciwpancerne. Pas umocnień rozciąga się na długości około 50 kilometrów, obejmując kluczowe miasta, takie jak Słowiańsk, Kramatorsk, Drużkiwka i Kostiantyniwka. Zarazem te miejscowości są ważnymi węzłami logistycznymi dla ukraińskich sił zbrojnych operujących na wschodzie kraju. Co istotne, system fortyfikacji, jakkolwiek zawiera sztuczne elementy obronne, nade wszystko wykorzystuje przeszkody naturalne. Wzgórza, rzeki, kanały, tereny podmokłe, leśne; wszystko, co ogranicza wojskom wroga swobodę przemieszczania. Sprawa oczywista, tym niemniej w ukraińskim kontekście warta podkreślenia, bo nie chodzi tylko o to, że przez ostatnie 11 lat Ukraina zainwestowała ogromne środki w zbudowanie tego systemu – a teraz pieniędzy i czasu nie ma. Rzecz w tym, że kolejnego pasa umocnień nie byłoby gdzie zbudować.

—–

Gdyby armia ukraińska dobrowolnie opuściła Doniecczyznę, kolejną linię obrony można by stworzyć 80 km głębiej, licząc od aktualnie zajmowanych pozycji. A i tak nie byłaby ona tak dogodna, jak „forteca Donbas”. Uproszczając sprawy – za Donbasem, patrząc na zachód, zaczynają się ukraińskiej stepy. Otwarty teren, w którym trudniej lokować punkty oporu. Także czysto motorycznie jego pokonanie nie nastręczyłoby rosjanom tak wielu trudności. I nie, nie da się „machnąć ręką na puste pola”, bowiem najeźdźcy zyskaliby przestrzeń do uderzeń na północ, w stronę Charkowa, i na południe, w kierunku Zaporoża. Tym właśnie – poza zagrożeniem dla miasta Dniepr – groziłoby wylanie się rosjan w ukraińską przestrzeń operacyjną na wschodzie.

Ale przecież armia rosyjska, nawet jeśli zwolnić ją z konieczności przebija się przez donbaski pas umocnień, nie byłaby w stanie przeprowadzić tak dużych operacji zaczepnych (pomaszerować w stronę Charkowa i/czy Zaporoża) – mógłby zauważyć ktoś. Dziś nie, ale w grze o Donbas nie chodzi tylko o „tu i teraz”. Ukraińcy – władze i zwykli mieszkańcy kraju – za grosz nie ufają zapewnieniom Moskwy, że ta poprzestałaby na Donbasie. Że nie sięgnęłaby po sąsiadujący z Doniecczyzną obwód dniepropietrowski, ba,  że oparłaby się pokusie zajęcia całego Zadnieprza. W Kijowie dobrze wiedzą, że nawet jeśli dojdzie do zamrożenia wojny, o trwałym zamrożeniu rosyjskich ambicji imperialnych nie będzie mowy. Że może nie dziś czy jutro, ale pojutrze rosja znów zagra o pełną lub pełniejszą stawkę. Więc nie należy jej w żaden sposób ułatwiać. Nie wolno oddawać niczego za darmo.

rosjanie i tak wezmą Donbas – przekonuje nie tylko rosyjska propaganda; ostatnio tego typu głosy popularne są na przykład w USA, w środowiskach wspierających trumpa. Sam amerykański prezydent jest tego zdania. To bez wątpienia zasługa putina, który przekonał przywódcę Stanów Zjednoczonych do tej opinii, licząc, że Waszyngton nakłoni do ustępstw Kijów. No więc nie da się wykluczyć scenariusza, w którym i Doniecczyzna wpadnie w łapy najeźdźców. Tyle że osiągnięcie takiego sukcesu może zająć rosjanom kolejny rok zmagań, co przełoży się na setki tysięcy następnych ofiar. Być może po drodze wreszcie się opamiętają, a jeśli nie, po wszystkim będą musieli jeszcze więcej czasu poświęcić na lizanie ran. Tak kalkulują w Kijowie, który propozycje putina, i sugestie Amerykanów, otwarcie odrzuca. Donbas pozostanie ukraiński póki będzie go czym bronić…

Pełną wersję tego tekstu przeczytacie w portalu „Polska Zbrojna” – oto link do materiału.

—–

Szanowni, gdybyście chcieli wesprzeć mój ukraiński raport, polecam się poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Czytelnikowi o nicku Zajcef Fizzlewick, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Joannie Marciniak, Jakubowi Wojtakajtisowi, Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Tomaszowi Krajewskiemu i Magdalenie Kaczmarek. A także: Juliuszowi i Elżbiecie Wolny, Piotrowi Rucińskiemu, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Bognie Gałek, Krzysztofowi Krysikowi, Mateuszowi Piecuchowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Jarosławowi Terefenko, Marcinowi Gonetowi, Pawłowi Krawczykowi, Joannie Siarze, Aleksandrowi Stępieniowi, Marcinowi Barszczewskiemu, Dinarze Budziak, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Habeli i Annie Sierańskiej.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatnich trzech tygodni: Łukaszowi Podsiadło, Janowi Adamskiemu, Eugeniuszowi Dębskiemu, Sławomirowi Dudko i Urszuli Ptak.

To dzięki Wam powstają także moje książki! W sklepie Patronite możecie nabyć je w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełna oferta pod tym linkiem.

Nz. Ukraiński żołnierz, zdjęcie ilustracyjne/fot. SzG ZSU

Sygnały

– Skracam czas, jaki dałem putinowi – oświadczył przedwczoraj donald trump, po czym sprecyzował, że Moskwa ma 10-12 dni na doprowadzenie do przełomu w rozmowach pokojowych z Ukrainą. – Daję mu mniej czasu, bo sądzę, że już znam odpowiedź, wiem, co się stanie – mówił amerykański prezydent. Przełom?

Przypomnijmy, 14 lipca trump postawił rosjanom ultimatum. Dał im 50 dni na dogadanie się z Ukraińcami i zagroził, że jeśli do tego nie dojdzie, wówczas USA nałożą na rosję wysokie cła, w tym cła wtórne w wysokości 100 proc. na kraje, które kupują rosyjskie surowce (chodzi m.in. o Chiny i Indie). Moskwa zupełnie się tym nie przejęła, kontynuując nie tylko działania na froncie, ale również terrorystyczne naloty rakietowo-dronowe na ukraińskie miasta.

– Jestem bardzo rozczarowany putinem – przyznał w wywiadzie z 28 lipca główny lokator Białego Domu. To pierwsze jego tak dosadne słowa krytyki pod adresem zbrodniarza z Kremla. W porównaniu z dotychczasowym „miękkim kursem” to wręcz zimnowojenna retoryka, być może zwiastująca zwrot w relacjach USA-rosja.

Nadmierny optymizm? Niekoniecznie, sygnałów bowiem jest więcej. Kilkanaście dni temu dowódca sił lądowych USA w Europie i Afryce (USAREUR-AF), gen. Christopher T. Donahue, przyznał, że NATO opracowało plan zneutralizowania Królewca. Wedle publicznych deklaracji generała, do takiej operacji doszłoby w przypadku pełnoskalowego konfliktu z rosją. Jej założenia mają być częścią nowej strategii sojuszniczej, znanej jako „Linia Odstraszania na Wschodniej Flance”.

– Już to zaplanowaliśmy i już to opracowaliśmy. Problem potencjału i dynamiki, który rosja nam stwarza… Opracowaliśmy możliwości, które pozwolą nam rozwiązać ten problem – powiedział Donahue 16 lipca, podczas inauguracyjnej konferencji LandEuro w Wiesbaden, gdzie spotkali się przedstawiciele armii państw NATO oraz przemysłu zbrojeniowego.

Generał mówił o zniszczeniu rosyjskiego potencjału wojskowego w Obwodzie Królewieckim „w niespotykanym dotąd czasie i szybciej niż kiedykolwiek wcześniej”. W odpowiedzi Moskwa użyła swojego stałego argumentu, przypominając o wysokim stopniu gotowości własnych sił nuklearnych.

Tego samego dnia Amerykanie przerzucili swoją broń atomową do Wielkiej Brytanii. Chodzi o co najmniej kilka bomb termojądrowych B61-12, które trafiły do brytyjskiej bazy w Lakenheath. B61-12 to ładunki taktyczne, ich wcześniejsze wersje składowano już na terytorium Wielkiej Brytanii. Ale w 2008 roku władze USA podjęły decyzję o wycofaniu własnych „atomówek” z Wysp. Od tej pory jedyne amerykańskie głowice nuklearne w Europie znajdowały się we wspólnym sojuszniczym zasobie, w ramach natowskiego programu Nuclear Sharing (chodzi o kilkadziesiąt sztuk). Oczywiście własne głowice posiadają również Brytyjczycy i Francuzi.

Nie zrozumcie mnie źle – Amerykanie nie sugerują, że zmiotą Królewiec z powierzchni ziemi taktycznymi atomówkami. Donahue powiedział wprost, że anihilacja obwodu odbyłaby się przy użyciu konwencjonalnych środków – i to bez konieczności zajmowania rosyjskiego terytorium. Posłanie bomb na Wyspy to po prostu sygnał, który Waszyngton wysyła Moskwie – że obecna administracja USA nadal angażuje się w zapewnienie bezpieczeństwa Europie, czego kluczowym elementem jest parasol nuklearny.

Co zrobią rosjanie w obliczu amerykańskiej wolty? Póki co ich giełda zareagowała paniką na zapowiedź wysokich ceł – 28 lipca, w ciągu godziny, akcje notowanych w Moskwie spółek spadły o 1,4 mld dol. Ale jak zareaguje putin? Zdaniem ekspertów, kluczem jest determinacja i asertywność trumpa. Za groźbami wojskowymi musi pójść także presja ekonomiczna, która pomnoży rosyjskie koszty wojny w Ukrainie oraz koszty drastycznej remilitaryzacji. Wojowanie i grożenie wojną musi się przestać rosjanom opłacać.

—–

Szanowni, gdybyście chcieli wesprzeć mój ukraiński raport, polecam się poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa, w sklepie Patronite możecie nabyć moje tytuły w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

Nz. ilustracyjnym amerykański samolot transportowy C-17. To na pokładzie takiej maszyny „atomówki” trafiły do Wielkiej Brytanii/fot. własne

Ultimatum?

Wstrzymanie działań wojennych na tak długim odcinku frontu, jak w Ukrainie, przy takiej masie zaangażowanego wojska, to kwestia co najmniej kilku godzin. Może kilkunastu, jeśli przeciwnik prowadzi działania rozpoznawczo-dywersyjne i musi wycofać żołnierzy i sprzęt zza tyłów wroga.

Wycofanie się armii okupacyjnej z obszaru wielkości jednej trzeciej Polski to wyzwanie na co najmniej kilkanaście dni. Miesiąc, żeby nie robić tego w zbytnim pośpiechu. No ale o takiej opcji nie ma mowy; rosjanie niczego, co zagarnęli, dobrowolnie nie oddadzą.

Wstrzymanie działań wojennych i jednoczesne zabezpieczenie najświeższych, najdalej wysuniętych zdobyczy – stworzenie buforu o szerokości kilku-kilkunastu kilometrów – to zadanie inżynieryjne na miesiąc, może nieco dłużej (mowa oczywiście o „bazowym” przygotowaniu terenu).

Co mam na myśli? Ano to, że 50 dni, jakie dał putinowi trump – by ten pierwszy się ogarnął i usiadł do rozmów pokojowych – to bardzo hojna oferta. Amerykanie mogli postawić rosjanom znacznie krótsze ultimatum. Dajmy na to miesięczne. Ale nawet te 50 dni od biedy można uznać za ultimatum właśnie, a nie wybieg, który ma pozorować presję, de facto będąc ucieczką od podjęcia twardej decyzji. Wierzyłbym, że tak nie jest (że to nie wybieg), gdyby Moskwie groził inny prezydent USA. Biden, Obama, Bush junior – ale nie trump. Bo trump już nie raz udowodnił, że zmienia zdanie z dnia na dzień. Że jest niekonsekwentny, nieracjonalny, niewiarygodny. Dziś obiecuje roSSji „piekielny odwet”, jutro może zmienić zdanie. Jestem więc bardzo sceptyczny po poniedziałkowych deklaracjach trumpa i rozczarowany tym jego brakiem zdecydowania, radykalności, twardej ręki.

No ale może za 50 dni rzeczywiście zrobi ruSSkim jesień średniowiecza.

Sami rosjanie zaś odetchnęli z ulgą. Giełda w Moskwie bardzo bała się amerykańskich retorsji ekonomicznych, które jeszcze przedwczoraj, jako nieuchronne, zapowiadał trump. A wczoraj moskiewski parkiet dostał 50 dni wakacji – i notowania gwałtownie skoczyły. „Hulaj dusza, piekła nie ma, jeszcze nas nie dojadą’.

Wojsko też wypuściło kolejną partię dronów, które – gdy piszę te słowa – właśnie zmierzają nad Ukrainę.

To znamienne reakcje, pokazujące, jak rosjanie traktują propozycje ugody. Dla nich są one przejawem słabości, a słabość prowokuje ich do agresji. Jest bowiem roSSja lujem, z którym nie ma sensu dyskutować. „Kolego, możemy byśmy to jednak załatwili jakoś polubownie?” – to nie jest właściwy komunikat do moskali. Ich trzeba od razu walić w ryj.

I nie piszcie mi, że to niebezpieczne, bo roSSja jest wielka i ma atomówki. W Ukrainie jakoś niespecjalnie się tym przejmują…

—–

Szanowni, gdybyście chcieli wesprzeć mój ukraiński raport, polecam się poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa, w sklepie Patronite możecie nabyć moje tytuły w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

(De)eskalacja?

Z najświeższych ogólnodostępnych danych wynika, że Ukraińcom udało się 1 czerwca definitywnie zniszczyć 12 samolotów. Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy utrzymuje, że w niedzielnym ataku na rosyjskie lotniska trafiono łącznie 41 maszyn.

W przypadku doszczętnie spalonych bombowców sprawa jest prosta – ich wraki są wyraźnie widoczne na zdjęciach satelitarnych. Co do pozostałych 29 samolotów nie trzeba wierzyć Ukraińcom na słowo, ci bowiem publikują coraz to nowe materiały filmowe, realizowane podczas uderzenia. Da się na ich podstawie oszacować skalę ataku, większą niżby to wynikało z potwierdzonych strat.

Ale i rosjanie nie siedzą z założonymi rękoma i poukrywali uszkodzone maszyny. Nie przesądzając o tym, czy było ich 29 czy mniej, wyjaśniam, że chodzi o takie samoloty, których nie udało się spalić. Drony FPV przenoszą małe ładunki, a te, jeśli nie trafią w „czuły punkt” – zbiornik z paliwem lub podwieszoną rakietę – nie muszą wywołać rozległego pożaru. Lecz nawet „drobne” uszkodzenia płatowców będą wymagały napraw, co oznacza, że uszkodzone samoloty zostały wyeliminowane na najbliższe miesiące. Zaś ich remont dodatkowo obciąży zakłady naprawcze, pracujące na pełnych obrotach przy obsłudze mocno eksploatowanej w warunkach wojennych floty samolotów.

Tak czy inaczej mówimy o wielkim ukraińskim sukcesie, zwłaszcza gdy przyjrzymy się rosyjskim stratom. W bazie Ołenja pod Murmańskiem całkowitemu spaleniu uległy cztery bombowce dalekiego zasięgu Tu-95MS oraz samolot transportowy An-12. W bazie Biełyj pod Irkuckiem spopielono trzy Tu-95MS i jeden bombowiec Tu-22M3, ponadto zniszczono prawdopodobnie trzy kolejne Tu-23M3 i uszkodzono jednego Tu-95MS. Z kolei na lotnisku Iwanowo-Siewiernyj w Iwanowie uszkodzeniu ulec miały dwa wyjątkowo cenne samoloty wczesnego ostrzegania A-50. Ukraińcy szacują, że wartość zniszczonego lub uszkodzonego sprzętu przekroczyła 7 mld dolarów. Gdyby tak było, mielibyśmy do czynienia z najkosztowniejszą jednostkową stratą tej wojny, co warto odnotować dla porządku, ale z istotnym zastrzeżeniem. Takim mianowicie, że realnie rosyjskie starty są w zasadzie niepoliczalne.

—–

Dlaczego? Do końca maja br. rosjanie dysponowali nie więcej niż 40 bombowcami Tu-95, z czego tylko połowa była w pełni operacyjna. Reszta robiła za głęboki zapas i rezerwuar części zamiennych. Utrata co najmniej siedmiu „operacyjnych” Tu-95 oznacza poważną redukcję potencjału – o ponad jedną trzecią. Tym dotkliwszą, że rosja od 30 lat nie produkuje tych samolotów, nie ma więc mowy o zastąpieniu utraconych Tupolewów nowymi egzemplarzami. Podobnie rzecz się ma z Tu-22M3, których wytwarzania zaprzestano w połowie lat 90. Gwoli rzetelności trzeba jednak podkreślić, że utrata „dwudziestek dwójek” boli rosjan mniej niż pogrom „Niedźwiedzi” (jak w nomenklaturze NATO nazywa się Tu-95). Tu-22M3 to bombowce średniego zasięgu, techniczne zdolne do przenoszenia broni atomowej, ale zasadniczo niebędące częścią jądrowej triady, w skład której wchodzą maszyny dalekiego zasięgu.

Idźmy dalej. Uszkodzenie dwóch samolotów wczesnego ostrzegania to cios w oczy i uszy rosyjskiego lotnictwa. W 2022 roku w aktywnej służbie rosja miała sześć A-50. W zeszłym roku do tej flotylli dołączył kolejny egzemplarz (powstały na bazie starego samolotu poddanego przebudowie i modernizacji). Jednak na skutek działań wojennych w Ukrainie dwa A-50 zostały zestrzelone, dwa uszkodzone. Czasowa eliminacja kolejnych dwóch maszyn oznacza, że rosyjska armia nie jest w stanie zapewnić sobie dozoru lotniczego na właściwym poziomie. Jeśli prawdziwe są informacje, że jeden z poturbowanych wcześniej „rosyjskich AWACS-ów” został naprawiony, w służbie są obecnie dwa „Trzmiele” (nazwa własna A-50), jeśli nie, tylko jeden. A trzeba minimum trzech. Wdrożenie ostatniego A-50 zajęło rosjanom lata, czyli po niedzielnym ataku czeka ich najpewniej długotrwała lotnicza ślepoto-głuchota.

—–

Na razie jest zgryzota. Lotnictwo strategiczne było najsłabszym ogniwem rosyjskiej jądrowej triady, w skład której wchodzą także atomowe okręty podwodne oraz podziemne i naziemne wyrzutnie rakiet dalekiego zasięgu. Po ukraińskim ataku jest ono jeszcze słabsze – obecnie, obok ocalałych z pogromu Tu-95, w jego skład wchodzi nie więcej niż 20 w pełni spawanych Tu-160 (kolejnych dziesięć bombowców tego typu można by stosunkowo szybko przywrócić do służby operacyjnej).

Co to oznacza w praktyce? Że rosja nadal zachowuje dużą zdolność odstraszania, ale w relacji ze swoim głównym przeciwnikiem z „atomowej ligi” – Stanami Zjednoczonymi – weszła w fazę pogłębionej asymetrii, jeśli idzie o możliwości przenoszenia głowic jądrowych. Najogólniej rzecz ujmując, nie dość, że „od zawsze” dysponuje gorszymi samolotami (mierzy się ze skutkami technologicznego zapóźnienia), to teraz fizycznie ma ich mniej niż kilka dni temu (i znacznie mniej niż USA). Tymczasem skuteczność polityki nuklearnego odstraszania opiera się na możliwości wielokrotnego zdublowania atomowej riposty, o co prościej przy zróżnicowanym arsenale. Można to wyrazić tak: „gdy wróg zniszczy nam okręty, wciąż będziemy mieli naziemne wyrzutnie, kiedy i tych zabraknie, zostaną nam samoloty”. Oczywiście ten ciąg można układać w dowolnej konfiguracji, istotą jest konieczność dywersyfikacji uzbrojenia. No więc rosjanie mają teraz mniej opcji – a ugodowa polityka donalda trumpa wcale nie gasi ich nieufności wobec USA.

—–

Jest więc zgryzota, jest chęć rewanżu, ale są też związane ręce. Jak już pisałem, atak na kluczowe elementy potencjału odstraszania rosji to ukraińska próba przejęcia inicjatywy negocjacyjnej. Komunikat o treści: „zadaliśmy wam dotkliwy cios, możemy zadać kolejny”. Operacja „Pajęczyna” udowadnia, że ukraińskie służby działają w rosji bardzo aktywnie i potrafią sprostać najtrudniejszym wyzwaniom. Ta ukraińska dyspozycja musi szczególnie niepokoić putina, zwłaszcza po koszmarnej wpadce, jaką zaliczyły rosyjskie spec-służby. Mam na myśli wyciek danych na temat jednego z najpilniej strzeżonych obiektów w rosji – bazy w okolicach miasta Jasnyj, gdzie przechowywane są m.in. pociski hipersoniczne Awangard. Pisałem o tym kilka dni temu, przypomnę więc tylko, że na skutek nieroztropności rosyjskich przedsiębiorców przyjmujących zlecenia od ministerstwa obrony, w publicznym obiegu pojawiło się niemal dwa miliony dokumentów, do których dotarli dziennikarze duńskiego portalu „Danwatch” i niemieckiego magazynu „Der Spiegel”.

Kosmodrom w pobliżu Jasnyj jest jedną z jedenastu rosyjskich instalacji, z których można odpalać rakiety międzykontynentalne. Obiekt przeszedł w ostatnich latach gruntowną modernizację, co wiązało się z całą serią przetargów. I właśnie dokumentacja przetargowa, nieodpowiednio zabezpieczona, wpadła w ręce dziennikarzy. Dzięki niej możliwe było odtworzenie planu bazy w najdrobniejszych szczegółach. Jeśli do takiej kopalni wiedzy dostali się dziennikarze, naiwnością byłoby zakładać, że ukraińskie agencje wywiadowcze mają gorsze wyniki. Lepiej przyjąć, że Kijów jest w posiadaniu bardzo szczegółowych informacji o zabezpieczeniach innych kluczowych rosyjskich obiektów jądrowych i nie tylko.

—–

Owo założenie nie jest jedynie logicznym i retorycznym zabiegiem. Dwa dni po uderzeniach na lotniska, Służba Bezpieczeństwa Ukrainy dokonała sabotażu na moście krymskim – mimo iż ta instalacja to oczko w głowie putina i ma ponadstandardową ochronę. W tym ataku nie chodziło o powalenie konstrukcji, a o nadanie kolejnego sygnału. „Możemy was uderzyć w najczulsze punkty, nie znacie dnia i godziny; naprawdę chcecie dalej walczyć?”, mówią Ukraińcy. Nawet jeśli grają va banque, rosyjski dyktator musi poważnie zastanowić się, co dalej. Czy opłaca się kontynuować „spec-operację”. Na szali jest realne zagrożenie utraty resztek lotnictwa strategicznego, być może innych elementów triady oraz definitywne pogrzebanie wizerunku „drugiej armii świata”, ze wszystkimi tego międzynarodowymi konsekwencjami.

Tymczasem z badania przeprowadzonego w maju przez niezależne Centrum Lewady wynika, że 64 proc. rosjan opowiada się za dialogiem pokojowym, co oznacza wzrost o sześć punktów procentowych od marca br. Tylko 28 proc. mieszkańców federacji popiera kontynuację działań wojennych, co z kolei jest najniższym wynikiem od początku konfliktu. Dla porównania, w maju 2023 roku 48 proc. respondentów uważało, że wojna powinna trwać, a w maju 2024 roku było to 43 proc. Spadki (i wzrosty) są więc wyraźne; na razie trudno ocenić, czy odzwierciedlają trwałą tendencję czy są chwilowe, ale z pewnością mogłyby być pretekstem co najmniej do zamrożenia konfliktu. Czy putin z niego skorzysta czy wybierze opcję dalszej eskalacji, licząc, że to Ukraińcy pierwsi „zmiękną”? Wkrótce się przekonamy.

—–

Szanowni, zachęcam Was do wsparcia mojego ukraińskiego raportu.

Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa, w sklepie Patronite możecie nabyć moje tytuły w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

Ten tekst – w obszerniejszej wersji – opublikowałem w portalu TVP.Info – znajdziecie go pod tym linkiem.

Nz. ilustracyjnym ukraiński Tu-160 z muzeum w Połtawie. Na terenie tej placówki znajdują się również płatowce Tu-95 i Tu-22M. SBU wykorzystała je do szkolenia operatorów, którzy następnie zaatakowali samoloty tego typu w rosji/fot. własne